środa, 31 lipca 2013

Moje opisanie fortunnego zatrudnienia

Znajdź sobie pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz w życiu ani jednego dnia. Tak prawdopodobnie powiedział Konfucjusz.[551-470] Prawdopodobnie, gdyż nie pozostawił źródeł pisanych.
Mam powody aby się z tym poglądem zgodzić. Nie mogę okresu w Zielonej Górze, a więc całego mojego życia zawodowego potraktować inaczej, aniżeli fascynującej przygody, obdarowanej przez los, szczęśliwie dla mnie wybrany.
Mogło być różnie, ale zawsze praca była wielką przygodą i radością. Zarówno w Komórce Konserwatorskiej jak w  Lubuskim Towarzystwie Naukowym, czy ostatnie, dwadzieścia lat w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Aby jednak nie było tak landrynkowato muszę odnotować także kilka dramatycznych incydentów. 
Przeżyłem właśnie w Muzeum dni przykre. Oczywiście na pierwszym miejscu kradzieże wśród kierowniczego personelu. Tego nie sposób zapomnieć, podobnie jak kontekstu historycznego umożliwiającego ten proceder. Kradzieże dokonywane pod „nadzorem” oficjalnego opiekuna z bezpieki. 
Innym zmartwieniem, które mnie dotknęło, dzisiaj zaliczane do decyzyjnych absurdów PRL-u to polecenie Vice przewodniczącego WRN, - Edwarda Hładkiewicza, aby zabrać węgiel z Muzeum, bo z powodu mrozu w zimie, jest potrzebny w szpitalu. My kupowaliśmy węgiel w maju, czerwcu i lipcu, według przydziałów. Okazało się, że lepiej po znajomości sięgnąć do zapasów idiotów wierzących w jakiś zanikowy porządek w kraju, gdzie zaradność, znajomości i spryt odgrywały zasadniczą rolę wśród decydentów sprawujących władzę. 


Dosyć o tych przykrych przygodach ze złymi ludźmi -  o tym, co zapamiętałem, po wielu latach, - jako trwały ślad,- jak wyryte i niezniszczalne grafity na mojej pamięci.

W tym zapisie wspominam  „jak rosłem w siłę i żyło mi się dostatniej”? w zawodzie, czyli w urzędniczym życiu historyka sztuki. Zaraz na wstępie muszę zaznaczyć, że nie byłem przygotowany do pełnienia funkcji merytorycznej, dyrektora placówki muzealnej. Administracji się nie bałem, mój pierwszy Pryncypał, Mistrz, Prestidiwigator, Wódz, Szef, - Klemens Felchnerowski, dał mi szkołę przydatną w całym życiu, - jak się poruszać, -  z dobrym skutkiem, -  w skomplikowanej sieci urzędniczych przepisów, zazwyczaj rozmijających się i nieprzystosowanych do ochrony dóbr kultury, mimo doskonałej w tym zakresie  Ustawy o Ochronie Zabytków.
Za to należy się Jemu „Ławeczka”. Za malarstwo, i owszem, za uczciwą, w trudnych czasach, mądrą, odważną, politykę konserwatorską, jak najbardziej, za doktrynę, ideologię, koncept, pomysł z teorią stworzoną przez Niego, jako kopoizm,  Jezus Maria! niekoniecznie!
Z taką świadomością, w połowie lat 70. ubiegłego wieku, przystępowałem do pełnienia funkcji najważniejszego urzędnika. Mimo to pewne przedsięwzięcia dotyczące prezentacji sztuki współczesnej, stały się dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Dzisiaj się zastanawiam jak uczciwie o tym  wspominać. Zapewne to nie był wynik uniwersyteckiej wiedzy. Prędzej nieświadomość w założeniu, jak to się dzisiaj określa, projektu, ale z poczuciem poprawności logicznej, intuicyjnie przeczuwalnej, uzasadnionej, ale niekoniecznie  wytłumaczalnej. Szerszej jednakże aniżeli akademickie przesłania. Zdolnej jednak do zwerbalizowania, wyjaśnienia i udokumentowania w zapisie, czyli z  próbą, nie zawsze udaną, zracjonalizowania intuicyjnego przeczucia. Nieuświadomiona zdolność, oraz znajomość i zmienność rozwoju sztuki, szczególnie od czasu impresjonizmu.
Jak się dzisiaj okazuje, często sprawdzona, w sensie dosłownym,
- boska wręcz intuicja, bez zaangażowania i ocenzurowania myśleniem racjonalnym.

Społeczne zainteresowanie sztuką, na początku mojej pracy, tego doświadczyłem, - było, dokładnie rzecz ujmując, - ubogie. 
Właśnie w takich „okolicznościach przyrody” przeżyłem kilka muzealnych przygód, doznając działania sztuki w ekspozycjach, które zapisały się trudnym do wymazania, tatuażem w części mózgu odpowiadającym za emocjonalną pamięć,

Boże Ty mój, bez konkretnych przykładów to może być odczytane jako rojenia paranoika. 

 Poprosiłem aby wyszukano płaszczyznę śniegu bez śladów ludzkich stóp. W drodze do Świdnicy, na łagodnym stoku opadającym do drogi, na białej przestrzeni zamkniętej czarnym lasem, ustawiliśmy rzeźby Józefa Cyganka. Wyglądały tak, jak gdyby próbowały opuścić uwięzienie.
Trzeba znać twórczość Artysty, aby uwierzyć, że właśnie te „odnajdywane” w lesie dzieła stworzyły przejmujący, mroczny klimat: - Najświętsza Maria Panna, Jezus Chrystus, człowiek zamieniony na siedzisko, ptak ze złamanym skrzydłem, oracz zmagający się z pługiem, pomylone drzewo rosnące z bolejącymi, chorobliwie pokręconymi rękami-korzeniami, próbujące wczepić się w niebo…
Dzieła sztuki, których Artysta „nie stworzył a odnajdował”, próbowały odzyskać wolności, uchodząc z ciemnego lasu. Wyobrażenia istot fatalnie zdeformowanych przez  środowisko, dotknięte ręką artysty odnajdowały godność i człowieczo-boską rangę. Uczestniczyłem w tym misterium z poczuciem łaski. Głębokie,  abstrakcyjne cienie rzeźb, na bieli śniegu, przy zachodzącym słońcu, zamieniały i wypełniły realność wydarzenia w surrealny klimat. Rozpacz, że ponownie nie potrafimy tego spektaklu  powtórzyć.
Józek uściskał mnie. Na moim policzku poczułem Jego łzy.

Leszek Kania, - „Encyklopedia Sztuki Lubuskiej”, znawca prądów i kierunków we współczesnym myśleniu plastycznym, może określi, nazwie tamto nasze działanie. W tej śnieżnej przestrzeni, nie tylko rzeźby czuły się zagubione.    



Geologia. -  Tylko tyle wiedziałem, że to nauka o ziemi. W rozmowie z geotechnikiem dowiedziałem się o odwiertach geologicznych, pionowych, poziomych a nawet kierunkowych. Historia ziemi:
- otwarta księga. Kluczem - geologia inżynierska.
W zaciemnionej sali ustawiono las odwiertów o różnej wysokości
i grubości. W gablotach ekspozycja dotycząca badań na Ziemi Lubuskiej, z perspektywą osiągnięć, oraz pełna dydaktyka muzealna. To był ukłon w stronę geologów, którzy znając nasze zamierzenia wybrali odwierty pionowe, różnej wysokości, o zróżnicowanym kolorze, w sposób odmienny, absorbujące światło. Od ciemnych, szarych, przeźroczystych, z pasami biegnącymi spiralnie z góry ku podstawie, o zróżnicowanej kolorystyce. Geolodzy, współorganizatorzy wystawy, wykazali dużo dobrej woli do naszych zamierzeń, ciekawi także ostatecznego efektu.
Sala jasna, to gabloty.
W mrocznej, ekspozycja pionowo ustawionych odwiertów, oświetlona, w różnym natężeniu, skierowanymi promieniami światła, ukazała cud ziemi. Zatrzymano w kamiennych słupach, w setkach tysięcy lat liczoną historię. Obraz fascynujący. „Zamrożone” niczym żona Lotta, kamienne kolumny, stworzyły świat nienasyconego podziwu wizualnego. Ukamienowany zachwyt wydobyty światłem.  Filozoficzne poznawanie praw tworzących  przez tysiąclecia obraz wszechświata. Iluminacja. Geotechnik wynikami swojej pracy zezwolił podjąć próbę potwierdzenia, że planeta Ziemia, była i jest pełna życia i woli twórczej. Nie jestem na tyle ograniczony, aby nie widzieć kosmicznego porządku.

Z  Andrzejem Gordonem, zielonogórskim plastykiem z Gorzowa, od samego początku było nie tak. Jeszcze nie myślałem o Muzeum a Jego obraz kupiłem do sali konferencyjnej Lubuskiego Towarzystwa Naukowego. Na tle graficznie potraktowanej Katedry gorzowskiej, z lewej strony, siedzą trzy skulone „Panny z Awignon”. Obraz zazwyczaj był kontrowersyjny, ale zawsze wyjaśniany z szacunkiem przez Rektora Hieronima Szczegułę, podczas posiedzeń Prezydium LTN. Gdy zostałem zatrudniony w Muzeum, szybko się zaprzyjaźniliśmy. Gdy postanowiłem wydać katalog autorski o pracach Andrzeja zaproponował abym pisał do Niego, do Gorzowa listy a On na każdy odpowie odpowiednim rysunkiem, „bo nie lubi i nie umie pisać listów”. Tak się stało. Jego katalog został szybko rozgrabiony. Jego dzieła wiele mnie nauczyły. Pozwoliły mi poznać samego siebie i to bez taryfy ulgowej. To był dla mnie wstrząs. Nie wszystko tym słowem mogę powiedzieć. Wiele razy piliśmy za dużo, gadaliśmy bez umiaru i sensu. Stwarzaliśmy dramatyczny i bez perspektyw obraz świata. Spotkania w pracowni Stefana Słockiego, zamienialiśmy na dyskusje wzmacniane alkoholem i przerywane  rzutkami do tarczy z wyobrażeniem złych ludzi.
Z Jego prac w naszym Muzeum powstała znakomita kolekcja. Stworzyliśmy wystawę trudną do ponownego odtworzenia. To był, w sensie dosłownym, wyczuwalny ale i nieuchwytny, klimat sakralny. Nawa główna stworzona z brytów luźno zwisających. Trzy boczne aneksy z każdej strony sugerujące zamknięte kaplice. Niejako na ołtarzu centralnym obraz kobiety ekstatycznie cierpiącej. W bocznych „ołtarzach” sensualne wyobrażenia kobiet. Głęboka erotyka, piękno i brzydota idące w parze, cierpienie i rozkosz wypełnione nagimi torsami i mocarnymi udami. Wyobrażenia kobiet bez twarzy, bez rąk i stóp. Obrazy w gamie ugrów jasnych i brązów. Tkaniny w zwiewnym, głębokim, ciemnym fiolecie. Nawę główną tworzyły pasy, prawie przeźroczyste. Te bryty poruszane wiatrem wentylatorów, odsłaniały i umożliwiały chwilowy wgląd w boczne aneksy. Jedna z piękniejszych i udanych mrocznych wystaw. Absolutnie poruszająca realizacja przewidziana impulsem emocjonalno-intelektualnym. Dlaczego robiła takie wrażenie? Trudno mi zdefiniować racjonalną odpowiedź. Nie wiem.

Do Muzeum przychodzono z różnymi propozycjami.
Wielkie chłopisko, naciskał aby wygospodarować małą salkę, taki stały kącik na wystawę Synów Pułku.
Interesant z propozycją wystawy starych aparatów fotograficznych z opcją, zakupów, staroci, dzisiaj mało atrakcyjnych. Może nawet zaproponować wymianę starej marki na sprzęt bardziej nowoczesny.  To się opłaci Muzeum!
Teraz musi być nazwisko, ze względu na doniosłość propozycji. 
MZL zaszczycił radny wielu komisji Pan Podbielski. Minister Spraw Zagranicznych przychylił się do Jego propozycji i wstępnie przyznał 40 tysięcy złotych na prace organizacyjne. Pieniądze zostaną przelane na konto Muzeum, po wykonaniu prac o których On osobiście  poinformuje Ministra. Mamy natychmiast zebrać dokumentację techniczną Ściany Płaczu w Jerozolimie. Następnie przystąpimy do wzniesienia takowej w skali jeden do jeden w Zielonej Górze. Turyści z Niemiec, Francji, oraz Krajów Beneluksu, a także inni zainteresowani z Basenu Śródziemnomorskiego, będą przyjeżdżać do Zielonej Góry aby odprawiać przy wzniesionej ścianie modły. Do naszego miasta jest znacznie bliżej jak do Jerozolimy i to się opłaci zarówno turystom jak i miastu. Ponieważ doniosłość propozycji była dla mnie nie do ogarnięcia poprosiłem mojego zastępcę, vice dyrektora Stanisława Kowalskiego, aby wysłuchał polecenia, gdyż ja mogłem czegoś nie pojąć, a może nawet nie ogarnąć rozumem. Niestety z miny Kowalskiego wynikało, że propozycja jest także nie na Jego intelekt. I tak z winy tępych muzealników, oraz braku ich kompetencji, zmarnowano cenną inicjatywę i nie mamy Ściany Płaczu. - Nie czas żałować róż gdy płoną lasy!

Gdy obejmowałem stanowisko odpowiedzialnego urzędnika w Muzeum, zainteresowanie sztuką współczesną  było nikłe, a często twórców obrażano a ich dzieła wyśmiewano. „Owoc” Domańskiej -Bortnowskiej, doczekał się agresji fizycznej a także poezji byłego Ormowca, Zdzisia P. humorystycznej jako, że kamienna dupa to była skrzydlata metafora.
Zmienili ten czas pogardy do współczesnych dzieł, kustosze sztuki współczesnej. Widzę trzech wybitnych kuratorów, przyjaciół artystów, wymagających od siebie, podnosząc równocześnie poprzeczkę w prezentacji, nawet trudnych twórców.
Leszek Kania, Twórca Galerii Nowy Wiek w Muzeum.
Wojciech Kozłowski, dyrektor Biura Wystaw Artystycznych.
Joanna Wallis, która tytaniczną pracą zapewniła sobie uznanie ogólnopolskie, jak Jej, wymienieni wyżej, znakomici koledzy. Twórczyni galerii w Instytucie Sztuki naszego Uniwersytetu. Najpierw doktorat z nauk humanistycznych, następnie magisterium z historii sztuki, a także tytuł dyplomowanego bibliotekarza. Instytut Sztuki zgromadził i wzbogacił tworzoną, przez kilka lat bibliotekę.  
Merytoryczne przygotowanie kuratorów, szacunek do Artystów, ekspozycje na wysokim poziomie, zapewniły wysoką rangę także instytucją w których pracują, stając się ich  reprezentacją. Kuratorzy zmieniają stosunek społeczeństwa do sztuki współczesnej, są bowiem na miarę artystów. Efekty, na które pracowano, kilka lat, dokonują się w świadomości społecznej a w sposób odczuwalny wśród młodzieży.
Istnieją w Zielonej Górze już liczne  miejsca prezentacji sztuki współczesnej. Chwała wszystkim zaangażowanym w tę działalność.
Zasługi niepowtarzalne w środowisku plastyków zielonogórskich a szerzej wśród Lubuszan spełniła i nadal jest czynna Galeria Pro Arte. .Jestem z jej działaniem związany od momentu powstania. Adaptacje kamieniczki na pracownie plastyków i salę ekspozycyjną  przygotowywał Tomasz Florkowski, ze względu na jej zabytkowy charakter wytyczne do projektu opracowałem osobiście, z polecenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Liczne wystawy, osobiste kontakty, dyskusje, zawieranie środowiskowych znajomości. Zaangażowane i życzliwe kierownictwo Galerii, porządek w ekspozycji, troska o jakość i ranga wystaw, zasługuję na najwyższą ocenę środowiskowej instytucji kulturalnej. Lokalizacja Pro Arte okazała się w układzie staromiejskiego Rynku, nadzwyczaj cenna podkreślająca rangę centrum miasta z urokliwą, a zarazem reprezentacyjną historyczną mieszczańską architekturą.
Na zakończenie nie sposób pominąć doniosłej roli Muzeum Ziemi Lubuskiej podkreślając zdolność i profesjonalizm w prezentacji sztuk od akademizmu, z kontemplacją piękna, paradygmatem sztuki klasycznej, po popkulturę. Dyrektor Andrzej Toczewski z młodych pracowników stworzył zespół realizatorów różnego typu ekspozycji, dział audio i kapitalny dział promocji, wspomagany rzeszą współpracowników-asystentów. To wszystko jest współczesne, elektroniczne.
Staram się kurwa być współczesnym uczestnikiem w odbiorze akcji i wszelkiego rodzaju sztuk.
Muzeum Ziemi Lubuskiej jest wporzo  ziom   Jan