wtorek, 15 lipca 2014

Łuniewicz (nie) żyje.



To było okno wystawowe apteki. Stary Rynek. W części dla interesantów załatwiających długotrwałe sprawy w ratuszu pomyślano, na zapleczu budynku o W.C. Naprzeciwko, oddzielony  wąską uliczką punkt apteczny. I od tego miejsca zaczyna się  ponad półwiecze naszej znajomości, przyjaźni, przerywanej konfliktami wynikającymi z woli twórczej, pierwszego artysty fotografika na Ziemi Lubuskiej, inżyniera Czesława Łuniewicza.
I tutaj, prawie nagle, nastąpił absolutny kryzys. Nie byłem w stanie napisać kolejnego zdania. Coś mi przeszkadzało, ktoś wymazał wspomnienia. Zamknąłem plik. Przez miesiąc, albo nieco dłużej, nie dotykałem komputera.
Moja córka Lidia Ewa była zaniepokojona moim stanem. Często padało pytanie; - Tatulku, czy wszystko w porządku? Nie byłem wstanie  oddać tego dziwnego nastroju, tej cholernej niemocy, tej niechęci do kontynuowania mojego blogu. Cholerne upały wymieszane z deszczami. Tak tłumaczyłem swoją przypadłość i to była jedyna prawda. Żadnej metafizyki w tym nie było. To zresztą przypadek, ze akurat się zbiegło z próba wspomnienia o naszej wyboistej drodze. O śmierci Czesława powiadomił mnie Staszek. Dzisiaj o godzinie 12.pogrzeb [09.07. 2014], na pięknym cmentarzu przy ulicy Wrocławskiej. Także Ewa-Lidia [Lilusia], która dostrzegła mnie przy komputerze;  - poinformowała ojca, że ten stan to była depresja. Lidia ma w tej materii doświadczenie ze względu na wykonywaną pracę; - Tatulku, przeszliśmy znowu kawałek drogi.

W tym oknie wystawowym apteki słoje z trupimi czaszkami. Kto pomyślał o takiej ekspozycji punktu aptecznego? Kolejnego dnia jedna trupia czaszka na pękatym słoju. Przystanąłem i nagle zdałem sobie sprawę, ze ktoś fotografuje z wnętrza apteki oglądających wystawę. Dosyć intensywnie przyglądałem się ekspozycji i wreszcie w mroku wnętrza dostrzegłem aparat fotograficzny. Łuniewicz zdołał na trójnóg zarzucić jakąś szmatę, ale rozmowy nie unikał. To był piękny zaśpiew wileński. Z miejsca Czesia polubiłem. Chodziliśmy fotografować architekturę, oraz „piękne okoliczności przyrody”. Trzeba dodać, że nasz rocznik na historii sztuki, miał jako ostatni, fotografikę. Uczył nas „Foto Wimar”, poznańska firma, a dokładnie Zbigniew Czarnecki. Teraz kandydaci na studentów przedstawiają  „swoje fotografie”. Została także zlikwidowana, przy egzaminie umiejętność rysunku. Nowe czasy. Elektronika wyparła umiejętności, a może nawet talent. Tak sobie z Czesiem gawędziliśmy, a Jego krąg znajomych i przyjaciół się powiększał. Zdołaliśmy zauważyć, że jest niezwykle pracowity. Namówiliśmy Go aby zdał egzamin w Poznaniu na tytuł artysty fotografika. Ja przygotowywałem Czesia do tego egzaminu. Zanim zacznie wysoka komisja zadawać pytania może poprosić o głos, aby opowiedzieć o swojej fascynacji związanej ze sztuka wybitnych malarzy,  korzystających z fotografii, z poczuciem zażenowania. Dosyć emocjonalny referat napisałem Czesiowi, który  wygłaszał go przed lustrem w swojej pracowni przy ulicy Lisowskiego. W Poznaniu Wysoka Komisja zgodziła się na auto referat  kandydata przed egzaminem. Czesiu swoim głosem i martyrologią zachwycił Komisję. I teraz trzeba dodać o absolutnym wkładzie własnym kandydata na tytuł artysty fotografika. Czesiu podziękował Komisji za łaskawe udzielnie mu głosu i ze wzruszenia się rozszlochał. Na tym egzamin zakończono z wyraźną pochwałą wrażliwego artysty.
Stasiu Sobotkiewicz, zdolny architekt oraz dobry życzliwy, aż za dobry człowiek, namówił  Czesia, aby podobnie jak Hartwig został inżynierem. Sami sobie te schody wybudowaliśmy. Wiele razy tylko cudem nie padliśmy na twarz. Staszek kreślił za Czesia rysunki, ja wystawiałem kłamliwe zaświadczenia o nadzorze budowlany przy obiektach zabytkowych. Jezus Maria, to był kryminał. Z najwyższym trudem Łuniewicz został inżynierem od aparatury sanitarnej. Wielkie szczęście, że diabeł nie pokusił Cześka aby zostać magistrem inżynierem. Przy naszym braku odpowiedzialności i głupoty zapewne byłby to temat, z tym że już nie było poważnego problemu. Czuliśmy się wymęczeni zdolnością Czesia do podejmowania najbardziej trudnych zadań z tym, że powoli zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że najłatwiej pracować cudzymi rękoma. O głowie nie rozmawiamy
Do pracowni Mistrza prowadziłem Janka Berdyszaka, Andrzeja Gieragę, którzy doradzali jak zorganizować ekspozycję, aby wybudować jakieś przesłanie, jakąś zawrzeć myśl, określić filozofię, ukazać drogę, która nie zawsze musi być łopatologicznie czytelna. Tylko Jurek Ludwiński, z siwym włosem,  lekko przybrudzonymi kiepsko ogolonymi policzkami, z pobladłą cerą i  białymi ustami, nie wypowiedział się poważnie o pracy Mistrza; - zapytał, gdzie jest coś do spożycia, ale gdy Mistrz, wypowiedział się na temat sztuki Jurek wstał i opuścił gościnną pracownie.
Dla mnie było to pouczające spotkanie, tym bardziej, że Ludwiński dla mnie, był autorytetem a z Jego zachowania wynikało, ze prace Łuniewicza, ze względów artystycznych nie mają aż takiej wartości, którą wmawialiśmy Czesiowi.
W okresie socrealizmu, inżynier, artysta fotografik, autor wielu wystaw z których doczekał się środowiskowych, przychylnych recenzji, stał się dumą miasta, zauważoną także poza zielonogórskimi opłotkami. Czesław był w tym czasie wołem roboczym. Zemdlał z przepracowania, ale jeszcze stale mieliśmy dobry kontakt. Żartowałem, że Łuniewicz, gdy boso wszedł na drzewo, to wrócił w łapciach z łyka. Prawda jest natomiast, że potrafił zrobić wiadro nie używając niczego poza młotkiem i to wiadro nie przeciekało. Potrafił zbudować chlebny piec, był flisakiem a także potrafił rozbrajać miny. Napisałem w moim cyklu katalogów autorskich,  „ Czesław Łuniewicz, artysta fotografik” wielki hymn pochwalny o życiu Czesia, podczas wojny, o Jego pracy zawodowej, o pierwszych miłościach o roli dekarza podczas wojny i jak rozbrajali niewybuchy pod okiem saperów.   Już wówczas pewne uwagi próbowała wnieść żona Czesia, ale potraktowaliśmy to jako efekt zazdrości.
Od miasta dostał piękną pracownie. Przeprowadził się z ulicy Lisowskiego na zaplecze  Placu Matejki. To nie była pracownia, a wręcz piękne mieszkanie. Wchodziło się na piętro, po prawej stronie pokój sypialny z kolekcją zegarów, po lewej węzeł sanitarny, kuchnia, duża pracownia doskonale doświetlona, za nią pokój przeznaczony na magazyn, także wystarczająco doświetlony dwoma oknami. W tej pracowni Czesław pozostawał całe dnie i noce. Gdy Jego żona zachorowała, egoizm Mistrza osiągnął apogeum. Przestał prawie odwiedzać cierpiąca małżonkę leczącą się onkologicznie.
Wraz z rozwojem elektroniki Mistrz obraził się na świat. - „Teraz każdy idiota może zrobić zdjęcie”.
Pewnego dnia zaszedłem ze Staszkiem Kowalskim do pracowni
i stwierdziliśmy z lekkim przerażeniem, ze Czesław poważnie zaczął traktować swoje malarstwo. Zapowiedział także wystawę w Muzeum, jako rzecz zupełnie normalną. Pokazywał na przykład reprodukcję Renoira i swoje dzieło; - I co, gorsze jest? - pytał zaczepnie. Zrobił dziesiątki obrazów, od Picasso, do Chełmońskiego, od Wyczółkowskiego po Nikifora. Każdy oczywiście lepszy od oryginału, który był kiepskim wzorem I właśnie teraz zaczęła się batalia, która mnie uczyniła głównym wrogiem.

Poczciwy Zdzisław Grudzień, aktor Teatru, pytał dlaczego nie chcę zrobić wystawy, Van Gogh, także był niedoceniany i proszę jak krytycy się pomylili. Zdzisław zapewniał, ze obrazy zrobiły na nim kolosalne wrażenie. Czesław nie tylko malował, ale wyznaczył listę autorytetów z zakresu krytyki, którzy napiszą teksty do katalogu. Z Zielonej Góry tylko tego zaszczytu mieli doznać: - Tomasz Florkowski, człowiek bardzo życzliwy i  profesor naszej Uczelni, Jan Kurowicki. Moim zadanie było zwrócenie się do wytypowanych przez Czesia uznanych krytyków o recenzje z organizowanej przez Muzeum wystawy. Pani Prezydent Antonina Grzegorzewska poprosiła, aby coś zrobić dla Łuniwicza. Wobec tego podczas  Dni Oświaty Książki i Prasy  zorganizowałem wystawę Plastyków Amatorów, ale Czesiu odmówił w niej udziału.  Sami sobie wyhodowaliśmy geniusza:  często tak myślałem, Moja rola była w tym dziele niepodważalna. Należało mi się za brak odpowiedzialności i wyobraźni. Dobrze mi tak! Dzisiaj czuję się jak pokonany na ringu „wolności słowa”.        

Ale też nie było grzechu , którego, według Czesia w stosunku do niego nie popełniłem.


Informacje z internetu o Czesiu Łuniewiczu, które znalazłem, zamieszczam poniżej:








Nie żyje Czesław Łuniewicz - zasłużony lubuski artysta fotografik

Dodano: 8 lipca 2014, 14:25 Autor: (hak)
Czesław Łuniewicz w czerwcu 2013 r.
Czesław Łuniewicz w czerwcu 2013 r. (fot. Mariusz Kapała)
W poniedziałek zmarł Czesław Łuniewicz - pierwszy zielonogórski artysta fotografik. Pogrzeb w środę na zielonogórskim cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.

Przeczytaj więcej:
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r. na Wileńszczyźnie. Ukończył Politechnikę Poznańską. Od 1965 do 1981 roku był fotoreporterem redakcji "Nadodrze”. Od 1977 r. - członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.

Cz. Łuniewicz był prawdziwym kronikarzem Ziemi Lubuskiej. Przez kilkadziesiąt lat wykonał tysiące zdjęć, portretów najważniejszych postaci lubuskiej kultury. Jego archiwum, starannie skatalogowanych przez Autora negatywów i fotografii, trafiło do Archiwum Państwowego w Zielonej Górze.

Pogrzeb zasłużonego dla Ziemi Lubuskiej artysty w środę na zielonogórskim cmentarzu przy ul. Wrocławskiej (starym).

Skarby mistrza Czesława

Dodano: 14 września 2013, 11:00 Autor: Eugeniusz Kurzawa, 68 324 88 54, ekurzawa@gazetalubuska.pl
Czesław Łuniewicz jeszcze dziś dzieli czas między dom przy ulicy Fabrycznej a pracownię przy placu Matejki. (fot. Mariusz Kapała)
Czesław Łuniewicz. Pierwszy zielonogórski artysta fotografik. Postać pomnikowa. Zrobił tysiące zdjęć, portretów najważniejszych postaci lubuskiej kultury. Jeśli nikt nie zainteresuje się jego dorobkiem, wszystko może przepaść!
Przeczytaj więcej

Jak umrę, to gospodarka komunalna weźmie to wszystko, co jest w pracowni, i wyrzuci na śmietnik - twierdzi 86-letni, schorowany artysta. A dorobek jest ogromny. Ważny i wartościowy. Mistrz Czesław, Kresowiak, rocznik 1927, to znakomity fotografik, pierwszy w Zielonej Górze! Chodząca kronika miasta. Autor wielu wystaw, właściciel tysięcy negatywów, na których utrwalił przede wszystkim ludzi kultury i wydarzenia artystyczne. - Bo ja po weselach nie fotografowałem - mówi.

Ileż to Zielona Góra ma swoich skarbów, żeby je marnować? Powojenna historia miasta jest krótka, ledwie 68 lat. Dlatego każda nietuzinkowa postać, która kształtowała współczesne dzieje, powinna być naznaczona. Opisana. Upamiętniona. Niestety, tak się nie dzieje. Czy to takie czasy nastały, czy świat nagle przyśpieszył, czy poprzestawiały się znaki wartości?! Niedawno pisałem o wybitnej postaci Michała Kaziowa. Jego dorobek czeka na wykorzystanie. Reakcji (władz) żadnych.
Łuniewicz ma sporą pracownię na placu Matejki, parę pomieszczeń. Tu zaprosił na kawę. Oglądam pokój z archiwaliami. 12 szaf od podłogi do sufitu. W każdej po kilka półek. Na półkach skatalogowane, ułożone i opisane negatywy, 6x6 centymetrów. Plastyka, Winobrania, Literaci, Portrety, Filharmonia, Teatr, Żagań, Kaziów, Miasta, Lubuskie Lato Filmowe, Szkoły... - Nie ma tylko sportu i tak zwanej bieżączki dziennikarskiej, to robiła "Gazeta Lubuska” - mistrz otwiera kolejne szafki. - Ale z teatrem współpracowałem kilkanaście lat, podobnie z Estradą, mam tu Lubuski Zespół Pieśni i Tańca, Międzynarodowy Festiwal Folkloru...

Niedawno Łuniewicz przekazał Annie Sobeckiej, wdowie po wybitnym poecie i krytyku zielonogórskim Andrzeju K. Waśkiewiczu, kilkaset negatywów zrobionych twórcy, jak i jego rodzinie. Razem przez kilkanaście lat pracowali w redakcji nieistniejącego już pisma społeczno-kulturalnego "Nadodrze” (ul. Żeromskiego 2, dziś bank). Takich zestawów fotogramów wszystkich ważnych postaci życia artystycznego lat 60., 70. i 80. Łuniewicz ma na pęczki. Warto by je dziś przypomnieć.
- Czasem przychodzą tu do mnie różni tacy, że niby mają pomysł, że chcieliby zrobić wystawę, ale potem słyszę, że na tych moich zdjęciach to "sami komuniści” - irytuje się mistrz. Wskazuje, że nie ma z kim rozmawiać, bo jeśli ktoś ma takie spojrzenie na przeszłość miasta i kraju, to faktycznie nie ma sensu siadać do stołu. Bo nie liczy się postać, dorobek, tylko etykietka.

Nestor fotografików pochodzi z Wileńszczyzny. Wychował się bez ojca aresztowanego w 1939 roku, po którym wszelki słuch zaginął. Jako dziecię, młodzieniec ciężko pracował, bo był najstarszym w rodzinie. Imał się (niekoniecznie dobrowolnie) różnych zawodów. - Jak w 1944 przyszli znów bolszewicy, to zrobili mnie przedpoborowym, byłem nieustannie ganiany do różnych robót - wspomina.
Na szczęście, całej rodzinie udało się przyjechać do Polski, trafiła do Międzyrzecza, ul. Dąbrowskiego 9. - Matka chciała, żebym się uczył - ciągnie opowieść. - A u ciotki mieszkał Spychalski, nie ten znany po wojnie, ale jego brat. Obserwował mnie, obserwował i kiedyś zaproponował udział w kursie traktorzystów. To i pojechałem do Poznania. A potem jeszcze dostałem nagrodę na koniec kursu.
Tak młody Łuniewicz zdobył kolejny zawód. Potem zrobił małą maturę w Liceum Pedagogicznym w Lesznie, ale nauczycielem nie został. Gdy w Zielonej Górze na placu Słowiańskim powstało Liceum dla Pracujących, tu zrobił dużą maturę. W tym czasie trafił też do zielonogórskiej Apteki Ubezpieczalni Społecznych pod Filarami.

- Zobaczyli, że jestem "młody i zdolny”, to wysłali kształcić się dalej do Szczecina, do Ośrodka Średnich Szkół Medycznych - kontynuuje artysta. Wyszło jednak, że farmaceuta to nie zawód dla mężczyzny, więc rzucił się na kolejny pomysł - inżynieria sanitarna na Politechnice Warszawskiej. Wyszły nici. To może budownictwo lądowe na Politechnice Poznańskiej. I odtąd Łuniewicz będzie miał w papierach - inżynier budownictwa lądowego. Ale czy to było powołanie? Dziś wiemy, że nie. Pisana mu była fotografia.
- W dzieciństwie dużo rysowałem, a że nie było wtedy papieru, ołówków, to po ścianach - mistrz upatruje zupełnie nieświadomych początków przygody ze zdjęciami. - A tak z aparatem, zresztą Smieną, to zaprzyjaźniłem się, gdy pracowałem w Skupie Leków Zagranicznych. Najpierw poszedłem do kolegi, żeby mi pokazał, jak się zakłada film, i powiedział, jak się robi zdjęcia. W sklepie nie było wielkiego ruchu, to mogłem się na zapleczu bawić filmami. Pamiętam, że poszedłem na Wzgórza Piastowskie, widzę piękny widok, słońce prześwietla promienie drzew. Zrobiłem. Pokazałem potem koledze, a on: "Kto ci to zrobił?”. No i tak to się zaczęło. Dawałem fotki na różne wystawy, tam spodobało się Janowi Muszyńskiemu, późniejszemu dyrektorowi Muzeum Ziemi Lubuskiej, który zaczął mnie namawiać, żebym rzucił tę farmację. Tym sposobem trafiłem na rok do pracy w muzeum. Jako dokumentalista. Klem Felchnerowski był wtedy dyrektorem. Ale gdy dostałem trzy tysiące skorup archeologicznych do sfotografowania, to spasowałem.
W 1965 roku rozpoczęła się przygoda życia - praca w redakcji "Nadodrza”. Do 1982. Wtedy powstała cała zawartość obecnego archiwum przy placu Matejki.
- "Nadodrze” nie potrzebowało tak wielu zdjęć, często sam wybierałem sobie zdarzenia, ludzi do sfotografowania - relacjonuje Łuniewicz. - Poza tym wtedy urodziła się idea Muzeum Miasta Zielona Góra. Muszyński mówił: "Fotografuj ludzi, to się przyda”. Zatem robiłem. A dziś słyszę, że to byli "komuniści”...

Mistrz Czesław w czasach "Nadodrza” kojarzył się jeszcze z dwiema innymi inicjatywami. Najpierw z Janem Trzciną, bo tak podpisywał zamieszczane w piśmie akty. - Nie było w tym żadnego wulgaryzmu. Porządne, artystyczne, na dodatek czarno-białe zdjęcia. Ale i tak przychodziły dewotki do naczelnego, Solińskiego, żeby je zdjął, bo potem mężowie trzymają w pracy w szafkach...
Dlaczego ukrywał się pod pseudonimem? Takie siermiężne czasy (zresztą, czy dziś jest lepiej?). Żona nauczycielka, dwoje dzieci w szkołach, głupio by było, gdyby ktoś im wytykał, że mąż i ojciec epatuje golizną. Ale warto pamiętać, że owe publikacje to były pierwsze lubuskie akty drukowane w prasie.
Inna ważna inicjatywa to grupa "Nadodrze”. Uczniowie Łuniewicza. Zaczęło się od fakultetu fotograficznego na WSP. Niespodziewanie ujawniły się talenty. Wypadało tę pracę pedagogiczną z młodymi kontynuować. Dziś o tamtej historii świadczy kilka katalogów wydanych w końcu lat 70. i na początku 80. I nazwiska: Janusz Kasprzak, Mirosław Kniaziuk, córka Anna Łuniewicz, Zbigniew Waleński, Tadeusz Kalinowski, Andrzej Waldman, Krzysztof Wojciechowski i inni. Dziś do Łuniewicza przyznaje się też Zbigniew Sejwa, uznany artysta gorzowski, wtedy student WSP.
- Trzeba mieć to trzecie oko - artysta mówi o swoich podopiecznych. Kto je miał, został fotografikiem. Choć sam mistrz w końcu rzucił zdjęcia. Jego pracownia na Matejki jest pełna obrazów.
- Rozwiązano redakcję "Nadodrza”, fotografia zaczęła upadać, bo pojawiła się odmiana cyfrowa, no i teraz już wszyscy "znają się” na zdjęciach; nie było sensu dłużej tego ciągnąć - podsumowuje Łuniewicz.

Czytaj więcej o:
Nie żyje Czesław Łuniewicz. Artysta, fotograf i nauczyciel pn, łuk
09.07.2014 , aktualizacja: 09.07.2014 15:55
Czesław Łuniewicz (Fot. Sebastian Rzepiel / AG)
Zmarł Czesław Łuniewicz, znany zielonogórski artysta, autor zdjęć, portretów, obrazów. Miał 87 lat. - Wybitni malarze sławnymi zostawali po śmierci - powiedział w rozmowie z Arturem Łukaszewiczem.
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r., pochodził z Wileńszczyzny. Wychował kilka pokoleń zielonogórskich fotografów. Był fotoreporterem w redakcji "Nadodrza".

Zaliczył sporo wystaw fotografii artystycznej i reporterskiej, portretów, malarstwa. Lubił eksperymentować - o czym przekonali się widzowie w zielonogórskim BWA.

Łuniewicz przypomniał cykl fotografii wykonanej techniką solaryzacji. Portrety malarza Hilarego Gwizdały (zm. w 1991 r.) przypominały odwrócone negatywy. Powstały pod wpływem intensywnego, tradycyjnego fotograficznego naświetlania, podczas którego uwalniają się atomy srebra. Taką technikę Łuniewicz uprawiał ponad 30 lat.

W rozmowie z Arturem Łukasiewiczem, opublikowanej w książce "Gazeta wieku", Czesław Łuniewicz powiedział: - Wybitni malarze sławnymi zostawali po śmierci. Niektórzy przedtem nie sprzedali ani jednego obrazu. Takie życie. Ja maluję kilka dobrych lat i żadnego nie sprzedałem (śmiech). Sporo zabrała córka do Brukseli. Ma gdzie wieszać. Powiedziałem sobie: obrazu za koniak nie sprzedam.

Pogrzeb artysty odbędzie się w środę na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.

Komentarz pod tekstem:
emesz20:
Patrzę na najpiękniejsze dla mnie zdjęcie mojej rodziny. Trzy córki, rodzice żony i my na schodach naszego domu. Czesław ofiarował mi tę sesję w 'ekwiwalencie' za audycje o żołnierzach Wileńskiej V Brygady 'Łupaszki'. Dziś właśnie byłem na grobie Taty (ps 'Lis'). Czy już się z Czesławem TAM
 Zmarł Czesław Łuniewicz
Autor: Krzysztof Rutkowski Kategoria: Region
Koordynator pasma "Radiowieczór" (tel. 68 455 55 45). Hobby: Praga. A poważnie - bezmyślne, bezrefleksyjne, bezmózgowe, za to prześmiewcze, gapienie się na tzw. "wywiady z politykami" w telewizji. Ulubione książki (z tych, co się je bierze na bezludną wyspę): "Transatlantyk", "Mistrz i Małgorzata", "Śmierć pięknych saren", "Tasiemiec księżnej Pani", rysunki Czeczota. Ulubione danie: dorsz w panierce, ale koniecznie złowiony u brzegów Islandii (ostatecznie może być Szkocja) oraz... stosowny płyn. Pojazd: rower z ramą (zapraszam panie na ramę). Pupilka: labradorka Toffi. Ulubiona czynność: narzekanie. Ulubiona słabość: sentyment do radia...
W wieku 87 lat zmarł Czesław Łuniewicz, znany zielonogórski artysta, autor zdjęć, portretów, obrazów.
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r., pochodził z Wileńszczyzny. Wychował kilka pokoleń zielonogórskich fotografów. Był fotoreporterem w redakcji „Nadodrza",  członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.

Jego pracownia w redakcji „Nadodrza”, gdzie Czesław posiadł swoją małą artystyczną ojczyznę, była zamknięta dla ludzi z zewnątrz, wstęp mieli tam tylko wybrani - dziennikarze „Nadodrza”, a i to nie wszyscy, stażystom i studenckim młodziakom wstęp był wzbroniony! Za to gościły tam modelki, które pozowały, damy piękne, młode, choć odrobinkę pruderyjne, bo na aktach Czesława z rozlicznych części ciała kryły właśnie twarze. Było tak bowiem w latach 70, że Czesław Łuniewicz na poważnie zajął się aktem kobiecym, takie były trendy w sztuce, taka była moda. Władza ludowa spoglądała łaskawym okiem, piękno ciała kobiecego królowało w prasie kolorowej, organizowano liczne wystawy aktu.
Akty Jana Trzciny, bo taki przyjął Czesław pseudonim, były czarno-białe, może właśnie dlatego tajemnicze, pełne światłocieni i piękne.
Tworzył, a przede wszystkim obrabiał, w swojej magicznej ciemni sztukę, lecz także normalną reporterską codzienność. A to dlatego, że żywiołem Łuniewicza był plener, teren, pejzaż, choćby miejski. Można go było wielokrotnie spotkać „szlifującego” z natchnioną, acz czujną miną zielonogórski bruk oraz chodnikowe lastriko na deptaku, gdy z wysokiej klasy aparatem fotograficznym szedł na łów. Czekał, przemieszczał się, szukał okazji, zaskakujących sytuacji, liczył na spotkanie kogoś znajomego, kogoś znaczącego, żeby pstrykać, pstrykać... Ale także żeby pogwarzyć.
Zrobił niepoliczalną ilość zdjęć plenerowych, z ważnych wydarzeń, imprez, uroczystości. Stworzył niezliczoną ilość portretów ważnych i sławnych ludzi, te ostatnie robił chętnie, miał do tego dobrą rękę.

Czesław Łuniewicz na początku lat 90 miał niezwykle uroczy i kolorowy flirt z malarstwem pejzażowym. Łuniewicz malarz sztalugowy? Czemu nie? Powstało oto wiele bardzo kolorowych obrazów, przede wszystkim olejnych. Nie były dziełami na miarę epoki, ale miały urok, magię i to coś najważniejszego – cząstkę kresowej duszy artysty, choć niektórzy uważali, że malowanie Czesława było swoistą polemiką z jego własną „sztuką jedwabistego papieru”, z która wyczyniał po drodze szatańskie iście eksperymenty.
Czesław Łuniewicz chętnie brał udział w nagraniach programów radiowych, potrafił długo i zajmująco prezentować osobiste swoich dzieł interpretacje, chętnie wchodził przed mikrofonem w szczegóły warsztatu, bardzo też lubił snuć wspomnienia...
Pogrzeb artysty odbył się dziś  na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.

CZESŁAW ŁUNIEWICZ - FOTOGRAFIA
KWIECIEŃ 
 Mała Galeria BWA-GTF
 Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r. na Wileńszczyźnie. Absolwent Politechniki Poznańskiej – inżynier. Od 1965 do 1981 roku był fotoreporterem redakcji „Nadodrze”. Od 1977 r. członek Związku Artystów Fotografików. 
         Doceniając znaczenie techniki nigdy nie traktuje jej jako celu samego w sobie. Korzystając ze zdobyczy technicznych nie dopuszcza aby go one zniewoliły. Potrzebne mu są przede wszystkim po to, żeby nakładać kształt swoim wyobrażeniom. 
            Czesław Łuniewicz jest człowiekiem nie tylko wrażliwym lecz także silnym psychicznie. Trudno przesądzać czy odporność na ciernie życia to znamię wrodzone, czy dar natury, czy też cecha nabyta.
            Obecna wystawa Czesława Łuniewicza zawierająca 30 fotogramów nawiązuje tematycznie do dawnych zainteresowań artysty i jest równocześnie czymś nowym w jego twórczych poszukiwaniach. Cały zestaw obrazów oparty został na jednym motywie, a jest nim akt kobiecy. W tej właśnie materii artystyczne doświadczenia autora mają już długą tradycję. Akt stał się przedmiotem jego zainteresowania już na początku fotograficznej kariery. Ważnym niewątpliwie etapem na tej drodze był czas, kiedy ukrywając się po pseudonimem Jana Trzciny, publikował zdjęcia pani w stroju Ewy na łamach „Nadodrza”. Wracając jednak w sferę dokonań artystycznych przypomnieć trzeba wystawę z roku 1974, zatytułowaną „Akt”. Eksponowane na niej fotogramy daleko odbiegały od tradycyjnych przedstawień. Szukając adekwatnych określeń krytyk nazwał wówczas te prace „komponentami struktur fotograficznych”. Wykonane techniką solaryzacji posiadały plastyczne walory właściwe grafice i reliefowi. 
            „Ontogeneza” pokazana w 1977 roku przedstawia ten sam temat w zupełnie innym ujęciu. Technika jest tu tradycyjna, a odrealnienie przedmiotu osiągnięte zostało w rezultacie subtelnej gry walorów plastycznych. Operując światłem i cieniem artysta uzyskał niezwykły efekt zwiewności najdoskonalszego z tworów natury, jakim jest kobiece ciało.
            Interesująca nas aktualnie wystawa jest perfekcyjnie jednolita w treści, technice i kompozycji. Oglądamy 30 lirycznych ujęć dwuosobowego aktu – matki z dzieckiem. Wszystkie obrazy w tonacji nadzwyczaj delikatnej, jasnej, emanującej atmosferą ciepła i spokoju.
            Piękno kobiecego ciała pokazanego w tak poetyckiej konwencji nie jest wszak jedynym celem jaki przyświecał autorowi. To raczej atrakcyjna forma dla twórczej wypowiedzi z treścią o niejednoznacznym przesłaniu. Atmosfera ciepła i miłości, tej najbardziej pierwotnej i najbardziej bezinteresownej miłości wzajemnej matki i dziecka, odsyła nas w różne rejony skojarzeń i odczuć. 
            Czesław Łuniewicz jest zwolennikiem działań niezłożonych, lecz prostych. Ujął temat po swojemu. Stanął jednak przed nie lada problemem – ja w 30 monotematycznych fotogramach, o tak specyficznej treści uniknąć powtórzeń? Wybrnął z tego dzięki dużej śmiałości w kadrowaniu obrazów. Odwaga i zdecydowanie w tym względzie zaowocowały dodatkowo doskonałością kompozycji.
            Kunszt mistrza pozwolił jeszcze wyeliminować inną groźbę – odbioru wystawy jak z plaży naturystów. Osiągnął to przez wyeliminowanie wszelkich akcesoriów powszedniej codzienności, a także przez zneutralizowanie tła. Na fotogramach pokazane są dwie ludzie istoty w przestrzeni całkowicie odrealnionej, wyobcowanej z empirycznego świata. 
W zestawie prac obok zamierzonych, pojawiły się elementy nieprzewidziane w pierwotnym zamyśle autora, lecz w trakcie pracy przez niego docenione. Jednym z nich jest sprawa oddania stanów psychicznych modeli. Artysta w tym przypadku nie nastawiał się wydobywanie tego co indywidualne w człowieku, interesowało go raczej to co ogólne we wzajemnych związkach uczuciowych matki i dziecka. Dziecko jest modelem suwerennym, nieznoszącym zbyt długo tej samej czynności w tym wypadku pozowania. W wyrazie twarzy dziewczynki uzewnętrzniła się więc cała gama uczuć: zaciekawienie, zabawa, znużenie, zniecierpliwienie, oburzenie i złość.
            Innym niezamierzonym początkowo efektem ideowym i plastycznym są paznokcie modelki. Dostrzegłszy to na planie, mistrz wykorzystał przypadek ze zręcznością zawodowca. Na kilku fotogramach wyeksponował dłonie specjalnie, wprowadzając tym zabiegiem do sielankowego świata element silnej ekspresji. Na miękko zarysowanym aksamicie pięknego ciała pojawiają się równie piękne rubinowe klejnoty. Ale one są ostre, a to jest element dzikości i zła. 
            Tak więc mimo anielskiego wyglądu kobieta bynajmniej aniołem nie jest. Ta współczesna madonna wyposażona jest w szpony. Czy oznaczają one drapieżność, gotowość do obrony, do walki o przetrwanie? Nie wiemy i nie jest to konieczne. Percepcja przedstawianych na wystawie fotogramów przynosi jeszcze jedno odczucie. Delikatna tonacja obrazów, atmosfera sielankowego ciepła, spokojna statyczność ujęć, kierują nas ku starym albumom z fotografikami.
Stanisław Kowalski

Czesław Łuniewicz choruje

Napisane przez Pawła Janczaruka
Zachorował ciężko Czesław Łuniewicz – zielonogórski fotograf, członek ZPAF. Jego rodzina by jakoś podołać kosztom leczenia likwiduje pracownię Mistrza i chce sprzedać zawartość z negatywami i fotografiami włącznie. Czy nie znacie kogoś kto mógłby być zainteresowany tematem.
Jeśli tak, mam kontakt z wnukiem Mistrza. Pozdrawiam



Mistrz Łuniewicz i ten błysk [ROZMOWA]

Rozmawiał Artur Łukasiewicz
09.07.2014 , aktualizacja: 09.07.2014 16:01
Czesław Łuniewicz (Fot. Sebastian Rzepiel / AG)
Czesław Łuniewicz w 2008 r. obchodził 80. urodziny. Wychował kilka pokoleń zielonogórskich fotografów. Sam eksperymentował z solaryzacją, reliefami i izohelią (fotografia dająca efekty rysunkowych grafik). Z Czesławem Łuniewiczem, na łamach "Gazety Wieku", rozmawiał Artur Łukasiewicz
Czesław Łuniewicz dokumentował m.in. festiwale piosenki radzieckiej. W zbiorach ma kilkaset portretów piosenkarzy i widzów. Tworzył kobiece akty.

Porzucił fotografię, teraz maluje. W jego pracowni, niczym książki na półkach, stoją pejzaże z zielonogórskiej starówki i kanałów Wenecji, greckich wsi i plaż nadmorskich.

Artur Łukasiewicz: Uparł się pan na malarstwo, a i tak ludzie będą mówić o panu: znany fotograf.

Czesław Łuniewicz: Wybitni malarze sławnymi zostawali po śmierci. Niektórzy przedtem nie sprzedali ani jednego obrazu. Takie życie. Ja maluję kilka dobrych lat i żadnego nie sprzedałem (śmiech). Sporo zabrała córka do Brukseli. Ma gdzie wieszać. Powiedziałem sobie: obrazu za koniak nie sprzedam.

Po co pan maluje?

- Patrzysz na moje obrazy i mówisz, że to fotografia. A cała tajemnica malarstwa tkwi w kolorach, cieniach, błyskach. Tylko jak to uchwycić? Chcę udowodnić sobie, że dopadnę ten błysk. Nauczę się, bom jest uparty. Po to uciekam do swojej pracowni na pl. Matejki. No i jak już dopadnę, zrobię wystawę. Prezent na 80 lat. Chociaż wiem, że jak ktoś myśli o tej jedynej wystawie, to nie doczeka. Stary jestem...
Narzekania.

- Nie jestem młody. I nie ma co się oszukiwać.

Wie pan już wszystko o życiu?

- Dużo, bo dużo przeżyłem. Młodości nie miałem. Wiedziałem, jak zdobyć żarcie, prześliznąć się, ustawić, żeby przeżyć na kartoflach z pieca z kwasem chlebowym. Coś takiego jadłem na wsi, gdzie Rosjanie wysłali nas na saperkę. Szukaliśmy min na polach pod Połockiem, prawie gołymi rękami. Sanitariuszka w brygadzie miała w chlebaku jeden bandaż i butlę wody utlenionej. Niezłe zabezpieczenie sapera, co?

Jak pan został saperem?

- Po kolei: przyszli w 1939 r. i zabrali ojca. Zginął w Katyniu. Wiem to od stryja, który też by tam skończył, gdyby Rosjanie nie wysłali go rąbać lasy. Rodzice przed wojną mieli sklep kolonialno-spożywczy w Kiejdanach nad Jeziorem Głębokiem na Wileńszczyźnie, ale nie tych znanych z "Potopu" Sienkiewicza. Mąka, cukier, cytryny. Dla Sowietów - burżuje. Zabrali ojca, a my czekaliśmy na wysyłkę. Zabrali prawie wszystko. To, co zostało, matka zakręciła w koce.

Nie wywieźli?

- Słyszałem te samochody, podjeżdżali pod domy nocą. Wywozili. Przy naszym jakimś cudem nie zatrzymali się. Ale mnie, młodego chłopaka, zabrali do Połocka na pryzywnika, znaczy poborowego. Przyszło do spisu, a komandir mi mówi, że jestem Wiaczesław Łunow. Jezu, matka za cholerę, by mnie nie znalazła po wojnie z takim nazwiskiem. I tego się bałem. Uznali, że jestem płotnik, czyli cieśla. Łatałem dachy, z palenisk wyciągałem gwoździe i jak w kuźni klepałem od nowa, dla odzysku. Nauczyłem się robić wiadra z rynien za pomocą drewnianego młotka. Tak doczekałem 1945 r. Wyprosiłem przepustkę do domu, a tam rodzina - z matką była nas czwórka - czeka na transport. Od razu wsiadłem.

Malował pan coś w młodości?

- Raczej rysowałem po ścianach. Co ciekawe - ołówki też zabrali Rosjanie. Pamiętam co innego. Wyprawy tratwą Dźwiną do Połocka. Straszna nuda. Żeby ją zabić, patrzyłem przez butelkę na niebo, jak się załamują promienie słońca. Jak powstają załamania i kolory w wodzie. Przez dno flaszki oglądaliśmy ryby.

A po wojnie?

- Wylądowaliśmy w Międzyrzeczu. I tak zostałem traktorzystą. Ty, Czesiu, jesteś sprytny, łebski, nadajesz się, mówił inżynier brygadier. Pierwsze traktory były z UNRR-y. Amerykańskie, malutkie, ogrodnicze Case.

Potem liceum nauczycielskie w Lesznie, bo stypendia dawali, był internat. A ja, chłopak bez podstawówki, chodziłem do liceum handlowego w Międzyrzeczu. Tak jak kumple, co mieli za sobą partyzantkę. Lepsze życiorysy. Dostałem się do Leszna, bo potrafiłem zamienić jedną drugą na ułamek niewłaściwy. Okazało się, że to duża sztuka (śmiech). Zrobiłem małą maturę. Potem w Zielonej Górze była szkoła i jeszcze można było pracować. Trafiłem do apteki.
Przecież tam nie fotografują.

- O tym nie myślałem. W aptece na rynku przeszedłem wszystkie stopnie wtajemniczenia. Na początek fasowacz. Ten, co liczy tabletki i odmierza krople. Potem laborant, czyli ktoś bardziej zaawansowany, bo robiłem syropy. Na koniec zostałem technikiem wyuczonym. Ale prawda - w mojej aptece na deptaku zrobiłem pierwsze zdjęcie smieną, którą dostałem w prezencie. Wypatrywałem przez szybę przechodniów.

I odszedł pan z farmacji?

- Jeszcze nie. Przenieśli mnie na rynek do punktu sprzedaży leków zagranicznych. No i zostałem - po kursach w Szczecinie - technikiem farmaceutą. Ale mój przełożony lekarz, powiedział, że trzeba dalej się uczyć, iść na studia. Tyle że farmacji zaocznej nie było. No to Warszawa i inżynieria sanitarna...

Co?

- Trzeba było wiedzieć, jak w aptece ma działać kanalizacja, krany, wodociąg. Poza tym znowu szef uznał, że jestem sprytny, a takiego potrzeba. Inżynierię sanitarną skończyłem w końcu w Poznaniu. W tamtym czasie na krótko zaczepiłem się w zielonogórskim muzeum. Dyrektor Jan Muszyński widział we mnie artystę, czyli kopniętego. Na początek miałem dokumentować trzy tysiące skorup z wykopalisk archeologicznych. Stary aparat kompletnie nie łapał ostrości. Były małe awantury i tak w trybie nagłym na lata trafiłem do pisma "Nadodrze". Zostałem fotoreporterem.

I stał się pan gościem festiwali piosenki radzieckiej. Na archiwalnych zdjęciach są przede wszystkim portrety wykonawców. A gdzie druga strona - urzędnicy, kompozytorzy, plastycy, pisarze radzieccy?

Festiwale pstrykałem ponad 20 lat i w zasadzie tylko dla własnych potrzeb. Redakcja "Nadodrza" zamawiała dwa zdjęcia, na pierwszą stronę i jakieś do tekstu podsumowującego. Mogłem więc sobie pozwolić na trochę swobody, uniknąć fotografowania na zamówienie.

Kompozytorów i pozostałych od razu wykluczyłem. Jakoś w nich nie wierzyłem, wielu wyglądało na agentów i dziwnych opiekunów, co kręcili się wokół swoich podopiecznych. Przeżyłem na własnej skórze obyczaje w Związku Radzieckim podczas wojny. Ostrożność nie zawadzi, tego mnie życie nauczyło. Nie było tak, że przyjeżdżali sami artyści. Organizacyjnie to było wyreżyserowane i kontrolowane widowisko. Nie było mi to potrzebne, szkoda filmu. Środek amfiteatru zawsze zajmowali oficjele większej, mniejszej i znikomej rangi, milicjanci, pracownicy komitetu, no i ich rodziny, znajomi. Pierwszy sekretarz, jak widział człowieka z aparatem, wyciągał szyję ponad tłum, chciał się pokazać.

Z tego można się śmiać. Z wykonawców nie. Ci, zwłaszcza młodzi byli jakoś prawdziwi. Przecież nie ta cała otoczka, transparenty, hasła. Pochodzili zwykle z małych miasteczek, gdzie oklaski co najwyżej słyszeli na dożynkach albo w domu kultury. Wpadali tu w wielki świat. Nie mogli wyjeżdżać za granicę, może do NRD i ZSRR. Widzieli się w telewizji, udzielali wywiadów, mieszkali w przyzwoitym hotelu, przez moment byli w centrum uwagi. I śpiewali z energią. Promieniowali. Mieli gdzieś tak jak i normalni ludzie przyjaźń polsko-radziecką. O tym to pisały gazety i opowiadali działacze TPPR.

Tak patrzę na te obrazy na ścianach i za nic nie mogę zobaczyć tego życia, o którym pan opowiada. I tych kolorów nie widzę...

- Nie ma tam wojennej młodości, słońca z butelki. Nie ma. Tam była bieda z nędzą. Wokół trzęsawiska chude krowy, co wyjadały jak oszalałe wiosną pierwsze pączki traw. Nawet tam był jeden rodzaj ciemnej trawy. Chciałbym uchwycić ten niepowtarzalny kolor trawy. Tylko muszę się tego nauczyć. A czasu mało.

Wywiad ukazał się w książce "Gazeta Wieku", którą można kupić w księgarni przy ul. Żeromskiego.

CZESŁAW ŁUNIEWICZ | (NIE) JEDEN [18|01|01]
Galeria BWA w Zielonej Górze zaprasza 18.01.08 o godzinie 18.00 na otwarcie wystawy
Czesława Łuniewicza pt. (nie)jeden

Kuratorką wystawy jest Ewa Jędrzejowska, wystawa czynna do 3 lutego 2008
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r. w miejscowości Dziegciary na Wileńszczyźnie. Fotografuje od 1960 roku. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików od 1991 roku. W latach 1965-81 był fotoreporterem pisma "Nadodrza". Jako autor wielu wystaw, dokumentujących Zieloną Górę i jej mieszkańców, sportretował większość wyróżniających się postaci społeczności miasta. Jest twórcą aktów, obiektów fotograficznych, fotografii eksperymentalnej, układających się w cykle (m.in. "Ontogeneza", "Michał Kaziow", "Klem", "Papusza", "Organizacja przestrzeni"). W 2002 roku w Muzeum Ziemi Lubuskiej i Galerii BWA odbyła się retrospektywna wystawa artysty i prezentacja katalogu sumującego ponad 40 lat pracy twórczej. We wrześniu 2007 galeria BWA zaprezentowała dużą wystawę Czesława Łuniewicza pt. Nowe fotografie, pokazującą aktualny obszar zainteresowań artysty.
Najnowsza wystawa Łuniewicza wykorzystuje w nowy sposób refleksje artysty nad medium fotografii i pomysły z lat 70-tych. Tak o tym pisze kuratorka wystawy, Ewa Jędrzejowska:
"Przestrzeń Małej Sali zielonogórskiego BWA została zaanektowana przez fotograficzną opowieść. Przy pomocy kilkunastu, ułożonych w narracyjne cykle fotografii, Czesław Łuniewicz stawia widzowi pytanie o miejsce człowieka w świecie ludzi. Pytanie pozornie banalne, w gruncie rzeczy dotyka najbardziej podstawowych problemów, jakie niesie ze sobą życie człowieka pośród społecznego stada. Stawia problem rozróżnienia między tym co należy ochronić, jako najgłębszą, konstytuującą nas intymność, a wymagającą konformizmu sferą społeczną, bez której również nie potrafimy funkcjonować. Życie człowieka realizuje się pomiędzy tymi dwoma biegunami - sferami pożądanej jasności i przytulnego mroku. (...)Przy pomocy nieprzypadkowo rozmieszczonych zdjęć artysta prezentuje nam trzy sposoby bycia w świecie - trzy lustra, w których każdy z oglądających może się przejrzeć. Umieszczoną na pustej ścianie twarz człowieka, który sam dla siebie jedynie tworzy własne niebo. I dwa sposoby współistnienia - gdy człowiek formuje się bądź roztapia w swym odchodzeniu i powracaniu do wspólnoty. (...)Fotografie zostały wykonane starą (przynajmniej jak na technikę fotograficzną nie liczącą jeszcze nawet dwustu lat) metodą solaryzacji. Artysta nie posługiwał się przy ich wykonaniu popularnymi programami graficznymi, a chemią i papierem fotograficznym. Oferuje widzowi technikę, którą mało kto potrafi dziś się posługiwać. Z drugiej strony to co widzimy w galerii to wydruk - efekt pracy dobrego skanera i drukarki wielkoformatowej. (...)Zderzenie starej i nowej techniki - dwóch odmiennych kodów materiałowych - gradacja pomiędzy poszczególnymi obrazami (fotografie "indywidualne" zostały wydrukowane na papierze) stanowi meta-opowieść, niezależną już niemal od warstwy ikonicznej obrazów. Razem jednak sprowadzają się one wciąż, moim zdaniem, do opowieści o starej bardzo, bo arystotelejskiej, prawdzie o złotym środku."


CZESŁAW ŁUNIEWICZ | NOWE FOTOGRAFIE [07.09] 
 Czesław Łuniewicz

Urodził się w 1927 r. w miejscowości Dziegciary na Wileńszczyźnie. Fotografuje od 1960 roku. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików od 1991 roku. W latach 1965-81 był fotoreporterem pisma "Nadodrza". Jako autor wielu wystaw, dokumentujących Zieloną Górę i jej mieszkańców, sportretował większość wyróżniających się postaci społeczności miasta. Jest twórcą aktów, obiektów fotograficznych, fotografii eksperymentalnej, układających sie w cykle (m.in. "Ontogeneza", "Michał Kaziow", "Klem", "Papusza", "Organizacja przestrzeni"). W 2002 roku w Muzeum Ziemi Lubuskiej i Galerii BWA odbyła się retrospektywna wystawa artysty i prezentacja katalogu sumującego ponad 40 lat pracy twórczej.
Wystawa "Nowe fotografie" to pokaz najnowszych prac artysty. Tworzą one rodzaj notatnika fotograficznego, stanowiącego zapis estetyki najbliższego otoczenia, będącego wyrazem poszukiwania bodźców wizualnych w otoczeniu często na pozór nieatrakcyjnym i zwyczajnym. Nie dokumentują, są raczej samym zapisem, czasami wynikającym z chęci zatrzymania czasu, a czasami z chwilowego zapatrzenia.



Nowa, cenna kolekcja w Archiwum Państwowym w Zielonej Górze
Data: 2013-07-23

Archiwum Państwowe w Zielonej Górze wzbogaciło swój zasób o 4 tysiące kopert z negatywami (każda koperta zawiera od 2 do 20 ujęć) dokumentującymi obraz życia artystyczno-kulturalnego południowej części województwa lubuskiego w latach 1962-2012. Są wśród nich m.in.: portrety malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy, naukowców, a także fotograficzne reportaże z imprez i wydarzeń kulturalnych. Wśród udokumentowanych wydarzeń można odnaleźć zarówno imprezy cykliczne: pochody winobraniowe, festiwale folkloru czy piosenki radzieckiej, jak i uroczystości okazjonalne: zakończenie etapu Wyścigu Pokoju, wizyta Jurija Gagarina czy Mirosława Hermaszewskiego.

Tą niezwykle interesującą kolekcję przekazał artysta fotografik Czesław Łuniewicz na ręce dyrektora Archiwum Tadeusza Dzwonkowskiego. Urodzony na Wileńszczyźnie, wieloletni członek Związku Polskich Artystów Fotografików, od 1949 roku związał się z Zieloną Górą. Od początku lat 60-tych dokumentował obraz życia codziennego mieszkańców województwa zielonogórskiego. Zajmował się także fotografią artystyczną. Efekty jego projektów były wielokrotnie wystawiane i nagradzane.

Należy podkreślić, że autor przekazał swoje prace nieodpłatnie z życzeniem, aby również nieodpłatnie służyły one kolejnym pokoleniom.  

Nowa kolekcja zdjęć w Archiwum Państwowym w Zielonej Górze

Na zdjęciu: pan Czesław Łuniewicz i dyrektor Archiwum Państwowego w Zielonej Górze Tadeusz Dzwonkowski
altCztery tysiące kopert  z negatywami zdjęć, dokumentującymi życie artystyczno-kulturalne Zielonej Góry i południowej części województwa lubuskiego od 1962 roku do czasów współczesnych, przekazał Archiwum Państwowemu w Zielonej Górze artysta fotografik, wieloletni członek Związku Polskich Artystów Fotografików, pan Czesław Łuniewicz.
Kolekcję tworzą m.in.: portrety malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i naukowców fotoreportaże z wydarzeń kulturalnych, pochody winobraniowe, festiwale folkloru i piosenki radzieckiej, uroczystości takie jak: Wyścig Pokoju, wizyta Jurija Gagarina czy Mirosława Hermaszewskiego.
 Autor przekazał swoje prace nieodpłatnie z życzeniem, aby również nieodpłatnie służyły kolejnym pokoleniom. 

 WTOREK, 08.07.2014

Zmarł Czesław Łuniewicz 

http://zielonanews.pl/template/images/share.jpg
Urodził się w 1927 roku w Dziegciarach na Wileńszczyźnie. Z wykształcenia farmaceuta. Był absolwentem Politechniki Poznańskiej – inżynier. W latach 1965-81 roku był fotoreporterem redakcji „Nadodrze”. Od 1977 roku był członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.
Najważniejsze cykle prac fotograficznych: „Ontogeneza”, „Michał Kaziów”, „Klem”, „Organizacja przestrzeni”. Sfotografował wielu sławnych zielonogórzan ze świata sztuki i kultury. Po przejściu na emeryturę w 1982 roku zajął się malarstwem.
W ubiegłym roku cztery tysiące kopert z negatywami zdjęć, dokumentującymi życie artystyczno-kulturalne Zielonej Góry i południowej części województwa lubuskiego od 1962 roku do czasów współczesnych, przekazał Archiwum Państwowemu w Zielonej Górze. http://www.archiwa.gov.pl/pl/component/content/article/63-aktualnosci/3691-nowa-kolekcja-zdj-w-archiwum-pastwowym-w-zielonej-gorze-.html
Pogrzeb odbędzie się 09.07 o godz. 12:30 na starym cmentarzu w Zielonej Górze, przy ul. Wrocławskiej, na kwaterze 34.






GoogleYahoo MyWebDel.icio.usDiggFacebookMyspaceRedditTechnoratiStumble UponYahoo Bookmarks

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz