Ten
tekst napisałem kilka lat temu. Data weryfikacji.-2012 02 21
KLEMENS
FELCHNEROWSKI [1928 -1980]
Wojewódzki
Konserwator Zabytków
Historyk
Sztuki
Artysta
Malarz
Technik
Budowlany
Wizytówka
na drzwiach /Zielona Góra. Ul. Fabryczna 20 m 5/ była zróżnicowana
kolorystycznie. Imię i nazwisko w kolorze czarnym, wytłuszczone. Artysta
Malarz, w czerwieni, reszta w zgasłej sepii.
Klemens Felchnerowski urodził się 4
listopada 1928r w Toruniu.
W 1943
skończył szkołę podstawowa i rozpoczął naukę zawodu w szkole mierniczej gdzie
uczono także rysunku technicznego. Trzeba dodać, że w tym czasie uczył się
także malarstwa i rysunku prywatnie, u dwóch monachijskich profesorów, Hansa
Gebeleina i Karla Hemnerleina. Po wojnie ukończył Państwowe Liceum Budowlane a
także już w 1945 zaczął uczęszczać na Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytetu
Mikołaja Kopernika. Jako technik budowlany w 1947 zdał egzamin na Wydział
Architektury Politechniki Gdańskiej, nie porzucając studiów artystycznych. W
konsekwencji w 1952 roku uzyskuje dwa dyplomy. Artysty malarza w Katedrze
Malarstwa Sztalugowego u prof. Tymona Niesiołowskiego i Stanisława
Borysowskiego, oraz magistra zabytkoznawstwa i konserwatorstwa u prof. Jerzego
Remera, gdzie przedstawił prace z zakresu inwentaryzacji i analizy historycznej
obiektu zabytkowego. Był już wówczas autorem kilku opracowań badawczych z tego
zakresu. Dotyczyły one architektury, kwerendy archiwalnej, prób rekonstrukcji
zabytkowych budowli oraz opracowań urbanistycznych i studiów historycznych. Gdy
powierzono mu stanowisko Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w nowopowstałym
województwie miał 24 lata i był już fachowcem. Od razu trzeba dodać, że także
dobrym organizatorem. Od pierwszego dnia prowadził dziennik: -„Notatki zielonogórskie”. Ten tytuł był
na okładce, w dekoracyjnej ramce, zwyczajnego „zeszytu do rachunków”, z grafiką
sławiącą Plan 6 letni. Kominy fabryczne, mikroskop, menzurki, książka, kałamarz
i 6-tka spowita w laurowe liście. Nad
tym metaforycznym i symbolicznym „ukazem” potęgi klasy robotniczej w sojuszu z
pracującą inteligencją w górnym narożniku, małymi literami: „Klem Felchnerowski
Toruń Konopnickiej 19 m 7”. Pod ramką ukośnie słowo: „autopsja”. Na pierwszej
stronie natomiast: „Dzienniczek konserwatorski Zielona Góra 1953”. Po prawej
stronie, w górnym narożniku: „Zeszyt 1” a bliżej środka: „Klem Felchnerowski „
i ukośnie Jego podpis.
-”Marzec
1953. 3. III. wtorek, 19,38 Przyjazd do Zielonej Góry z Poznania. Śpię u p.
Bąka \z-ca kierownika Wydziału Kultury. J.M.\
4.III. środa, Konferencja z przewodn. P.W.R.N.
Grochalskim. Obecny Kier. Wydz. Kult. Juny. \Zygmunt Juny, późniejszy dyrektor
gimnazjum w Kożuchowie. J.M.\. Grupa uposażenia... przyrzeczone mieszkanie i
osobne pomieszczenie dla Oddziału Konserwatorskiego. Groch. przyrzeka swoją pomoc
w mojej działalności. Mieszkanie i osobny pokój, oraz jego wyposażenie
przyrzeka także K. Juny, który proponuje abym objął kierownictwo „Ogniska
Plastycznego” a w przyszłości Liceum Plast. Współpracownikiem moim - p. Klęsk,
mgr hist. sztuki. Oddział konserwatorski de fakto nie istniał i nie istnieje.
Cały dobytek składa się z jednego biurka, krzesła, jednej wypożyczonej szafy,
przygotowanych w ostatniej chwili, 22 teczek adm, kartoteki zab. \z nazwą
obiektu i miejscowością!\ 3 pustych zeszytów, bruliony na ewidencję zab. ruch.
nieruch. i archeol. kilkunastu książek, tzw. „Biblioteki podręcznej
konserwatora” i łącznie 50 tys. złotych na wszelkiego rodzaju prace;
a\
prace zlecone
b\
wydatki biurowe i gospod.
c\
biblioteka i czasopisma
d\
prace naukowo-badawcze
e\
kapitalne remonty
\16,5
tys. zł! na jeden obiekt. Mury miejskie w Strzelcach Krajeńskich\ Brak
funduszów na inne cele j. np. rozjazdy terenowe, inspekcje, diety dla
konserwatora, oraz na konserwację innych obiektów itp.\. Brak kartki papieru
nie mówiąc już o innych przyborach. Tymczasowo siedzę razem z kierownikiem i p.
Klęsk w jednym pokoju....P. Klęsk oprowadziła mnie po mieście;
a\
Wieża Głodowa z zaułkami
b\
B. Muzeum Winiarskie \ zdewastowany obiekt, eksponaty ruch. bez należytej
opieki niszczeją i rozpadają się\
c\
Więzienie Czarownic i [słowo nieczytelne J.M.]
d\
fragmenty murów miejskich
e\
kościół p.w. św. Jadwigi.”
Na
każdej stronie kończącej Felchnerowski notuje gdzie lub, u kogo śpi. „Śpię u p.
Bąka”. 7. III. sobota odnotował: „Śpię u p. Korcza” a 9. III. „Śpię w Muzeum”.
To spanie w Muzeum potrwa długo. Odnotowuję te uwagi w związku z anegdotą
jakoby synowi pierworodnemu, Armandowi, za kolebkę służyła łużycka dłubanka. . Wojewódzki
Konserwator odnotowywał także sprawy prywatne. –„Umarł J. W. Stalin. Śpię u p.
Bąka”.
Klemens opracował podział czynności i plan
pracy, który mógłby być i dzisiaj realizowany. Od strony merytorycznej nic się
nie zmieniło. Ciekawe, że secesja i eklektyzm nie były w kręgu Jego
zainteresowania. Jeszcze jedna notatka
ukazująca intensywność życia administracyjnego:- „9 III. poniedziałek, odprawa
/zebranie/ 1.Podnoszenie poziomu pracy kult-oświat. w Spółdz. Produkcyjnych”.
[To
było ważne zagadnienie ze względu na pałace i dwory, które miały nowych
użytkowników. J.M.] W piątek 27. III. odbyła się narada.od 10,00 do 12,o7 co
Klemens odnotował z aptekarską dokładnością. Narada w związki z pismem „min.
Sokorskiego z dnia 19. III 53 dotycząca realizacji Uchwały Kolegium z I Zjazdu
Spółdzielni Produkcyjnych”.
Na
naradzie byli obecni wszyscy pracownicy Wydziału.
„2\
Sprawozdanie z działalności Wydziału Kultury...
3\
Narada aktywu kulturalnego
4\
Narada z plastykami /koniec marca/
5\
Narada z kierownikami muzeów /1 poł. kwietnia/
6\
Zorganizowanie Ogniska Plastycznego...”
Z
dalszych zapisków wynika troska o biblioteczkę „…o przyznanie kilku książek do
biblioteki podręcznej konserwatora” o
określenie „kompetencji Konserwatora i zakresu jego pracy”, dalej „sprawa
zwolnień i wyjść /zapisywanie wyjścia do Księgi wyjść/. Konferencja z
kierownikiem Juny /przedstawienie orientacyjnego planu pracy”.
Obok
ważnych spraw merytorycznych i tych mącących w głowie, było także wiele
bieżących: - „10. III. wtorek...Przyjazd Kier. Oddz. Kultury przy PPRN w
Sulęcinie, Henryka Szczęsnego w sprawie zegara zabytk. znajdującego się w ich
posiadaniu \data 1787\ poniemiecki. Otrzymanie nominacji na Woj. Konserw.
Zabytków.[bez żadnego komentarza, suchy kronikarski zapis J.M.] i dalej:
„Załatwianie
spraw bieżących....Wykreślanie rubryk do księgi zab.”.
Dziesiątki zapisów odnoszą się do wyjazdu w
teren i opis stanu zachowania obiektów. Strzelce Krajeńskie /mury obronne/,
Otyń /zespół poklasztorny/, Żagań /kamieniczki, pałac, koncepcja, aby
zlokalizować tutaj centralny dom starców, ogólnopolskie sanatorium czy dom
wypoczynkowy/. Z notatek nie wynika, kto jakie stanowisko reprezentował,
natomiast Wojewódzki Konserwator odnotował: -„wyjątkowa arogancja przewodniczącego
P.P.R.N.”.
Mogę „w tym temacie” przypomnieć moje
konserwatorskie przygody. W Gubinie Przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady
Narodowej, najpierw mnie wysłuchał, nawet uprzejmie, a następnie wstał i
ryknął: „Ten kościół to sobie na plecy zabierzcie do Zielonej Góry, koniec z
klerykalnymi zachciankami, kto was tu przysłał, kogo reprezentujecie, ja was
nauczę, ja wam udowodnię, czego potrzebuje klasa robotnicza” i dalej w tym
stylu. Wyszedłem dopiero, gdy jednoznacznie pokazał drzwi gabinetu, które
szybko opuściłem, nie tyle ze strachu, ale aby dureń nie dostał zawału, skonał
i obciążył tym służbę konserwatorską. Natomiast Przewodniczący z Nowej Soli
działał subtelnie. Do V-ce Przewodniczącego Prezydium W.R.N. Franciszka
Waholtza przyszedł z miną obolałego cierpiętnika i położył na biurku kawał
zgniłej belki oświadczając ze łzami, że takim zabytkowym materiałem Konserwator
ratuje kamieniczki w Bytomiu Odrzańskim. Sprawa staje się bardziej zrozumiała,
gdy dodamy wyjaśnienie, że Bytom miał być rozebrany „na cegłę” do odbudowującej
się Warszawy a Konserwator stał na przeszkodzie wykonania planu, z którego
rozliczano władzę terenową, w ramach hasła „Cały naród buduje swoją stolicę”.
Ratusz w Kożuchowie miał też swoich zaprzysięgłych wrogów, ale gwoli
sprawiedliwości trzeba także dodać, że nie ostałby się ratusz a także większość
kamieniczek w Bytomiu Odrzańskim, gdyby nie Przewodniczący w Radach tych miast.
W Kożuchowie Czesław Habura a w
Bytomi Odrzańskim Michał Winogrodzki.
Gdy
próby czynionych spustoszeń w substancji zabytkowej zdały się osiągać apogeum,
szczególnie po fiasku „Listy 113”, obiektów, które zostało wytypowanych do
rozbiórki, powoli poczęto krytykować stanowisko Wandali. Zasługę należy w dużej
mierze przypisać dziennikarzom, którzy, wraz wykształceniem, zasilali
regionalne redakcje. Ministerstwo Kultury i Sztuki, oficjalnie stwierdzało,
że Konserwatorzy realizują politykę partii i
państwa, oraz, że w tej działalności nie należy widzieć przejawów wroga
klasowego. Ale to było znacznie później i Klem Felchnerowski nie miał takiej
rekomendacji.
Plan
pracy WOJEWÓDZKIEGO KONSERWATORA ZABYTKÓW
Trzynastego
marca i w dodatku w piątek, przełamując złowieszczy zestaw daty i dnia, dokonał
obszernego zapisu dotyczącego kontaktów z architektami, fachowcami z Pracowni
Konserwacji Zabytków z Ministerstwem Kultury, z bankami, z Komisją Planowania
Gospodarczego z P.Z.U., P.T.T.K., P.G.R-ami,
Samopomocą Chłopską, ukazując równocześnie, że plany konserwatorskie
przewidują, aby otoczyć natychmiastową opieką i podjąć pracę w najbliższym
czasie: w Rzepinie, przy kaplicy cmentarnej, w Żarach przy kościele farnym, w
Głogowie, na Starym Mieście, w Świdnicy, Pałcku, Słońsku i Trzebiechowie, przy
pałacach, W Strzelcach Krajeńskich, przy farze i murach obronnych, w Żaganiu i
Bytomiu Odrzańskim, przy dewastowanych kamieniczkach mieszczańskich.
Pracy
było „na okrągło” jak mówił Klem: „Wiadomo, że wszystkiego nie przerobisz, ale
próbować warto”.
15.
III. Niedziela. Komisja w sprawie przyjęcia przez Muzeum zab. ruch. Z Muzeum
Winiarstwa, Zielonej Górze ul. Sowińskiego 30. Dwie otwarte szopy – zab.użytkowane
przez ludność jako materiał opałowy; nieodpowiednie, zrujnowane pomieszczenie.
Zabytki niszczeją. Postanowiono część eksponatów przekazać tut. Muzeum;
rozpoznać materiał, zorientować się dokładnie w częściach brakujących itp.
Skład komisji:
1/
Woj. Kons. Zab – ja
2/Kier.
Muzeum w Zielonej Górze, ob. mgr Strąbski
3/
dyr. Zarugiewicz, ul. Ceglana 8
4
mgr Szamański, ul. Kukułcza 7”.
Konserwator,
jako artysta malarz wykonał także scenografię na akademię żałobną z powodu śmierci
Stalina, ale na ten temat jest tylko sucha informacja. „…dekoracja z okazji…”
Obok
tak prozaicznych czynności Wojewódzki Konserwator Zabytków mgr Klemens
Felchnerowski opracował program, z którego dzisiaj możemy zrekonstruować
ówczesny stan obiektów zabytkowych, świadomość władz terenowych, politykę
województwa. Słowem, stworzył w swoich notatkach lustrzane odbicie pracy dwóch
osób, Pani mgr Krystyny Klęsk i swojej własnej. Przedstawił początki i
powstanie służby konserwatorskiej w naszym województwie. Nie sposób przecenić jego
zasług w tym zakresie, szczególnie w
organizacji i konserwatorskiej dyplomacji. Ta ostatnia objawiła się w
sprawozdaniach gdzie Klem, z teologiczną zdolnością używa argumentów, aby
przekonać Rady Narodowe do ochrony układów miejskich, że remonty kapitalne są
znacznie tańsze aniżeli rozbiórki, oraz że odbudowa mieszczańskich kamieniczek
dostarczy więcej mieszkań aniżeli nowe budownictwo.
„16. III. Poniedziałek. Zebranie /szkolenie…/
ref. kol. Korcza [Władysław Korcz był wówczas pracownikiem Wydziału Kultury w
komórce konserwatorskiej. J. M.] „I Ogólnopolski Zjazd Spółdzielni
produkcyjnych”. Temat niezwykle ważny ze względu na użytkowanie licznych
pałaców i dworów.
„
17. III. Wtorek. Zebranie kierowników Wydziałów/9,OO – 10,45/ Wyjazd do Otynia.
12,40 – wysiadka w Niedoradzu 12,58 – 4,5 km. pieszo do Otynia /obecny był
przedstawiciel P.K.Z. z Torunia gdyż tam zlecono dokumentację historyczną i
techniczną klasztoru i kościoła. J. M./ W Niedoradzu drew. opuszczony i
nieczynny wiatrak…Powrót z Otynia - w Zielonej Górze 22,3O”.
„18.
III środa, /zaplanowane wyjazdy. J. M./
a/
Nowa Sól
b/
Drezdenko, Strzelce Krajeńskie, Gorzów /odbiór i wybór książek dla
konserwatora/
c/
Skwierzyna
c/
Żagań”
19
i 20. III. Załatwiano sprawy związane ze współpracą z P.T.T.K. z Harcerstwem, z
P.G.R. wytyczano program, rozliczano się z „osiągnięć”. W sobotę pani Krystyna
Klęsk była „na delegacji w Słubicach w sprawach rozbiórkowych obiektów
zabytkowych”. Opracowano plan wyjazdów/ z tygodniowym wyprzedzeniem J.M./ w
teren wypełniając rubryki: „dokładna trasa przejazdu, dokładne określenie celu
wyjazdu, data podróży, czas trwania podróży od godz. do godz. Nazwisko i imię
wyjeżdżającego”. W poniedziałek 23.III. pani mgr Klęsk pojechała do Poznania po
–„odbiór materiałów woj. Zielonogórskiego od kons. Poznańskiego”.
W
sobotę 28. III. Konserwator zapisał: „godz.11.20. Świebodzin- Prez. P. R. N.
Oddział Kultury. Przegląd książek mających być wysłane do Wrocławia. Około sto
sztuk wybrano do biblioteczki podręcznej konserwatora, /Klem znający język niemiecki,
co wówczas budziło grozę, wybierał także literaturę niemieckojęzyczną, co z
kolei budziło wyjątkowe zaciekawienie, co bardziej czujnych pracowników. J.M./
koło 50 tomów starych książek i roczników gazet postanowiono przekazać w
depozyt Arch. Miejskiemu do czasu utworzenia muzeum. Kier. Wydz. Kultury
polecono wybrane książki przesłać do Zielonej Góry.” W tym dniu Woj.
Konserwator Zabytków wyjeżdżał z Urzędu o 8,30. po godzinie był przy wiatraku a
Cigacicach, za kolejną godzinę w Sulechowie omawiał plany związane z powstaniem muzeum, o 13,00 był w Toporowie przy pałacu
dewastowanym przez P.G.R. o 14,30 w Torzymiu starając się powstrzymać rozbiórkę
kamieniczek, o 15,15 odnotował swój pobyt w Boczowie aby załatwić kontrowersje
z użytkowaniem podworskiego pałacu, o 18,00 w Ośnie Lubuskim zapoznał się ze
stanem technicznym kościoła św. Jakuba, ratuszem i murami miejskimi. Przyjazd
do Zielonej Góry wypadł o godz, 22,00
przez Kunowice, Słubice, Urad, Cybinka i Krosno Odrzańskie.
W
każdej miejscowości Konserwator robił krótkie notatki dotyczące stanu obiektów.
Napisał, nawet, jakim środkiem lokomocji się poruszał i odnotowywał
skrupulatnie przekleństwo tamtych czasów, zebrania, szkolenia, posiedzenia, narady,
uzgodnienia, wewnętrzne rozporządzenia kierownictwa, słowem cały ten
biurokratyczny chłam kontrolujący i ograniczający indywidualną inicjatywę.
Dzień
2. IV. Czwartek zaczyna się naradą, w piątek, 3. IV. podobnie, sobota 4. IV.
zebranie, wtorek 7. IV. także posiedzenie. [Jezus Maria już dosyć! J. M.]
W
dniu 7 lipca 1956r. złożyłem podanie, a właściwie zapytałem czy istnieją
możliwości zatrudnienia mnie w komórce konserwatorskiej.
Już
16 lipca otrzymałem pozytywną odpowiedź.
Niezwłocznie
powiadomiłem Wydział, że także niezwłocznie zgłoszę się do pracy. Stale,
jeszcze bałem się konsekwencji Poznańskiego Czerwca.
Żeński personel w komórce
konserwatorskiej
W
konserwacji pracowały, obok Klema, dwie panie. Halina Karpowicz, później
Byszewska a następnie Skiba. Zajmowała
się całokształtem prac biurowych. Wydawała orzeczenia uznania za zabytek,
prowadziła kartotekę zabytków ruchomych, gromadziła archiwalia i dokumentację
fotograficzną w szczególności zaś wykonywała wszelkie prace bieżące, które
polecił jej szef. Halinka ukończyła Wydział Konserwatorski na Uniwersytecie im.
Mikołaja Kopernika w Toruniu. Była, niestety, niewykorzystanym fachowcem do
prac renowacyjnych czy konserwatorskich, tęskniąc głośno do odnowienia,
odświeżenia fresków, które co raz odkrywała w kościołach i renesansowych
budowlach. Jej przyjaciółka, artysta plastyk, subtelna, delikatna, piękna w
uśmiechu, Alojza Zacharska. Pracowała na „robotach zleconych”, zatrudniona
przez Szefa na wniosek Haliny Karpowicz.
Osobne miejsce zajmowała w komórce
konserwatorskiej pani mgr Krystyna Klęsk.
W
Zielonej Górze była już w roku 1949 i to od razu na stanowisku związanym z
ochroną dóbr kultury. Najpierw w Muzeum a następnie w Wydziale Kultury. W roku
1956 głównie tłumaczyła kroniki i wszelkie teksty dotyczące historii Ziemi
Lubuskiej. Była osobą wykształconą, niezwykle kulturalną, ale i dosyć
tajemniczą. Anna Ciosk zorganizowała w Muzeum, w 2002 roku wystawę biograficzną pani Krystyny, w
dwudziestą rocznicę jej śmierci [1898–1977]. Mimo, że w sposób nadzwyczaj
rzetelny starała się zrekonstruować Jej życiorys, wyznała: -
„Życie
Krystyny Klęsk pełne było tajemnic i mitów. Lektura dziesiątków wersji
życiorysów napisanych odręcznie lub w formie maszynopisu, jakie pozostawiła po
sobie, do tego inne materiały i dokumenty oraz informacje uzyskane od osób ją
znających, wprowadzić mogą badacza jej biografii w rozterkę…”.
Wystawa
prezentowała się okazale. Liczne fotografie ukazywały Damę w otoczeniu,
malarzy, polityków, lekarzy, słowem pani Krystyna znająca kilka języków
zaliczana była do elity kulturalnej. Jej bogate stroje były także świadectwem
statusu materialnego a publikacje poświadczeniem zdolności literackich i
poszukiwań badawczych. Była także nauczycielką rysunku i udzielała lekcji gry
na fortepianie. Anna Ciosk na mnogość tych zajęć znalazła potwierdzenie w archiwalnej
dokumentacji, przez co mogliśmy poznać panią Krystynę także od strony jej
tajemniczego, bo politycznego zaangażowania w szpitalach wojskowych na froncie
I wojny światowej. Do czasu tej wystawy pani Krystyna nadal żyła by w świetle
mitów i nie zawsze sprawiedliwych ocen.
Profesor
Zygmunt Dulczewski, kiedy zbierałem materiały do „Pionierzy” Czasopisma
Społeczno – Historycznego /publikacja w Nr 1.1998 r. Zielona Góra/ powiedział mi: -
„Pani
Klęsk studiowała przed wojną socjologię u prof. Floriana Znanieckiego. Jego
asystentem był w latach dwudziestych Tadeusz Szczurkiewicz, wybitny filozof
później, a wtedy kolega pani Krystyny. Gdy prof. Szczurkiewicz został
kierownikiem Katedry Socjologii panią Klęsk zaprosił na swoje seminaria.
Przyjeżdżała do Poznania i czynnie w nich uczestniczyła. Ja byłem wtedy
asystentem u prof. Szczurkiewicza i Panią Klęsk wspominam jako damę w średnim
wieku. Gdy zostałem szefem socjologii w Poznaniu, to kontakty się urwały. W
książce wydanej w roku 1980 z okazji 60-lecia socjologii w Poznaniu pod
redakcją prof. Andrzeja Kwileckiego w spisie słuchaczy Floriana Znanieckiego
Pani Klęsk została odnotowana. To znaczy, że wypełniła kartę wpisową na
Uniwersytet w okresie międzywojenny. Te karty się zachowały”.
W
czasie mojej pracy u konserwatora mogłem się przekonać, że osobiście zna prof.
prof. Józefa Kostrzewskiego, Eugeniusza Frankowskiego a z taką znakomitością
jak pani prof. Maria Rukser, była zaprzyjaźniona. Pani Krystyna miała wówczas
około 50 lat. Dla mnie to była starsza pani, bardzo starsza pani. Mój szef
powiedział mi, że jest kopalnią wiedzy z archeologii i etnografii. Spojrzał na
mnie poważnie i oznajmił, ze jest także ekspertem z historii a szczególnie z
rozbicia dzielnicowego gdyż trzymał do chrztu synów Bolesława Krzywoustego.
Pani
Krystyna pracowała u konserwatorów tak długo jak Jej zdrowie pozwalało.
Zachowałem listy nieco smutne, donoszące o tym, że coraz gorzej pokonuje nawet
niewielkie odległości. Pani Krystyna, aktywna członkini w P.T.T.K.
oprowadzająca wycieczki piesze, z Nowej Soli do Siedliska, z Połupina do
Krosna, czy rekordową, dwudniową, z Bytomia Odrzańskiego przez Głogów do Sławy.
W programie: - zwiedzanie zabytków architektonicznych i dendrologicznych. Jej
pasją były ogrody podworskie i założenia parkowe. Już później, znacznie
później, gdy z dziewczynkami odwiedzałem ją w pod zielonogórskim Ługowie,
okazało się, że hodowała kurki liliputki, wśród których tylko na wysokiej
drabinie, ze względu na swój ogon, mieniący się uporządkowaną abstrakcją, mógł
przebywać, ba zamieszkiwać, bojowy kogucik. W wiejskiej izbie pianino, bogaty
księgozbiór i portret pani Krystyny „pędzla” samego mistrza Akcentowicza,[?]
obok XIX- wiecznego olejnego obrazu jej ojca.
Stanisław
Kowalski w roku 1998 tak wspominał panią Klęsk:
„Pani
magister dostarczała mi własnoręczne rysunki zabytków ze swoich wycieczek. Była
to ciekawa twórczość. O ile drzewa zasłaniały bryłę obiektu, pani Krystyna pień
drzewa pozostawiała na miejscu, przesuwając jego koronę poza obiekt. Powstawały
wówczas „dziełka” abstrakcyjne. Moja pierwsza wycieczka do Zatonia odbyła się w
towarzystwie pani magister, abym poznał najstarszą ruinę zabytku w rejonie
Zielonej Góry – XIII-wiecznego kościółka”.[„Pionierzy” Nr. 1]
Kowalski
nie dodał, że większość trasy przebyli, z inicjatywy pani Krystyny, pieszo. W
Zatoniu jednakże najważniejsza okazała się wypalona barokowa rezydencja
magnacka. Pani Krystyna ze wzruszeniem opowiadała o okresie świetności pałacu,
jako miejsca pobytu w nim księżnej żagańskiej Doroty Talleyrand. Marzyła się
wtedy odbudowa tej smutnej ruiny, wraz z oranżerią [ Pani Krystyna uwielbiała
kwiaty], która do dzisiaj straszy w tym na poły zdziczałym parku.
Fachowiec od układów przestrzennych
Klem
żył pośpiesznie w zgodzie z własnym sumieniem. Arogancją i niewdzięcznością
byłoby z mojej strony sądzić o jakości tego sumienia. Byłem zachwycony faktem,
dzisiaj zapewne znacznie więcej aniżeli wtedy, że był wolny, niezależny i żył
tak jak inni by tylko mogli pomarzyć, Aż dziw, ale nie był w nic uwikłany. Wykazał, że wiedza wyniesiona ze studiów w
praktyce okazywała się mało sprawna, dopiero praktyka czyni ją użyteczną. Uczył
nas na nowo ją wykorzystywać. Zaznajamiał nas z układami przestrzennymi,
ukazywał konkretne osie widokowe, wymagał znajomości roli i funkcji obiektu
zabytkowego w terenie, jego znaczenia w topografii miasta. Uczył czytać
dokumentację techniczną, robić uproszczone szkice rozplanowania wsi o
historycznym rodowodzie. Rozczytywać ich układ i rozpoznawać po cechach
charakterystycznych: owalnica, wielodrożnica, łańcuchówka, zabudowa zwarta,
rozproszona, śród leśna, itd. itd. Toteż stale byliśmy w drodze. Zjeżdżaliśmy
to wielkie województwo we wszystkich kierunkach. Od Głogowa do Kostrzyna. Od
Strzelec Krajeńskich do Szprotawy. Od Wschowy do Gubina. Tak kombinowaliśmy,
aby w służbową podróż wyjeżdżać razem. To były wspaniałe i szczęśliwe
wycieczki, szczególnie z dzisiejszej perspektywy. Obfotografowaliśmy to
województwo jak nikt inny dotychczas. Znaliśmy się na kompozycji kadru, oraz
jak i kiedy należy fotografować architekturę. Byliśmy, bowiem ostatnim
rocznikiem historii sztuki, który w programie miał fotografię. Uczył nas
Zbigniew Czarnecki, znany ze swego salonu w Poznaniu jako „Foto-Wimar”.
Mieliśmy dobre aparaty. Szef, przez Ministerstwo takie wyposażenie załatwił.
Przygotowywaliśmy nawet wystawy ze sztuki ludowej. Gdy była taka potrzeba
pracowaliśmy na rzecz Wojewódzkiego Komitetu Ochrony Pomników, Walk i
Męczeństwa Narodu Polskiego. [Muszę dodać, że przewodniczący tego ciała nie był
w stanie do końca swojej kadencji opanować nazwy organizacji, którą kierował].
Fotografowaliśmy cmentarze i pomniki wdzięczności, czołgi na postumentach i
armaty towarzyszące wyzwolicielom. Od Dobiegniewa po Małą Lipnę niedaleko
Konina żagańskiego. Od Drzewic, koło Kostrzyna, aż do potężnego żelastwa na gąsienicach,
w Głogowie. Więcej bywaliśmy w terenie aniżeli za biurkiem, tym bardziej, że
przez pewien czas nie mieliśmy stałej lokalizacji w topografii biurowej. Brak mebli
biurowych, oraz miejsca. Ale właśnie z tego czasu pochodzą tysiące klatek z
małoobrazkowych aparatów. Szef przeglądał fotografie, wyżebrał nawet dla nas
ciemnie i sami wywoływaliśmy w koreksie filmy i robiliśmy odbitki. Szef
zarządził na przykład, ze teraz trzeba zrobić drewniane kościółki. I znowu
Chlastała, Bukowiec, Kosieczyn, Łagowiec a przy okazji wiatraki, czy jak je
fachowo nazywano, młyny wietrzne, od Śmigla pod Wschową, aż po Ośno Lubuskie.
Robiliśmy też, z okazji wystawy „Zabytki Polskości” kolejne wycieczki
tematyczne, aby sfotografować piastowskie zamki w Głogowie, Kożuchowie, Krośnie
Odrzańskim, czy zabytkowy kompleks w Międzyrzeczu, przygotowywany jako Pomnik
Tysiąclecia Państwa Polskiego. Dzisiaj oceniam to jako wyjątkowe wycieczki
krajoznawcze, kiedy bułka z pomidorem była najwspanialszym wydarzeniem
gastronomicznym. Pamiętamy także jezioro w Sławie i wędzone węgorze, golonkę w
Międzyrzeczu i wątróbkę w Bytomiu Odrzańskim. Wiedzieliśmy gdzie tanio i dobrze
można zjeść. Znaliśmy także większość hoteli w województwie, gdyż nie mając
mieszkania przez znacznie dłuższy czas, aniżeli moglibyśmy się tego spodziewać,
układaliśmy trasę tak, aby przespać się w ludzkich, warunkach. Wczesnym rankiem
opuszczaliśmy nocleg, zjawialiśmy się w biurze i układaliśmy kolejną delegację
tak, aby wieczorem dobrnąć do hotelu z dobrym połączeniem kolejowym lub
autobusowym. Rozkład P.K.S. mieliśmy opanowany wręcz perfekcyjnie. Podbić
delegację na wczoraj, czy o dzień do przodu, nie stanowiło wówczas żadnego
problemu. Byliśmy młodzi, a nie wszystkie urzędniczki były stare.
Mężczyźni w „konserwacji”
Nasz
szef był nade wszystko artystą i nas próbował tak ukształtować. Jako ludzi z
wolą twórczą. Cenił dobrą robotę, był arogancki dla nierobów, dowcipny i miły
dla fachowców, A nas po prostu lubił. Miał autorytet, ale w Wydziale Kultury
niezbyt nas lubili. Byliśmy zespołem autentycznie wykształconym i dosyć
zamkniętym. Dostawaliśmy zawsze przechodzone meble i pierwsze biurka z
zamykanymi szafkami otrzymaliśmy po jakiejś kontroli, która to wytknęła jako
wyjątkowe niedopatrzenie. Oczywiście ze względu na bezpieczeństwo tajnych materiałów
produkowanych przez Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w
Zielonej Górze.
Pewnego
dnia poprosił całą trójkę do gabinetu Kierownik Wydziału, Franciszek Kurkowiak,
człowiek gołębiego serca. Ze smutkiem oznajmił, że V-Przewodniczący, Jan
Koleńczuk, zwrócił uwagę, że w jego biurze pije się wódkę.
Klem:
-a propos, masz coś?
Kierownik
był smutny. Klem się nie wzruszył i powiedział – „Chodźcie chłopaki”. I
poszliśmy.
.
Ale
poważnie.
Klem
od momentu naszego zatrudnienia rozpoczął przygotowania do zmiany
dotychczasowej organizacji pracy i podziału czynności. Jednym słowem miał w
głowie cały proces reorganizacji i szybko nowe porządki wprowadził w życie.
Teraz
pora wyjaśnić, że już w roku 1956 Klem zatrudnił mojego przyjaciela ze studiów
Stanisława Kowalskiego. Był potrzebny
jeszcze jeden historyk sztuki a ja bardzo zabiegałem, aby to był Staszek,
przyjaciel ze studiów. Jednak motywacją merytoryczną nie mógł przekonać
kadrowca Prezydium W.R.N. Towarzysza Bukowieckiego. Kierownictwo Wydziały
Kultury do dodatkowego etatu także nie okazywało zainteresowania. Wobec tego
Klem poprosił dyr.Władysława Drążkowskiego, aby zatrudnił mgr Kowalskiego w
swojej Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece i wydelegował nowo przyjętego
pracownika do dyspozycji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Nie
ufając tylko swoim zapiskom skorzystałem z Archiwum w Starym Kisieline. Te
materiały są niezastąpione, często się o tym przekonałem. Archiwalia dotyczące
Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze Wydział Kultury
1950-1974 zawierają 496 jednostek i zostały zinwentaryzowane w 1993.
Z
„Planu Pracy Wydziału Kultury na I –wszy kwartał 1957” wynika, że Szef już nas
„zagospodarował”. [syg. 58]. Stanisław Kowalski i Jan Muszyński do 20. III
1957.mieli „wypełnić nowe i uzupełnić dawniej założone kartoteki w liczbie 200.
z wyjazdami w teren, [ należało do nich J.M.] przeprowadzenie inspekcji i
zdobycie odpowiednich materiałów do szerszego opracowania”. Do 30. III.
„artysta konserwator Karpowicz [miała w planie J.M.]uzupełnienie nowych i
uzupełnianie pozostałych kartotek zabytków nieruchomych łącznie z opracowaniem
materiałów historycznych, planów schematycznych oraz zdjęć, długoterminowo”.
Wszyscy,
zaś mieli się zająć „kontynuacją prac konserwatorskich z roku ubiegłego przy
obiektach nieruchomych i ruchomych: Międzyrzecz- zamek. Żagań- zespół
poklasztorny i ołtarz św. Trójcy. Babimost- poliptyk”.
Także
cała komórka konserwatorska zajęta była przy organizacji wystawy: -„Poznaj
Zabytki Ziemi Lubuskiej”. Planowano „wykonanie przeźroczy do kin, celem
popularyzacji zagadnień ochrony zab. Na terenie województwa”. Także wszystkich
obowiązywał wyjazd w teren „ od 1. I. do 30. III. dokonanie inspekcji…4 razy w tygodniu”. W drugim kwartale „mgr
Kowalski odpowiedzialny jest za bud. drewniane”. Przewidywano, w tym
abstrakcyjnie skonstruowanym planie [Konserwator miał rozeznanie i wiedział dla
kogo, te plany się robi i kto ewentualnie będzie je czytał] wykonanie plakatu
propagandowego, mającego na celu popularyzację idei ochrony zabytków, wydanie
serii pocztówek, wydanie plakatów fotograficznych /10 sztuk/, wydanie składanki
fot-graf. oraz kontynuowanie akcji związanej z ochroną dóbr kultury na łamach
prasy i radia.
Stanisław
Kowalski i Jan Muszyński związali się na tyle, w tamtym czasie, z Rozgłośnią
Polskiego Radia w Zielonej Górze, że pisali słuchowiska, ba, występowali w
nich, o czym dzisiaj, woleliby nie pamiętać. Abym jednak nie został posądzony o
kokieterię, donoszę uprzejmie, że z Rozgłośnią łatwo się zakolegowaliśmy, gdyż
dwoje naszych kolegów-radiowców znaliśmy ze studiów poznańskich, [Janusza
Weroniczaka i Leszka Żielińskiego] a dokładniej z kabaretu „Żółtodziób”, gdzie
wspólnie poszerzaliśmy studencką wyobraźnię, dwoje zaś pochodziło z Gniezna,
mojego rodzinnego miasta. Mało tego, w Gnieżnie obsługiwałem z Adamem
Wielowieyskim radiofonię przewodową, czyli tak zwane „kołchoźniki”. Staszek
Kowalski opracowywał teksty do słuchowisk historycznych, „Listy z przeszłości”.
Andrzej K. Piaseczki w książce „Lubuska czwarta władza” [Zielona Góra.
2000. s.250] oceniając pozytywnie tę działalność
powołuje się [przypisek nr 4] na
autorytety dla nas wyjątkowo znaczące, prof. prof. Michała Sczanieckiego i Jana
Wąsickiego. Mnie autor zaliczył do współtwórcy specyficznego teatrzyku
radiowego. Nasz szef w radio nie występował, gdyż seplenił.
W kwietniu 1957 odbył się w Zielonej
Górze Zjazd Konserwatorów, na który
przygotowano wystawę:-„Chrońmy Zabytki Województwa zielonogórskiego”. Stanisław
Kowalski do 1. VII. 1957 miał „powołać 57 opiekunów społecznych dla 50 zabytków
monumentalnych i wydrukować dla nich legitymacje” a Jan Muszyński miał za
zadanie umieścić „150 tablic ostrzegawczych na najwybitniejszych zabytkach”.
Halinę Karpowicz plan zobowiązywał do wysłania spisu zabytków do instytucji,
organizacji i powstających po 1956 roku, stowarzyszeń społecznych.
Pięć
osób prowadziło komórkę konserwatorską. Szef kierował, ale nie rządził. Tutaj
już odpowiedzialność była indywidualna. Klem był zanurzony po szyję, wręcz po
uszy, w sprawach artystycznych i organizacyjnych plastyków jako szef
nieoficjalnego jeszcze zielonogórskiego, autonomicznego Związku. Komórka
konserwatorska stała się miejscem
oficjalnych i towarzyskich narad artystów.
Dzięki temu ja mogłem poznać prawie całą kolonię artystyczną.
Teraz to na nas spadło
Pani
mgr Klęsk pisała na maszynie, tłumaczyła kroniki i z pasją oprowadzała
wycieczki. Radością było gdy pojawił się jakiś turysta niemiecki, a raz było
wielkie święto, bo pani mgr w języku francuskim chwaliła nasze dosyć zapyziałe
miasto. Halina Karpowicz, piękna kobieta z czarnym kokiem upiętym na czubku
głowy, teraz Byszewska i Stanisław Kowalski, raz w miesiącu wyjeżdżali do
Pracowni Konserwacji Zabytków, do Torunia [poliptyk z Babimostu] i Gdańska
[fragmenty ołtarza z Żagania]. Jan Muszyński pilnował remontów i prac
zabezpieczających w Międzyrzeczu [zamek], w Żaganiu [zespół poklasztorny, pałac
Wallensteina], w Krośnie Odrzańskim [piastowski zamek książęcy], w Otyniu
[zespół poklasztorny ], w Bytomiu Odrzańskim [hotel pod „Złotym Lwem”], w
Kożuchowie [ ratusz], W Szymocinie [kościół], w Głogowie [sala ratuszowa], w Gorzowie
[mury miejskie], oraz pałace, w Zaborze i Bojadłach.
Do
końca sierpnia Halina Byszewska miała wydać „orzeczenia dla wszystkich miast
zabytkowych [28] oraz 10 obiektów nieruchomych” W planie ostatniego kwartału to
samo zadanie należy już do Kowalskiego. Jan Muszyński miał obowiązek
dokumentować każdy etap prac remontowych. W ostatnim kwartale tego roku
Kowalskiemu doszedł obowiązek prowadzenia „stałej dokumentacji fotograficznej w
czasie robót konserwatorskich”. Muszyńskiemu doszły pod koniec roku mury
miejskie w Sulechowie i Szprotawie [remonty] i pokrycie gontem kościółka w Bukowcu, [nadzór]. Plany
pracy, nie są odzwierciedleniem autentycznego zakresu obowiązków,
przewidzianych przez Konserwatora, dla pracowników. Każdy z nas wiedział, co ma
robić, jaki ma zakres prac i za co odpowiada. Plany pracy robiono zapewne dla
kontroli prowadzonej przez zwierzchników a dokładniej przez nadzorców, a co
jeszcze bardziej prawdopodobne, aby nasycić wiecznie głodną biurokrację.
Podział funkcji pod koniec roku 1957 w Wydziale Kultury, Oddziale Konserwacji
Zabytków, jest już ukształtowany i w miarę czytelny. [archiwum,
syg.437].
Zapiski Klema kapitalnym i sprawdzonym źródłem
informacji
Jestem
w korzystnej sytuacji pisząc o Klemie. Nie poruszam się w atmosferze
niepewności, niedomówień, jakichś tajemnic zawodowych. Nie musze korzystać z
domysłów, albo jeszcze gorzej z intuicji. Klem prowadził notatki do ostatniego
dnia swojego życia. Nie kreował się w nich na herosa ani też na smętnego,
opuszczonego artystę. Wiedział, że żyje w mieście prowincjonalnych gustów,
braku kompetencji urzędników, ale też, że „takie jest życie”, jak mawiał, po
francusku, jego kompan, żurnalista. Wiele z tych zapisków zaginęło, wiele
pozostało u syna Armada w Niemczech. Z tych, co pozostały nie sposób tworzyć
fikcję, zachowując uczciwość i dobrą wolę. A poza tym jest jeszcze archiwum,
które w polityce systemu totalitarnego jest, najdelikatniej mówiąc, zakłamanym
źródłem adresowanym. W odniesieniu do własnej pamięci i zapisów urzędniczych
jest natomiast weryfikatorem wręcz doskonałym. Podstawową wadą zapisków
archiwalnych czynionych przez pracowników resortu kultury, jest pozbawienie ich
kontekstu społecznego i wypreparowanie z obszaru społecznej świadomości, nie
ukatrupionej jeszcze trądem beznadziejnej ugody na „jedynie słuszną drogę”. Sam
byłem świadkiem serdecznej prośby kierownika Wydziału, aby nie zapisywać w
protokóle posiedzenia prawdziwych pytań wskazujących na niewłaściwą postawę i
mało zaangażowaną atmosferę zebrania. A właśnie nasz szef był człowiekiem
absolutnie „nieprzemakalnym” na głoszone oficjalnie doktryny i obowiązki z tym
związane.
Wojewódzki
Konserwator miał dwóch zastępców: -Halinę Karpowicz, nadzorującą całość pracy. [Kierownik
Wydziału Kultury Zygmunt Juny, chyba kochał się w sensie erotycznym nic nie obiecującej
Halinie. Pisał wiersze. Dyktował je z uzasadnieniem, że szybko i bezbłędnie
pisze. Ona z wypiekami na twarzy przepisywała Jego twórczość na maszynie
udając, że nie domyśla się adresata]. Halinka
odpowiadała także za badania archeologiczne i penetrację w terenie za zabytkami
etnograficznymi.
Jan
Muszyński prowadził prace remontowe w systemie B.W.R.K. [Brygady Wykonawcze
Robót Konserwatorskich, system wymyślony przez Ministerstwo Kultury i Sztuki,
Centralny Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków, gdyż w czasie, gdy nie było „mocy
przerobowych” a przedsiębiorstwa państwowe miały „portfel zamówień zamknięty”
na kilka lat, była to jakaś metoda, aby systemem gospodarczym, we własnym
zakresie, radzić sobie w trudnej sytuacji]. Jednak w roku 1959 Muszyński, z powodu
wpisywania na listę płac „martwych dusz”, zlikwidował system gospodarczy.[archiwum.
syg. 438]. Był nadal odpowiedzialny za
przygotowywanie dokumentacji technicznej, ale do prac wykonywanych przez P.K.Z,
weryfikował projekty architektoniczne ze stanowiska konserwatorskiego,
podpisywał umowy dotyczące zakresu robót przy zabytkach. Poza tym został z woli
Szefa Pełnomocnikiem Ministerstwa do usuwania zniszczeń wojennych.[Akcja trzech
szóstek]. Właściwie było to stanowisko w ramach służbowych kompetencji
przynależne do wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Stanisław
Kowalski prowadził wszystkie prace związane z urbanistyką zabytkową, zajmował
się popularyzacją idei ochrony, współpracował z instytucjami i organizacjami
społecznymi. Prowadził archiwum i odpowiadał za pracownie fotograficzną.[archiwum,
syg. 437]. W roku 1957, niezależnie od
wymyślanych planów pracy [każdą rubrykę należało wypełnić] nasze zadania były
oczywiste a praca, mimo pozornego nieporządku dotyczącego zakresu zadań oraz
kompetencji, przebiegała harmonijnie.
W
Perspektywicznym planie rozwoju i upowszechniania kultury na lata 1959 -1965. [archiwum,
syg. 56]. Klemens Felchnerowski pisał:
„Idea
ochrony zabytków może mieć jedynie wówczas szanse pełnego powodzenia, kiedy
poprze ją w sposób zorganizowany społeczeństwo… Przede wszystkim obiekty
zabytkowe muszą mieć użytkownika nawet z poza jego granic[ chodziło oczywiście o granice województwa przed
reformą administracyjną w 1975r. J.M.]. W ten sposób będzie można ograniczyć
działalność grabieżców i złodziei, po przez wstępowanie na drogę sądową można
poważnie ukrócić dewastacyjną działalność.”
To
było ważne wystąpienie skierowanie przeciwko akcji „666” powołanej Przez
Prezydium Rządu dotyczącej usuwania zniszczeń wojennych rozumianej w terenie
bardzo opacznie, tym bardziej, że materiał budowlany pochodzący z uzysku
należał nieodpłatnie do prowadzącego rozbiórkę. Junkiersko-pruskie budowle,
typowane do „uprzątnięcia” stawały się ekonomicznie uzasadnionym
przedsięwzięciem, tym bardziej, że miały złą metrykę, a materiały budowlane
tkwiły w wieczystym deficycie.
Konserwator odpowiadał także za politykę
muzealną
W
roku 1957 przejęto, co prawda z lokatorami, nowy budynek przeznaczony dla
Muzeum Okręgowego. [obecny gmach]. Zaczął się proces adaptacji, utarczek z
wykwaterowaniem sublokatorów, Lubuskiego Towarzystwa Kultury, Stacji Naukowej
Polskiego Towarzystwa Historycznego, Zespołu Chórów Ludowych, [ceniony dzisiaj
historyk przerobił nazwę na drzwiach: - zespół chujów ludowych, co spowodowało
radosne dochodzenie] Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich i Lubuskiego
Towarzystwa Naukowego.
[
ktoś równie dowcipny nazwał LTN- lubuskim towarzystwem nieuków ].
Jaśniejszym
punktem w chaosie nieśmiertelnych administracyjnych zmagań stał się fakt, że
muzea w Międzyrzeczu, Nowej Soli i Gorzowie już formalnie, przeszły do budżetu
terenowego i skończyła się odpowiedzialność merytoryczna za te placówki
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Skończyły się wizyty Alfa Kowalskiego z
Międzyrzecza, który wraz z doskonale prowadzonym Muzeum, stał się prawdziwym
utrapieniem dla Klema, gdyż jako dwaj artyści malarze, reprezentowali odrębne
zdanie nie tylko w odniesieniu do doktryn artystycznych. Poza tym Alf miał
zawsze za mało środków finansowych do realizacji zamierzeń, przekraczających
możliwości konserwatorskiego budżetu.
Próby porządkowania układu miejskiego
Klem
widział w decentralizacji pozytywne skutki i dlatego już od początku swojej
pracy starał się wiele spraw załatwiać na „szczeblu miejskim” mimo, że
„szczebel wojewódzki” starał się także decydować o mieście. Takim problemem
stała się koncepcja Konserwatora, wyprowadzenia komunikacji z centrum miasta, skromnie,
wokół ratusza. Na starówce, w kamieniczkach winny się znajdować instytucje
kulturalne, kawiarenki, restauracje, salony wystawowe. Jednym zdaniem, cała
kulturalna infrastruktura stolicy województwa. Do idei tej pozyskał plastyka
miejskiego, Mariana Szpakowskiego, architekta miejskiego Czesława Świtałę,
[jego okrzyk przed Komitetem Wojewódzkim P.Z.P.R : -„Więcej tlenu dla miasta”
był chyba pierwszym, niezamierzonym happeningiem w Zielonej Górze], dyrektora
wszystkich architektów Henryka Tarkę, niekwestionowanego autorytetu w trosce o
miasto, artystę plastyka i dendrologa, Witolda Nowickiego oraz znanego dziennikarza
Henryka Ankiewicza.
Klem dbał nie tylko o rozwój duchowy
współpracowników
Nasz
szef dbał nie tylko o nasz rozwój zawodowy, dbał także o nasz byt materialny.
Pozyskiwał zlecenia na wystawy, które organizowaliśmy według własnych,
zatwierdzanych przez szefa, scenariuszy,
także z wykonaną przez nas dokumentacją fotograficzną. My, nędzarze marzący o
rowerze, ze specjalnych zleceń Ministerstwa Kultury i Sztuki, za inwentaryzację
terenów przygranicznych, kupiliśmy sobie motocykle. To był wielki skok do
przodu, ale nadal wielki kłopot sprawiała nasza sytuacja mieszkaniowa.
Właściwie wcale jej nie było. Panie Jezu, gdzie my nie spaliśmy?. Wielkim
przeżyciem było użyczenie nam mieszkania przez Witka Nowickiego, gdy z całą
rodziną wyjechał na urlop. Spaliśmy w ich łóżkach, kąpaliśmy się w ich wannie,
zjedliśmy ich zapasy, a nawet skorzystaliśmy z kosmetyków Stelli, żony Witka.
Muszę tutaj dodać, że w tym samym mieszkaniu przebywał zając, który szczególnie
upodobał sobie firanki, jako rarytas gastronomiczny.
Po
długich poszukiwaniach zamieszkaliśmy w pokoju na poddaszu w byłym domu
ludowym, w Łężycy wzniesionym jeszcze za Hitlera. Było tam pół pieca, ale za to
ani jednej szyby. Klem zapoznał się z tym mieszkaniem i ze środków
przeznaczonych na zabytki postanowił je doprowadzić do użytkowania. Znalazł się
prywatny wykonawca, który rachunek za robotę musiał przedstawić w Wydziale
Budżetowo-Gospodarczym, gdyż tam mieściła się księgowość. Klem w tym Wydziale
oświadczył, że uznaje dom ludowy za zabytek, a ze względu na nasze w nim
zamieszkanie podlega ochronie prawnej, jako obiekt o szczególnej wartości
historycznej, co w przyszłości zostanie rozstrzygnięte.
-Teraz
to nie jest do udowodnienia. Ale tak jest zawsze z dobrami kultury naszego
dziedzictwa narodowego.
-
Tak, panie konserwatorze, ja to rozumiem- zapewniła Klema główna księgowa i
rachunek za pracę w Łeżycy bezzwłocznie zrealizowała.
W
pierwszym półroczu1959 roku [archiwum.syg.61] zorganizowano zielonogórską ekipę remontowo-budowlaną i rozpoczęto
prace, aby pozyskać mieszkanie dla Stanisława Kowalskiego. W trzecim roku od
rozpoczęcia prac, nastąpiło rozliczenie końcowe z remontu barokowej kamieniczki
przy ul Tylnej. Prace były finansowane z budżetu centralnego, i to nas
uratowało, gdyż zainteresowanie tym budynkiem, po remoncie okazało się trudną
walką. W konsekwencji zajęli tam dwa mieszkania pracownicy Wydziału, przed
ostatecznym przyjęciem obiektu do
eksploatacji.
Zostaliśmy Towarzyszami
Błyskotliwa
inteligencja szefa wyperswadowała nam konieczność zapisania się do partii. W
Wydziale Kultury nie było komórki partyjnej, Nieliczni członkowie należeli do
podstawowej organizacji przy Kuratorium Okręgu Szkolnego.- Musicie dać odpór niektórym nieukom-aktywistom, którzy napadają na
nas jako na klerykałów i sługusów dawnego porządku troszczących się o
poniemieckie kamienice, mieszczańskie pałacyki, pruskie mury i chcą zachowania
wszelkich śladów niemczyzny.
Tak
mniej, więcej motywował tę konieczność nasz szef. Poczęliśmy uczestniczyć w
dodatkowych „nasiadówkach”. Pamiętam z tamtego okresu prelegenta, który bez
jakiegokolwiek kontekstu stwierdzał: - „Towarzysze, to świadczy”. Na każdym
zebraniu „zabierał głos” Kurator Antoni Kopniewski, który piętnował nauczycieli
z przedwojenną maturą, przynależność do kościoła, jako organizacji
przemijającej, a nawet nie tolerował anten telewizyjnych, które coraz częściej
zaczęły pojawiać się na okolicznych dachach. Konserwatorów nie ruszał, gdyż gdy
na nas spojrzał, ja wyjątkowo chętnie rwałem się do polemiki.
Zielona Góra ojczyzną Klemensa
Felchnerowskiego
Klemens
Felchnerowski tutaj stworzył swoją małą ojczyznę. W grudniu 1953 urodził się pierwszy syn,
Armand Wolfgang, w marcu 1956. Tytus Klemens. Obaj są dzisiaj w Niemczech..
Byłem
zadziwiony tymi niepopularnymi imionami, tak długo, aż Szef z dumą nie
przedstawił swoich: - Klemens Papież, Jerzy Rycerz, Stanisław Kostka, Napoleon.
Posługiwał się w życiu codziennym, jak sam twierdził krótkim „Klem”, bo z tym
artystycznym pseudonimem przejdzie do historii nie tylko Zielonej Góry.
Członkiem
Stowarzyszenia Historyków Sztuki i Związku Polskich Artystów Plastyków Klem był
już od roku1952. Rok później zapisał się do Polskiego Towarzystwa
Archeologicznego. W 1955 został zastępcą prezesa Oddziału w Zielonej Górze i
prowadził pierwsze badania z budżetu terenowego. Za naruszenie budżetu centralnego, na badania w Międzyrzeczu, bez zgody
Ministerstwa poniósł, niezbyt dotkliwą karę. Organizował delegaturę Związku
Polskich Artystów Plastyków i został pierwszym prezesem Oddziału, gdy w roku
1959 plastycy wybili się na niepodległość organizacyjną. Zakładał Oddział
Polskiego Towarzystwa Historycznego, był członkiem założycielem Lubuskiego
Towarzystwa Kultury i Lubuskiego Towarzystwa Naukowego. Krótko był pedagogiem
na naszej WSP. Był także współzałożycielem „Nadodrza” z legitymacją nr.1.
redaktorem technicznym, ilustratorem i udzielał się aktywnie w Polskim
Towarzystwie Turystyczno Krajoznawczym. Robił scenografię do teatru, oraz do
korowodów winobraniowych. Robił to wszystko naraz, a co najważniejsze jakoś
sobie dawał radę w czasie. Obok zajęć zawodowych i społecznych pozostał ponad
wszystko malarzem i paradoksalnie nie znalazł się w indeksie osób w znakomitej
pracy Bożeny Kowalskiej - „Polska awangarda malarska lat 1945 - 1970” ani w
spisie Aleksandra Wojciechowskiego - „Młode malarstwo polskie lat 1945 - 1970.
Obie prace zostały wydane w latach siedemdziesiątych. Klem był wtedy po
dziesiątkach wystaw w kraju i za granicą. Te lata to apogeum Jego działalności
artystycznej. Potem jest coraz mniej widoczny. Pozostaje na całe długie godziny
sam na sam w pracowni.
Śmierć
Dzień
25 stycznia był tylko w dopołudniowym fragmencie czasem z zachowaną
świadomością. Klem wstał rano, ogolił się, wysłuchał radia i o godzinie ósmej
rano był już w Muzeum, potem poszedł do „Ratuszowej” gdzie miał swój stolik. Po
drodze kupił „Trybunę Ludu” i „Gazetę Lubuską”. Wyszedł szybko, gdyż umówił się z Armandem w swojej pracowni. Klem
wchodzi do bloku. Pokonuje pierwsze stopnie. I właśnie wtedy, gdy już prawie
osiągnął podest, miast postawić na nim nogę, zrobił pół obrotu i runął głową w
dół łamiąc podstawę czaszki.
Klemens
Felchnerowski nie odzyskał przytomności, uznano Go za zmarłego. To był dzień
27.01. 1980. godz. 11.15.
Zapisał: „3 marzec, [1953] godz. 19, 38.
Przyjazd do Zielonej Góry”. Po dwudziestu siedmiu latach: „25 styczeń [1980]
godz. 7.00. zakupy, woda kolońska, maszynka do golenia, gazety, [tutaj pozostawił nieco miejsca i wpisał J.
M.]- pracownia, malowanie”. Niestety, nie wypełnił tego programu.
Prace organizacyjne w Muzeum za dyrekcji
Klema
Klem
ze stanowiska konserwatora odszedł w roku1960. Decyzją władz wojewódzkich
został dyrektorem Muzeum. Był nim 5 lat. I tutaj zapisał się jako organizator
wspomagany kompetentną kadra. Powołał, w zmienionej przez siebie strukturze
organizacyjnej kierowników samodzielnych działów od archeologii i etnografii po
historię i winiarstwo. Wyposażył także Dział Sztuki w możliwość konserwacji
obrazów, rozbudowywując komórkę konserwacji. Do Muzeum przeszła Halina Karpowicz teraz Byszewska.
W
Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Zielonej Górze z siedzibą w Kisielinie w
Zespole Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej- Wydział Kultury,
zinwentaryzowano 12 poszytów dotyczących działalnośći Muzeum w Zielonej Górze, [sygnatury
kolejno, od 257 po 268]. Przy okazji podaję, że
z działalnością konserwatora można także zetknąć się w archiwaliach
Obywatelskiego Komitetu Ochrony Pomników, Walk i Męczeństwa, Konserwatorzy z
obowiązku zajmowanego stanowiska mieli obowiązek stałej współpracy z Komitetem.
[sygnatury kolejno od 451 do 458].
Klem żył pospiesznie, w biegu, w
wieczystej wędrówce, wbrew temu, co
ówczesna gromadzka mentalność władz wojewódzkich zalecała jako porządne życie.
Przeciwstawiał się własną kreacją, tutaj należy dodać, że Muzeum wydało jego tomik poetycki. Jako nadwrażliwy artysta
cierpiał w powszechnej szarości bez perspektyw, walcząc na swój sposób
człowieka wolnego z przekonaniem, że „tak już będzie zawsze”.
Ostatnie lata przed śmiercią Klem z
osobowości przywódczej wkroczył w osobowość neurotyczną. Coraz mniej udzielał się towarzysko. Jeszcze niedawno
był równy wśród wozaków ze składu węglowego przy ulicy Lisiej, w ich „mordowni”
na „Widoku”, zaś w klubie dziennikarzy „Kaczka”, jego stolik był wyznacznikiem
socjologicznym ważności gościa. Ostatnio mówiono: - Tam go widziano. -Tam przechodził. A teraz dopiero po latach
okazuje się jakim szerokim traktem kroczył, osamotniony w ostatnich latach
swego twórczego, po ostatni kres, życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz