piątek, 4 maja 2012

O sobie



Jan Muszyński o sobie

Z Wildy, robotniczej dzielnicy Poznania, 28.czerwca 1956. na ulicę Feliksa Dzierżyńskiego z zakładu dawnego –„ Hipolita Cegielskiego Poznań”, wtedy im. Józefa Stalina, wyszedł o szóstej rano, tłum robotników, tych z nocnej zmiany i tych, co szli do pracy. W Poznaniu trwały Międzynarodowe targi. Mój pobyt w Poznaniu był uzasadniony. 30. czerwca tego roku miałem egzamin dyplomowy magisterski na UAM- z historii sztuki. Oczywiście, że dołączyłem się do tłumu z hasłami: - chleba i pracy, - Bóg Honor i Ojczyzna, - religia w szkołach, - precz z komunistyczną partią.
Obok haseł wypisanych na transparentach wykrzykiwano różnego typu żądania natury społecznej i politycznej.-Uczciwej zapłaty za prace, równego traktowania robotników, zniesienia awansów tylko dla partyjnych …
Pod gmachem Komitetu wojewódzkiego PZPR zebrał się tłum, do którego chciał przemówić sekretarz propagandy Wincenty Kraśko. Doszło do szarpaniny, splądrowania gmachu, niszczenia dokumentacji i urządzeń biurowych. Segregatory i papiery wyrzucano z okien na bruk. Białe kartki niby gołębie fruwały nad demonstrantami. Gwizdano i przeklinano partię.
Poznań był wściekły, wzburzony informacją o zabiciu 13. letniego chłopca Romka Strzałkowskiego, przy gmachu Urzędu Bezpieczeństwa na ulicy Kochanowskiego. Część tłumu udała się po broń, do więzienia na ulicę Młyńską, a stale powiększający się gromada, ławą ruszyła pod gmach UB. Tam już byli zabici i ranni.
Słynna obietnica Józefa Cyrankiewicza, o obcinaniu rąk, przeraziła nie tylko mnie. Natychmiast po egzaminie pojechałem do Zielonej Góry. 
Pierwsze wrażenie było fatalne. Dworzec brzydki, banalny, na gzymsie pod dachem przechadzał się dostojnie duży szczur. Zniechęciłem się do analizy stylistycznej budynku dworcowego. Tłusty szczur mnie załatwił. Dalej nie było lepiej. Sto kroków po prawej stronie brudnej wąskiej ulicy leżał na "plecach"
potężny głaz. Na nim napis: - W dniu pierwszego maja w Zielonej Górze zlikwidowano analfabetyzm. - A to ci sukces,- pomyślałem na cały głos.
Po dzisiejszej Westerplatte krzątały się leniwie jakieś maszyny. Doszedłem do wylotu ulicy bez nazwy, a właściwie z nazwą przeklętą - Generalissimusa Józefa Stalina. Dopiero jesienią Rada Miasta Zielonej Góry, w poczuciu politycznej bezkarności przemianowała ulicę na al, Niepodległości. To była najpiękniejsza trasa w mieście.Po obu stronach lipy tworzyły szpaler, którego uzupełnieniem były różowe magnolie. Przed każdym domem, a raczej willą, dywan zielony obramowany żeliwnym płotkiem. Ulica bez śladów wojny, czysta zadbana, jako reprezentacyjna trasa komunikacyjna. Szedłem wolno, rozglądałem się z ciekawością i wszystko od tej pięknej ulicy się zaczęło. Nie sądziłem, że to potrwa tyle lat. Ba, całe życie. W najodważniejszych snach bym tego nie przewidział. 
Trzeba przyznać, że skala miasta, szczególnie historyczne rozplanowanie, także zauroczyło mnie jako historyka sztuki.
Tyle dla duszy, teraz coś trzeba pomyśleć dla ciała.



Tutaj zostałem dobrze przyjęty przez kolegów z zielonogórskiego radia. Adam Wielowyski i Kazimierz Kajan-Jankowski pochodzili z Gniezna. W moim rodzinnym mieście obsługiwaliśmy radiofonię przewodową. Z poznańskiego kabaretu, „Żółtociób” zaprzyjaźniony byłem z Januszem Weroniczakiem i Leszkiem Zielińskim. W ten sposób radio stało się przyjazną przystanią, z której wyniosłem nie tylko wiele nauk, przeżyłem godziny spontanicznej radości, ale także zawarłem kilkanaście dobrych znajomości i znaczących przyjaźni.Radio także wyposażyło moją świadomość w  liczący się układ sił w polityce i administracji.Jednym słowem, przestałem być lokalnym politycznym ślepcem.
Muszę także dodać, że w roku akademicki 1952/53 –Podstawy marksizmu-leninizmu, w formie ćwiczeń, w postaci jednej godziny tygodniowo, wypełniał Jan Kołodziej. Znany był ze złowieszczego zdania, że ocenę daje nie tylko z wiedzy, lecz także z przekonań. Musiałem mieć słuszne poglądy gdyż 14. lutego 1953 zdałem egzamin u Janka Kołodzieja na bardzo dobrze. W Zielonej Górze darzyliśmy się życzliwą pamięcią z czasów studenckich. Muszę także odnotować, że ćwiczenia z doktryn artystycznych prowadził Grzegorz Chmielewski, późniejszy dyrektor miejskiej i wojewódzkiej biblioteki w Zielonej Górze. Zajmował się tym nauczaniem w roku akademickim 1954/55, przez dwie godziny tygodniowo.

Mimo, że Zielona Góra od samego początku była dla mnie ziemią przyjazną, nie zamierzałem tutaj pozostawać na całe życie. W Gnieźnie był grób mojego ojca i mojej siostry. Wykupiłem sobie miejsce obok Nich i opłaciłem do roku 2015. [Kościół Farny p. w. Świętej Trójcy, prolongata grobu Teresy i Stanisława  Muszyńskich, opłata gotówką].

Czwartego sierpnia 1956. Sekretarz Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, polityczny patriota,Henryk Korwel przyjął mnie do pracy w charakterze asystenta konserwatorskiego z wynagrodzeniem tysiąca złotych. Zielonym atramentem dopisał, w mojej obecności; - miesięcznie.
Wydział Kultury mieścił się w kupieckiej resurcie pobudowanej w 1829. W najbardziej okazałym gmachu, dawnego Gimnazjum, wzniesionym na Placu Słowiańskim, w roku 1853. mieściła się administracja wojewódzka. Jeszcze Sąd Powiatowy i trzy  szkoły, okalały obrzeża dawnego cmentarza, na którym zlokalizowano mały kościółek zwany, - polskim, rozebranym w połowie XIX wieku.    

Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków był Klemens Felchnerowski. Artysta malarz, konserwator zabytków, historyk sztuki, technik budowlany, o czym dumnie informowała tabliczka, słusznych rozmiarów, na drzwiach mieszkania.
 Bardzo wcześnie u Klema awansowaliśmy. Ja zostałem pełnomocnikiem do akcji, „666”. Uchwałą Prezydium Rządu, z roku 1955.władze terenowe były zobowiązane do usunięcia ruin powojennych do końca 1960. Dla obiektów zabytkowych był to okres apokalipsy, walka między siłami próbującymi ratować dobra duchowe i zła, które próbowało zetrzeć wszelkie ślady ludzkiej etyki i estetyki. Bestia jest tworem szatana antychrysta, sygnowana trzema szóstkami.  „Bestia-666”.  Może także oznaczać sposób postępowania człowieka. Takie absurdalne skojarzenia nasuwały się, gdy rozbierano pałace, dwory i kamieniczki mieszczańskie, kiedy postanowiono rozebrać Bytom Odrzański, realizując hasło: -Cały naród odbudowuje stolicę.
W pasji rozbiórkowej miał paść Zespół Poklasztorny w Gościkowie-Paradyżu, czy Pałac-forteca Wallensteina-Talleyrandów, w Żaganiu. Braki w budżecie uratowały obiekt jako bezpłatne źródło materiału budowlanego. Trzykrotnie skradziono dachówkę. Dopiero, gdy zdecydowałem się położyć czarną, na częściowo rozebrane połacie dachowe, złodzieje zrezygnowali. Fatalną atmosferę wobec pałacu wywołał swoją publikacją, Bohdan Drozdowski w machejkowym  „Życiu Literackim”,  nawołując do zniesienia z ziemi żagańskiej junkiersko pruskiego symbolu. "Autorytet" z Krakowa był często cytowany.

19. II. 1960. zmieniono moje stanowisko służbowe ze  Starszego Konserwatora Zabytków na Głównego Konserwatora Zabytków. W tymże roku dokonano spisu 113. obiektów zabytkowych przeznaczonych do rozbiórki.
 15. V. 1960. zleciłem rzeczoznawcy z Polskiej Akademii Nauk ocenę wartości zabytkowej i stanu technicznego obiektów zagrożonych rozebraniem.
 15. X. 1960. Jerzy Pietrusiński napisał: -„...dokonałem rozpoznania rzeczoznawczego 113. obiektów sakralnych na terenie woj. Zielonogórskiego w/g wykazu sporządzonego przez Urząd do Spraw Wyznań a określonych w nagłówku jako spis, „zniszczonych i zrujnowanych kościołów zabytkowych na terenie woj. zielonogórskiego”.
Wykaz obejmował obiekty w stanie bardzo dobrym, użytkowane a nawet nieistniejące. Absurd totalny. Najważniejsza była jednak konkluzja końcowa gdzie Autor powoływał się na wartości europejskie, wymowę polityczną z jej skutkami, kończąc:
-…” wobec rewizjonizmu zachodnio-niemieckiego... projekt wydaje się być przysłowiowa wodą na młyn…”
Opinia rzeczoznawcy wydała się politycznie bardziej przewidująca i politycznie bardziej poprawna, aniżeli doświadczenia polityków działających bliżej zachodniej granicy. Poza tym opinia pouczała administrację wysokiego szczebla, co w praktyce traktowano jako niedopuszczalne.

 Kilka miesięcy później Przewodniczący WRN Jan Lembas zobowiązał mnie abym na odprawie Przewodniczących Powiatowych i Miejskich Rad Narodowych, jako Główny Konserwator Zabytków, przedstawił program prac konserwatorskich. Dyskusję podsumował Jan Lembas: - Przyjmujemy plan pracy i zalecamy, aby w sprawach dotyczących zabytków porozumiewać się z konserwatorem, gdyż każda samowola w tej sprawie szkodzi naszej polityce.

W dniu 12. maja 1962 otrzymałem pismo: - Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej zwalnia obywatela z pracy w tut. Prezydium z dniem 31 maja 1962. Jednocześnie z dniem 1 czerwca 1962 przekazuje obywatela do dyspozycji Lubuskiego Towarzystwa Kultury w Zielonej Górze. Zaświadcza się, iż Obywatel był zatrudniony w tut. Prezydium od dnia 1 sierpnia 1956r. Jan Koleńczuk z-ca Przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej.

W Zielonej Górze czułem się coraz bardziej zadomowiony. Klemens Felchnerowski, Prezes Oddziału Polskich Artystów Plastyków, wprowadził nas, historyków sztuki, Stanisława Kowalskiego i mnie, do kolonii artystycznej. Zyskałem wielu przyjaciół, wśród artystów malarzy. Niejedna noc przegadaliśmy, przepiliśmy wymieniając poglądy na życie i sztukę.
 Decydującym wydarzeniem stał się fakt zamieszkania w Zielonej Górze mojej siostry i szwagra Andrzeja Czarkowskiego. U nich często przebywała moja Mama aż na stałe zamieszkała w towarzystwie trojga wnuków. Kiedy Babcia zmarła została pochowana na cmentarzu przy Wrocławskiej, taka była Jej wola. Dla Przemka, Żywi i Radka to, że Babcia będzie pochowana w Zielonej Górze było poza wszelką dyskusją, jako rzecz najnormalniejsza w świecie. Musi być z nami. Wkrótce moja siostra, dr psychologii i szwagier dr socjologii, poczęli na mnie wywierać nacisk, aby sprowadzić do wspólnego grobu w Zielonej Górze, ojca i siostrę z cmentarza gnieźnieńskiego.. Mówili językiem naukowym, o konieczności integracji, zakorzenieniu się w mieście po przez groby najbliższych, że powinniśmy być razem itd. Miałem wątpliwości gdyż ojciec jako Powstaniec Wielkopolski, silnie, swoim życiorysem związany był z Gnieznem. Drugiego dnia po wejściu Niemców został aresztowany i mimo ostrych przesłuchań nie dostarczył Gestapo listy gnieźnieńskich druhów-powstańców. Po wojnie cieszył się uznaniem, opinią patrioty i dobrego Polaka. Moja siostra o istnieniu miasta - Zielona Góra - nie miała pojęcia. Powoli jednak wsiąkałem w klimat miasta, realizując pasję zawodową. Coraz bardziej urzekała mnie swoim pięknem Ziemia Lubuska. Ponieważ miałem za sobą epizod pobytu w areszcie PRL, WW2 [Wrocław  Więzienie 2] omijałem politykę w mowie i uczynkach.

W Gnieźnie przed katedrą stał potężny pomnik Bolesława Chrobrego, autorstwa znanego rzeźbiarza międzywojennego, Marcina Rożka. Aresztowany zmarł w Auschwitz-Birkenau w roku 1944. Niemcy natychmiast przystąpili do demontażu pomnika. Z dużym trudem, czołgiem, zerwali Go z cokołu.

Z kroniki biskupa merseburskiego Thietmara wynika, że w Krośnie Odrzańskim w roku 1005 przeprawy przy wyjątkowo przewężonej dolinie Warszawsko Berlińskiej bronił Bolesław Chrobry a w1015 jego syn Mieszko. W drodze do Polski było to korzystne miejsce do sforsowania przez rozlewisko Odry i wody Bobru, które w Krośnie łączyły się w powolnym nurcie. Krosno Odrzańskie, jedno z najstarszych miast w Polsce ma udokumentowaną ponad tysiąc letnią historię. Moja fascynacja wydarzeniami krośnieńskimi została zapisana w pracy doktorskiej: -„ Rozwój Krosna odrzańskiego na tle innych miast środkowego Nadodrza”.  14 czerwca 1971, uzyskałem tytuł doktora nauk humanistycznych w zakresie historii.

Zielona Góra stała się, była już teraz, moim miastem a ja dodatkowo, kustoszem grobów rodzinnych. Byliśmy wszyscy razem. Dojrzewałem jak stare wino do wszelkich emocji związanych z historią i dniem dzisiejszym, a nawet z perspektywa architektoniczną i urbanistyczną miasta. Teraz już wszystko mnie interesowało w Zielonej Górze.

Od 1. sierpnia 1962. do pracy w Lubuskim Towarzystwie Kultury przyjął mnie, uznany poeta Janusz Koniusz sekretarz LTK. powierzając organizację Ośrodka Badawczo Naukowego z perspektywą wygenerowania i usamodzielnienia się w Towarzystwo Naukowe. 22. lutego 1964 zostałem wybrany na zjeździe założycielskim Lubuskiego Towarzystwa Naukowego, na stanowisko sekretarza. Profesor Jan Wąsiki Prezes LTN-u powierzył mi także kierowanie Ośrodkiem Badawczo Naukowym. W Wyższej Szkole Pedagogicznej zostałem zatrudniony na pół etatu.
W marcu 1976. zostałem przyjęty do pracy w Muzeum Ziemi Lubuskiej przez wice wojewodę Edwarda Chładkiewicza. W lipcu tego roku wice wojewoda wydał mi zezwolenie na pracę, na pół etatu w Uczelni. Byłem z nią związany przez czternaście lat.
31.sierpnia 2003, poprosiłem o rozwiązanie umowy na mocy porozumienia stron. Dyrektor dr Andrzej Tczewski odniósł się przychylnie do mojego wniosku, dziękując za dotychczasową współpracę oraz ocenił pozytywnie jej efekty.

Z inicjatywy dr Barbary Bielinis-Kopeć  Lubuskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, powróciła sprawa 113. obiektów zabytkowych przeznaczonych do rozbiórki, o które stoczyłem bój, w ramach Ustawy o Ochronie Dóbr Kultury, w kontekście wandalizmu oraz bezmyślności władzy do europejskiego dziedzictwa kulturowego. Wojewódzki Konserwator odszukała dokumentacje sprzed wielu lat.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej decyzją ministra Kazimierza Ujazdowskiego, odznaczyło mnie 31.sierpnia roku 2006. Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
We wrześniu 2006. w gmachu Filharmonii Zielonogórskiej, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Generalny Konserwator Zabytków Tomasz Merta [zginął podczas katastrofy smoleńskiej] zakładając mi Złoty Medal szepnął, - Długo Pan czekał? Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Nawet nie sądziłem, ze tak się można wzruszyć. Obliczyłem jednak, że od tego czasu minęły 44. lata. Także złotą  Glorię Artis otrzymał dr Stanisław Kowalski, konserwator wojewódzki z  długim stażem w Polsce, pokonanym przez Wojewodę stanu wojennego.

Różnie bywało na Ziemi Lubuskiej. Tutaj przyjechałem bezpośrednio po studiach, tutaj rozpocząłem swoją drogę zawodową, aż po emeryturę. Mam wielu przyjaciół, swoje ukochane miejsca w mieście oraz te gdzie zaliczałem rodzinne urlopy. Piękna jest galeria rzeźb ogrodowych w muzeum Marcina rożka w Wolsztynie gdzie się wybudował. Popiersia i rzeźby kameralne ustawione wzdłuż tarasowego zejścia do jeziora tworzą jakiś świat antyczny, wzniosły piękny i niezapomniany.  Lubię skansen w Ochli, „przepiękne okoliczności przyrody” zaliczam oszołomiony w Gryżyńskim Parku Krajobrazowym, gdzie mieszka, nasz ceniony artysta Józef Burlewicz. Nigdy nie mam dosyć widoku z wieży zamkowej w Łagowie. Architektura historycznych ryneczków w miasteczkach, dumne zamki i pałace, zieleń lasów, przejrzyste jeziora, to mi zupełnie wystarczało, dlatego nie dobijałem się do władzy o jakieś przywileje a nawet zwykłe materialne dobra. A jednak Ziemia Lubuska mnie zaakceptowała z moimi wadami. Sejmik Województwa Lubuskiego nadał mi Odznakę Honorowa za zasługi dla Województwa Lubuskiego w roku 2007. Rada Miejska w Krośnie Odrzańskim w 1997. roku uznała mnie za Honorowego Obywatela miasta. Podobnie postąpiła Rada Miejska w Zielonej Górze obdarzając mnie tytułem Honorowego Obywatela miasta Zielona Góra od listopada 1997.roku. Rada Miejska w Kożuchowie nadała mi ten honor w październiku 2009 roku.
Trzy Honorowe Obywatelstwa miast, które są mi drogie. Którym poświęciłem wiele emocji a które także wzbogaciły mnie duchowo, poszerzając wiedzę historyczną
Nie wiem czy mam wrogów. Nigdy nie spotkałem się z nienawiścią, obrazą, co najwyżej z lekceważeniem ze strony,… ale dajmy spokój. Natomiast dramatycznie, w sensie dosłownym, przeżyłem kradzieże w muzeum i to ze strony mojego zastępcy.

Z natury jestem optymistą. Żyłem bezwiednie, że jesteśmy straconym pokoleniem, bez kompleksów, bez poczucia, ze coś tracę, że na więcej sobie zasłużyłem. Był ciężki czas, ale dotyczył wszystkich. Miałem ukochaną pracę, znakomitych przełożonych, miałem szczęście w większości trafiać na ludzi mądrych, pracowitych, poważnych i z poczuciem humoru. Moje życie już nie idzie a biegnie z drugiej strony góry, bez goryczy i buntu. Tylko chwilami się zastanawiam, czy to oportunizm, czy może właśnie racjonalizm? Kto to wie? Myślę, ze byłem w lepszej sytuacji aniżeli dzisiejsi młodzi ludzie, którzy bez stałej pracy „na etacie” walczą na obrzeżach systemu, odczuwając złą stronę kapitalizmu, czyli przykrość rzeczywistości.

Dwudziestego dziewiątego kwietnia 2012.roku skończyłem 80 lat. Powinienem ten teks o sobie zakończyć jakimś skrzydlatym zdaniem. Nic mi jednak nie przychodzi do głowy. Wobec tego trochę dowcipu. Zapytuję z poczuciem humoru: - Czy to moja wina, że tak długo żyję?  

                                                                  Zielona Góra,  2012-05-03