To
było okno wystawowe apteki. Stary Rynek. W części dla interesantów
załatwiających długotrwałe sprawy w ratuszu pomyślano, na zapleczu budynku o
W.C. Naprzeciwko, oddzielony wąską
uliczką punkt apteczny. I od tego miejsca zaczyna się ponad półwiecze naszej znajomości, przyjaźni,
przerywanej konfliktami wynikającymi z woli twórczej, pierwszego artysty
fotografika na Ziemi Lubuskiej, inżyniera Czesława Łuniewicza.
I
tutaj, prawie nagle, nastąpił absolutny kryzys. Nie byłem w stanie napisać
kolejnego zdania. Coś mi przeszkadzało, ktoś wymazał wspomnienia. Zamknąłem
plik. Przez miesiąc, albo nieco dłużej, nie dotykałem komputera.
Moja
córka Lidia Ewa była zaniepokojona moim stanem. Często padało pytanie; -
Tatulku, czy wszystko w porządku? Nie byłem wstanie oddać tego dziwnego nastroju, tej cholernej
niemocy, tej niechęci do kontynuowania mojego blogu. Cholerne upały wymieszane
z deszczami. Tak tłumaczyłem swoją przypadłość i to była jedyna prawda. Żadnej
metafizyki w tym nie było. To zresztą przypadek, ze akurat się zbiegło z próba
wspomnienia o naszej wyboistej drodze. O śmierci Czesława powiadomił mnie
Staszek. Dzisiaj o godzinie 12.pogrzeb [09.07. 2014], na pięknym cmentarzu przy
ulicy Wrocławskiej. Także Ewa-Lidia [Lilusia], która dostrzegła mnie przy
komputerze; - poinformowała ojca, że ten
stan to była depresja. Lidia ma w tej materii doświadczenie ze względu na
wykonywaną pracę; - Tatulku, przeszliśmy znowu kawałek drogi.
W
tym oknie wystawowym apteki słoje z trupimi czaszkami. Kto pomyślał o takiej
ekspozycji punktu aptecznego? Kolejnego dnia jedna trupia czaszka na pękatym
słoju. Przystanąłem i nagle zdałem sobie sprawę, ze ktoś fotografuje z wnętrza
apteki oglądających wystawę. Dosyć intensywnie przyglądałem się ekspozycji i
wreszcie w mroku wnętrza dostrzegłem aparat fotograficzny. Łuniewicz zdołał na
trójnóg zarzucić jakąś szmatę, ale rozmowy nie unikał. To był piękny zaśpiew
wileński. Z miejsca Czesia polubiłem. Chodziliśmy fotografować architekturę,
oraz „piękne okoliczności przyrody”. Trzeba dodać, że nasz rocznik na historii
sztuki, miał jako ostatni, fotografikę. Uczył nas „Foto Wimar”, poznańska
firma, a dokładnie Zbigniew Czarnecki. Teraz kandydaci na studentów
przedstawiają „swoje fotografie”.
Została także zlikwidowana, przy egzaminie umiejętność rysunku. Nowe czasy.
Elektronika wyparła umiejętności, a może nawet talent. Tak sobie z Czesiem
gawędziliśmy, a Jego krąg znajomych i przyjaciół się powiększał. Zdołaliśmy
zauważyć, że jest niezwykle pracowity. Namówiliśmy Go aby zdał egzamin w
Poznaniu na tytuł artysty fotografika. Ja przygotowywałem Czesia do tego
egzaminu. Zanim zacznie wysoka komisja zadawać pytania może poprosić o głos,
aby opowiedzieć o swojej fascynacji związanej ze sztuka wybitnych malarzy, korzystających z fotografii, z poczuciem
zażenowania. Dosyć emocjonalny referat napisałem Czesiowi, który wygłaszał go przed lustrem w swojej pracowni
przy ulicy Lisowskiego. W Poznaniu Wysoka Komisja zgodziła się na auto referat kandydata przed egzaminem. Czesiu swoim
głosem i martyrologią zachwycił Komisję. I teraz trzeba dodać o absolutnym
wkładzie własnym kandydata na tytuł artysty fotografika. Czesiu podziękował
Komisji za łaskawe udzielnie mu głosu i ze wzruszenia się rozszlochał. Na tym
egzamin zakończono z wyraźną pochwałą wrażliwego artysty.
Stasiu
Sobotkiewicz, zdolny architekt oraz dobry życzliwy, aż za dobry człowiek,
namówił Czesia, aby podobnie jak Hartwig
został inżynierem. Sami sobie te schody wybudowaliśmy. Wiele razy tylko cudem
nie padliśmy na twarz. Staszek kreślił za Czesia rysunki, ja wystawiałem
kłamliwe zaświadczenia o nadzorze budowlany przy obiektach zabytkowych. Jezus
Maria, to był kryminał. Z najwyższym trudem Łuniewicz został inżynierem od
aparatury sanitarnej. Wielkie szczęście, że diabeł nie pokusił Cześka aby
zostać magistrem inżynierem. Przy naszym braku odpowiedzialności i głupoty
zapewne byłby to temat, z tym że już nie było poważnego problemu. Czuliśmy się
wymęczeni zdolnością Czesia do podejmowania najbardziej trudnych zadań z tym,
że powoli zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że najłatwiej pracować cudzymi
rękoma. O głowie nie rozmawiamy
Do
pracowni Mistrza prowadziłem Janka Berdyszaka, Andrzeja Gieragę, którzy
doradzali jak zorganizować ekspozycję, aby wybudować jakieś przesłanie, jakąś
zawrzeć myśl, określić filozofię, ukazać drogę, która nie zawsze musi być
łopatologicznie czytelna. Tylko Jurek Ludwiński, z siwym włosem, lekko przybrudzonymi kiepsko ogolonymi
policzkami, z pobladłą cerą i białymi
ustami, nie wypowiedział się poważnie o pracy Mistrza; - zapytał, gdzie jest
coś do spożycia, ale gdy Mistrz, wypowiedział się na temat sztuki Jurek wstał i
opuścił gościnną pracownie.
Dla
mnie było to pouczające spotkanie, tym bardziej, że Ludwiński dla mnie, był
autorytetem a z Jego zachowania wynikało, ze prace Łuniewicza, ze względów
artystycznych nie mają aż takiej wartości, którą wmawialiśmy Czesiowi.
W
okresie socrealizmu, inżynier, artysta fotografik, autor wielu wystaw z których
doczekał się środowiskowych, przychylnych recenzji, stał się dumą miasta,
zauważoną także poza zielonogórskimi opłotkami. Czesław był w tym czasie wołem
roboczym. Zemdlał z przepracowania, ale jeszcze stale mieliśmy dobry kontakt.
Żartowałem, że Łuniewicz, gdy boso wszedł na drzewo, to wrócił w łapciach z
łyka. Prawda jest natomiast, że potrafił zrobić wiadro nie używając niczego
poza młotkiem i to wiadro nie przeciekało. Potrafił zbudować chlebny piec, był
flisakiem a także potrafił rozbrajać miny. Napisałem w moim cyklu katalogów
autorskich, „ Czesław Łuniewicz, artysta
fotografik” wielki hymn pochwalny o życiu Czesia, podczas wojny, o Jego pracy
zawodowej, o pierwszych miłościach o roli dekarza podczas wojny i jak
rozbrajali niewybuchy pod okiem saperów. Już
wówczas pewne uwagi próbowała wnieść żona Czesia, ale potraktowaliśmy to jako
efekt zazdrości.
Od
miasta dostał piękną pracownie. Przeprowadził się z ulicy Lisowskiego na
zaplecze Placu Matejki. To nie była
pracownia, a wręcz piękne mieszkanie. Wchodziło się na piętro, po prawej
stronie pokój sypialny z kolekcją zegarów, po lewej węzeł sanitarny, kuchnia,
duża pracownia doskonale doświetlona, za nią pokój przeznaczony na magazyn,
także wystarczająco doświetlony dwoma oknami. W tej pracowni Czesław pozostawał
całe dnie i noce. Gdy Jego żona zachorowała, egoizm Mistrza osiągnął apogeum.
Przestał prawie odwiedzać cierpiąca małżonkę leczącą się onkologicznie.
Wraz
z rozwojem elektroniki Mistrz obraził się na świat. - „Teraz każdy idiota może
zrobić zdjęcie”.
Pewnego
dnia zaszedłem ze Staszkiem Kowalskim do pracowni
i
stwierdziliśmy z lekkim przerażeniem, ze Czesław poważnie zaczął traktować
swoje malarstwo. Zapowiedział także wystawę w Muzeum, jako rzecz zupełnie
normalną. Pokazywał na przykład reprodukcję Renoira i swoje dzieło; - I co,
gorsze jest? - pytał zaczepnie. Zrobił dziesiątki obrazów, od Picasso, do
Chełmońskiego, od Wyczółkowskiego po Nikifora. Każdy oczywiście lepszy od
oryginału, który był kiepskim wzorem I właśnie teraz zaczęła się batalia, która
mnie uczyniła głównym wrogiem.
Poczciwy Zdzisław Grudzień, aktor
Teatru, pytał dlaczego nie chcę zrobić wystawy, Van Gogh, także był
niedoceniany i proszę jak krytycy się pomylili. Zdzisław zapewniał, ze obrazy
zrobiły na nim kolosalne wrażenie. Czesław nie tylko malował, ale wyznaczył
listę autorytetów z zakresu krytyki, którzy napiszą teksty do katalogu. Z
Zielonej Góry tylko tego zaszczytu mieli doznać: - Tomasz Florkowski, człowiek
bardzo życzliwy i profesor naszej
Uczelni, Jan Kurowicki. Moim zadanie było zwrócenie się do wytypowanych przez
Czesia uznanych krytyków o recenzje z organizowanej przez Muzeum wystawy. Pani
Prezydent Antonina Grzegorzewska poprosiła, aby coś zrobić dla Łuniwicza. Wobec
tego podczas Dni Oświaty Książki i
Prasy zorganizowałem wystawę Plastyków
Amatorów, ale Czesiu odmówił w niej udziału. Sami sobie wyhodowaliśmy geniusza: często tak myślałem, Moja rola była w tym
dziele niepodważalna. Należało mi się za brak odpowiedzialności i wyobraźni.
Dobrze mi tak! Dzisiaj czuję się jak pokonany na ringu „wolności słowa”.
Ale też nie było grzechu , którego, według
Czesia w stosunku do niego nie popełniłem.
Informacje z internetu o Czesiu Łuniewiczu, które
znalazłem, zamieszczam poniżej:
Nie
żyje Czesław Łuniewicz - zasłużony lubuski artysta fotografik
Dodano: 8 lipca
2014, 14:25 Autor: (hak)
Czesław Łuniewicz
w czerwcu 2013 r. (fot. Mariusz Kapała)
W poniedziałek zmarł Czesław Łuniewicz - pierwszy zielonogórski artysta
fotografik. Pogrzeb w środę na zielonogórskim cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.
Przeczytaj więcej:
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r. na
Wileńszczyźnie. Ukończył Politechnikę Poznańską. Od 1965 do 1981 roku był fotoreporterem redakcji "Nadodrze”. Od 1977 r. -
członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.
Cz. Łuniewicz był prawdziwym kronikarzem Ziemi Lubuskiej. Przez kilkadziesiąt
lat wykonał tysiące zdjęć, portretów najważniejszych postaci lubuskiej kultury.
Jego archiwum, starannie
skatalogowanych przez Autora negatywów i fotografii, trafiło do Archiwum
Państwowego w Zielonej Górze.
Pogrzeb zasłużonego dla Ziemi Lubuskiej artysty w środę na zielonogórskim
cmentarzu przy ul. Wrocławskiej (starym).
Skarby
mistrza Czesława
Czesław Łuniewicz
jeszcze dziś dzieli czas między dom przy ulicy Fabrycznej a pracownię przy
placu Matejki. (fot. Mariusz Kapała)
Czesław Łuniewicz.
Pierwszy zielonogórski artysta fotografik. Postać pomnikowa. Zrobił tysiące
zdjęć, portretów najważniejszych postaci lubuskiej kultury. Jeśli nikt nie
zainteresuje się jego dorobkiem, wszystko może przepaść!
Przeczytaj więcej
Jak umrę, to gospodarka komunalna weźmie to wszystko,
co jest w pracowni, i wyrzuci na śmietnik - twierdzi 86-letni, schorowany
artysta. A dorobek jest ogromny. Ważny i wartościowy. Mistrz Czesław,
Kresowiak, rocznik 1927, to znakomity fotografik, pierwszy w Zielonej Górze!
Chodząca kronika miasta. Autor wielu wystaw, właściciel tysięcy negatywów, na
których utrwalił przede wszystkim ludzi kultury i wydarzenia artystyczne. - Bo
ja po weselach nie fotografowałem - mówi.
Ileż to Zielona Góra ma swoich skarbów, żeby je marnować? Powojenna historia
miasta jest krótka, ledwie 68 lat. Dlatego każda nietuzinkowa postać, która
kształtowała współczesne dzieje, powinna być naznaczona. Opisana. Upamiętniona.
Niestety, tak się nie dzieje. Czy to takie czasy nastały, czy świat nagle
przyśpieszył, czy poprzestawiały się znaki wartości?! Niedawno pisałem o
wybitnej postaci Michała Kaziowa. Jego dorobek czeka na wykorzystanie. Reakcji
(władz) żadnych.
Łuniewicz ma sporą pracownię na placu Matejki, parę pomieszczeń. Tu zaprosił na
kawę. Oglądam pokój z archiwaliami. 12 szaf od podłogi do sufitu. W każdej po
kilka półek. Na półkach skatalogowane, ułożone i opisane negatywy, 6x6
centymetrów. Plastyka, Winobrania, Literaci, Portrety, Filharmonia, Teatr,
Żagań, Kaziów, Miasta, Lubuskie Lato Filmowe, Szkoły... - Nie ma tylko sportu i
tak zwanej bieżączki dziennikarskiej, to robiła "Gazeta Lubuska” - mistrz
otwiera kolejne szafki. - Ale z teatrem współpracowałem kilkanaście lat,
podobnie z Estradą, mam tu Lubuski Zespół Pieśni i Tańca, Międzynarodowy
Festiwal Folkloru...
Niedawno Łuniewicz przekazał Annie Sobeckiej, wdowie po wybitnym poecie i
krytyku zielonogórskim Andrzeju K. Waśkiewiczu, kilkaset negatywów zrobionych
twórcy, jak i jego rodzinie. Razem przez kilkanaście lat pracowali w redakcji
nieistniejącego już pisma społeczno-kulturalnego "Nadodrze” (ul.
Żeromskiego 2, dziś bank). Takich zestawów fotogramów wszystkich ważnych
postaci życia artystycznego lat 60., 70. i 80. Łuniewicz ma na pęczki. Warto by
je dziś przypomnieć.
- Czasem przychodzą tu do mnie różni tacy, że niby mają pomysł, że chcieliby
zrobić wystawę, ale potem słyszę, że na tych moich zdjęciach to "sami
komuniści” - irytuje się mistrz. Wskazuje, że nie ma z kim rozmawiać, bo jeśli
ktoś ma takie spojrzenie na przeszłość miasta i kraju, to faktycznie nie ma
sensu siadać do stołu. Bo nie liczy się postać, dorobek, tylko etykietka.
Nestor fotografików pochodzi z Wileńszczyzny. Wychował się bez ojca
aresztowanego w 1939 roku, po którym wszelki słuch zaginął. Jako dziecię,
młodzieniec ciężko pracował, bo był najstarszym w rodzinie. Imał się
(niekoniecznie dobrowolnie) różnych zawodów. - Jak w 1944 przyszli znów
bolszewicy, to zrobili mnie przedpoborowym, byłem nieustannie ganiany do
różnych robót - wspomina.
Na szczęście, całej rodzinie udało się przyjechać do Polski, trafiła do
Międzyrzecza, ul. Dąbrowskiego 9. - Matka chciała, żebym się uczył - ciągnie
opowieść. - A u ciotki mieszkał Spychalski, nie ten znany po wojnie, ale jego
brat. Obserwował mnie, obserwował i kiedyś zaproponował udział w kursie
traktorzystów. To i pojechałem do Poznania. A potem jeszcze dostałem nagrodę na
koniec kursu.
Tak młody Łuniewicz zdobył kolejny zawód. Potem zrobił małą maturę w Liceum
Pedagogicznym w Lesznie, ale nauczycielem nie został. Gdy w Zielonej Górze na
placu Słowiańskim powstało Liceum dla Pracujących, tu zrobił dużą maturę. W tym
czasie trafił też do zielonogórskiej Apteki Ubezpieczalni Społecznych pod
Filarami.
- Zobaczyli, że jestem "młody i zdolny”, to wysłali kształcić się dalej do
Szczecina, do Ośrodka Średnich Szkół Medycznych - kontynuuje artysta. Wyszło
jednak, że farmaceuta to nie zawód dla mężczyzny, więc rzucił się na kolejny
pomysł - inżynieria sanitarna na Politechnice Warszawskiej. Wyszły nici. To
może budownictwo lądowe na Politechnice Poznańskiej. I odtąd Łuniewicz będzie
miał w papierach - inżynier budownictwa lądowego. Ale czy to było powołanie?
Dziś wiemy, że nie. Pisana mu była fotografia.
- W dzieciństwie dużo rysowałem, a że nie było wtedy papieru, ołówków, to po
ścianach - mistrz upatruje zupełnie nieświadomych początków przygody ze
zdjęciami. - A tak z aparatem, zresztą Smieną, to zaprzyjaźniłem się, gdy
pracowałem w Skupie Leków Zagranicznych. Najpierw poszedłem do kolegi, żeby mi
pokazał, jak się zakłada film, i powiedział, jak się robi zdjęcia. W sklepie
nie było wielkiego ruchu, to mogłem się na zapleczu bawić filmami. Pamiętam, że
poszedłem na Wzgórza Piastowskie, widzę piękny widok, słońce prześwietla
promienie drzew. Zrobiłem. Pokazałem potem koledze, a on: "Kto ci to
zrobił?”. No i tak to się zaczęło. Dawałem
fotki na różne wystawy, tam spodobało się Janowi Muszyńskiemu, późniejszemu
dyrektorowi Muzeum Ziemi Lubuskiej, który zaczął mnie namawiać, żebym rzucił tę
farmację. Tym sposobem trafiłem na rok do pracy w muzeum. Jako dokumentalista.
Klem Felchnerowski był wtedy dyrektorem. Ale gdy dostałem trzy
tysiące skorup archeologicznych do sfotografowania, to spasowałem.
W 1965 roku rozpoczęła się przygoda życia -
praca w redakcji "Nadodrza”. Do 1982. Wtedy powstała cała zawartość
obecnego archiwum przy placu Matejki.
- "Nadodrze” nie potrzebowało tak wielu zdjęć, często sam wybierałem sobie
zdarzenia, ludzi do sfotografowania - relacjonuje Łuniewicz. - Poza tym wtedy
urodziła się idea Muzeum Miasta Zielona Góra. Muszyński mówił:
"Fotografuj ludzi, to się przyda”. Zatem robiłem. A dziś słyszę, że to
byli "komuniści”...
Mistrz Czesław w czasach "Nadodrza” kojarzył się jeszcze z dwiema innymi
inicjatywami. Najpierw z Janem Trzciną, bo tak podpisywał zamieszczane w piśmie
akty. - Nie było w tym żadnego wulgaryzmu. Porządne, artystyczne, na dodatek
czarno-białe zdjęcia. Ale i tak przychodziły dewotki do naczelnego,
Solińskiego, żeby je zdjął, bo potem mężowie trzymają w pracy w szafkach...
Dlaczego ukrywał się pod pseudonimem? Takie siermiężne czasy (zresztą, czy dziś
jest lepiej?). Żona nauczycielka, dwoje dzieci w szkołach, głupio by było,
gdyby ktoś im wytykał, że mąż i ojciec epatuje golizną. Ale warto pamiętać, że
owe publikacje to były pierwsze lubuskie akty drukowane w prasie.
Inna ważna inicjatywa to grupa "Nadodrze”. Uczniowie Łuniewicza. Zaczęło
się od fakultetu fotograficznego na WSP. Niespodziewanie ujawniły się talenty.
Wypadało tę pracę pedagogiczną z młodymi kontynuować. Dziś o tamtej historii
świadczy kilka katalogów wydanych w końcu lat 70. i na początku 80. I nazwiska:
Janusz Kasprzak, Mirosław Kniaziuk, córka Anna Łuniewicz, Zbigniew Waleński,
Tadeusz Kalinowski, Andrzej Waldman, Krzysztof Wojciechowski i inni. Dziś do
Łuniewicza przyznaje się też Zbigniew Sejwa, uznany artysta gorzowski, wtedy
student WSP.
- Trzeba mieć to trzecie oko - artysta mówi o swoich podopiecznych. Kto je
miał, został fotografikiem. Choć sam mistrz w końcu rzucił zdjęcia. Jego
pracownia na Matejki jest pełna obrazów.
- Rozwiązano redakcję "Nadodrza”, fotografia zaczęła upadać, bo pojawiła
się odmiana cyfrowa, no i teraz już wszyscy "znają się” na zdjęciach; nie
było sensu dłużej tego ciągnąć - podsumowuje Łuniewicz.
Czytaj więcej o:
Nie żyje Czesław Łuniewicz. Artysta, fotograf i
nauczyciel pn, łuk
09.07.2014 , aktualizacja:
09.07.2014 15:55
Czesław Łuniewicz
(Fot. Sebastian Rzepiel / AG)
Zmarł Czesław Łuniewicz, znany zielonogórski artysta,
autor zdjęć, portretów, obrazów. Miał 87 lat. - Wybitni malarze sławnymi
zostawali po śmierci - powiedział w rozmowie z Arturem Łukaszewiczem.
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r., pochodził z
Wileńszczyzny. Wychował kilka pokoleń zielonogórskich fotografów. Był
fotoreporterem w redakcji "Nadodrza".
Zaliczył sporo wystaw fotografii artystycznej i reporterskiej, portretów,
malarstwa. Lubił eksperymentować - o czym przekonali się widzowie w
zielonogórskim BWA.
Łuniewicz przypomniał cykl fotografii wykonanej techniką solaryzacji. Portrety
malarza Hilarego Gwizdały (zm. w 1991 r.) przypominały odwrócone negatywy.
Powstały pod wpływem intensywnego, tradycyjnego fotograficznego naświetlania,
podczas którego uwalniają się atomy srebra. Taką technikę Łuniewicz uprawiał
ponad 30 lat.
W rozmowie z Arturem Łukasiewiczem, opublikowanej w książce "Gazeta
wieku", Czesław Łuniewicz powiedział: - Wybitni malarze sławnymi zostawali
po śmierci. Niektórzy przedtem nie sprzedali ani jednego obrazu. Takie życie.
Ja maluję kilka dobrych lat i żadnego nie sprzedałem (śmiech). Sporo zabrała
córka do Brukseli. Ma gdzie wieszać. Powiedziałem sobie: obrazu za koniak nie
sprzedam.
Pogrzeb artysty odbędzie się w środę na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.
Komentarz pod tekstem:
emesz20:
Patrzę na najpiękniejsze dla mnie zdjęcie mojej
rodziny. Trzy córki, rodzice żony i my na schodach naszego domu. Czesław
ofiarował mi tę sesję w 'ekwiwalencie' za audycje o żołnierzach Wileńskiej V Brygady
'Łupaszki'. Dziś właśnie byłem na grobie Taty (ps 'Lis'). Czy już się z
Czesławem TAM
Zmarł
Czesław Łuniewicz
Autor: Krzysztof Rutkowski Kategoria: Region
Koordynator pasma
"Radiowieczór" (tel. 68 455 55 45). Hobby: Praga. A
poważnie - bezmyślne, bezrefleksyjne, bezmózgowe, za
to prześmiewcze, gapienie się na tzw. "wywiady z
politykami" w telewizji. Ulubione książki (z tych, co się je bierze na
bezludną wyspę): "Transatlantyk", "Mistrz i Małgorzata", "Śmierć
pięknych saren", "Tasiemiec księżnej Pani", rysunki
Czeczota. Ulubione danie: dorsz w panierce, ale koniecznie złowiony u
brzegów Islandii (ostatecznie może być Szkocja) oraz... stosowny płyn. Pojazd:
rower z ramą (zapraszam panie na ramę). Pupilka: labradorka
Toffi. Ulubiona czynność: narzekanie. Ulubiona słabość: sentyment do
radia...
W wieku 87 lat zmarł Czesław Łuniewicz, znany
zielonogórski artysta, autor zdjęć, portretów, obrazów.
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r., pochodził z Wileńszczyzny. Wychował
kilka pokoleń zielonogórskich fotografów. Był fotoreporterem w redakcji „Nadodrza",
członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.
Jego pracownia w redakcji „Nadodrza”, gdzie
Czesław posiadł swoją małą artystyczną ojczyznę, była zamknięta dla ludzi z
zewnątrz, wstęp mieli tam tylko wybrani - dziennikarze „Nadodrza”, a i to nie wszyscy,
stażystom i studenckim młodziakom wstęp był wzbroniony! Za to gościły tam
modelki, które pozowały, damy piękne, młode, choć odrobinkę pruderyjne, bo na
aktach Czesława z rozlicznych części ciała kryły właśnie twarze. Było tak
bowiem w latach 70, że Czesław Łuniewicz na poważnie zajął się aktem kobiecym,
takie były trendy w sztuce, taka była moda. Władza ludowa spoglądała łaskawym
okiem, piękno ciała kobiecego królowało w prasie kolorowej, organizowano liczne
wystawy aktu.
Akty Jana Trzciny, bo taki przyjął Czesław pseudonim, były czarno-białe, może
właśnie dlatego tajemnicze, pełne światłocieni i piękne.
Tworzył, a przede wszystkim obrabiał, w swojej magicznej ciemni sztukę, lecz
także normalną reporterską codzienność. A to dlatego, że żywiołem Łuniewicza
był plener, teren, pejzaż, choćby miejski. Można go było wielokrotnie spotkać
„szlifującego” z natchnioną, acz czujną miną zielonogórski bruk oraz chodnikowe
lastriko na deptaku, gdy z wysokiej klasy aparatem fotograficznym szedł na łów.
Czekał, przemieszczał się, szukał okazji, zaskakujących sytuacji, liczył na
spotkanie kogoś znajomego, kogoś znaczącego, żeby pstrykać, pstrykać... Ale
także żeby pogwarzyć.
Zrobił niepoliczalną ilość zdjęć plenerowych, z ważnych wydarzeń, imprez,
uroczystości. Stworzył niezliczoną ilość portretów ważnych i sławnych ludzi, te
ostatnie robił chętnie, miał do tego dobrą rękę.
Czesław Łuniewicz na początku lat 90 miał
niezwykle uroczy i kolorowy flirt z malarstwem pejzażowym. Łuniewicz malarz
sztalugowy? Czemu nie? Powstało oto wiele bardzo kolorowych obrazów, przede
wszystkim olejnych. Nie były dziełami na miarę epoki, ale miały urok, magię i
to coś najważniejszego – cząstkę kresowej duszy artysty, choć niektórzy
uważali, że malowanie Czesława było swoistą polemiką z jego własną „sztuką
jedwabistego papieru”, z która wyczyniał po drodze szatańskie iście
eksperymenty.
Czesław Łuniewicz chętnie brał udział w
nagraniach programów radiowych, potrafił długo i zajmująco prezentować osobiste
swoich dzieł interpretacje, chętnie wchodził przed mikrofonem w szczegóły
warsztatu, bardzo też lubił snuć wspomnienia...
Pogrzeb artysty odbył się dziś na
cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.
CZESŁAW ŁUNIEWICZ -
FOTOGRAFIA
KWIECIEŃ
Mała Galeria BWA-GTF
Czesław Łuniewicz
urodził się w 1927 r. na Wileńszczyźnie. Absolwent Politechniki Poznańskiej –
inżynier. Od 1965 do 1981 roku był fotoreporterem redakcji „Nadodrze”. Od 1977
r. członek Związku Artystów Fotografików.
Doceniając znaczenie techniki nigdy
nie traktuje jej jako celu samego w sobie. Korzystając ze zdobyczy technicznych
nie dopuszcza aby go one zniewoliły. Potrzebne mu są przede wszystkim po to,
żeby nakładać kształt swoim wyobrażeniom.
Czesław Łuniewicz jest człowiekiem nie tylko wrażliwym lecz także silnym
psychicznie. Trudno przesądzać czy odporność na ciernie życia to znamię
wrodzone, czy dar natury, czy też cecha nabyta.
Obecna wystawa Czesława Łuniewicza zawierająca 30 fotogramów nawiązuje
tematycznie do dawnych zainteresowań artysty i jest równocześnie czymś nowym w
jego twórczych poszukiwaniach. Cały zestaw obrazów oparty został na jednym
motywie, a jest nim akt kobiecy. W tej właśnie materii artystyczne
doświadczenia autora mają już długą tradycję. Akt stał się przedmiotem jego
zainteresowania już na początku fotograficznej kariery. Ważnym niewątpliwie
etapem na tej drodze był czas, kiedy ukrywając się po pseudonimem Jana Trzciny,
publikował zdjęcia pani w stroju Ewy na łamach „Nadodrza”. Wracając jednak w
sferę dokonań artystycznych przypomnieć trzeba wystawę z roku 1974, zatytułowaną
„Akt”. Eksponowane na niej fotogramy daleko odbiegały od tradycyjnych
przedstawień. Szukając adekwatnych określeń krytyk nazwał wówczas te prace
„komponentami struktur fotograficznych”. Wykonane techniką solaryzacji
posiadały plastyczne walory właściwe grafice i reliefowi.
„Ontogeneza” pokazana w 1977 roku przedstawia ten sam temat w zupełnie innym
ujęciu. Technika jest tu tradycyjna, a odrealnienie przedmiotu osiągnięte
zostało w rezultacie subtelnej gry walorów plastycznych. Operując światłem i
cieniem artysta uzyskał niezwykły efekt zwiewności najdoskonalszego z tworów
natury, jakim jest kobiece ciało.
Interesująca nas aktualnie wystawa jest perfekcyjnie jednolita w treści,
technice i kompozycji. Oglądamy 30 lirycznych ujęć dwuosobowego aktu –
matki z dzieckiem. Wszystkie obrazy w tonacji nadzwyczaj delikatnej, jasnej,
emanującej atmosferą ciepła i spokoju.
Piękno kobiecego ciała pokazanego w tak poetyckiej konwencji nie jest wszak
jedynym celem jaki przyświecał autorowi. To raczej atrakcyjna forma dla
twórczej wypowiedzi z treścią o niejednoznacznym przesłaniu. Atmosfera
ciepła i miłości, tej najbardziej pierwotnej i najbardziej bezinteresownej
miłości wzajemnej matki i dziecka, odsyła nas w różne rejony skojarzeń i
odczuć.
Czesław Łuniewicz jest zwolennikiem działań niezłożonych, lecz prostych. Ujął
temat po swojemu. Stanął jednak przed nie lada problemem – ja w 30
monotematycznych fotogramach, o tak specyficznej treści uniknąć powtórzeń?
Wybrnął z tego dzięki dużej śmiałości w kadrowaniu obrazów. Odwaga i
zdecydowanie w tym względzie zaowocowały dodatkowo doskonałością kompozycji.
Kunszt mistrza pozwolił jeszcze wyeliminować inną groźbę – odbioru wystawy jak
z plaży naturystów. Osiągnął to przez wyeliminowanie wszelkich akcesoriów
powszedniej codzienności, a także przez zneutralizowanie tła. Na fotogramach
pokazane są dwie ludzie istoty w przestrzeni całkowicie odrealnionej,
wyobcowanej z empirycznego świata.
W zestawie prac obok
zamierzonych, pojawiły się elementy nieprzewidziane w pierwotnym zamyśle
autora, lecz w trakcie pracy przez niego docenione. Jednym z nich jest sprawa
oddania stanów psychicznych modeli. Artysta w tym przypadku nie nastawiał się
wydobywanie tego co indywidualne w człowieku, interesowało go raczej to co
ogólne we wzajemnych związkach uczuciowych matki i dziecka. Dziecko jest
modelem suwerennym, nieznoszącym zbyt długo tej samej czynności w tym wypadku
pozowania. W wyrazie twarzy dziewczynki uzewnętrzniła się więc cała gama uczuć:
zaciekawienie, zabawa, znużenie, zniecierpliwienie, oburzenie i złość.
Innym niezamierzonym początkowo efektem ideowym i plastycznym są paznokcie
modelki. Dostrzegłszy to na planie, mistrz wykorzystał przypadek ze zręcznością
zawodowca. Na kilku fotogramach wyeksponował dłonie specjalnie, wprowadzając
tym zabiegiem do sielankowego świata element silnej ekspresji. Na miękko
zarysowanym aksamicie pięknego ciała pojawiają się równie piękne rubinowe
klejnoty. Ale one są ostre, a to jest element dzikości i zła.
Tak więc mimo anielskiego wyglądu kobieta bynajmniej aniołem nie jest. Ta
współczesna madonna wyposażona jest w szpony. Czy oznaczają one drapieżność,
gotowość do obrony, do walki o przetrwanie? Nie wiemy i nie jest to konieczne.
Percepcja przedstawianych na wystawie fotogramów przynosi jeszcze jedno
odczucie. Delikatna tonacja obrazów, atmosfera sielankowego ciepła, spokojna
statyczność ujęć, kierują nas ku starym albumom z fotografikami.
Stanisław Kowalski
Czesław
Łuniewicz choruje
Napisane przez Pawła Janczaruka
Zachorował ciężko Czesław Łuniewicz –
zielonogórski fotograf, członek ZPAF. Jego rodzina by jakoś podołać kosztom
leczenia likwiduje pracownię Mistrza i chce sprzedać zawartość z negatywami i
fotografiami włącznie. Czy nie znacie kogoś kto mógłby być zainteresowany
tematem.
Jeśli tak, mam kontakt z wnukiem Mistrza. Pozdrawiam
Mistrz
Łuniewicz i ten błysk [ROZMOWA]
Rozmawiał Artur Łukasiewicz
09.07.2014 , aktualizacja:
09.07.2014 16:01
Czesław Łuniewicz
(Fot. Sebastian Rzepiel / AG)
Czesław Łuniewicz w 2008 r. obchodził 80. urodziny.
Wychował kilka pokoleń zielonogórskich fotografów. Sam eksperymentował z
solaryzacją, reliefami i izohelią (fotografia dająca efekty rysunkowych
grafik). Z Czesławem Łuniewiczem, na łamach "Gazety Wieku", rozmawiał
Artur Łukasiewicz
Czesław Łuniewicz dokumentował m.in. festiwale
piosenki radzieckiej. W zbiorach ma kilkaset portretów piosenkarzy i widzów.
Tworzył kobiece akty.
Porzucił fotografię, teraz maluje. W jego pracowni, niczym książki na półkach,
stoją pejzaże z zielonogórskiej starówki i kanałów Wenecji, greckich wsi i plaż
nadmorskich.
Artur Łukasiewicz: Uparł się pan na malarstwo, a i tak ludzie będą mówić o
panu: znany fotograf.
Czesław Łuniewicz: Wybitni malarze sławnymi zostawali po śmierci. Niektórzy
przedtem nie sprzedali ani jednego obrazu. Takie życie. Ja maluję kilka dobrych
lat i żadnego nie sprzedałem (śmiech). Sporo zabrała córka do Brukseli. Ma
gdzie wieszać. Powiedziałem sobie: obrazu za koniak nie sprzedam.
Po co pan maluje?
- Patrzysz na moje obrazy i mówisz, że to fotografia. A cała tajemnica
malarstwa tkwi w kolorach, cieniach, błyskach. Tylko jak to uchwycić? Chcę
udowodnić sobie, że dopadnę ten błysk. Nauczę się, bom jest uparty. Po to
uciekam do swojej pracowni na pl. Matejki. No i jak już dopadnę, zrobię
wystawę. Prezent na 80 lat. Chociaż wiem, że jak ktoś myśli o tej jedynej
wystawie, to nie doczeka. Stary jestem...
Narzekania.
- Nie jestem młody. I nie ma co się oszukiwać.
Wie pan już wszystko o życiu?
- Dużo, bo dużo przeżyłem. Młodości nie miałem. Wiedziałem, jak zdobyć żarcie,
prześliznąć się, ustawić, żeby przeżyć na kartoflach z pieca z kwasem
chlebowym. Coś takiego jadłem na wsi, gdzie Rosjanie wysłali nas na saperkę.
Szukaliśmy min na polach pod Połockiem, prawie gołymi rękami. Sanitariuszka w
brygadzie miała w chlebaku jeden bandaż i butlę wody utlenionej. Niezłe
zabezpieczenie sapera, co?
Jak pan został saperem?
- Po kolei: przyszli w 1939 r. i zabrali ojca. Zginął w Katyniu. Wiem to od
stryja, który też by tam skończył, gdyby Rosjanie nie wysłali go rąbać lasy.
Rodzice przed wojną mieli sklep kolonialno-spożywczy w Kiejdanach nad Jeziorem
Głębokiem na Wileńszczyźnie, ale nie tych znanych z "Potopu"
Sienkiewicza. Mąka, cukier, cytryny. Dla Sowietów - burżuje. Zabrali ojca, a my
czekaliśmy na wysyłkę. Zabrali prawie wszystko. To, co zostało, matka zakręciła
w koce.
Nie wywieźli?
- Słyszałem te samochody, podjeżdżali pod domy nocą. Wywozili. Przy naszym
jakimś cudem nie zatrzymali się. Ale mnie, młodego chłopaka, zabrali do Połocka
na pryzywnika, znaczy poborowego. Przyszło do spisu, a komandir mi mówi, że jestem
Wiaczesław Łunow. Jezu, matka za cholerę, by mnie nie znalazła po wojnie z
takim nazwiskiem. I tego się bałem. Uznali, że jestem płotnik, czyli cieśla.
Łatałem dachy, z palenisk wyciągałem gwoździe i jak w kuźni klepałem od nowa,
dla odzysku. Nauczyłem się robić wiadra z rynien za pomocą drewnianego młotka.
Tak doczekałem 1945 r. Wyprosiłem przepustkę do domu, a tam rodzina - z matką
była nas czwórka - czeka na transport. Od razu wsiadłem.
Malował pan coś w młodości?
- Raczej rysowałem po ścianach. Co ciekawe - ołówki też zabrali Rosjanie.
Pamiętam co innego. Wyprawy tratwą Dźwiną do Połocka. Straszna nuda. Żeby ją
zabić, patrzyłem przez butelkę na niebo, jak się załamują promienie słońca. Jak
powstają załamania i kolory w wodzie. Przez dno flaszki oglądaliśmy ryby.
A po wojnie?
- Wylądowaliśmy w Międzyrzeczu. I tak zostałem traktorzystą. Ty, Czesiu, jesteś
sprytny, łebski, nadajesz się, mówił inżynier brygadier. Pierwsze traktory były
z UNRR-y. Amerykańskie, malutkie, ogrodnicze Case.
Potem liceum nauczycielskie w Lesznie, bo stypendia dawali, był internat. A ja,
chłopak bez podstawówki, chodziłem do liceum handlowego w Międzyrzeczu. Tak jak
kumple, co mieli za sobą partyzantkę. Lepsze życiorysy. Dostałem się do Leszna,
bo potrafiłem zamienić jedną drugą na ułamek niewłaściwy. Okazało się, że to
duża sztuka (śmiech). Zrobiłem małą maturę. Potem w Zielonej Górze była szkoła
i jeszcze można było pracować. Trafiłem do apteki.
Przecież tam nie fotografują.
- O tym nie myślałem. W aptece na rynku przeszedłem wszystkie stopnie
wtajemniczenia. Na początek fasowacz. Ten, co liczy tabletki i odmierza krople.
Potem laborant, czyli ktoś bardziej zaawansowany, bo robiłem syropy. Na koniec
zostałem technikiem wyuczonym. Ale prawda - w mojej aptece na deptaku zrobiłem
pierwsze zdjęcie smieną, którą dostałem w prezencie. Wypatrywałem przez szybę
przechodniów.
I odszedł pan z farmacji?
- Jeszcze nie. Przenieśli mnie na rynek do punktu sprzedaży leków
zagranicznych. No i zostałem - po kursach w Szczecinie - technikiem farmaceutą.
Ale mój przełożony lekarz, powiedział, że trzeba dalej się uczyć, iść na
studia. Tyle że farmacji zaocznej nie było. No to Warszawa i inżynieria
sanitarna...
Co?
- Trzeba było wiedzieć, jak w aptece ma działać kanalizacja, krany, wodociąg.
Poza tym znowu szef uznał, że jestem sprytny, a takiego potrzeba. Inżynierię
sanitarną skończyłem w końcu w Poznaniu. W tamtym czasie na krótko zaczepiłem
się w zielonogórskim muzeum. Dyrektor Jan Muszyński widział we mnie artystę,
czyli kopniętego. Na początek miałem dokumentować trzy tysiące skorup z
wykopalisk archeologicznych. Stary aparat kompletnie nie łapał ostrości. Były
małe awantury i tak w trybie nagłym na lata trafiłem do pisma
"Nadodrze". Zostałem fotoreporterem.
I stał się pan gościem festiwali piosenki radzieckiej. Na archiwalnych
zdjęciach są przede wszystkim portrety wykonawców. A gdzie druga strona -
urzędnicy, kompozytorzy, plastycy, pisarze radzieccy?
Festiwale pstrykałem ponad 20 lat i w zasadzie tylko dla własnych potrzeb.
Redakcja "Nadodrza" zamawiała dwa zdjęcia, na pierwszą stronę i
jakieś do tekstu podsumowującego. Mogłem więc sobie pozwolić na trochę swobody,
uniknąć fotografowania na zamówienie.
Kompozytorów i pozostałych od razu wykluczyłem. Jakoś w nich nie wierzyłem,
wielu wyglądało na agentów i dziwnych opiekunów, co kręcili się wokół swoich
podopiecznych. Przeżyłem na własnej skórze obyczaje w Związku Radzieckim
podczas wojny. Ostrożność nie zawadzi, tego mnie życie nauczyło. Nie było tak,
że przyjeżdżali sami artyści. Organizacyjnie to było wyreżyserowane i
kontrolowane widowisko. Nie było mi to potrzebne, szkoda filmu. Środek
amfiteatru zawsze zajmowali oficjele większej, mniejszej i znikomej rangi,
milicjanci, pracownicy komitetu, no i ich rodziny, znajomi. Pierwszy sekretarz,
jak widział człowieka z aparatem, wyciągał szyję ponad tłum, chciał się
pokazać.
Z tego można się śmiać. Z wykonawców nie. Ci, zwłaszcza młodzi byli jakoś
prawdziwi. Przecież nie ta cała otoczka, transparenty, hasła. Pochodzili zwykle
z małych miasteczek, gdzie oklaski co najwyżej słyszeli na dożynkach albo w
domu kultury. Wpadali tu w wielki świat. Nie mogli wyjeżdżać za granicę, może
do NRD i ZSRR. Widzieli się w telewizji, udzielali wywiadów, mieszkali w
przyzwoitym hotelu, przez moment byli w centrum uwagi. I śpiewali z energią.
Promieniowali. Mieli gdzieś tak jak i normalni ludzie przyjaźń
polsko-radziecką. O tym to pisały gazety i opowiadali działacze TPPR.
Tak patrzę na te obrazy na ścianach i za nic nie mogę zobaczyć tego życia, o
którym pan opowiada. I tych kolorów nie widzę...
- Nie ma tam wojennej młodości, słońca z butelki. Nie ma. Tam była bieda z
nędzą. Wokół trzęsawiska chude krowy, co wyjadały jak oszalałe wiosną pierwsze
pączki traw. Nawet tam był jeden rodzaj ciemnej trawy. Chciałbym uchwycić ten
niepowtarzalny kolor trawy. Tylko muszę się tego nauczyć. A czasu mało.
Wywiad ukazał się w książce "Gazeta Wieku", którą można kupić w
księgarni przy ul. Żeromskiego.
CZESŁAW ŁUNIEWICZ | (NIE) JEDEN [18|01|01]
Galeria BWA w Zielonej Górze
zaprasza 18.01.08 o godzinie 18.00 na otwarcie wystawy
Czesława Łuniewicza pt.
(nie)jeden
Kuratorką wystawy jest Ewa Jędrzejowska, wystawa czynna do 3 lutego 2008
Czesław Łuniewicz urodził się
w 1927 r. w miejscowości Dziegciary na Wileńszczyźnie. Fotografuje od 1960
roku. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików od 1991 roku. W latach
1965-81 był fotoreporterem pisma "Nadodrza". Jako autor wielu wystaw,
dokumentujących Zieloną Górę i jej mieszkańców, sportretował większość
wyróżniających się postaci społeczności miasta. Jest twórcą aktów, obiektów
fotograficznych, fotografii eksperymentalnej, układających się w cykle (m.in.
"Ontogeneza", "Michał Kaziow", "Klem",
"Papusza", "Organizacja przestrzeni"). W 2002 roku w Muzeum
Ziemi Lubuskiej i Galerii BWA odbyła się retrospektywna wystawa artysty i
prezentacja katalogu sumującego ponad 40 lat pracy twórczej. We wrześniu 2007
galeria BWA zaprezentowała dużą wystawę Czesława Łuniewicza pt. Nowe
fotografie, pokazującą aktualny obszar zainteresowań artysty.
Najnowsza wystawa Łuniewicza wykorzystuje w nowy sposób refleksje artysty nad
medium fotografii i pomysły z lat 70-tych. Tak o tym pisze kuratorka wystawy,
Ewa Jędrzejowska:
"Przestrzeń Małej Sali zielonogórskiego BWA została zaanektowana przez
fotograficzną opowieść. Przy pomocy kilkunastu, ułożonych w narracyjne cykle
fotografii, Czesław Łuniewicz stawia widzowi pytanie o miejsce człowieka w
świecie ludzi. Pytanie pozornie banalne, w gruncie rzeczy dotyka najbardziej
podstawowych problemów, jakie niesie ze sobą życie człowieka pośród społecznego
stada. Stawia problem rozróżnienia między tym co należy ochronić, jako
najgłębszą, konstytuującą nas intymność, a wymagającą konformizmu sferą
społeczną, bez której również nie potrafimy funkcjonować. Życie człowieka
realizuje się pomiędzy tymi dwoma biegunami - sferami pożądanej jasności i
przytulnego mroku. (...)Przy pomocy nieprzypadkowo rozmieszczonych zdjęć
artysta prezentuje nam trzy sposoby bycia w świecie - trzy lustra, w których każdy
z oglądających może się przejrzeć. Umieszczoną na pustej ścianie twarz
człowieka, który sam dla siebie jedynie tworzy własne niebo. I dwa sposoby
współistnienia - gdy człowiek formuje się bądź roztapia w swym odchodzeniu i
powracaniu do wspólnoty. (...)Fotografie zostały wykonane starą (przynajmniej
jak na technikę fotograficzną nie liczącą jeszcze nawet dwustu lat) metodą
solaryzacji. Artysta nie posługiwał się przy ich wykonaniu popularnymi
programami graficznymi, a chemią i papierem fotograficznym. Oferuje widzowi
technikę, którą mało kto potrafi dziś się posługiwać. Z drugiej strony to co
widzimy w galerii to wydruk - efekt pracy dobrego skanera i drukarki
wielkoformatowej. (...)Zderzenie starej i nowej techniki - dwóch odmiennych
kodów materiałowych - gradacja pomiędzy poszczególnymi obrazami (fotografie
"indywidualne" zostały wydrukowane na papierze) stanowi
meta-opowieść, niezależną już niemal od warstwy ikonicznej obrazów. Razem
jednak sprowadzają się one wciąż, moim zdaniem, do opowieści o starej bardzo,
bo arystotelejskiej, prawdzie o złotym środku."
CZESŁAW ŁUNIEWICZ | NOWE FOTOGRAFIE [07.09]
Czesław Łuniewicz
Urodził się w 1927 r. w miejscowości Dziegciary na Wileńszczyźnie. Fotografuje
od 1960 roku. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików od 1991 roku. W
latach 1965-81 był fotoreporterem pisma "Nadodrza". Jako autor wielu
wystaw, dokumentujących Zieloną Górę i jej mieszkańców, sportretował większość
wyróżniających się postaci społeczności miasta. Jest twórcą aktów, obiektów
fotograficznych, fotografii eksperymentalnej, układających sie w cykle (m.in.
"Ontogeneza", "Michał Kaziow", "Klem",
"Papusza", "Organizacja przestrzeni"). W 2002 roku w Muzeum
Ziemi Lubuskiej i Galerii BWA odbyła się retrospektywna wystawa artysty i
prezentacja katalogu sumującego ponad 40 lat pracy twórczej.
Wystawa "Nowe fotografie" to pokaz najnowszych prac artysty. Tworzą
one rodzaj notatnika fotograficznego, stanowiącego zapis estetyki najbliższego
otoczenia, będącego wyrazem poszukiwania bodźców wizualnych w otoczeniu często
na pozór nieatrakcyjnym i zwyczajnym. Nie dokumentują, są raczej samym zapisem,
czasami wynikającym z chęci zatrzymania czasu, a czasami z chwilowego
zapatrzenia.
|
|
|
Nowa,
cenna kolekcja w Archiwum Państwowym w Zielonej Górze
Data: 2013-07-23
Archiwum Państwowe
w Zielonej Górze wzbogaciło swój zasób o 4 tysiące kopert z
negatywami (każda koperta zawiera od 2 do 20 ujęć) dokumentującymi obraz życia
artystyczno-kulturalnego południowej części województwa lubuskiego w latach
1962-2012. Są wśród nich m.in.: portrety malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy,
naukowców, a także fotograficzne reportaże z imprez i wydarzeń kulturalnych.
Wśród udokumentowanych wydarzeń można odnaleźć zarówno imprezy cykliczne:
pochody winobraniowe, festiwale folkloru czy piosenki radzieckiej, jak i
uroczystości okazjonalne: zakończenie etapu Wyścigu Pokoju, wizyta Jurija
Gagarina czy Mirosława Hermaszewskiego.
Tą niezwykle interesującą kolekcję przekazał artysta fotografik Czesław
Łuniewicz na ręce dyrektora Archiwum Tadeusza Dzwonkowskiego. Urodzony na
Wileńszczyźnie, wieloletni członek Związku Polskich Artystów Fotografików, od
1949 roku związał się z Zieloną Górą. Od początku lat 60-tych dokumentował
obraz życia codziennego mieszkańców województwa zielonogórskiego. Zajmował się
także fotografią artystyczną. Efekty jego projektów były wielokrotnie
wystawiane i nagradzane.
Należy podkreślić, że autor przekazał swoje prace nieodpłatnie z życzeniem, aby
również nieodpłatnie służyły one kolejnym pokoleniom.
Nowa
kolekcja zdjęć w Archiwum Państwowym w Zielonej Górze
Na
zdjęciu: pan Czesław Łuniewicz i dyrektor Archiwum Państwowego w Zielonej Górze
Tadeusz Dzwonkowski
Cztery tysiące kopert z negatywami zdjęć, dokumentującymi życie
artystyczno-kulturalne Zielonej Góry i południowej części województwa
lubuskiego od 1962 roku do czasów współczesnych, przekazał Archiwum Państwowemu
w Zielonej Górze artysta fotografik, wieloletni członek Związku Polskich
Artystów Fotografików, pan Czesław Łuniewicz.
Kolekcję tworzą m.in.:
portrety malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i naukowców fotoreportaże z wydarzeń
kulturalnych, pochody winobraniowe, festiwale folkloru i piosenki radzieckiej,
uroczystości takie jak: Wyścig Pokoju, wizyta Jurija Gagarina czy Mirosława
Hermaszewskiego.
Autor
przekazał swoje prace nieodpłatnie z życzeniem, aby również nieodpłatnie
służyły kolejnym pokoleniom.
WTOREK,
08.07.2014
Zmarł
Czesław Łuniewicz
Urodził się w
1927 roku w Dziegciarach na Wileńszczyźnie. Z wykształcenia farmaceuta. Był
absolwentem Politechniki Poznańskiej – inżynier. W latach 1965-81 roku był
fotoreporterem redakcji „Nadodrze”. Od 1977 roku był członkiem Związku Polskich
Artystów Fotografików.
Najważniejsze cykle prac
fotograficznych: „Ontogeneza”, „Michał Kaziów”, „Klem”, „Organizacja
przestrzeni”. Sfotografował wielu sławnych zielonogórzan ze świata sztuki i
kultury. Po przejściu na emeryturę w 1982 roku zajął się malarstwem.
Pogrzeb odbędzie się 09.07 o
godz. 12:30 na starym cmentarzu w Zielonej Górze, przy ul. Wrocławskiej, na
kwaterze 34.