|
19.01 (7 dni temu)
| |||
|
Dziadku i Babciu
Moi
kochani. Już tyle czasu minęło, mieszkam tutaj ponad miesiąc, trudno mi
to przyjąć do wiadomości. Moja tęsknota wcale nie jest mniejsza. Myślę o
Was, opowiadam również. Moi współpracownicy robią duże oczy pełne
uznania, kiedy mówię, że mam tak zdolnego Dziadka, piszącego do mnie
elektroniczne listy. Jest Dziadek moim fenomenem, a ja jestem dumna,
opowiadając o wielkim Dziadkowym sercu i charakterystycznym poczuciu
humoru. A najważniejsze: o fakcie, jaki Dziadek jest dzielny.
Zacznę zabawną anegdotką. W Anglii spadł śnieg.
Sięga mi może do połowy podeszwy buta. Nazwałabym to raczej białym,
niegroźnym puchem pokrywającym wszelkie powierzchnie. Jednak Anglicy nie
są przyzwyczajeni do śniegu, a o zimowych oponach słyszeli tylko z
opowieści Polaków. W rezultacie w każdym telewizyjnym dzienniku i na
okładce każdej gazety jest o śniegu. Co więcej! Wczoraj wieczorem, kiedy
zaczynałam swój nocny dyżur, okazało się, że większość personelu nie
przyjechała z powodu śniegu! A najdziwniejsze jest to, że to u nich
całkowicie normalne. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła zrobić coś takiego
w Polsce. Wydaje mi się, żebym z miejsca straciła pracę. Banalne
sprawy, ale jednak widać różnice w mentalności i kulturze.
Na początku tego tygodnia odwiedziłam Bartka w
Manchesterze. Spędziłam u niego dwa dni, wróciłam w czwartek prosto na
nocny dyżur.
Manchester jest oddalony o ok 400 km. Trzeba
przejechać kawał drogi, właściwie większą część Anglii. Mogę teraz się
pochwalić, Dziadkowi, że poradziłam sobie w podróży w sposób mnie
zadziwiający. Podróżowałam w sumie trzema środkami transportu, a szybko
okazało się, że najtrudniejszym etapem jest wydostanie się z mojej - nie
bójmy się powiedzieć - wioski, w której mieszkam. Jeden autobus nie
przyjechał, jednak złapałam następny, dotarłam do większego miasta o
nazwie Eastbourne (miasto z wybrzeżem, bardzo urokliwe), skąd miałam
bezpośredni pociąg do Londynu. W Londynie miałam autokar znanej
brytyjskiej linii słynącej z tanich biletów - prosto do Manchesteru.
Autokar odjeżdżał z jednego z największych dworców autobusowych w
Europie. Cała podróż trwała ok 8 godzin. Po tym czasie, umęczona, jednak
szczęśliwa padłam Bartkowi w ramiona.
Warto też wspomnieć o udogodnieniach cywilizacyjnych. Wszystkie
bilety kupiłam wcześniej za pośrednictwem internetu, płacąc swoją
angielską kartą bankową. Numery rezerwacji miałam zapisane w telefonie i
wszystko, co miałam zrobić to jedynie pokazać ten numer kierowcy.
Wygodne, proste, szybkie.
Manchester jest piękny. Wielkie miasto, nie lubię wielkich miast -
jednak to przy tym jest zapierające dech w piersiach. Muszę tutaj
Dziadkowi wyznać, że podjęłam pewną decyzję. Oczywiście zamierzam
przenieść się do Bartka za kilka miesięcy, jak tylko mój luby znajdzie
pracę, ja również powoli będę się rozglądać za nową pracą dla siebie a
także będziemy szukać dla siebie domu do wynajęcia. Przy wstępnych
kalkulacjach wychodzi na to, że spokojnie będzie nas stać by wynająć
uroczy typowy angielski dom (nie mieszkanie!) tylko dla siebie. Jeśli
chodzi o decyzję, którą podjęłam. Chcę spróbować iść tutaj, w Anglii, na
studia. Staje się to moim celem, do którego obiecuję sobie uparcie
dążyć. Jeśli mi się na nich nie powiedzie - trudno, przynajmniej
próbowałam. Będą też inne drogi by trochę podnieść swoje kwalifikacje.
Znalazłam dla siebie uniwersytet w Manchesterze. Nawet byliśmy z
Bartkiem tam przy okazji mojej wizyty. Gromadzę wszelkie informacje i
będę dowiadywać się, jakie konkretnie warunki będę musiała spełnić by
móc studiować. Myślę, że aplikować będę mogła za rok - mam więc trochę
czasu by rozwinąć swój angielski i zapoznać się ze specjalistycznym
słownictwem. Co najważniejsze i bardzo mnie cieszy: jako, że
pielęgniarki są społeczeństwu bardzo potrzebne - studia pielęgniarskie
finansuje mi rząd!
Tak mi Dziadku mija czas. Pracuję, dużo pracuję,
teraz tylko po nocach. Kiedy nie śpię to dużo jem, staram się regularnie
ćwiczyć jogę a także wymyślam w swojej małej główce co tutaj jeszcze w
tym życiu będzie warto wykombinować.
Tęsknię za Wami. Będę czekała na list od Dziadka.
Mam nadzieję na jak najdłuższy, oczywiście wszystko w miarę możliwości.
Jestem ciekawa czy codzienna Dziadkowa rutyna może uległa zmianie. Jak
Babcia reaguje na kąpiele z nową osobą - czy robi to pani Zosia tak jak
wspomniano? Czy nic Dziadkowi nie brakuje z produktów codziennego
użytku. Obserwuję Dziadka bloga, wzruszyłam się na nową zakładkę... Czy
wena Dziadkowi dopisuje? A może czytał Dziadek jakąś interesującą
książkę ostatnio. Jestem ciekawa wszystkiego.
Wysyłam serdeczne i ciepłe pozdrowienia. I tysiące całusów! Do następnego! Pa! Pa!
| 9.01 | |||||||
|
Drodzy Dziadkowie
Wysyłam
dwa zdjęcia angielskiego zamku o francuskiej nazwie Herstmonceux. Mam
nadzieję, że nie wystąpią żadne problemy z otworzeniem tych zdjęć.
Wczoraj, podczas dnia wolnego, zrobiłam sobie wycieczkę. Zamek pochodzi z
XV w. i jest jednym z najstarszych ciągle stojących, zbudowanych z
cegły zamków w Wielkiej Brytanii. Dzisiaj jest wykorzystywany jako
siedziba kanadyjskiego uniwersytetu, a także na jego terenie mieści się
obserwatorium.
Bardzo rzadko istnieje możliwość zwiedzenia go w środku - jednak
sam fakt bycia przy tym zamku był dla mnie fantastyczny. Wycieczka była
dosyć długa; zaplanowałam sobie 15 km spaceru, a niestety wystąpił
problem z autobusem powrotnym (nic poważnego, po prostu jako że autobus
był sporo spóźniony to najzwyczajniej w świecie się z nim minęłam)
zrobiłam sobie tego spaceru 25 km. Nogi mnie bolą niemiłosiernie. Ale
śmieję się, że będę miała łydki jak Justyna Kowalczyk.
Jestem bardzo zmęczona. Pomijając fakt sporego
wysiłku fizycznego podczas wczorajszej wycieczki, miałam dzisiaj bardzo
ciężki dzień w pracy. Rano, jeszcze przed śniadaniem, umarł Archie, o
którym pisałam Dziadkowi w poprzednim liście. Od dwóch dni dostawał
morfinę, spał i już nie cierpi.
Pierwsze moje zetknięcie ze śmiercią na brytyjskiej ziemi.
Towarzyszą temu refleksje. Jednak dzisiaj jest taka różnica, że bardzo
doskwiera mi samotność. Kiedy moja osoba coś usilnie przeżywała zawsze
sposobem na odreagowanie i poradzenie sobie z nadmiarem emocji było
przytulenie się do Bartka po powrocie do domu, a później rozmowa z
Dziadkiem przy kawie. I było mi lepiej. Teraz trochę oczy mi się szklą.
Kładę się spać, by trochę odpocząć przed jutrzejszym
dniem, mam nadzieję, że nie tak ciężkim. W przypływie większej ilości
sił napiszę dłużej.
Pozdrawiam. Całuję. Do następnego!
Kocham Babcię. Kocham Dziadka.
Nowy Rok
Ludmiła Kozanowska 3.01 (2 dni temu)
do mnie
Dziadku
Zaczął się Nowy Rok - dla mnie właściwie już 3 tygodnie wcześniej. Jest coraz lepiej, cieszę się, że Bartek będzie już w tym samym kraju co ja za 10 dni. Z jednej strony obmyślam w głowie nowy plan na życie (bo cały ostatni plan już zrealizowałam). Z drugiej jednak trochę się smucę.
Myślę, że w maju powinnam przylecieć do Polski. Postaram się, żeby się udało. Bardzo tęsknię za Dziadkiem i Babcią. Opowiadam wszystkim tutaj, że gdyby nie Dziadek to nie byłabym w tym momencie swojego życia. Bardzo dużo Dziadkowi zawdzięczam. Czuję, że był Dziadek jednym z kreatorów fundamentu mojej osobowości. Wiara, którą Dziadek we mnie pokłada, dodaje mi siłę. Jest też pewnym rodzajem presji, jednak staram się to obrócić w pozytywny motor do działania.
Jak się Dziadkom układa? Jak samopoczucie? Słyszałam, że zażyczył sobie Dziadek dwa tygodnie przerwy od wszelkich wizyt. Rozumiem, że potrzebuje Dziadek czasu na uzupełnienie zapasów cierpliwości. Życzę powodzenia.
Moja cierpliwość tutaj czasami się kończy. Wczoraj byłam tak bardzo zmęczona, że spałam od 20 wieczorem do godziny 11 dzisiaj. Byłam jak nieżywa. Frustruję się na wiele rzeczy, a także cały czas czuję, że zbyt mało wiem i umiem. Niestety nigdy nie potrafię być z siebie zadowolona. Myślę o tym by zapisać się na jakiś kurs języka jak będę już z Bartkiem mieszkać w większym mieście. Potrzebuję by ktoś uzupełnił moje braki i pomógł mi uczynić mój język bardziej biegłym. Za często brakuje mi teraz potrzebnych słów. A dzisiaj miałam dzień wolny od pracy, który spędziłam z Polką. Więc cały dzień w Anglii prawie nic nie rozmawiałam po angielsku! O, ironio!
W pracy jest bardzo napięta atmosfera. W jednym z pokoi na górnym piętrze mieszka Archie. Ma 70 lat i właściwie nie pasuje do specyfiki naszego ośrodka (demencja), jednak widocznie wolał ten dom opieki od hospicjum. Ma raka płuc i mózgu. Powoduje to częste zmiany w jego osobowości (momenty agresji). Nie życzy sobie kompletnej opieki z naszej strony, jedynie kilka razy dziennie może wejść do pokoju pielęgniarka. Odmówił przyjmowania leków przeciwbólowych. Kilka osób próbowało go przekonać, jednak jest to jego wybór i nic nie możemy z tym zrobić. W ostatnich dniach jego stan bardzo się pogorszył. Niektórzy opiekunowie nie próbują ukryć łez.
Jest to sytuacja bardzo zmuszająca do refleksji.
Jedną z moich przełożonych jest Julie. Piękna kobieta o kobiecych kształtach (troszeczkę jak ulubiona przez Dziadka Joanna Liszowska, ale nie aż tak bardzo), przesympatycznym uśmiechu i blond włosach. Nigdy nie traci dobrego humoru, żartuje i śpiewa z podopiecznymi. Jest matką czwórki dzieci, a w tym roku przeszła swój rozwód. Nie boi się przyznawać, że jest pracoholiczką. Raz powiedziała do mnie, żebym się nie wstydziła, że czegoś nie wiem - ona pracuje w tym zawodzie od 20 lat, więc to oczywiste, że nie ma dla niej tajemnic. Spojrzałam zdumiona: ty pracujesz w tym tyle lat, ile ja żyję! Myślałam o tym dużo, po czym zwróciłam się do niej: Julie, w czym tkwi sekret? Też bym chciała pracować w tym zawodzie tyle lat i wyglądać jak Ty! Dowiedziałam się, że nie ma żadnego sekretu. Ona po prostu kocha tę pracę. Pracowała długo z chorobami psychicznymi, także w szpitalu z ludźmi świeżo po wypadkach. I cały czas czuje, że to kocha.
Ciekawe jest to, że Julie nigdy nie zrobiła stopnia pielęgniarki. Jest teraz tzw seniorem wśród opiekunów, co daje jej np uprawnienia do wydawania leków. Układa również grafik dla pracowników i ma pozycję pod tytułem: jak Julie tak mówi to tak ma być!
Dodała mi trochę otuchy. Pomyślałam: nawet jak nie uda mi się znacznie podnieść moich kwalifikacji to po jej przykładzie nie jest to najgorsza rzecz na świecie. Póki kocham to co robię - nikt nie może mi zarzucić, że jest to za mało, że jakaś inna praca jest lepsza.
Usłyszałam, że dobrze pracuję i wszystko jest w porządku. Jednak wczoraj byłam tak zmęczona, robiłam błędy i wszystko mnie bolało (teraz wychodzi te 5 miesięcy siedzenia przy biurku i wożenia się samochodem - zero kondycji!). Nie mogę dopuszczać do takich sytuacji, a poprzeczkę sobie stawiam jak zwykle bardzo wysoko. Muszę nauczyć się solidnie dbać o siebie, bo jak moje plecy zawiodą to nic nie będzie zrobione tak jak należy.
Chciałam też Dziadkowi powiedzieć, że pod względem finansowym bardzo mi się układa. Dostałam już wypłatę za grudzień - a tutaj jedzenie jest tańsze niż w Polsce, jeśli oczywiście mądrze się gospodaruje. Na nic mi nie brakuje, a nawet zrobiłam sobie mały prezent i kupiłam sobie nowy nowoczesny telefon z angielskim numerem bym mogła mieć stałe połączenie z internetem. Tutaj elektronika jest bardzo tania: na taki telefon w Polsce w życiu nie mogłabym sobie pozwolić. Jednak teraz postaram się powstrzymać z tymi prezentami i zacząć większość pieniędzy odkładać dokładnie na koncie. Za jakiś czas pozwolę sobie kupić mój wymarzony aparat, o którym Dziadkowi opowiadałam. Tutaj jest mnóstwo pięknych rzeczy do sfotografowania - mieszkam w najpiękniejszej części Anglii!
Ślę całusy i serdeczne pozdrowienia. Czuję się trochę jak bez ręki bez możliwości porozmawiania z Dziadkiem. To jakoś zawsze ustawiało mnie do pionu. Teraz przyszło mi pozostać w poziomie trochę dłużej.
Do następnego!
Wyrazy uprzejmych serdeczności prosto z deszczowej Anglii
wnuczka Lily (bo tak tutaj na mnie mówią)
|
3.01 (2 dni temu)
| |||
|
Twój tekst, optymistyczny i napisany piękna polszczyzną bardzo mnie ucieszył. Jest prawdą, że pragnąłem przekazać Tobie moje doświadczenie życiowe, ale nie przeceniam swojej roli. Twoja pozytywna ocena, jest Tylko i wyłącznie Twoją zasługą. Gdybyś uznała, że dziadkowie generalnie nie mają racji, to na nic byłyby nasze rozmowy. Ich wartość i temperaturę tworzyłaś Ty. O ile jeszcze coś zaakceptowałaś na dalszą drogę życia, to bardzo to dla Dziadka opinia budująca.
Bardzo pochwalam Twój zakup telefonu i plany dalszych wydatków. To słuszne i mądre biorąc pod uwagę Twoje gospodarowanie. Pracujemy po to aby żyć a nie po to by tylko gromadzić "kasę". Jestem przekonany, że w tym zakresie mogłyby panny w Twoim wieku, od Ciebie, wiele się nauczyć. Poza tym, kiedy masz myśleć o sobie jak nie w tym czasie.
To bardzo szczęśliwie się ułożyło, że mogłaś poznać Panią Julie, skojarzoną z Joanną Liszowską. Wszystkie piękne kobiety z zasady są życzliwie. Wiem to po Tobie. Jasny gwint, jak mi Ciebie, moja Ptaszka, brakuje.
U nas wszystko według medycznego scenariusza. Babcia nadal jest spokojna, ale coraz bardziej pogłębia się demencja. Babcia zapomina dokąd idzie, gdzie są drzwi do łazienki. Zapewne spektrum przypadków których Ty jesteś świadkiem jest znacznie bogatszy, - ale moje są dla mnie bardzo ważne - szkoda słów na ich opisywanie. Ciotka Marylka telefonowała i narzekała na swoje zdrowie. A przy okazji także na Andrzeja.
Była Dorotka z Gilbertem. Wnuczek otworzył swoją skarbonkę. Miał tam pieniędzy papierowych - około setki - które Go bardzo ucieszyły. Z monet robił sobie wieże, ale ze zbyt drobnych nie bardzo Mu wychodziło.
Pozostała skarbonka aby Wnusio mógł powtórzyć operację za rok. Tylko nie wiadomo jaki los na to pozwoli.
Kochamy Ciebie nasza Ptaszka, czekamy na wiosenny przylot. Dziad i Baba
W dniu 3 stycznia 2013 00:33 użytkownik Ludmiła Kozanowska <lkozanowska@gmail.com> napisał:
List z Anglii nr. 1
|
17.12.2012
| |||
|
Jest to pierwszy raz, kiedy witam się z Wami w ten sposób. Dzisiaj
mija czwarty dzień mojego pobytu w Anglii i coraz bardziej zaczyna do
mnie docierać, że nie są wakacje i data powrotu nie jest na ten moment
przewidywana. Mówiąc prościej, zaczynam tęsknić.
Podróż minęła mi bez problemu, jednak była dosyć męcząca. Spaliśmy z
Bartkiem w Poznaniu u mojej koleżanki Kornelii, gdzie było strasznie
zimno i przez nabawiłam się kataru i dręczyły mnie później straszne
dreszcze. Po raz pierwszy leciałam samolotem, z wrażenia aż zasnęłam.
Obudziłam się, jak byliśmy już nad Francją, po czym przysnęłam znowu
na chwilkę i byliśmy już nad Londynem. Czekałam prawie 4 godzina na
lotnisku na swój autobus, która miał mnie zawieźć na dworzec w
Londynie. W sumie to prawie 3 godziny zleciało na samym przejeżdżaniu
przez Londyn. Niech mi Dziadek uwierzy, ale wielkość tego miasta jest
nie do ogarnięcia moim umysłem. Na miejscu, w Heathfield, byłam po 21.
I okazało się, że będę mieszkać w absolutnie cudownym domu. Mam trzech
współlokatorów. W pokoju mieszkam z Polską, w sąsiednim mieszka też
Polak pracujący jako opiekun, a w kolejnym pielęgniarka z Portugalii.
Bardzo sympatyczni, od razu ich polubiłam i oni chyba też mnie
zaakceptowali.
Dom opieki, w którym pracuję jest dosłownie za rogiem ulicy. Więc do
pracy idę jakieś 30 sekund. Jest pięknie urządzony, ma nawet ogródek,
gdzie mieszkają zwierzęta takie jak kozy i króliki. Wielkość ośrodka
jest podobna do tego, w którym praktykowałam na osiedlu Zacisze w
Zielonej Górze. Właściwie praca różni się tylko kilkoma szczegółami i
myślę, że szybko się wszystkiego nauczę. Muszę powiedzieć, że demencja
polska czy angielska nie różni się niczym. Wydaje mi się jednak, że
środowisko jest tutaj bardziej uświadomione czym jest ta demencja. Co
mnie wzruszyło: na drzwiach każdego pokoju widnieje imię i nazwisko, a
także kilka obrazków, np. samolot czy samochód, nazwa miejscowości,
królik czy pies albo jakiś znany zespół czy aktor. Ma to służyć
określeniu skąd pochodzi rezydent, co lubił i robił w swoim
wcześniejszym życiu. Są także całe księgi historii życiowych. W wolnej
chwili mogę poczytać i dowiedzieć się jakim człowiekiem był kiedyś mój
podopieczny. Na korytarzach są miejsca, gdzie na szafkach leży mnóstwo
bibelotów. Są także wieszaki ze swetrami, apaszkami, kapeluszami.
Wszystko po to by podopieczni mogli to sobie "kraść" do swoich pokoi.
Bardzo dużo robi się w tym kierunku by utrzymać w nich jakąkolwiek
aktywność.
Wczoraj wieczorem pod koniec dyżuru jeden z dosyć aktywnych
podopiecznych zaczął chodzić wokół stołu przy którym siedzieliśmy.
Przy trzecim okrążeniu zapytałam go po angielsku co robi. Odpowiedział
mi - w wolnym tłumaczeniu - że nie jest to moja sprawa i jestem bardzo
głupią kobietą. Taki akcent humorystyczny na koniec dnia.
Mam nadzieję, Dziadku, że wszystko u Was w porządku. Wiem, że jest u
Was Magda, więc jestem spokojna, że wszystko macie co potrzeba. W tym
tygodniu postaram się załatwić nowy brytyjski numer telefonu w takiej
sieci, gdzie są bardzo tanie rozmowy z Polską. Więc wtedy zadzwonię.
Dołączam kilka zdjęć. Widziałam dzisiaj morze, ponieważ byłam w
Brighton załatwić sprawy ubezpieczenia. Jest to miasto oddane od mojej
wioseczki o ok 30 km. Tutaj, gdzie mieszkam, niestety nie ma innych
atrakcji oprócz pracy.
Tęsknię za Wami. Kocham bardzo.
Do usłyszenia.
| ||||
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz