czwartek, 21 czerwca 2012

Trwanie bez przyszłości



                                                 Zielona Góra 18. 06. 2012.
Trwanie bez przyszłości

To była zaskakująca i dramatyczna informacja, przekazana listownie przez Tomka Florkowskiego, architekta, malarza, pisarza, poetę. Jednym słowem, - człowieka wielu talentów. Donosił o chorobie swojego przyjaciela, także architekta, profesora Wyższych Uczelni, w Zielonej Górze i Sulechowie, którego znałem, także podobnie jak Tomka osobiście i także jego stanem się przeraziłem. Tomasz donosił: -
 ”…W czasie ostatniej wizyty [26.06.2009] starszy kolega a mój przyjaciel przekazał złą wiadomość. Wycięte fragmenty narośli wewnętrznych, to nowotwór. Są już przerzuty na oba płuca…Trzymaliśmy się długo za ręce.”.

W poczuciu absolutnej, w dosłownym znaczeniu tego słowa, bezsilności czytałem kilka razy list od Tomka i podobnie jak On zastanawiałem się nad zabieraną przez okrutny los, przyjaźnią. - „Czym naprawdę jest nasza 60-cio letnia bliskość zapoczątkowana w jarocińskim liceum…”- pisał.

Trudno było uwolnić się od dręczącej informacji, ale z większą jasnością przypominałem sobie, że również dla mnie perspektywą był miesiąc życia. Równocześnie wbrew logice, prawie uwierzyłem, splątany własnym doświadczeniem z niespełnioną prognozą specjalisty-onkologa, że przyjaźń Tomka uratuje Janka, że śmierć nie ma siły ani prawa wmieszać się do takiego uczciwego życia. Chemioterapia mąciła mi w głowie. Chwilami nie wiedziałem czy to stan oniryczny czy absurdalna jawa. Takiej przyjaźni i miłości śmierć nie ma siły i prawa rozerwać. Przeżyłem w halucynacji wielowątkową, rozrywaną złorzeczeniami, rozmowę z Tomkiem i Jankiem, zakończoną ponurym pesymizmem, ale o dziwo z humorem. Jezus Maria, co za stan umysłu.

I potem przyszły nekrologi. Od przyjaciół, od rodziny, z Instytutów, z Uniwersytetu, od Rektora i sądzę, że od wielu Jego przyjaciół, jako że był to człowiek życzliwy, radosny, skupiający wokół siebie grono raczej optymistów. Podobne nekrologi z życzliwą pamięcią drukowano po śmierci Tomasza Florkowskiego, który także podążył trasą wyznaczoną przez Janka-przyjaciela. I to wcale Jasiu nie musiał za długo na Niego czekać. Śmierć Tomka to dramatyczny koniec indywidualnej instytucji kulturalnej, która jak żadna inna zaistniała w układzie przestrzennym kultury, że użyję sformułowania architekta i urbanisty, na ziemi lubuskiej, która zachowała Jego znaczące i czytelne ślady.

Te śmierći moich przyjaciół napełniły mnie ogromnym smutkiem. Jeszcze raz pochyliłem się nad naszym losem. Począłem szukać usprawiedliwienia dla indywidualnych cierpień powołując się wręcz na pewną prawidłowość związaną z bólem dotyczącym trzeciego wieku. Odczułem potrzebę napisania spowiedzi, noweli, felietonu, sprawozdania, relacji, jednym słowem tekstu informacyjnego, reportażu, o mojej i Bożenki starości, w okrutnym i zarazem żałosnym towarzystwie Alzheimera. Przedstawić naszą przestrzeń mentalną, w sposób prosty, jasny, bez zmartwienia o formę. Zastanawiam się codziennie, w jakim strumieniu świadomości dzisiaj porusza się Bożenusia? Nie istnieje ani przeszłość ani przyszłość. Stale mam jednak absurdalną nadzieję. Gdy w toku bezsensownych wypowiedzi, trafi się czasami okruch rozsądku, moja wiara i intencja, którą wybrukowane jest piekło i która jest matką głupich, nagle staje się wiosennym drzewkiem puszczającym zielone pędy. Jednak znowu, szybko przychodzi mróz i gałązki pokrywa twardym szronem.
Zła i haniebna to choroba. Pozbawia pamięci, plącze myśli i dewaluuje wartość istnienia i racjonalność słowa.
Od wielu lat pisałem, tak to już czas przeszły, dzienniki-kroniki. Gdy nie mogłem uporać się z jakimś problemem opisywałem ten temat i o dziwo zastępował mi ten opis jakąś namiastkę rozmowy z żywym człowiekiem. Poza tym zapewniał w trudnych czasach pełne bezpieczeństwo, co nie zawsze gwarantował żywy człowiek
Każdy chyba woli rozmowę żywą, to znaczy z żywym człowiekiem, ale skąd pewność, że rozmowę prowadzimy z człowiekiem a nie z kanalią.?

Czuję się jeszcze stale zażywnym starcem, ale chwilami, jak gdyby do połowy zanurzony na razie, w leniwej, ale stale płynącej rzece Styks. Wiele w życiu doświadczyłem i doznałem najbardziej czarnego, ale także tęczowego daru istnienia.  

„Niezależnie od tego jak je każdy z nas pojmuje, największym darem istnienia jest doznawanie piękna. Nie tyle kontemplacja, co właśnie doznawanie. Ponieważ w świecie, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, niepodzielnie panoszy się zło, skazani jesteśmy na bierne lub czynne uczestnictwo w postępowaniu lub wręcz dobijaniu piękna świata. Po uświadomieniu sobie tej klęski zaczynamy powoli zapominać o Bożym Ogrodzie, a kiedy próbujemy dociec sensu tego ponurego spektaklu, ulatnia się nawet towarzysząca nam stale groza istnienia. Życie staje się puste i jałowe…”.

Jest to fragment z „Baśni zimowej –Esej o starości” Ryszarda Przybylskiego. Teraz ten estetyczny i dramatyczny zarazem tekst odnalazłem w naszym aktualnym życiu. To było wielkie wyróżnienie, że moje życie zawodowe pod szyldem naukowej pracy i w doznawaniu efektów twórczego wysiłku w sztuce, stało się moim szczęśliwym udziałem.

Ponieważ prognoza medyczna odsunęła moje trwanie w czasie doszukuję się w sposób obsesyjny wiedzy o umieraniu, kiedy zmęczony, udręczony i prawie bezsilny odczytuję swój los w literaturze i rozlicznych dziełach sztuki.
W sensie dosłownym, istnieję częściowo poza rzeczywistością, której się boję jak wodospadu mrocznych wizji, jako nurtu ciemnej, depresyjnej, powodziowej rwącej rzeki. Po tej dawce leków, a szczególnie chemioterapii zapadam w pół sen, malignę, którą kontroluję a mimo to od tych męczących wizji nie mogę się uwolnić. Są dręczące i straszne.
Tak się objawiają fale zamętu, w których często się pogrążam. W niedalekim planie jest także strach przed nieznanym, mimo, że hiobowych wieści dostarcza mi moje ciało. Kolekcjonuję zmarłych na raka, ale kolekcjonuję także tych, co przetrwali. W moim chorobowym przypadku, na pięciu z takim zaawansowaniem kancera, jak u mnie, czterech umiera. 
Stale z chorobliwą ciekawością oglądam Andrzeja Turskiego, Kamila Durczoka, radośnie doszukuję się oznak zdrowienia, ale silniej zachowałem w pamięci Ich, po profesji kolegę, Marcina Pawłowskiego, który przegrał tę walkę. Pamiętam także ostatnie dni i zmaganie się z chorobą, licząc na sukces, profesora Religi. Na nic stanowiska, układy i pieniądze. Znany aktor Patryk Swarze, własnym samolotem jeździł setki kilometrów na chemioterapię. Ostatnio z telewizji się dowiedziałem, że na kolejną operację się nie zgodził. Wysokie stanowisko nie uchroniło Rakowskiego, tak jak wielki talent, Zapasiewicza. Heroiczna walka o życie, z nieco drwiącym uśmiechem Kolbergera, stała się wzorcem zachowania w chorobie z perspektywą znanego końca. Co za podła, kurewsko demokratyczna przypadłość. Kilkanaście dni temu, w wieku 74. lat zmarł Andrzej Czeczot. Pozostaje świadomość, że często kpił ze śmierci.
Z całego serca życzę powrotu na sceną, jak najdłuższego, Jerzemu Stuhrowi, oraz nieprzemijającej pogody ducha Irenie Santor.
O całkowitym wyleczeniu nie ma mowy. O ile wyleczymy ciało to w psychice pozostaje trwały ślad kancerowanego życia. Materialistyczne ciało i abstrakcyjna dusza, chwilami stają naprzeciw siebie, ale nigdy nie popadają w objęcia ratując biologiczny sens istnienia.

Także Bożenkę towarzysko wspierają: - Ronald Reagan, Margaret Thatcher i popularny Charles Bronson. Z krajowych znakomitości to Marek Walczewski i duża ekipa z Domu Aktora z niezapomnianą Danutą Rinn, która swoją piosenką, - „Gdzie ci mężczyźni” zwracała się także do mnie.

Robię wszystko, ale niewiele mogę, aby się wyrwać z mentalnej niemożności. By wreszcie wyjść z kołowrotu, w którym zapętlił mnie los nieprzyjazny człowiekowi. Są dnie, że nie mogę się zmobilizować do czytania, telefonowania, mało tego, nawet do dobrego filmu czy tekstu w gazecie. Seriale w ogóle nie wchodzą w rachubę. Wtedy drażnią mnie nawet reklamy w telewizorze. Jestem totalnym emerytem w sensie intelektualnym i duchowym. Mogę czuć się samotny, ale boję się osamotnienia. Jak na razie ze sobą się nie nudzę, ale, jestem stworzeniem stadnym i przygnębiająco odczuwam pokruszony świat Bożenki.

Zielona Góra jest wręcz wiochą gdzie prawie wszyscy się znają i co ważniejsze, na każdy temat mają swoje bardzo subiektywne, a w dodatku moherowe zdanie.
Oparte na szczotkach, zbite w stadko, cztery sprzątaczki, - „…proboszcz mówił, że obraził wszystkich księży i za to mu Pan Bóg mowę odebrał…pochwalił diabła w kościele katolickim a sam był księdzem…Tak jakoś, o już wiem,  to może Żyd…pewnikiem nie, bo Józef miał na imię…Tak to był naznaczony rakiem, bo Bóg tak chciał…Pan Bóg naznacza wrogów… Tak tak…to prawda…”.
Zapewne Panie sprzątaczki nawiązywały do tego nie udokumentowanego zdania przypisywanego Księdzu Józefowi Tischnerowi, jakoby nie znał ludzi, których od kościoła oderwał Marksizm, natomiast poznał takich, których od kościoła oddalili proboszczowie.

Odczułem, ze choroba Bożenki stała się środowiskową sensacją, ja natomiast w Muzeum …destruktem, który po konserwacji, aczkolwiek ze śladami zniszczenia, ale jeszcze jakoś się trzyma. Zabytek ruchomy już wpisany do inwentarza.

Ten tekst jest porozrywany na wiele wątków, ale to nie jest uporządkowane metodologicznie wypracowanie, tylko dzielenie się samopoczuciem, rzeką doświadczeń z nie uregulowanym emocjonalnie nurtem. I niech tak zostanie. Jak się wyżalę nad sobą to zapewne mi przejdzie ta duchowa niepogoda?

Po informacji z leczenia szpitalnego, Oddział Chemioterapii: -„Nie operacyjny złośliwy rak żołądka”, oraz po diagnozie, że pozostało mi najwyżej od jednego do trzech miesięcy życia, tutaj opinie były dwojakie, ale żadna nie przewidywała dłuższego okresu, nastąpiło u mnie wyraźne zahamowanie, oraz przewartościowanie dotychczasowej aktywności. Zanim zapadła decyzja o ponownej operacji przygotowywałem się poważnie do pozałatwiania spraw, które wymagały omówienia z rodziną, Wyjaśnienia czy rozwiązania kontrowersyjnych tematów, czy nawet dopiero w tej nowej dla nas sytuacji, zrodzonych problemów. Każdy odpowiedzialny człowiek tak powinien postępować. Okazało się jednak, że nie ma, czego załatwiać. Nie ma, o czym mówić, nie ma majątku, księgozbiór czyni tylko kłopot, nie ma testamentu, o epitafium szkoda gadać. Czy zakopać czy kremować? Tego tematu nikt nie chciał podjąć. A ja uczepiłem się tej prognozowanej śmierci bez strachu, a nawet z pewną nadzieją, że można odejść bez bólu, o czym zapewnili mnie lekarze w szpitalu.
- „Dzisiaj medycyna poczyniła w tym zakresie, proszę pana, takie postępy „…itd. Gówno prawda!. Ból nadal jest wszechobecny. Napatrzyłem się w szpitalu jak  traci się człowieczeństwo i pragnie śmierci jako wybawienia.
„Dziennik” z piątku 12. 12. 2008. przynosi w „ tym temacie” przytoczony niżej cytat. Jest to krzyczący tytuł artykułu:
- „Szpitale. Raport Ministerstwa Zdrowia o szpitalnych samobójstwach to zbiór ogólników. Nic nie wiedzą o bólu”.

Ale do rzeczy. Wiele śmierci już przeżyłem. Wytworzyłem sobie bardzo pomocny pogląd, nawet pewnego rodzaju filozofię, sposób na resztkę życia, że lepiej dalej nie wadzić się z Panem Bogiem, tylko wykorzystać racjonalnie ten czas, co jeszcze mi pozostał, w sposób logiczny, opierając się na mądrości i doświadczeniach, ludzi wielkich. Umierać nas nauczył, dla mnie już święty, Jan Paweł II
Mam odwagę pisać o moich przemyśleniach i obsesjach, czyli o sprawach, z którymi zasypiam i które mnie wybudzają.
Jestem starym człowiekiem, ale nie chcę być, albo bardzo się staram nie być staruszkiem wspartym na herbatkach i najbliższej aptece, staruszkiem, któremu się wybacza gadanie od rzeczy i niezagrażającą otoczeniu, demencję. Którego się traktuje z dobrotliwym uśmieszkiem, obdarowuje dyspozycjami z zakazami i nakazami, co wolno, a czego należy unikać. To tak jak gdyby obłudnie wierzono, że ten staruszek jeszcze się może radośnie nażyć. O ile taki senior ma emeryturę, to w ściśle określonym czasie u kochanego dziadka może pojawić się - „Drewniany talerz”. Oby był dla mnie i Bożenki tylko utworem literackim. To zapewnia mi liczna i kochająca rodzina.

Staram się dużo czytać na temat podeszłego wieku w kontekście chorób, które nas dotknęły. Jest w tym dodatkowy element udręczenia. Wiedza ta jest mroczna, zaskakująca i zarazem fascynująca. 
Starość to nieprzerwana fala, albo aktualnych, albo potencjalnych dolegliwości. Wraz z tą faza wieku związana jest technologia radzenia sobie z nieuchronną przypadłością.  
Nie miał tego problemu biblijny Adam, żyjąc 900 lat? Ci którzy nie mieli szans powielenia tej łaski spotykali się, w zależności od kultury grupy, albo społeczności w której żyli, z różnego typu sposobem, rozwiązywania tego dylematu.
Eskimosi znosili, nawet z pewnym szacunkiem, w swoim otoczeniu, pogodnych starców, plemiona koczownicze przyspieszali, zazwyczaj brutalnie skon mało mobilnych członków rodziny czy grupy. Archeolodzy przekonują, że w różnych kulturach proces ten był nie tylko tematem, ale problemem, przybierając różną formę.
Grecy przeklinali starość, gdy zawodziła soma i psyche. Platon uwolnienie ciała od władzy zmysłów uważał za zaletę, Arystoteles natomiast starcom przypisywał wszelką nikczemną przypadłość a utratę zdrowia traktował jako upośledzenie.
W Grecji, często przed starością uciekano w śmierć aż do czasu gdy Rzymianie poczęli tworzyć formy oparte na bardziej humanitarnej świadomości, czym jest starość w życiu człowieka.Wiek podeszły nie był tylko przekleństwem, ale nieuchronną konsekwencją człowieczego losu wymagającego opieki zwolenników gerontokracji. Starość była bardziej łaskawa dla intelektualistów i ludzi zamożnych. Przez wieki stare kobiety, bez pomocy najbliższej rodziny, skazane były na wieczystą pokutę za pierworodny gest Ewy, z konsekwencjami aż po ofiarne stosy.
Nie wiele zmienił Renesans ze swoim kultem młodości i ciała. Starość nadal nie znajdowała oparcia w medycynie błąkając się w metafizyce, dźwigając kamień filozoficzny. Postęp w medycynie a szczególnie w farmakologii zwiększył ilość płaczliwych staruchów, odrzucających pogląd, że są dowodem kary za grzechy, a tym samym nie szukających pociechy w różnego typu modlitewnikach.
Erazm z Rotterdamu uznawał starość za powrót w świat dziecka. Wybaczał brak rozumnej aktywności a nawet uznał, że ogłupiający to obraz "widzieć starca przy abecadle". Starość to sposób czekania na śmierć. Nie obawa przed nią a przed sposobem w jaki się zrealizuje. Dramat w tym, że jak genialnie napisała Wisława Szymborska, nie mamy w tej sprawie indywidualnego doświadczenia. 
Estetyczną formę nieuniknionej ohydy starości realistycznie opisał Oskar Wilde w „Portrecie Dorjana Graya”.
-„Policzki się zapadną lub zwiotczeją. Wokół gasnących oczu pojawią się okropne żółte kurze łapki. Włosy utracą blask a niedomknięte lub obwisłe usta będą wyglądały głupio lub obrzydliwie, jak usta wszystkich starych ludzi. Szyja pokryje się zmarszczkami a na zimnych rękach wystąpią sine żyły, ciało się wykrzywi…”. Trzy ostatnie słowa to jest, dosłownie opisany, w sposób syntetyczny, mój portret
Iwan Le Lorraine wymalował portret Dorjana z dopiskiem: - ”tak zapamiętał dziadka”. Umberto Eco zamieścił obraz w „Historii Brzydoty”.
Toteż specjalnie się nie dziwiłem, że personel szpitalny na oddziale onkologicznym, szczególnie młode dziewczyny, z nieukrywaną niechęcią a chwilami nawet z obrzydzeniem obsługiwały organizmy pokurczonych starców, w większości nie panujących nad systemem trawiennym.
Nie odczuwałem niczego bardziej zniechęcającego w szpitalu jak nawiązywanie jakichkolwiek kontaktów ze zgrzybiałymi drżącymi starowinami. Będąc jednym z nich, zachowywałem się egoistycznie unikając przygłuchych staruchów udręczonych bólem i chorobą. Przysięgam. Jestem jednym z nich. Wiem po sobie, że ciało zniszczone chorobą jest nie estetyczne. Nie estetyczne to za mało powiedziane. Teraz lustro stało się dla mnie źródłem wiedzy o realizmie tej deformującej się formy. Jest lepsze od aktów awangardowych malarzy.

Mając takie doświadczenie można zrozumieć Sokratesa. Ksenofont był pewny, że „Sokrates doszedł do przekonania, że śmierć jest dla niego bardziej pożądana aniżeli życie”. Kiedy w jego sprawie zbierał się sąd miał siedemdziesiąt lat i nie trapiły go żadne dolegliwości a mimo to pragnął uniknąć starczej demencji.

„Obecnie jednak, jeżeli jeszcze będę żył dłużej, będę musiał doznawać na sobie skutków starości, to znaczy będę coraz słabiej widział, gorzej słyszał, trudniej się uczył, łatwiej zapominał to, czego się nauczyłem. Jeżeli więc stwierdzam, że z każdym dniem coraz bardziej staje się niedołężnym, jeżeli sam sobie wnet zacznę przyganiać, jak mógłbym powiedzieć, że chciałbym żyć dłużej?. Bardzo możliwe, ze to sam Bóg okazuje mi taka łaskawość, abym nie tylko w odpowiednim czasie, ale i w najłatwiejszy sposób zakończył życie, Zamiast już teraz rozstawać się z życiem, sam sobie przygotowałbym śmierć w mękach choroby lub starości, która jest sumą wszelkiego cierpienia i stanem pozbawionym radości”.
Jest to zapewne hipotetyczna rekonstrukcja myślenia Sokratesa dokonana przez Ksenofonta, ale mająca cechy prawdopodobieństwa, kiedy ten filozof-mędrzec wybrał dobrowolnie śmierć, aby uciec od koszmarów związanych ze starością i jej okrutnymi przypadłościami.
Fryderyk Nietsche zapisał: - „To, ze Sokrates został skazany na śmierć, a nie na wygnanie, przeprowadził on sam, zupełnie świadomie i bez żadnego lęku przed śmiercią”. 
Platon pisał: - „Wierzył głęboko, że śmierć to jest jakieś przeobrażenie, przeprowadzka duszy stąd na inne miejsce”. Odniósł się także do tej egzystencjalnej koncepcji: - „Ten, kto ma spokojne i pogodne usposobienie łatwiej przyjmuje starość”, sugerując, że życie Sokratesa, z własnego wyboru było raczej burzliwe i społecznie kontrowersyjne. 

Louis Dawid wymalował Sokratesa jak w imperialnym geście przyjmuje cykutę, nie patrząc na strażnika, ze spokojem i determinacją. Platon napisał, że przed wypiciem trucizny odprawił swoją rodzinę. Dodał także, że nie mógł być świadkiem tego ponurego spektaklu gdyż w tym czasie był złożony chorobą. 
Mnie się wydaje, ze już wówczas choroba była polityczną wymówką.
Platon mówiąc o wewnętrznym życiu Sokratesa także wspomniał o duszy. Wielki Leonardo uważał dusze za potężną siłę złączoną z ciałem. Duch jest złączony z naszym bytem. Dusza bez ciała nie może istnieć. Ona ciałem porusza nadaje mu egzystencję.
Michał Anioł twierdził, że dusza jest nieśmiertelna. Funkcję duszy wyznaczyła Opatrzność. Ciało jest zniszczalne dlatego, ona, dusza może się z tego ograniczenia uwolnić.
Wiemy aż nadto dobrze, co oznacza, przed cierpieniami ciała, lub zdradą idei, ucieczka w śmierć. Mamy aktualnie w tym świecie chaosu, wiele na to przykładów. Szczególnie wśród humanistów, uściślając, wśród poetów, literatów, piosenkarzy i artystów malarzy. Różne są formy niezgody na życie. Wieszanie, podcinanie żył, zapijanie się na śmierć, otrucia czy wreszcie poddanie żyły do złotego strzału. Nie znam natomiast przykładu, aby wśród intelektualistów któryś usiłował powielić logiczną drogę Sokratesa będąc w pełni sił i zdrowia. Nie jestem jednak w tej materii zbyt pewny swojej wiedzy.

Kant nie podjął takiej koncepcji. Biografowie zaznaczają, że miał długo doskonałe zdrowie. Drobne dolegliwości traktował z humorem. Niestety. Z czasem zaczął tracić świadome odczytywanie realności świata. Kiedy doczekał siedemdziesięciu pięciu lat wiedział, że na nic dalsza walka o pamięć. Miał natomiast wiedzę, że to intelektualny kres. Początkowo to były trudności z czytaniem, potem coraz gorzej mówił a właściwie bełkotał. Zasypiał nagle, jego myśli nie wypowiadał już „giętki język”. Nie był w stanie się podpisać, nie pamiętał liter, które składały się na jego nazwisko. Potem przestał rozpoznawać ludzi. Trwał poza światem, poza zrozumieniem własnej egzystencji. Dzisiaj mówimy, że tacy ludzie żyją jak rośliny. Gdy czytam o dramatycznej starości i pogarszającym się zdrowi Immanuela Kanta jestem nieśmiało przekonany, że to był Alzheimer. Nie określano tej choroby nazwiskiem tego Niemca a więc nie stawiano takiej diagnozy. Lekarze byli bezradni. Dzisiaj natomiast bardzo zaradni są producenci leków. Ogólnie jednak wiadomo, że trudno poza litością coś skutecznego ofiarować dementywnym starcom, którzy "mylą żony z kapeluszem". Dopiero dalszy rozwój nauk medycznych, na który oczekuje się z rosnącą nadzieją po każdych udanych próbach laboratoryjnych, zapewne przeniesie nas na mniej wyboista drogę prowadząca do nieco łagodniejszej śmierci.
To już jest problem społeczny i polityczny.
W Europie w 2000 roku było 18. milionów osób w podeszłym wieku wymagających stałej opieki lekarskiej oraz najbliższej rodziny z powodu zaburzeń otępiennych. W Anglii w roku2000 odnotowano 600 tysięcy chorych dotkniętych Alzheimerem.
Nauka przedłuża nam życie, medycyna szczególnie, ale sceptycy zauważają, że nie wielka to pociecha o ile nie pamięta się przeszłości i nie ma żadnej perspektywy na przyszłość. A właśnie w tym przypadku tak to wygląda.

W szpitalu na moim łóżku przysiadła się młoda piękna dziewczyna, na którą chorzy mówili „tancerka”. To była pani psycholog, która równocześnie była nauczycielką tańca. Przeciągała rozmowę dosłownie o niczym. Po długim milczeniu: - Muszę iść na oddział dziecięcy. Kiedy dziecko jest w stanie beznadziejnym przenosimy je z sali ogólnej do jednoosobowego pokoju, zapewniamy ciszę i spokojną śmierć, prosimy rodziców. Teraz muszę przekonać chłopca, aby tam przeszedł. Wczoraj miałam to zrobić, ale prosił: - „Ciociu czy muszę tam iść,. Byłem cały czas grzeczny”.
Śmierć dziecka to dramat, żal, że nie przeżyło życia. Śmierć starca to wyzwolenie z życia.

Święty Augustyn na starość żył w ciągłym strachu. Ten stały lęk stał się jego przekleństwem. Granice życia zakreślał na sześćdziesiąt lat. Reszta bez cezury czasowej dla myśli i czynów. To czas zmagania się z rozpadem ciała.
Michał Anioł właśnie w tym czasie począł odczuwać szereg dolegliwości. Bóle w nerkach, kłucie w boku, bolesne oddawanie moczu, zalegające w pęcherzu kamienie. Cały szereg przypadłości opisał w listach do przyjaciół i strofach poetyckich. Przez długi czas nękały go napadowe stany depresyjne. Bywał milczkiem i odludkiem. A jednak wykazał na miarę swego geniuszu, wolę życia. Mając ponad osiemdziesiąt lat napisał do Vasariego: - „Bóg chce, że jeszcze dźwigam brzemię wieku. Wiem, że powiecie żem stary i niemądry, zabierając się do sonetów…chcę właśnie to uczynić”.
Święty Hieronim opisywał poetyckimi metaforami oraz wyszukaną symboliką strach przed zniedołężnieniem. Łagodna i pogodzona z losem była jego droga w świecie mroku świątyń pańskich, katafalków pokrytych kurzem i popiołem, których nie zdmuchnie już nasz oddech.
Papież Jan Paweł II umierał jak prosty człowiek, oswoił nas z degradacją ciała. Przez chorobę i cierpienie ze szpitalnego łóżka przekazał dowodnie, że każdy jest śmiertelny. Boże Ty mój! Pokonał watykańską tradycję, a z cierpienia nie czynił cnoty, tylko nauczył jak można je z godnością znosić.

Nie jestem przecież bezdennym mizantropem, opuszczam  studzienne rejony wsparte na katafalkach, powołując się na doświadczenie i mądrość nie dyskusyjną, podnoszącą mnie na duchu.
Cyceron w „Traktacie o starości” długo przed narodzeniem Chrystusa, pisał: „Rzeczy naprawdę wielkich nie dokonuje się za pomocą zręcznego ciała, tylko dzięki przymiotom umysłu, charakteru i woli, te zaś nie tylko nie opuszczają człowieka na starość, ale zwykle się wtedy pomnażają”. 
Może miał na myśli mitycznych starców biblijnych.

W naszą świadomość artystyczną przeniósł nas Mieczysław Wallis gdy napisał: „Michał Anioł, Tycjan, El Greco, Rembrandt, Monet, Beethoven, tworząc swe dzieła ostatnie byli już ludźmi steranymi, schorowanymi, w pewnej mierze ruinami cielesnymi. Niektórzy z nich byli nadto przytłoczeni samotnością lub ubóstwem…”.
Można by jeszcze dopisać szereg matuzalemów z Picassem na czele.

Nie ma jednak teraz istotnych, w samej rzeczy powodów, aby samobójczo z pozytywnym skutkiem, dywagować o bezsensie egzystencji. Trzeba się pogodzić w sposób ostateczny, że już z Bożenką nie zaśpiewamy, nie zatańczymy, a nasz serial, na szczęście będzie trwał niezbyt długo. Sceny tego widowiska będą raczej dla nas smutne, ale musimy zdawać sobie sprawę, że najbardziej śmieszą w telewizorze, - „W śmiechu warte” sceny, gdy ślepy wpadnie do kałuży, albo chuligan wykopie mu laskę, wnuczek podpali dziadkowi brodę a pod teściową wybuchnie dymna świeca. Trzeba się cieszyć, że ludzie dłużej żyją, częściej się myją, w aptekach można nabyć tony środków anty bólowych, a córy Koryntu są coraz zdrowsze. Szczególnie widać to po zadbanym uzębieniu.
Nie poruszam celowo fizjologii ze szczególnym uwzględnieniem niedyspozycji żołądkowych.. Dlatego tak generalnie to jestem, jak na swój stan, optymistą.
I dlatego jeszcze czołgam się. Opanowałem podstawy kunsztu kulinarnego na, tyle, że sam zjadam aczkolwiek, bez apetytu, to, czego nie zdołam przypalić, przesolić, zagęścić lub zbytnio rozwodnić.
 Ale poważniej! To naprawdę już potrafię gotować i smażyć, -„Patrz Janek jak ten stary dziad nauczył się gotować” powiedziała logicznie Bożenka, powtarzając swoje „byle do przodu”.

Może pan zapomnieć, że chorował na raka Tak mi powiedział lekarz, który zadecydował o drugiej udanej operacji. Jego dziadek i ojciec, byli także onkologami.
I żyję, a jak się okazało żołądek nie jest organem poświadczającym nasza tożsamość.
Artur Schopenhauer powiedział jakoś tak, że zdrowie nie jest ważne, ale bez zdrowia tracimy wszystko, co jest ważne.
Staszek Kowalski, przyjaciel od czasu studenckich przygód, zwieńczonych niespodziewaną śmiercią Stalina i Poznańskim Czerwcem, wyznaje przekonywującą koncepcję. Według Niego każdy się rodzi z zapisaną księgą. Na jej stronicach, w sensie ścisłym, zapisane jest nasze życie. Kartki są numerowana i nie ma tutaj żadnego, - zmiłuj się. Przewracasz je powoli albo szybciej. Zależy wiele od głodu życia. Ja jestem skłonny tę teorię zaakceptować.

Wszystko, co napisałem, poglądy i droga cierpień, świętych, filozofów, mędrców, podążających ku wieczności, doprowadziło mnie do akceptacji poglądu Gustawa Junga: -„Świat, w którym jesteśmy rodząc się, jest brutalny i okrutny a zarazem pełen boskiego piękna…”.