Znajdź sobie pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz
w życiu ani jednego dnia. Tak prawdopodobnie powiedział Konfucjusz.[551-470] Prawdopodobnie, gdyż nie pozostawił źródeł pisanych.
Mam powody aby się z tym
poglądem zgodzić. Nie mogę okresu w Zielonej Górze, a więc całego mojego życia
zawodowego potraktować inaczej, aniżeli fascynującej przygody, obdarowanej
przez los, szczęśliwie dla mnie wybrany.
Mogło być różnie, ale zawsze
praca była wielką przygodą i radością. Zarówno w Komórce Konserwatorskiej jak
w Lubuskim Towarzystwie Naukowym, czy
ostatnie, dwadzieścia lat w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Aby jednak nie było tak
landrynkowato muszę odnotować także kilka dramatycznych incydentów.
Przeżyłem właśnie w Muzeum
dni przykre. Oczywiście na pierwszym miejscu kradzieże wśród kierowniczego
personelu. Tego nie sposób zapomnieć, podobnie jak kontekstu historycznego
umożliwiającego ten proceder. Kradzieże dokonywane pod „nadzorem” oficjalnego
opiekuna z bezpieki.
Innym zmartwieniem, które mnie dotknęło, dzisiaj zaliczane do decyzyjnych absurdów PRL-u to polecenie Vice przewodniczącego WRN, - Edwarda Hładkiewicza, aby zabrać węgiel z Muzeum, bo z powodu mrozu w zimie, jest potrzebny w szpitalu. My kupowaliśmy węgiel w maju, czerwcu i lipcu, według przydziałów. Okazało się, że lepiej po znajomości sięgnąć do zapasów idiotów wierzących w jakiś zanikowy porządek w kraju, gdzie zaradność, znajomości i spryt odgrywały zasadniczą rolę wśród decydentów sprawujących władzę.
Innym zmartwieniem, które mnie dotknęło, dzisiaj zaliczane do decyzyjnych absurdów PRL-u to polecenie Vice przewodniczącego WRN, - Edwarda Hładkiewicza, aby zabrać węgiel z Muzeum, bo z powodu mrozu w zimie, jest potrzebny w szpitalu. My kupowaliśmy węgiel w maju, czerwcu i lipcu, według przydziałów. Okazało się, że lepiej po znajomości sięgnąć do zapasów idiotów wierzących w jakiś zanikowy porządek w kraju, gdzie zaradność, znajomości i spryt odgrywały zasadniczą rolę wśród decydentów sprawujących władzę.
Dosyć o tych przykrych przygodach
ze złymi ludźmi - o tym, co
zapamiętałem, po wielu latach, - jako trwały ślad,- jak wyryte i niezniszczalne
grafity na mojej pamięci.
W tym zapisie wspominam „jak rosłem w siłę i żyło mi się dostatniej”?
w zawodzie, czyli w urzędniczym życiu historyka sztuki. Zaraz na wstępie muszę
zaznaczyć, że nie byłem przygotowany do pełnienia funkcji merytorycznej,
dyrektora placówki muzealnej. Administracji się nie bałem, mój pierwszy
Pryncypał, Mistrz, Prestidiwigator, Wódz, Szef, - Klemens Felchnerowski, dał mi
szkołę przydatną w całym życiu, - jak się poruszać, - z dobrym skutkiem, - w skomplikowanej sieci urzędniczych
przepisów, zazwyczaj rozmijających się i nieprzystosowanych do ochrony dóbr
kultury, mimo doskonałej w tym zakresie
Ustawy o Ochronie Zabytków.
Za to należy się Jemu
„Ławeczka”. Za malarstwo, i owszem, za uczciwą, w trudnych czasach, mądrą,
odważną, politykę konserwatorską, jak najbardziej, za doktrynę, ideologię,
koncept, pomysł z teorią stworzoną przez Niego, jako kopoizm, Jezus Maria! niekoniecznie!
Z taką świadomością, w
połowie lat 70. ubiegłego wieku, przystępowałem do pełnienia funkcji
najważniejszego urzędnika. Mimo to pewne przedsięwzięcia dotyczące prezentacji
sztuki współczesnej, stały się dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Dzisiaj się
zastanawiam jak uczciwie o tym
wspominać. Zapewne to nie był wynik uniwersyteckiej wiedzy. Prędzej
nieświadomość w założeniu, jak to się dzisiaj określa, projektu, ale z
poczuciem poprawności logicznej, intuicyjnie przeczuwalnej, uzasadnionej, ale
niekoniecznie wytłumaczalnej. Szerszej
jednakże aniżeli akademickie przesłania. Zdolnej jednak do zwerbalizowania,
wyjaśnienia i udokumentowania w zapisie, czyli z próbą, nie zawsze udaną, zracjonalizowania
intuicyjnego przeczucia. Nieuświadomiona zdolność, oraz znajomość i zmienność
rozwoju sztuki, szczególnie od czasu impresjonizmu.
Jak się dzisiaj okazuje,
często sprawdzona, w sensie dosłownym,
- boska wręcz intuicja, bez
zaangażowania i ocenzurowania myśleniem racjonalnym.
Społeczne zainteresowanie
sztuką, na początku mojej pracy, tego doświadczyłem, - było, dokładnie rzecz
ujmując, - ubogie.
Właśnie w takich
„okolicznościach przyrody” przeżyłem kilka muzealnych przygód, doznając
działania sztuki w ekspozycjach, które zapisały się trudnym do wymazania, tatuażem
w części mózgu odpowiadającym za emocjonalną pamięć,
Boże Ty mój, bez konkretnych
przykładów to może być odczytane jako rojenia paranoika.
Poprosiłem aby wyszukano płaszczyznę śniegu
bez śladów ludzkich stóp. W drodze do Świdnicy, na łagodnym stoku opadającym do
drogi, na białej przestrzeni zamkniętej czarnym lasem, ustawiliśmy rzeźby
Józefa Cyganka. Wyglądały tak, jak gdyby próbowały opuścić uwięzienie.
Trzeba znać twórczość
Artysty, aby uwierzyć, że właśnie te „odnajdywane” w lesie dzieła stworzyły
przejmujący, mroczny klimat: - Najświętsza Maria Panna, Jezus Chrystus,
człowiek zamieniony na siedzisko, ptak ze złamanym skrzydłem, oracz zmagający
się z pługiem, pomylone drzewo rosnące z bolejącymi, chorobliwie pokręconymi
rękami-korzeniami, próbujące wczepić się w niebo…
Dzieła sztuki, których
Artysta „nie stworzył a odnajdował”, próbowały odzyskać wolności, uchodząc z
ciemnego lasu. Wyobrażenia istot fatalnie zdeformowanych przez środowisko, dotknięte ręką artysty
odnajdowały godność i człowieczo-boską rangę. Uczestniczyłem w tym misterium z
poczuciem łaski. Głębokie, abstrakcyjne
cienie rzeźb, na bieli śniegu, przy zachodzącym słońcu, zamieniały i wypełniły
realność wydarzenia w surrealny klimat. Rozpacz, że ponownie nie potrafimy tego
spektaklu powtórzyć.
Józek uściskał mnie. Na moim
policzku poczułem Jego łzy.
Leszek Kania, - „Encyklopedia
Sztuki Lubuskiej”, znawca prądów i kierunków we współczesnym myśleniu
plastycznym, może określi, nazwie tamto nasze działanie. W tej śnieżnej
przestrzeni, nie tylko rzeźby czuły się zagubione.
Geologia. - Tylko tyle wiedziałem, że to nauka o ziemi. W
rozmowie z geotechnikiem dowiedziałem się o odwiertach geologicznych,
pionowych, poziomych a nawet kierunkowych. Historia ziemi:
- otwarta księga. Kluczem -
geologia inżynierska.
W zaciemnionej sali ustawiono
las odwiertów o różnej wysokości
i grubości. W gablotach
ekspozycja dotycząca badań na Ziemi Lubuskiej, z perspektywą osiągnięć, oraz
pełna dydaktyka muzealna. To był ukłon w stronę geologów, którzy znając nasze
zamierzenia wybrali odwierty pionowe, różnej wysokości, o zróżnicowanym
kolorze, w sposób odmienny, absorbujące światło. Od ciemnych, szarych,
przeźroczystych, z pasami biegnącymi spiralnie z góry ku podstawie, o
zróżnicowanej kolorystyce. Geolodzy, współorganizatorzy wystawy, wykazali dużo
dobrej woli do naszych zamierzeń, ciekawi także ostatecznego efektu.
Sala jasna, to gabloty.
W mrocznej, ekspozycja
pionowo ustawionych odwiertów, oświetlona, w różnym natężeniu, skierowanymi
promieniami światła, ukazała cud ziemi. Zatrzymano w kamiennych słupach, w
setkach tysięcy lat liczoną historię. Obraz fascynujący. „Zamrożone” niczym
żona Lotta, kamienne kolumny, stworzyły świat nienasyconego podziwu wizualnego.
Ukamienowany zachwyt wydobyty światłem.
Filozoficzne poznawanie praw tworzących
przez tysiąclecia obraz wszechświata. Iluminacja. Geotechnik wynikami
swojej pracy zezwolił podjąć próbę potwierdzenia, że planeta Ziemia, była i
jest pełna życia i woli twórczej. Nie jestem na tyle ograniczony, aby nie
widzieć kosmicznego porządku.
Z Andrzejem Gordonem, zielonogórskim plastykiem
z Gorzowa, od samego początku było nie tak. Jeszcze nie myślałem o Muzeum a
Jego obraz kupiłem do sali konferencyjnej Lubuskiego Towarzystwa Naukowego. Na
tle graficznie potraktowanej Katedry gorzowskiej, z lewej strony, siedzą trzy
skulone „Panny z Awignon”. Obraz zazwyczaj był kontrowersyjny, ale zawsze wyjaśniany
z szacunkiem przez Rektora Hieronima Szczegułę, podczas posiedzeń Prezydium
LTN. Gdy zostałem zatrudniony w Muzeum, szybko się zaprzyjaźniliśmy. Gdy
postanowiłem wydać katalog autorski o pracach Andrzeja zaproponował abym pisał
do Niego, do Gorzowa listy a On na każdy odpowie odpowiednim rysunkiem, „bo nie
lubi i nie umie pisać listów”. Tak się stało. Jego katalog został szybko
rozgrabiony. Jego dzieła wiele mnie nauczyły. Pozwoliły mi poznać samego siebie
i to bez taryfy ulgowej. To był dla mnie wstrząs. Nie wszystko tym słowem mogę
powiedzieć. Wiele razy piliśmy za dużo, gadaliśmy bez umiaru i sensu.
Stwarzaliśmy dramatyczny i bez perspektyw obraz świata. Spotkania w pracowni
Stefana Słockiego, zamienialiśmy na dyskusje wzmacniane alkoholem i przerywane rzutkami do tarczy z wyobrażeniem złych
ludzi.
Z Jego prac w naszym Muzeum
powstała znakomita kolekcja. Stworzyliśmy wystawę trudną do ponownego
odtworzenia. To był, w sensie dosłownym, wyczuwalny ale i nieuchwytny, klimat
sakralny. Nawa główna stworzona z brytów luźno zwisających. Trzy boczne aneksy
z każdej strony sugerujące zamknięte kaplice. Niejako na ołtarzu centralnym
obraz kobiety ekstatycznie cierpiącej. W bocznych „ołtarzach” sensualne
wyobrażenia kobiet. Głęboka erotyka, piękno i brzydota idące w parze,
cierpienie i rozkosz wypełnione nagimi torsami i mocarnymi udami. Wyobrażenia
kobiet bez twarzy, bez rąk i stóp. Obrazy w gamie ugrów jasnych i brązów.
Tkaniny w zwiewnym, głębokim, ciemnym fiolecie. Nawę główną tworzyły pasy,
prawie przeźroczyste. Te bryty poruszane wiatrem wentylatorów, odsłaniały i
umożliwiały chwilowy wgląd w boczne aneksy. Jedna z piękniejszych i udanych
mrocznych wystaw. Absolutnie poruszająca realizacja przewidziana impulsem
emocjonalno-intelektualnym. Dlaczego robiła takie wrażenie? Trudno mi
zdefiniować racjonalną odpowiedź. Nie wiem.
Do Muzeum przychodzono z
różnymi propozycjami.
Wielkie chłopisko, naciskał
aby wygospodarować małą salkę, taki stały kącik na wystawę Synów Pułku.
Interesant z propozycją
wystawy starych aparatów fotograficznych z opcją, zakupów, staroci, dzisiaj
mało atrakcyjnych. Może nawet zaproponować wymianę starej marki na sprzęt
bardziej nowoczesny. To się opłaci
Muzeum!
Teraz musi być nazwisko, ze
względu na doniosłość propozycji.
MZL zaszczycił radny wielu
komisji Pan Podbielski. Minister Spraw Zagranicznych przychylił się do Jego
propozycji i wstępnie przyznał 40 tysięcy złotych na prace organizacyjne.
Pieniądze zostaną przelane na konto Muzeum, po wykonaniu prac o których On
osobiście poinformuje Ministra. Mamy
natychmiast zebrać dokumentację techniczną Ściany Płaczu w Jerozolimie.
Następnie przystąpimy do wzniesienia takowej w skali jeden do jeden w Zielonej
Górze. Turyści z Niemiec, Francji, oraz Krajów Beneluksu, a także inni zainteresowani
z Basenu Śródziemnomorskiego, będą przyjeżdżać do Zielonej Góry aby odprawiać
przy wzniesionej ścianie modły. Do naszego miasta jest znacznie bliżej jak do
Jerozolimy i to się opłaci zarówno turystom jak i miastu. Ponieważ doniosłość
propozycji była dla mnie nie do ogarnięcia poprosiłem mojego zastępcę, vice
dyrektora Stanisława Kowalskiego, aby wysłuchał polecenia, gdyż ja mogłem
czegoś nie pojąć, a może nawet nie ogarnąć rozumem. Niestety z miny Kowalskiego
wynikało, że propozycja jest także nie na Jego intelekt. I tak z winy tępych
muzealników, oraz braku ich kompetencji, zmarnowano cenną inicjatywę i nie mamy
Ściany Płaczu. - Nie czas żałować róż gdy płoną lasy!
Gdy obejmowałem stanowisko
odpowiedzialnego urzędnika w Muzeum, zainteresowanie sztuką współczesną było nikłe, a często twórców obrażano a ich
dzieła wyśmiewano. „Owoc” Domańskiej -Bortnowskiej, doczekał się agresji
fizycznej a także poezji byłego Ormowca, Zdzisia P. humorystycznej jako, że
kamienna dupa to była skrzydlata metafora.
Zmienili ten czas pogardy do
współczesnych dzieł, kustosze sztuki współczesnej. Widzę trzech wybitnych
kuratorów, przyjaciół artystów, wymagających od siebie, podnosząc równocześnie
poprzeczkę w prezentacji, nawet trudnych twórców.
Leszek Kania, Twórca Galerii
Nowy Wiek w Muzeum.
Wojciech Kozłowski, dyrektor
Biura Wystaw Artystycznych.
Joanna Wallis, która
tytaniczną pracą zapewniła sobie uznanie ogólnopolskie, jak Jej, wymienieni
wyżej, znakomici koledzy. Twórczyni galerii w Instytucie Sztuki naszego
Uniwersytetu. Najpierw doktorat z nauk humanistycznych, następnie magisterium z
historii sztuki, a także tytuł dyplomowanego bibliotekarza. Instytut Sztuki
zgromadził i wzbogacił tworzoną, przez kilka lat bibliotekę.
Merytoryczne przygotowanie
kuratorów, szacunek do Artystów, ekspozycje na wysokim poziomie, zapewniły
wysoką rangę także instytucją w których pracują, stając się ich reprezentacją. Kuratorzy zmieniają stosunek
społeczeństwa do sztuki współczesnej, są bowiem na miarę artystów. Efekty, na
które pracowano, kilka lat, dokonują się w świadomości społecznej a w sposób
odczuwalny wśród młodzieży.
Istnieją w Zielonej Górze już
liczne miejsca prezentacji sztuki
współczesnej. Chwała wszystkim zaangażowanym w tę działalność.
Zasługi niepowtarzalne w
środowisku plastyków zielonogórskich a szerzej wśród Lubuszan spełniła i nadal
jest czynna Galeria Pro Arte. .Jestem z jej działaniem związany od momentu
powstania. Adaptacje kamieniczki na pracownie plastyków i salę
ekspozycyjną przygotowywał Tomasz
Florkowski, ze względu na jej zabytkowy charakter wytyczne do projektu
opracowałem osobiście, z polecenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Liczne
wystawy, osobiste kontakty, dyskusje, zawieranie środowiskowych znajomości.
Zaangażowane i życzliwe kierownictwo Galerii, porządek w ekspozycji, troska o
jakość i ranga wystaw, zasługuję na najwyższą ocenę środowiskowej instytucji
kulturalnej. Lokalizacja Pro Arte okazała się w układzie staromiejskiego Rynku,
nadzwyczaj cenna podkreślająca rangę centrum miasta z urokliwą, a zarazem
reprezentacyjną historyczną mieszczańską architekturą.
Na zakończenie nie sposób
pominąć doniosłej roli Muzeum Ziemi Lubuskiej podkreślając zdolność i
profesjonalizm w prezentacji sztuk od akademizmu, z kontemplacją piękna,
paradygmatem sztuki klasycznej, po popkulturę. Dyrektor Andrzej Toczewski z
młodych pracowników stworzył zespół realizatorów różnego typu ekspozycji, dział
audio i kapitalny dział promocji, wspomagany rzeszą
współpracowników-asystentów. To wszystko jest współczesne, elektroniczne.
Staram się kurwa być
współczesnym uczestnikiem w odbiorze akcji i wszelkiego rodzaju sztuk.
Muzeum Ziemi Lubuskiej jest
wporzo ziom Jan