Kim
był? Na drzwiach miał napisane kim był.
KLEMENS
FELCHNEROWSKI [1928 -1980]
Wojewódzki
Konserwator Zabytków
Historyk
Sztuki
Artysta
Malarz
Technik
Budowlany
Wizytówka
na drzwiach była zróżnicowana kolorystycznie. Imię i nazwisko w kolorze czarnym,
wytłuszczone. Artysta Malarz, w czerwieni, reszta w zgasłej sepii.
Dariusz
Stankiewicz w swojej pracy magisterskiej pisze: -”Początkom życia kulturalnego
na Ziemi Lubuskiej towarzyszyło powstanie lubuskiego środowiska plastycznego,
które po paroletnim okresie zastoju na początku lat 50. prężnie rozwijało się w
latach następnych dzięki aktywnej działalności organizatorskiej i płodności
twórczej grupy młodych plastyków przybyłych na te ziemie, wśród których do
szczególnie wyróżniających się należał Klemens Felchnerowski..... Do
prześledzenia życia, działalności i twórczości tego artysty-malarza, skłoniły
autora, po pierwsze, - bogaty i znaczący jego dorobek twórczy, po drugie -
całkowity niemal brak opracowań na ten temat, a po trzecie, - chęć utrwalenia
jego dorobku twórczego i osiągnięć z działalności społeczno zawodowej.
Mimo,
że sytuacja w zakresie publikacji nieco się zmieniła, tezy Autora dysertacji,
są nadal aktualne.[Dariusz Stankiewicz. Twórczość i działalność Klemensa
Felchnerowskiego \1928 - 1980\. Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Zielonej Górze.
Praca pisana pod kierunkiem prof. dr hab. Hieronima Szczegóły. Zielona Góra -
czerwiec 1983.r.]
Ja
natomiast mam powód bardzo osobisty.
Wdzięczność
- słowo serdeczne. Życzliwa, ciepła pamięć zachowana po dziś dzień, za
działanie, czyn, poparcie. Wdzięczność - za pomoc w czasie trudnym, kryzysie
dotykającym spraw ducha i egzystencji materialnej. Wdzięczność - wartość tego
słowa odczułem wcześnie, gdy zdałem sobie sprawę ile Mu zawdzięczam w sprawach
zawodowych. Klem, to pozostała we mnie emocja, ilekroć wracam do czasu, gdy na
początku mojej drogi ukazał mi sens pracy. Wracam też z poczuciem żalu za tą
przyjaźnią tak bezsensownie zakończoną, przyjaźnią chwilami radosną,
wewnętrznie rozedrganą, ale także mającą chwile dramatyczne, ciemne. Piszę te
słowa o człowieku, który nie pozwolił zniszczyć marzeń, że czas trudny i marny
musi się skończyć. Wykorzenienie pamięci to śmierć.
Życie
urzędnika wówczas składało się z wiecznych narad, posiedzeń, uzgodnień, ale nasz
Szef nie marnował czasu na rzeczy błahe. Zawsze znalazł czas na zabawę, której
nadawał głębszy sens. W ramach rozdygotanych żurnalistów, ktoś odważnie
stwierdził, że „...dzisiaj nie wystarcza rozum robotniczo-chłopski. Trzeba do
budowy socjalizmu wciągnąć lewicową inteligencję”. Klem miał paradoksalnie
odrębne zdanie, twierdząc, że inteligencja była zawsze prawicowa. Gdy się
dowiedział, że Jan Paul Sartre ubrał się w mundurek chińskiego komunisty i w
Paryżu sprzedawał jakieś materiały propagandowe postanowił dać temu odpór i
zobowiązał mnie do wygłoszenia referatu piętnującego lewicę jako źródła zła
wszelkiego. Takie referaty wygłaszano zazwyczaj na imieninach, ale mogło też
się zdarzyć, że na sesjach nadzwyczajnych organizowanych spontanicznie.
U
Klema ucieczka w alkohol, stała się dosyć wcześnie ucieczką od życia, - przed
dramatem egzystencji. W końcu jednak stała się sednem egzystencji. Aby temu
piekielnemu kręgowi nadać humanistyczny kształt, Klem, jeszcze stale czujny i
panujący nad sytuacja, planował biesiady usprawiedliwiając je nauką i filozofią
w jej zabawowym wydaniu. Ten narzucony płaszczyk kamuflował istotny sens a
zarazem nobilitował zebranych wysłuchujących w oparach alkoholu naukowych
bredni, wygłaszanych z powagą i wcześniej zaplanowanych.
GENEZA
LEWICY, czyli skrót badań
naukowych
”Rozpatrując
problem lewicy przez historyka sztuki w oparciu o historiozofię, wydaje się
bezdyskusyjnym, że wszystko, co złe kojarzy się z ta wyuzdaną doktryną.
Najpełniej życie odzwierciedla sztuka.
Ten
aksjomat nie wymaga dowodów. Sąd logiczny staje się prawdziwy jako jeden z
naczelnych twierdzeń systemu dedukcyjnego.
Masaccio,
żyjący u progu XV wieku, twórca trzeźwego rozsądku, przedstawił na fresku
„Wygnanie z raju” w kaplicy Brancaccich mieszczącej się w kościele pod
wezwaniem Świętej Marii del Carmine we Florencji, istotę lewicowego grzechu.
Ewa, owe narzędzie wszelkiego zła - płeć kobiecą,- przesłania lewą ręką, mimo,
że wygodniej byłoby to uczynić dłonią prawą. Adam zakrył twarz rękoma, co
sugeruje, bardzo słusznie, że przeświecający przez perizonium z liści, jego
członek jest absolutnie bezgrzesznym fragmentem ciała. Toteż w obiegowo
stosowanych przekleństwach nie znajdujemy określeń na prawicę, związanych ze
wspomnianą anatomiczną częścią a radość polegająca na unoszeniu się tego
materialnego ciała wbrew prawu ciążenia, związana jest prędzej z lewitacją
aniżeli z lewicą \mimo fonetycznej zbieżności obu słów\.
Sandro
Botticelli, Florentyńczyk, którego śmierć dopadła w pierwszym dziesięcioleciu
wieku XVI w ostentacyjno-pogańskim wizerunku zatytułowanym „Narodziny Wenus”
przedstawił także tę boginię w ten sposób, że właśnie przy pomocy lewej ręki i
pukli czerwono-miedzianych włosów zakrywa swoją grzeszną kobiecość.
Dzieło
Giorgionea „Śpiąca Wenus”, jest wręcz pomnikowym przykładem na nasze
rozważania. Twórca przedstawił piękne i słodkie ciało w plenerze. Tutaj także
owo podniecające miejsce, pełne dramatów w literaturze i najwyższych uniesień
ludzi szczególne wrażliwych, zakryte jest lewą ręką. Wśród naukowców znana jest
hipoteza, jakoby obraz ten został wykończony przez Tycjana po śmierci Giorgionea.
Warto w świetle tych przypuszczeń spojrzeć na tycjanowską „Danae” wykonaną w
połowie XV-wieku. Jest to kobiece ciało wielce obiecujące erotycznie, w pozie
wyraźnej propozycji seksualnej. Owa kobieta także lewą dłonią dotyka swej
istoty.
A
oto i ostateczny przykład na logikę naukowych dociekań dostarczony przez
boskiego Michała Anioła Buonarrotiego. Gdy niecierpliwy papież dokonał
odsłonięcia fresków w 1541 roku sprawa lewicy i prawicy, właśnie za sprawą
Kaplicy Sykstyńskiej, stała się niepodważalnym dowodem na obiektywność naszych
ustaleń. Główna postać wśród potępionych zasłania twarz lewą ręką, jako, że
lewymi racjami kierowała się w swoim życiu. To nie był po prostu prawy
człowiek. W wielkiej scenie stworzenia Adama, Ewa odbiera jabłko grzechu z rąk
szatana, jakże by inaczej, także lewa ręką. Anioł wypędzający naszych
prarodziców z raju, karcący miecz, narzędzie mordu i przewagi nad bezbronnymi,
także dzierży w lewicy. Adam podaje lewą rękę Bogu, symbol grzesznego
człowieczeństwa”.
Intelektualiści,
za wyjątkiem naszego Szefa, nie zrozumieli głębokiego przesłania płynącego ze
sztuki humanizmu. Zapewne nie pojęli tego także ludzie w Związku Radzieckim,
gdyż jak pisał Jerzy Andrzejewski, ”Człowiek radziecki jest wolną osobowością,
ponieważ nurt przemian, któremu ulega i który go kształtuje, wynika z jego
własnych potrzeb i pragnień i jest wyrazem jego własnej osobowości”.
Wzmożona
aktywność po 1956 roku zgromadziła wielu miłośników badań naukowych w Sekcji
Regionalnej Lubuskiego Towarzystwa Kultury. Nazywano ich szperaczami,
archiwalnymi molami, albo badaczami regionalnymi. Jedynym prawem do zabierania
głosu, a co gorsze do publikacji, był lokalny patriotyzm. Ponieważ umiłowanie
Ziemi nadodrzańskiej szło w parze z niewiedzą, nasz Szef postanowił rozwiązać
genezę Zielonej Góry i jej rozwój przestrzenny w sposób ostateczny. Z okazji
świąt mojego patrona Świętego Jana w Oleju, 6. maja 1957. roku wygłosiłem tekst
dotyczący naszego miasta o zaplanowanej tematyce. W sympozjum brały udział
osoby towarzysko zbliżone do naszego Szefa. Wtedy przyjaciółmi Klema była elita
intelektualna miasta. Jest prawdą, że nie była zbyt liczna, o ile Janusz
Koniusz, ceniony poeta i publicysta „Nadodrza”, mógł stwierdzić, że z magistrów
w Zielonej Górze nie dałoby się skompletować jedenastki do gry w piłkę nożną z
powodu braku liczby osób z takim tytułem. Trzydzieści lat później powtórzyłem
to wypracowanie na nudnym posiedzeniu w Archiwum Państwowym z siedzibą w
Kisielinie, wśród samych doktorów i kilku doktorantów. O ile pamiętam, w roku
1957 tekst został przyjęty z uznaniem, natomiast u ludzi nauki wzbudził wyraźną
konsternację, mimo, że był prawie adekwatny do wartości merytorycznej i tematu
roztrząsanego przez kilka godzin wśród regionalnych uczonych.
Geneza i rozwój przestrzenny Zielonej
Góry
”Na
początku tu, gdzie jest teraz nasze miasto, było błoto i woda. Wśród tych
bagien, staro rzeczy, lasów mieszanych i kiepskich gleb, osadnictwo notować
można na okres paleolitu. Było marne i przerażone. Obrośnięci plugawym zarostem
mieszkańcy ziem nadwarciańsko-nadodrzańskich, przemykali się pośród płowej
zwierzyny i wszelkiego typu gadów. Ale to były czasy tak odległe, że nawet
znakomity archeolog, Edek Dąbrowski nie potrafi ich sobie wyobrazić. W okresie
wczesnego średniowiecza, co bardziej przerażeni członkowie plemienia, zbierali
się do kupy i zakładali komuny. Aby im samice nie pouciekały, samce sypali wał
ziemny, wzmacniali go kamieniami i glina, a w środku kryli konstrukcję
drewnianą, którą tworzyły byle jak ścięte drzewa, co się nazywało konstrukcją
skrzyniowo-hakową, \tak to nazywają archeolodzy\. Ale tego także w Zielonej
Górze nie odkryli, przeszkadzało im lenistwo oraz brak łopat i pędzelków. W XIV
wieku, często okradający się sąsiedzi, zmuszali się sami do wznoszenia murów
miejskich. Od razu były one za małe. Miasto rosło. Podnosiło się, na dachach
dobudowywano facjatki, lecz i tak jak ciasto przelewało się przez te mury
tworząc przedmieścia. Było to oczywiście na początku bez planu. Wydeptywano
liczne ścieżki, którymi chodziły kozy, krowy, kaczki, gęsi, świnie i mieszkańcy
analfabeci. Gdy już wszyscy taplali się w gnojówce, wytyczano nowe dróżki a
nawet szersze trakty gruntowe, później zwane ulicami. Tam gdzie wszystkie się
zbiegały był rynek. Sprzedawano padlinę, jaja, buty i ryby z pobliskiej Odry.
Żebrali tam mnisi i aby nie mieli zbyt daleko do pracy, w pobliżu pobudowali
kościół. Jeden z nich, zapewne, zapewne z ich ferajny,.zasadził gdzieś
skradzione, winne krzewy, robił winny ocet i sprzedawał dosyć tanio. Ale nie
przedkładano tego nad piwo i okowitę. Jednak ci, co chlali niby- wino zataczali
się zawsze do tyłu, przez co wydawało im się, że stale idą pod górę. Oni to
właśnie spowodowali, że tę miejscowość podpici przybysze znający łacinę nazwali
„Monte Verde”, co każdy pół inteligent i wykształcony zaocznie Polak, umie
przetłumaczyć jako Zielona Góra. Ta tradycja się zachowała. W Zielonej Górze
stale jest pod górę. Jednak ogólnie jest pewne, że miasto powstało w czasach
piastowskich i nazwę jej nadali autochtoni, wśród których, być może, z całą pewnością, raczej
byli, Polacy”.
Mój Szef, jako wychowawca, na każdym odcinku, wprowadził mnie także w życie
światowe. W Warszawie zatrzymaliśmy się w hotelu „Mazowia”. ”Idziemy na
Foksal”, oznajmił Klem wieczorową porą. Był to mój debiut w lokalu wytwornym.
Poczułem, od samego progu, że tutaj nie moje miejsce. Kelner, może tylko tak
dzisiaj mi się wydaje, to był wręcz książę, u którego mógłbym być, co najwyżej
lokajem. Smoking, muszka i białe rękawiczki na dłoniach dusiciela. Gdy się
skłonił Klem zapytał: - „Co polecamy?”. - „Cynaderki w sosie własnym, węgorz
wędzony, wysmażone pieczarki na maśle, ziemniaki duszone ze skwarkami, oraz z
kiszonym ogórkiem”. Nie pamiętam czy w
takiej kolejności, tak mówił, ale na pewno nie polecał ostryg, chudego łososia,
kawioru czy homara. Klem wycelował we mnie paluch. - „Ten facet zje szpinak z
jajkiem. Ha Ha Ha!” - „No, co też?” - wybełkotałem czerwony ze wstydu,
ośmieszony przed człowiekiem, któremu ja nie byłem godny czyścić butów. Kelner
nie skrywał wrednego uśmiechu, a Klem: - „Maszynkę kawy i pół litra”.
To
był zwykły biały czajniczek i półlitrowa zwyczajna butelka. To mnie ośmieliło na,
tyle, że bez bólu przełknąłem zawartość kieliszka, który z wprawą
prestigitatora napełnił ów wytworny elegant, obleśny człowiek, który wyraźnie
uciskał mnie klasowo. - „Wybierz temat konwersacji”, powiedział
Szef-nauczyciel. - „Może być nieśmiertelna myśl Gaugina - Skąd przyszliśmy?
Czym jesteśmy? Dokąd idziemy?”, albo
równie nieśmiertelny temat, żon, konkubin, kurtyzan, kochanek. -”Nałożnic i
lesbijek”, dodałem już prawie zaadoptowany do wytworzonej sytuacji.
Nagle
Klem powiedział: - „Wybacz, że cię zostawię, ale tam siedzi Wiesiu Borowski,
facet wyjątkowy, w towarzystwie dam albo kurew, muszę się przekonać”. Pojawił
się kelner, napełnił mi kieliszek, tak jak gdybym był kaleką. Po paru minutach
zrobił to ponownie. Gdy pojawił się, aby dokonać ponownie tego gestu, usłyszał:
- „Maszynkę kawy i pół litra!”. Wkroczyłem w wielki świat.
Klemens Felchnerowski urodził się 4
listopada 1928r w Toruniu. Do 1943
skończył szkołę podstawowa i rozpoczął naukę zawodu w szkole mierniczej gdzie
uczono także rysunku technicznego. Trzeba dodać, że w tym czasie uczył się
także malarstwa i rysunku prywatnie. Po wojnie ukończył Państwowe Liceum
Budowlane a także już w 1945 zaczął uczęszczać na Wydział Sztuk Pięknych
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Jako technik budowlany w 1947 zdał egzamin na
Wydział Architektury Politechniki Gdańskiej, nie porzucając studiów
artystycznych. W konsekwencji w 1952 roku uzyskuje dwa dyplomy. Artysty malarza
i magistra zabytkoznawstwa. Z konserwatorstwa u prof. Jerzego Remera
przedstawił prace z zakresu inwentaryzacji i analizy historycznej obiektu
zabytkowego. Był już wówczas autorem kilku opracowań badawczych z tego zakresu.
Dotyczyły one architektury, kwerendy archiwalnej, prób rekonstrukcji
zabytkowych budowli oraz opracowań urbanistycznych i studiów historycznych. Gdy powierzono Mu stanowisko Wojewódzkiego
Konserwatora Zabytków w nowopowstałym województwie miał 24 lata i był już
znakomitym fachowcem. Od razu trzeba dodać, że także organizatorem. Już od pierwszego
dnia prowadził dziennik pt. -”Notatki
Zielonogórskie”.
-”Marzec
1953. 3. III. wtorek, 19,38 Przyjazd do
Zielonej Góry z Poznania. Śpię u p. Bąka \z-ca kierownika Wydziału Kultury.
J.M.\
4.III. środa, Konferencja z przewodn.P.W.R.N.
Grochalskim. Obecny Kier. Wydz. Kult. Juny. \Zygmunt Juny, późniejszy dyrektor
gimnazjum w Kożuchowie. J.M.\. Grupa
uposażenia... przyrzeczone mieszkanie i osobne pomieszczenie dla Odziały
Konserwatorskiego. Groch, przyrzeka swoją pomoc w mojej działalności.
Mieszkanie i osobny pokój, oraz jego wyposażenie przyrzeka także K. Juny, który
proponuje abym objął kierownictwo „Ogniska Plastycznego” a w przyszłości Liceum
Plast. Współpracownikiem moim - p. Klęsk, mgr hist. sztuki. Oddział
konserwatorski de fakto nie istniał i nie istnieje. Cały dobytek składa się z
jednego biurka, krzesła, jednej wypożyczonej szafy, przygotowanych w ostatniej
chwili, 22 teczek adm, kartoteki zab. \z nazwą obiektu i miejscowością!\ 3
pustych zeszytów, bruliony na ewidencję zab. ruch. nieruch. i archeol.
kilkunastu książek, tzw. „Biblioteki podręcznej konserwatora” i łącznie 50 tys.
złotych na wszelkiego rodzaju prace; a\
prace zlecone
b\
wydatki biurowe i gospod.
c\
biblioteka i czasopisma
d\
prace naukowo-badawcze
e\
kapitalne remonty
\16,5
tys. zł! na jeden obiekt. Mury miejskie w Strzelcach Krajeńskich\ Brak
funduszów na inne cele j. np. rozjazdy terenowe, inspekcje, diety dla
konserwatora, oraz na konserwację innych obiektów itp. Brak kartki papieru nie
mówiąc już o innych przyborach. Tymczasowo siedzę razem z kierownikiem i p.
Klęsk w jednym pokoju....P. Klęsk oprowadziła mnie po mieście;
a\
Wieża Głodowa z zaułkami
b\
B. Muzeum Winiarskie \ zdewastowany obiekt, eksponaty ruch. bez należytej
opieki niszczeją i rozpadają się\
c\
Więzienie Czarownic i [słowo nieczytelne J.M.]
d\
fragmenty murów miejskich
e\
kościół p.w. św. Jadwigi.”
Na
każdej stronie kończącej notatki
Felchnerowski notuje gdzie lub u kogo śpi. „Śpię u p. Bąka”. 7. III. sobota odnotował: „Śpię u p. Korcza” a 9. III. „Śpię w Muzeum”. To spanie w Muzeum potrwa długo.
Odnotowuję te uwagi w związku z anegdotą jakoby synowi pierworodnemu,
Armandowi, za kolebkę służyła łużycka dłubanka, łódź z dwutysięczną metryką.
Ewelina, żona Klema przyjechała do Zielonej Góry, 5. III co zostało odnotowane: -”Przyjazd Eweliny do Muzeum”. W piątek 17. IV. Klem napisał: - „ Zostaję na stałe w Zielonej Górze- śpię w Muzeum”.
„Notatki Zielonogórskie” Klemens zaopatrzył
małym dopiskiem: -”autopsja”. Istotnie, odnotowywał wszystko, co Go
interesowało, najważniejsze jednakże są zapiski zawodowe. Na przykład: - „5.
III....pisanie podania, życiorysu, ankiet...Przejęcie w Wydz. Fin. od dz. likw.
2 obrazów. Umarł J. W. Stalin. Śpię u p. Bąka”. 9. III. Klemens opracował
podział czynności i plan pracy, który mógłby być i dzisiaj realizowany. Od
strony merytorycznej nic się nie zmieniło. Ciekawe, że secesja i eklektyzm nie
były w kręgu Jego zainteresowania, jako artysty. Jeszcze jedna notatka
ukazująca intensywność życia administracyjnego: „9.III. poniedziałek, odprawa
\zebranie\. 1\Podnoszenie poziomu pracy kult-oświat. w Spółdz. Produkcyjnych”.
To
było ważne zagadnienie ze względu na pałace i dwory, które miały nowych
użytkowników. W piątek 27. III. odbyła się narada od 10,00 do 12,o7 co Klemens odnotował z
aptekarską dokładnością. Narada odbyła się w sprawie pisma „min. Sokorskiego z
dnia 19. III 53 dotycząca realizacji Uchwały Kolegium z I Zjazdu Spółdzielni
Produkcyjnych Na naradzie byli obecni wszyscy pracownicy Wydziału.
2\
Sprawozdanie z działalności Wydziału Kultury...
3\
Narada aktywu kulturalnego
4\
Narada z plastykami
5\
Narada z kierownikami muzeów
6\
Zorganizowanie Ogniska Plastycznego...”
Obok
tych spraw mącących w głowie, było także wiele bieżących. Na przykład:- ”...10.
III. wtorek...Przyjazd Kier. Oddz. Kultury przy PPRN w Sulęcinie, Henryka
Szczęsnego w sprawie zegara zabytk. znajdującego się w ich posiadaniu \data
1787\ poniemiecki. Otrzymanie nominacji na Woj. Konserw. Zabytków. Załatwianie
spraw bieżących....Wykreślanie rubryk do księgi zab.”
Konserwator,
jako artysta malarz wykonał także dekorację na akademię żałobną z powodu
Stalina, ale na ten temat jest tylko sucha informacja. Obok tak prozaicznych
czynności Wojewódzki Konserwator Zabytków mgr Klemens Felchnerowski opracował
program z którego dzisiaj możemy zrekonstruować ówczesny stan obiektów
zabytkowych, świadomość władz terenowych, politykę województwa. Słowem,
stworzył w swoich notatkach lustrzane odbicie pracy dwóch osób, Pani mgr Krystyny Klęsk i swojej
własnej. Przedstawił początki i powstanie służby konserwatorskiej w naszym województwie.
Nie sposób przecenić Jego kompetencji i zasług w tym zakresie.
Wszystkie cytaty pochodzą z
zeszytu 1. Dzienniczka Konserwatorskiego, Zielona Góra 1953.
Władze
także wywiązały się z przyrzeczenia i przyznały Klemowi mieszkanie przy ul
Fabrycznej, z puli specjalistów, którą miał do dyspozycji ówczesny
Przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej. Zamieszkał w bloku przeznaczonym
dla wojskowych i prokuratorów. Stanowił nikły procent nietypowej profesji w tej
walizce mieszkalnej.
Po
kilku latach Klem dostał mieszkanie na nowobudowanym Osiedlu Wazów a ja wraz z
rodziną dostałem przydział na ten pokój
z kuchnią. Jerzy Piotr Majchrzak, dzisiaj profesor Uniwersytetu
Zielonogórskiego, kiedy był jeszcze skromnym dyrektorem Archiwum Państwowego w
Zielonej Górze, przyniósł mi odpis mojego podania:
„Poznań. 9.7.56.r.
Jan Muszyński. Gniezno. Zielona 9\4
Do
Wydziału Kultury
Woj. Rady Narodowej w Zielonej Górze.
W roku 1956 ukończyłem czteroletnie
studia z zakresu Historii Sztuki na
Uniwersytecie im A. Mickiewicza w Poznaniu uzyskując stopień magistra. Zwracam
się z prośbą do Wydz. Kultury Woj. Rady Narod. w Zielonej Górze o łaskawe
wyjaśnienie mi, jakie istnieją możliwości zatrudnienia mnie w Wydz. Kultury, [U
Woj. Konserwatora Zabytków]. Proszę uprzejmie poinformować mnie także o
wysokości poborów i możliwości zamieszkania na terenie Zielonej Góry.
Mgr.Muszyński
Jan
\pisownia
jak w oryginale J. M.\
Już
16 lipca otrzymałem odpowiedź pismem:
- KL. V-125\18\56
Wydział Kultury - Prezydium Wojewódzkiej
Rady Narodowej w Zielonej Górze.
Wojewódzki Konserwator Zabytków w odpowiedzi na wasze pismo wyjaśnia, że
istnieje możliwość zatrudnienia Was w tut. Wydziale u Wojewódzkiego
Konserwatora Zabytków z wynagrodzeniem około 1.000 zł miesięcznie i to od dnia
1 sierpnia br. Wydział Kultury nie może jednak zapewnić mieszkania, ponieważ
nie dysponuje przydziałami. O ile zdecydowaliście się na w\w pracę i
znalezienie mieszkania we własnym
zakresie należy o tym powiadomić
niezwłocznie nasz Wydział.
Tak
też niezwłocznie uczyniłem i to była najlepsza decyzja w życiu.
Komórka konserwatorska była już wtedy
dobrze zorganizowana.
Po
dwóch miesiącach pracy, kiedy rząd kierowany przez Gomułkę, miał jeszcze
zakarbowaną w pamięci nauczkę z Poznańskiego Czerwca i kiedy rosła nadzieja, że
w sprawach kultury będziemy bardziej oporni, kiedy proces krytyki socrealizmu
nabierał tępa, mój szef zaproponował posiedzenie artystyczne na strychu domu, w
którym mieszkał. Z pierwszego pietra, mieszkania Konserwatora, zabraliśmy dwa
krzesła, co nie co gastronomii w produktach stałych i średnio procentowym
płynie. To miało stworzyć odpowiedni kontekst do dyskusji i do dzieła, co
zrozumiałem dopiero, gdy prawie powalił mnie efekt przedsięwzięcia twórczego mojego
Szefa. Otóż, na przybitej, do krokwi drewnianej więźbie dachowej, objawiła się
praca Artysty - praca gigant obejmująca zamalowaną powierzchnię o wymiarach
przekraczających 2 metry na 3. Długość pracy obejmowała prawie całą ścianę
strychu. Ramiak obciągnięty płótnem został na stałe przymocowany do
krokwiowo-belkowej konstrukcji dachu z ciesielską zajadłością. Dzieło, to
pamiętam doskonale, było abstrakcyjne i nie eksperymentowało z innymi
materiałami, poza farbą olejna. Ta uwaga jest na miejscu, gdyż Klema pamiętamy
nade wszystko z Jego okresu strukturalizmu, gdy eksperyment z różnymi
materiałami stał się Jego żywiołem. Tę pracę stworzył w spontanicznej furii,
nie tyle w konspiracji, ile z tęsknoty za pracownią. Moją pierwszą myślą było,
że mój szef doznał jakiegoś metafizycznego, szalonego objawienia, że powinien
wszystko zamienić wokół siebie w sztukę i pracownię malarza. To, jak dzisiaj
sądzę, wynikało z braku wiedzy o sztuce współczesnej. Nawet się nie dziwię
specjalnie, jako, że studia ukończyłem według najbardziej postępowego
scenariusza radzieckiego. Wiedza o zgniłej sztuce Zachodu nie zdążyła dotrzeć
na poznańską historię sztuki. Mój Szef, genialny, ale nawiedzony Artysta
malarz, tak mi się wydawało, rozłożył konsumpcję na poziomej belce i milczał.
Był poważny, nawet w chwili polewania. Stałem jak słup, jak przysłowiowa żona
Lotta.
„Stężałe przerażenie, pomieszane z
podziwem i zadziwieniem odjęło mi mowę. Ta ciemna i bezdennie głęboka studnia,
w która wpadłem, wynikała z rozmiaru, koloru i formy. Linie kostnej czerni obejmowały
fiolety, zielenie ziemiste i umbry palone. Widmowo paliły się plamy oranżu.
Ołowiowa biel walczyła zajadle z jasną ultramaryną. Gryząca cytrynowa żółć
świeciła w drobnych plamach, stykając się z ochrą jasną, aby spopielić się na
krawędziach styku z ceglastą czerwienią. Błękit paryski obejmował obrzeża,
łagodząc całość, mimo ekspresji warsztatowej i ostrości geometrycznych brył.
Nie wiedziałem jak to nazwać, jak określić, nawet nie byłem pewny czy to jest
obraz czy odległy widok jakiegoś nierealnego świata. To mógł być krajobraz, albo
krwiożercza scena batalistyczna. W
rzeczy samej. Panorama nierealnego świata. Niestety, niemota całkowita.
Wreszcie wydukałem nieśmiało:- „Surrealizm”. Ale mój Szef, jako realista poczuł
się wręcz dotknięty. Nie zaoponował, jedynie łaskawie się zgadzając na
„niepokojący klimat”.
Gdy
już na znęcał się do woli, poniżając wszystkich przy okazji historyków sztuki,
a szkołę poznańską w szczególności, rzekł nagle:- „Praca jest twoja, to dobry
obraz, palanciku, sztuki historyku”. -”Ale jak ja go zabiorę?” - zastanawiałem
się na serio. „Warunek jest jeden, w całości, musisz rozebrać dach.”
Zaoponowałem twierdząc, że można po kawałku. Pani Renoir sprzedawała obrazy
męża, wycinając partie z płótna o ile miała na taki fragment bogatego nabywcę.
„Bo to była głupia dupa” objaśnił mnie z całą szczerością, twórca dzieła. Gdy
zamieszkałem na Fabrycznej 20 po obrazie na strychu nie było już śladu.
Pamiętam i obraz i klimat tego spotkania. Przy nim, bowiem wypiłem
„bruderszaft” z Szefem. Nie mogłem się przyzwyczaić od razu do tego: - „Klem”. Powoli
właśnie ten Klem wprowadzał mnie nie tylko, w tajniki sztuki awangardowej. W
mojej, świadomości to prekursorskie dzieło ze strychu, kojarzyło mi się z przeżywaniem wielu, przy różnych okazjach, często niezasłużonych,
upokorzeń.
Praca
dyplomowa Klema na tytuł magistra sztuki nosiła tytuł; „Dyskusja na budowie”.
Tym samym wpisywał się w nurt sztuki Polski Ludowej okresu socrealizmu. Był
dobrym uczniem, co potwierdza znajomość „mowy-trawy” w przykrym incydencie,
który się Klemowi przydarzył. Spece od propagandy uznali, że chwalić ustrój
można i należy także przez omówienia lub noty krytyczne dotyczące sztuk
plastycznych. Klem doznał także tego typu iluminacji i wykazał się
perfekcjonizmem w operowaniu egzotyczną frazeologią języka socrealizmu. Spec i
na tym polu, co później uznał za hańbę w swoim artystycznym życiorysie. Starał
się usilnie odkupić swoją winę. Obraz na strychu był tego dowodem. Ekspiacja
Klema dotarła aż do prof. Juliusza Starzyńskiego, gdy podczas „Złotego Grona”
objawił teksty teoretyczne dyrektora Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk, z
okresu stalinowskiego. Może pragnął się zemścić za podawaną nam wiedzę w tym
okresie a może tylko ze wstrętem przypominał, że nie tylko Jemu wydarzył się
„wypadek przy pracy”. Poniżej tekst tej wpadki odnotowany w czerwcowym numerze
Gazety zielonogórskiej z roku 1953.
„Józef Kaliszan, młody rzeźbiarz poznański, którego
prace oglądamy w Muzeum Zielonogórskim, - odniósł w ostatnim czasie szereg
sukcesów artystycznych. Od początku swej twórczości artysta przyjmuje jako
jedyną słuszna - twórczą metodę realizmu socjalistycznego. Kaliszan odrzuca
wszelkie formalistyczne i estetyzujące burżuazyjne teorie w dziedzinie
malarstwa i rzeźby i wchodzi na odkrywczą drogę poznania i wyrażania świata i
jego zjawisk społeczno-ekonomicznych i politycznych. Z dłutem i piórem w ręku
przystępuje Kaliszan do walki o realizację zadań naszego Planu 6-letniego,
wolności ludów kolonialnych, do walki o pokój. Kaliszan szuka tematów do swoich
prac w socjalistycznym budownictwie
naszego kraju, w pracy robotnika i chłopa. Rysuje największych ludzi naszej
epoki, czerpie pełną garścią z historii ruchu robotniczego w Polsce. Dziełem jego
są rzeźby przedstawiające Wieniawskiego i prof. Joliot-Curie, Marcina Kasprzaka
i Chopina. Na wystawie zielonogórskiej przeważają rysunki. Na specjalne
wyróżnienie zasługuje oryginalnie ujęty portret Józefa Stalina. Ciekawe też są
portrety studentów koreańskich oraz Ethel i Juliusza Rosenbergów. Uwagę
zwiedzającego zwraca także bardzo dobry rysunek chłopa średniorolnego z gminy
Kazimierz Biskupi, portret Małgorzaty Fornalskiej i Jana Turlejskiego. Rysunki
takie, jak szkic „Brygady przy martenie” , „Żądamy pokoju”, „Na zebraniu
gminnej rady narodowej” i inne świadczą o szerokim wachlarzu zainteresowań
Kaliszana”.
Najbardziej
zdumiewające, że to omówienie twórczości Kaliszana pochodzi z okresu, gdy Klem
był piętnowany za brak ideowej koncepcji w sztuce. Recenzent „Gazety
zielonogórskiej” wytykał bezideowe pejzaże Felchnerowskiego, karcił Go za niedostrzeganie i pomijanie
„ważnego zagadnienia przebudowy naszej wsi” a także wyrażał arogancką nadzieje,
że „zetknięcie się z krytyką pozwoli mu poznać własne błędy”. Jestem pewien,
że Klem miał własną teorie sztuki, nawet
w czasie gdy pisał pełną hipokryzji recenzencką notkę dla swojego „kumpla”,
równie młodego malarza jak On sam. W związku z tym tematem nie sposób pominąć
mojej edukacji w zakresie „krytyki artystycznej”. W lutowym numerze „Nadodrza”
1958 pozwoliłem „ się pokusić o ocenę dorobku twórczego, bez stosowania taryfy
ulgowej, z okazji jesienno-zimowej ekspozycji...plastyków reprezentujących 60
prac w różnych technikach i formatach”. W poczuciu całkowitego braku
odpowiedzialności pisałem o swoim Szefie: -
„ Klem Felchnerowski wystawił 15 prac. Są one niejednolite, pełne
niepokoju i skoków jakościowych. Może właśnie dzięki temu Klem Felchnerowski
pokazuje dokładniej niż inny plastyk przemiany jakie, zachodzą w kulturze
malarskiej po tak zwanym okresie socrealizmu, narażonej na różne wstrząsy i
kryzysy w szeregach awangardy malarskiej. Klem Felchnerowski, podobnie jak
Szpakowski jest malarzem na wskroś nowoczesnym. Potrafi jednak wystawić obok
rzeczy rzetelnych też surowe i niedopracowane. Jest to plastyk wiecznie
poszukujący i w technikach i w środkach wyrazu.
Najlepszą pracą Klema Felchnerowskiego jest maleńka w formacie perełka
zatytułowana „Kolorowe miasto”[gwasz]. Jest to praca bardzo rzetelna, niezwykle
poprawnie skomponowana, czysta, bezpretensjonalna i chyba najlepsza na tej
wystawie w ogóle. Podobna w ujęciu, nieco większa w formacie praca zatytułowana
„Kompozycja”[gwasz] nosi podobne cechy. Obok tych dwóch doskonałych można
znaleźć i znacznie słabsze a w szczególności wydzieranki „Stary człowiek” i
„Plaża”, które są chaotyczne i przez to wprowadzają dezorientację w ogólna
ocenę prac tego plastyka. Jest to jednak usprawiedliwione temperamentem i
rozmachem malarza”.
Klem nie
tylko przeczytał ten tekst, ale, co dzisiaj akceptuję, bezlitośnie go
wyszydził. Co gorsze, w towarzystwie swoich znajomych, w mojej obecności,
analizował ten mój nieszczęsny debiut, traktując to, co napisałem, jako tekst
do kabaretu. Nie pomogło moje kajanie, a nawet pod własnym adresem powtarzanie
fraszki Tuwima: -” Krytyk i eunuch są z tej samej parafii. Każdy wie jak robić, tylko nie potrafi”.
Klem, gdy już Go zapewniłem, że nie będę tego robił bez uprzedniego uzgodnienia
tekstu, złagodniał i oznajmił: -” Gdy pojedziemy do Warszawy [ a wyjazdy były wtedy,
co najmniej raz w miesiącu], to w pociągu zrobię z ciebie prawdziwego krytyka.
I tak się stało, to znaczy, taka próba miała miejsce, jak jednak pokazało
życie, bez pozytywnych efektów.
Po wejściu do pociągu, Klem obszedł wagon,
wybrał dwa miejsca przy oknie, piwo postawił na podłodze i uroczyście oznajmił:
- A teraz słuchaj uważnie, porządny facet nie
zajmuje się krytyką.
-
Jak to, zaoponowałem, a pana Wiesława Borowskiego, sam mówisz, że cenisz
wysoko.
Klem:
To inna sprawa.
Ja:
Niby dlaczego?
Klem:
Nie zagaduj, nauczę cię przeprowadzać
wywiad. Zapisuj wszystko dosłownie, nic nie przekręcaj. I nic nie dodawaj od
siebie. Chodzi o wywiad a nie o tekst do kabaretu. Ha! Ha! Ha !
Ja:
Dobrze jak wszystko, to wszystko, zapamiętaj sobie.
[otworzyłem
kajecik, przygotowałem wieczne pióra, długopisów jeszcze w Polsce wtedy nie
było].
Klem: Nie truj dupy. Jak wywiad, to wywiad. Na początku musisz się umówić z artystą,
gorąco go poprosić oczywiście, że taki wywiad jest twoim pragnieniem i ze
chcesz go przeprowadzić. Dobre robi wrażenie porównanie twórczości twego
artysty z uznaną wybitną indywidualnością.
Z tym, że trzeba to mówić lekko, na uśmiechu, przyjaźnie, ale
towarzysko, komunikatywnie. Oczywiście, trzeba się wykazać znakomitą wiedzą,
wprost erudycją, na temat twórczości tego artysty.
Ja: Czego?
Klem:
Że
się zna jego życiorys, etapy jego sztuki, że się bywa na jego wystawach.
Rozumiesz?
Ja:
Tak
Klem:
Musisz pytania tak zadawać, aby się nie
chwalić, że ty to wiesz, tylko tak, aby to wychodziło mimochodem.
Ja:
Oczywiście.
Klem: No
... jakie by tu na początek?.
Ja;
Kiedy się urodziłeś?
Klem:
Palancie, na ty! Kiedy się szanowny pan
urodził?
Ja:
e...tam.
Klem:
No to, kiedy się pan urodził? Ale to
musisz wiedzieć. Mówiłem tobie żłobie jeden. Pytanie musi być inteligentne.
Ja:
Gdyby pan nie był malarzem, to czym by pan chciał być?
Klem: Alfonsem.
Ha Ha Ha. Możesz sobie zapisywać. Wywiad trzeba autoryzować.
Inaczej możesz go sobie w dupę włożyć.
Ja: Jak autoryzować?
Klem:
Przed drukiem, ten, z którym
przeprowadzasz wywiad, musi wyrazić zgodę na jego opublikowanie. Inaczej ten
wywiadowca mógłby zrobić durnia z człowieka, z którym rozmawia, albo nawet
wroga naszego kochanego ustroju. Ha Ha Ha.
Ja:
Jak wroga?, jak durnia?
Klem:
Tak jak ty, zadając głupie pytania.
Ja:
Ale sam powiedziałeś, że sutenerem.
Klem:
Jak ja będę autoryzował, to mogę mówić,
co chcę, kapujesz, a potem mogę się wyprzeć i jeszcze ciebie do sądu podać. Na
pewno byś kiblował.
Ja:
Ale sam powiedziałeś, że chciałbyś się opiekować prostytutkami.
Klem: Z głodu bym zdechł, gdzie w Zielonej Górze masz kurwy?
Klem: Z głodu bym zdechł, gdzie w Zielonej Górze masz kurwy?
Ja:
Jedna mieszka...
Klem:
Nie pierdol od rzeczy, chcesz piwa?
Ja: Ale zapiszę wszystko, daj.
Klem: Zapisz,
zapisz, ale pytania zadawaj mądre.
Ja:
Pana rocznik kształtował się w anormalnych warunkach.
Klem:
Co ty pieprzysz?
Ja:
Wczesna młodość podczas okupacji hitlerowskiej, dojrzewanie w okresie walki o
utrwalanie władzy ludowej, następnie to co się określa dzisiaj, wypaczeniem
władzy w walce z gomułkowszczyzną i kultem jednostki.
Klem:
No, dobrze może być.
Ja:
Czy to nie spowodowało w pana pokoleniu poczucia alienacji? Przecież to wy
byliście zafascynowani rewolucją, zakładaliście spółdzielnie produkcyjne,
donosiliście …
Klem:
Chyba zgłupiałeś!
Ja:
Realizowaliście walkę klas nawet tam, gdzie wroga nie było, na wsi
utrwalaliście podział klasowy, na biedniaka, kułaka, średniaka, co to ma duszę
wykołowaną i raz przechyla ją do koncepcji biedniaka a kiedy mu pasuje, to do
mentalności kułackiej.
Klem:
Średniak ma dwie dusze...
Ja:
Żyliście często obok zdrowej, racjonalnie myślącej młodzieży a mimo to wasze
poglądy...
Klem:
A ty do ZMP nie należałeś? W czerwonym
krawacie na egzaminy nie chodziłeś? Na piersi opaski z okazji 1. maja z
wykonaną normą nie nosiłeś.
Ja: To właśnie pan skandował - Stalin - Stalin- Pokój - Pokój. To pan płakał po jego śmierci
Ja: To właśnie pan skandował - Stalin - Stalin- Pokój - Pokój. To pan płakał po jego śmierci
Klem:
A ty nie? W Poznaniu może tak nie było,
tylko w Toruniu? Co?
Ja:
Ale pan jako artysta, człowiek o większej wrażliwości, powinien zauważyć
wcześniej, że normy moralne są dostosowywane do odgórnych życzeń, nie do
realnej rzeczywistości.
Klem:
?
Ja: Pan i pana koledzy, przed październikiem
nie osiągnęli takiej dojrzałości politycznej, jaką wykazali mieszkańcy
Poznania.
Klem:
Niby czemu?
Ja:
Bo wskoczyliście na tego rumaka socrealizmu.
Klem:
Chyba na osła.
Ja:
I pognaliście na złamanie karku, nie szanując swych profesorów, wielu ludzi
pozbawiliście katedr. Co może nie?.
Klem: Trzeba
wiedzieć, że był „Arsenał”, że skutki przeżyliśmy, że rozczarowaliśmy się do
wielu założeń teoretycznych. Ale pragnę panu przypomnieć, że wasi profesorowie
cytowali Malenkowa, Kalinina, że nie wspomnę już o Józefie Dżugaszwili. Wasi
ZMP-owcu zapisali się jak mało kto w zwalnianiu wybitnych historyków sztuki.
Księdza profesora Szczęsnego-Dettloffa
wyrzuciliście...
Ja:
Wszystko zapisuję.
Klem:
Historycy sztuki są najbardziej
sprostytuowani, a dlatego tak to określam gdyż wielu nie musiało. Ale
podlizywali się.
Ja:
A literaci to może nie?
Klem:
Wilczek, który produkował marmoladę a
wchodził bez mydła, a „Kampania znaczy walka” a „Buraczane liście”. Tutaj każdy
sobie siurkał ze swojego Jalu-Kurka. Literaci dobrze się mieli, gdy tymczasem
artyści przymierali głodem, nie wystawiali...
Ja:
Ale nie wszyscy. Historycy sztuki byli bardziej przewidujący. Mój profesor
Zdzisław Kępiński kupował dzieła od artystów zakazanych. Poznańskie muzeum ma
dziesiątki prac Jana Cybisa...
Klem:
A drugi historyk sztuki mówił, że
Matejko przewidział, rolę klasy robotniczo-chłopskiej, jako hegemona i że to
wykazał w „Dzwonie Zygmunta”, ukazując klasę robotniczą na pierwszym planie a
króla i magnaterię w głębi. Bo się zesram...
Ja:
A jak artysta wymalował na jednym obrazie fabryki, strzechy wieśniacze...no
jeszcze junaka...
Klem:
Jakiego junaka?
Ja:
Motor oparty o chatę krytą słomą, do której prąd idzie prosto ze słupów
wysokiego napięcia, tutaj to ja się zesram, a drugą stroną jadą wozy z transparentami:
”Zboże do miast”, „Niech żyje sojusz robotniczo chłopski”...
Klem:
Co, sojusz ci się nie podoba?
Ja;
A wszystko zatytułowane „Słoneczko socjalizmu zagląda pod strzechy wieśniacze”.
Klem:
I to ma być wywiad. Zawsze tylko do
kłótni doprowadzisz, skurwysynu. Sram na
ciebie. Odpierdol się.
Ja:
Trzeba przyznać, że tej młodzieży, to znaczy nam, nie można było odmówić
patriotyzmu, zaangażowania, serca, umieliśmy się kochać,,,
Klem:
Zamknij się, bo ci przyłożę.
Ja:
Walczyliśmy z ciemnogrodem, klerykalizmem, odbudowaliśmy Polskę, przemysł. To
chłop przyszedł do miasta, wzniósł porty i huty.
Klem:
Mówię ostatni raz!
Ja:
Uczyliśmy się wierszy na akademie: „Rewolucja parowóz dziejów, chwała jej
maszynistą, cóż, że wrogie wiatry powieją, chwała płonącym iskrom. Chwała tym,
co wśród ognia jak słup granitowy stali. Jak wcielona wola i rozum.
Klem;
Jak Stalin. Chcesz piwa?
Ja:
Daj!.
Tekst
powtórzony został z mojego katalogu autorskiego. W roku 1988 ukazał się w
takiej formie, po auto cenzurze dotyczącej wypowiedzi na tematy polityczne w
zbyt ostrych i niecenzuralnych sformułowaniach.
Klem
uprawiał z powodzeniem różne dyscypliny sportowe
Klem
sport miał we krwi, wpisany w rodzinną
tradycję. Rodzice, ojciec bokser i zapaśnik, matka uprawiająca do wieku
średniego, siatkówkę, zachęcali syna, aby obok nauki, nie zaniedbywał ciała. I
tak już w 1945 Klem był mistrzem miasta Torunia na 100 metrów, w pływaniu,
stylem klasycznym. Poza basenem zdobył mistrzostwo miasta w trójskoku. Potem
jeszcze w pływaniu mistrzostwo Pomorza i w wyścigu, „Wpław przez Bydgoszcz”.
Mało tego, jeszcze mistrzostwo Torunia w skoku wzwyż. Należałoby dopisać
jeszcze kilka znaczących sukcesów a także odnotować „czasy”, w których te tytuły zdobywał. W mistrzostwach
Pomorza, w pływaniu na 100 m. stylem klasycznym w sztafecie Klem miał najlepszy
czas powojenny,- co odnotowano w prasie- przewidując dla utalentowanego sportowca
świetlisty szlak sukcesów. Byłem świadkiem, gdy Klem rozstrzygał kontrowersję
redakcji sportowej naszej gazety, na temat wyników i miejsc na podium, podając
bezbłędnie daty, nazwiska i miejsca zawodów. W tej materii, miał takie
bezbłędne TURBO doładowanie w mózgu, objawiał wprost fenomenalną pamięć. Był
wręcz traktowany jak encyklopedia wyników sportowych, krajowych i ważniejszych,
zagranicznych. W tym temacie Klem płynął rozległym halsem. Jeszcze w Zielonej
Górze, towarzysko pchał się do siatkówki a także do boksu i zapasów. Ale niestety,
nie miał przeciwników.
Obok
tego złodzieja czasu, jakim są treningi, Klem pisał teksty popularno-naukowe do
gazet i tygodników [także to robił od początku pobytu w Zielonej Górze] a co,
już najbardziej zdumiewające, wiersze. I to nie te, które uprawia prawie każdy
w czasie „durnym i chmurnym”, ale poezję, o której w roku 1989 wypowiedział się
Czesław Sobkowiak, wcale nie taki życzliwy krytyk.
„ Szczęśliwym zbiegiem okoliczności
ocalały w latach 1949-1956 pisane wiersze Klemensa Felchnerowskiego, zapisane w
kratkowanym zeszycie, opatrzone ogólną formuła „Ze śpiewnika malarza”. Należy
się bardzo cieszyć z tej nieoczekiwanej spuścizny. Wiersze, których w
późniejszym czasie Felchnerowski - o dziwo nie pisał, ukazują człowieka
posiadającego opanowanie różnorodnych, w wysokim stopniu, form poetyckich [
epigramat, dystych, wiersz stroficzny, sentencja], a także erudycję kulturową.
Felchnerowski pisze wiersze liryczne, osobiste, biograficzne, ale i o sztuce, o
uprawianiu malarstwa. Ale też o tym mieście - Zielonej Górze. Popisuje się przy
tym wręcz wirtuozowskim opanowanie słowa...Wiersze Felchnerowskiego cechuje z
jednej strony prostota wypowiedzi. ale i finezyjność kształtowania obrazu
poetyckiego....Zawierają elementy humorystyczno-groteskowe, ale przeważa w nich
ton zamyślenia i melancholii. Nade wszystko widoczne jest w nich urzeczenie
światem, nastrojem, intymnością. Wiersze te oddają osobowość autora, a także
jego filozofię. Zwrócić trzeba uwagę, że wiersze te pisane są w okresie
socrealizmu, a jednak nie ma w nich ani jednego poddania się czy też ulegnięcia
propagandzie. Ich funkcja jest czytelna. Uprawianie poezji daje ujście
dwudziestolatkowi i dwudziestosiedmioletniemu człowiekowi, jego wewnętrznemu
światu, ocala w nich to, co jest wartością autentyczną, domagającą się
wyrażenia. Felchnerowski stara się odpoetycznić świat, pisze „wiersze
realistyczne”, ale dba też o niezbywalny element piękna tej dookolnej
realności. Są w tych wierszach też tonacje bardzo gorzkie, stanowiące jakby
reminiscencje doznań wojny, ale i współczesności ówczesnej zapewne. Z
perspektywy lat odczytywane jawią się jako jeszcze bardziej dramatyczne. I
gorzkie.”
Wiersze
Klema pozwolił opublikować syn, Armand w czasie przygotowań do wystawy retrospektywnej ojca.
Wiersze
zostały wydane przez Muzeum Ziemi Lubuskiej w serii tomików poświęconych poezji
i sztuce, w formie katalogów poświęconych Twórcom eksponującym dzieła w Zielonej Górze.
Wśród wielu fanów, miał też Klem w sąsiedztwie, wybitnie wyróżniającego
się z otoczenia Jego przyjaciół, Ignaca K. Z ponurym usposobieniem do życia
pełnił zawód palacza w Biurze Wystaw Artystycznych, którym przez 10 lat
kierował Wiesław Myszkiewicz, stale namawiając swego pracownika do cnotliwego
wykonywania obowiązków. Pan Ignacy, codziennie obcując z dziełami sztuki oraz
ocierając się o malarzy, postanowił sam tworzyć, z tym aroganckim przekonaniem
- „że ja też tak potrafię”. Po rady artystyczne zachodził do dyrektora Muzeum,
zawsze w stanie wskazującym, aby dodać sobie odwagi. Wysoki, szczupły, lekko
fioletowy, - wieża rozkołysana alkoholem. Sztuka nie była dla niego ani
radością ani pokutą. Raczej odpowiedzią na brutalność sytuacji materialnej, z
której można się wyzwolić za pomocą tego towaru. Toteż uprawiał ją bez tego
samo zaparcia, o którym często opowiadają amatorzy, jako o sensie życia.
Zachodziliśmy do kotłowni, aby skonfrontować wskazówki Klema z produkcją pana
K. „Klem - mówiłem, -powtarzasz gesty
Picassa w odniesieniu do Henri Rousseau”.
-”Zgadza się, tylko tamten wszedł tylnymi .schodami do Luwru, a Zielona
Góra to nie Paryż”. Artysta-amator opierał swoje dzieła o piec centralnego
ogrzewania. Pachniało przypaloną sztuką i dusiło czadem. Klem omawiał
poszczególne obrazy używając takich wyszukanych określeń, jak subiektywne
odczucia, fowistyczny temperament, prawie syntetyczny kubofuturyzm,
zintegrowany orfizm, suprematyzm analityczny, psychodeliczny mitotwórczy
surrealizm.
Na
chwilę wychodziliśmy z kotłowni na czyste powietrze, aby kolejny raz
przypomnieć, że Klem nie szanował krytyków, za ich rutynową banalność i
możliwości prestigitatorskie słowem. Po opanowaniu kilkudziesięciu kluczy czy
nawet wytrychów, domorosły krytyk potrafi opisać każde zjawisko twórcze. Klem z
tego zrobił zabawę, przy której artysta-amator, rósł onieśmielony, zażenowany, zachwycony swoją
wielkością. My piliśmy wódkę czystą, twórca wyrób własny doprawiany mlekiem.-”Dlaczego pan dolewa tego nabiału?” -
pytał Klem.. -”Pan jako artysta powinien
wiedzieć, że to jest odtrutka”,- z
miną bezdyskusyjnego znawcy informował konsument, proponując nam chałupniczy
detoks.
W
marcu 1972 upór Pana K. doprowadził do wystawy jego prac, przy okazji
zorganizowanej prezentacji dorobku Sekcji Plastyków Amatorów zrzeszonych przy
Lubuskim Towarzystwie Kultury. Jego prace wisiały w małej salce. Osobno. Trzeba
także powiedzieć. że budziły osobne zainteresowanie.
Po
pierwsze: - Autor nie żywił żadnego szacunku do sztuki prezentowanej w swoim
zakładzie pracy.
Po
drugie: - Artysta osobiście objaśniał treść rzeczywistości, którą wykreował i to osobiste włączenie uważał za
obowiązek twórcy.
Profesor
Jan Wąsicki, rektor WSP zakupił portret mężczyzny o białych oczach na tle głowo-podobnej
formy w kolorze spalonego torfu, z mocną tezą: -”Hiszpan” i widok kamieniczek w
Rynku z objaśnieniem: -” Zrobione z „liniejką” i trzy razy mierzone krokami,
nie ma lipy”. Wzruszał nas Ignacy K, gdy podczas dydaktyczno-artystycznej
biesiady zdawał sprawozdanie z pobytu w Filharmonii Zielonogórskiej. Klemens
zalecił Panu K. zintegrowanie się z muzyką.
-”On
był spokojny siedział przy fortepianie i dosyć cicho się zachowywał, a ona, jak
to baba, jak nagle pogoniła mu kota, ale on nie takie ciepłe kluchy, tak dał
jej popalić, że ledwie te skrzypce z łap jej nie wypadły, ale mocne miała
pazury”.
HAPPENING
na północ od Alp
Pewnego
letniego dnia, chyba w roku 1957, Szef długo stał przy oknie. - „Jedziemy”
powiedział. Jurek K. wyskoczył do swojej warszawy. Klem wskazał kierunek. W
Zawadzie, przy samym końcu wsi, po prawej stronie stał, [nadal stoi] okazały
budynek. Gospoda. Po szerokich schodach, weszliśmy do środka. Przy trzech
oknach, stoliki, po prawej stronie bufet. Dosyć smętni konsumenci obrzucili nas
wzrokiem mało przyjaznym. Wypiliśmy przy bufecie a Klem się jeszcze zaopatrzył.
Butelka była z cienkiego szkła, lekko niebieska, zalakowana brązową masą, która
utrzymywała korek z białej sprasowanej tektury. Wystarczyło uchwycić ten
„zawór” i lekko zakręcić butelką. Dojechaliśmy do mostu w Cigacicach. Jurek
zaparkował na wale przeciwpowodziowym i poszedł łowić ryby. Zeszliśmy pod most.
Odra w tym miejscu zdawała się płynąć leniwie. Ale to tylko złudzenie, prąd
jest silny, brzeg stromy i duża głębia. Rozebraliśmy się, usiedliśmy na kamieniach
i tylko w „dunamówach” czekaliśmy na odpowiednią chwilę. Klem grał na organkach
wzbogacając linię melodyczną trzęsącymi się trelami sprowokowanymi
musztardówką, która ukryta w prawej dłoni pochłaniała lub uwalniała dźwięki
zaplanowane przez koncertmistrza. Muzyk stopy trzymał w rzece. Grał, ale i
nadsłuchiwał. Gdy na most od strony wsi, z wysokiego brzegu Odry, wjeżdżała
rozklekotana ciężarówka, wyładowana materiałem czyniącym hałas, Klem
błyskawicznie napełniał musztardówki. Gdy grzmot nad naszymi głowami zdawał się
rozsadzać most a widmo wyimaginowanej zagłady było tuż, tuż, krzyczeliśmy: -” Ratujmy nasze dusze” lub podobnie
dramatyczne słowa odsłaniające nasze duchowe spustoszenie. Wszystko może się
zdarzyć w świecie chaosu i niepewnego jutra. Ten krzyk miał mieć moc
oczyszczającą z wszelkich małych i dużych trosk. Nade wszystko zaś był to teatr
bez widzów, spektakl błazeńsko-aktorski, dla sił kosmicznych, ze scenografią z
żelaza i wody. Im dłużej krzyczeliśmy, tym coraz silniej odczuwaliśmy związek z
rzeką, która wyzwalała się z przewężenia pradoliny i świetlistą nitką szkliła
się w bezkresnym oceanie zieleni, aż po linię horyzontu. Nigdy nie było tak pięknie.
Happening.
To słowo nie było w użyciu w końcu lat pięćdziesiątych w Zielonej Górze. Według
Tadeusza Pawłowskiego, teoretyka doktryn artystycznych [ kierownik Katedry
Estetyki w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego] Klem wyczerpał pod tym
mostem w Cigacicach, z nawiązką, istotę happeningu: -swobodę działań twórczych,
-wolność wyboru i środków wyrazu
Objawił
także nieskrępowaną anarchię, której przesłanki należałoby odczytać przez
psychoanalizę, wykształcenie i wychowanie. Elementem współ kształtującym
wydarzenie była moja obecność i mój udział. Obalaliśmy uznane reguły i wartości
estetyczne [ nie mylić z naszym lichym odzieniem]. Rolę przypadku powierzyliśmy
niezależnym od nas mediom komunikacyjnym. Związaliśmy przez osobę Artysty
sztukę z życiem. Będąc aktywnym uczestnikiem, kształtowałem, zapewne nieudolnie
relację: - Artysta, widz, spektakl. Nadodrzańskie, pod mostowe wydarzenie
zrealizowało kolejny postulat happeningu: -”cokolwiek-byle
nowe”. Ponieważ, według tej doktryny : -”każdy może być artystą” pod tym
mostem urosłem do takiej rangi. „Niektórzy krytycy happeningu zauważają
ironicznie, iż otworzył on furtkę dla dyletantów i ludzi niewydarzonych”
informuje obiektywnie prof. Tadeusz Pawłowski. [Happening. Wiedza Powszechna. Warszawa 1982]
Najważniejsze
jednak, że w tych Cigacicach odrzucono reguły i konwencje będące pozostałością
sztuki dawniejszej. Zaistniała pełna, niczym nie skrępowana, suwerenna,
niepodległa wolność. I to jest istotne, podkreślał w roku 1982. prof.
Pawłowski, gdy wydano jego prace pt. „Happening”. Gdy w naszym BWA, kilkanaście
lat później, po artystycznej demonstracji Klema w Cigacicach, zorganizowano
happening, to znaczy, gdy jeden artysta rozebrał się za zasłonką, a naród
zgromadzony w Salonie oglądał to na monitorach, Klem zniesmaczony powiedział: -
„ Pierwsza taki numer zrobiła Mata Hari,
w Muzeum Guimet w Paryżu. Ale ona miała piękne ciało i rozebrała się na oczach
publiczności, Chodźmy stąd” i poszliśmy.
Pozostańmy
jednak „w tym temacie”. Happening powrócił do nas jako niewyjaśniony przekaz
podczas trwania „Złotego Grona” w roku 1969. W ramach postulatu programowego: -
„Krytycy proponują” Anka Ptaszkowska, z warszawskiej galerii Foksal
zaprezentowała zdarzenie pt. - „My nie śpimy”. Na polowych łóżkach,
leżąc, nie spali, dosyć młodzi mężczyźni z wyraźnymi odznakami znudzenia. Obok
tych łóżek stał stolik, przy nim trzy osoby, a nad nimi napis: --”Permanentne
Jury”. Poniżej wyjaśnienie, że jury obraduje bez przerwy od dnia 25 - 27.
IX. ” w przypadku, jeśli autorzy chcą zmienić miejsce wykonania dzieła,
członkowie jury zobowiązani są podążać w ślad za nimi”. To nam wyjaśniało,
że dzieło jest przenośne. Istotnie tak było. Najpierw łóżka stały w gmachu
byłego TPPR,[ było takie, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej] gdzie zorganizowano wystawę, potem twórcy
przenieśli się przed Salę Kolumnową Urzędu Wojewódzkiego, gdzie trwały obrady.
Mimo prób nawiązania kontakty, nie mogliśmy pojąć sensu dzieła. Domyślaliśmy
się po wypowiedziach Konstantego
Mackiewicza, artysty zaprawionego w bojach z władzą i krytyką, oraz poglądów
Anki Ptaszkowskiej, że chodzi o to, aby socjalistyczna „mowa-trawa” nie
hamowała świetlistej drogi do wolności
sztuki. Śpiący obóz, a właściwie nieśpiący, a czuwający, po to rozbił swoje namioty, a
właściwie łóżka, aby ta „trawa” nie wyrosła. Tak to sobie wówczas
tłumaczyliśmy. Mniej poważnie ocenił to Klem: „Chlali całą noc i teraz właśnie śpią, chociaż mówią - my nie śpimy.
Niech nam dupy nie trują”. Klem był dla mnie ostatecznym autorytetem i
zupełnie mi to wystarczyło.
Po
latach, a dokładnie w roku 1998 sprawa się wyjaśniła. Leszek Kania, pokazał mi
wydawnictwo Fundacji Galerii Foksal - a w nim -.. Na stronie 370 znalazł opis
zdarzenia w Zielonej Górze. Z tej relacji dowiadujemy się, że pomysłodawcą
akcji - „My nie śpimy” był Tadeusz
Kantor, którego Ptaszkowska odwiedziła latem 1969. w Bled i opowiedziała o
zaproszeniu na wystawę w Zielonej Górze. Na wiadomość, że jego studenci nie
mogą spać, zastanawiając się co pokazać na tej wystawie, Kantor odpowiedział: -”To niech nie śpią”. Wtedy Anka
Ptaszkowska wytypowała trzech studentów Kantora, Mieczysława Dymnego,
Stanisława Szczepańskiego i Tomasza Nowaka, na owych śpiących rycerzy. Wystawie
„Krytycy prezentują artystów” nadano wzniosły charakter. Patronował temu
wyborowi sam prof. Juliusz Starzyński, odpowiedzialny także merytorycznie za
treść obrad na sympozjum; -„Sztuka i
krytyka u nas, dzisiaj”. Malarze i krytycy zjechali tłumnie, licząc, że
teren tego spotkania jest całkowicie bezpiecznym. -Pan Bóg wysoko, Warszawa
daleko. Takiej koncentracji różnych sił nie było dawno. Towarzyszyła temu prasa
i telewizja, znudzona obradami, ale czyhająca na jakiś skandal. Z listy Ptaszkowskiej do Kantora wynika, że
doczekano się na spektakl bez cenzury: -„Zaufani
donoszą nam następujące wiadomości - Starzyński woła, - to błazeństwo! do
cyrku, a nie na poważną wystawę”.
Profesor
Juliusz Starzyński pisał wielkie dzieło „Polska droga do samodzielności w
sztuce”. I tak jak uczony mający do dyspozycji wyposażone laboratorium, na
sympozjach „Złotego Grona” miał swoje „morskie świnki”. Przywiązywał do obrad wielką wagę.
Dziennikarzowi „Gazety Lubuskiej oznajmił”: -”Wyjeżdżam właśnie do
Amsterdamu, gdzie będę uczestniczył w dosyć ważnym posiedzeniu władz Międzynarodowego
Stowarzyszenia Krytyków Sztuki. Chcę tam mówić specjalnie o pewnych sprawach
wyrosłych w zielonogórskiej imprezie”. Dziennikarz „Magazynu Lubuskiego” [nr. 222] donosił o tym z dumą
zapierającą dech w piersiach. Oto impreza zielonogórska podejmująca ważkie
zagadnienia sztuki współczesnej „mogła wyjść refleksem i poza granice kraju” co
zauważył z kolei Henryk Ankiewicz, jedyny z dziennikarzy uczestnik wszystkich
posiedzeń.
Bardzo
to „spanie nie spanie” ożywiło sympozjum. Bierzemy w tym udział bardzo
skolegowani, przez dyskusję i konsumpcje. Uważamy, że taki wybitny krytyk, jak
Jerzy Madeyski powinien zaznaczyć swój udział w permanentnym jury. Pozostał
tego ślad w dokumentacji Anki Ptaszkowskiej: „ Pewien epizod: - w nocy pijany
Madeyski zjawia się pod oknem z kilkoma facetami i wchodzi przez okno po
drabinie. Bardzo szybko jednak wychodzi” Wiesław Borowski śle sprawozdanie do
Kantora: -”Wyszło tam wszystko znakomicie, była atmosfera ostrego napięcia
twórczego i bezkompromisowego ujawniania sytuacji w „środowisku” plastycznym.
Chłopcy spisali się nienagannie...” Z listu Anki Ptaszkowskiej, do Kantora, dowiadujemy się
nieco więcej: -”...zachowali się niezwykle niedojrzałe.[ci co nie mieli spać J.
M.] uwikłani bez przerwy w jakieś bzdurne swoje konflikty, afery z dziewczynami
i. t., p. trzeba ich było bez przerwy trzymać i pilnować. Żadnej koncentracji
nad tym co robią. Nie spali w sposób tak bierny, wykonawczy i nietwórczy, że
płakać się chciało...”.
Klemens
Felchnerowski tutaj stworzył swoją małą ojczyznę. W grudniu 1953 urodził się pierwszy syn,
Armand Wolfgang, w marcu 1956. Tytus Klemens. Obaj są dzisiaj w Niemczech.
Armand skończył studia specjalistyczne i pracuje w jakimś wydawnictwie. Kiedyś
zadzwonił telefon. Armand prowadził długą rozmowę. Mówię: - „Przyjdź do Muzeum,
szkoda pieniędzy na telefon”, a Armand, że nie da rady. - Dlaczego?. - „Bo
dzwonię z Monachium, z nowego mieszkania, właśnie się przeprowadziliśmy. Tytus
także mieszka w Monachium. Niedawno skończył studia
artystyczno-pedagogiczne...”. Pamiętam jak kiedyś siedzieli obaj w koszu na
bieliznę. To było na tych parunastu metrach, przy ulicy Fabrycznej. Pokój z
kuchnią. A teraz Armand ma mieszkanie o powierzchni ponad sto metrów.
Działalność
poza artystyczna
Członkiem
Stowarzyszenia Historyków Sztuki i Związku Polskich Artystów Plastyków Klem był
już od roku1952. Rok później zapisał się do Polskiego Towarzystwa
Archeologicznego. W 1955 został wice prezesem Oddziału tegoż, w Zielonej Górze.
Organizował delegaturę Związku Polskich Artystów Plastyków, został pierwszym
prezesem gdy w roku 1959 plastycy dobili
się własnego Oddziału. Zakładał Oddział Polskiego Towarzystwa Historycznego,
był członkiem założycielem Lubuskiego Towarzystwa Kultury i Lubuskiego
Towarzystwa Naukowego. Krótko był pedagogiem na naszej WSP. Był także
współzałożycielem „Nadodrza” z legitymacją
nr. 1, redaktorem technicznym, ilustratorem i udzielał się aktywnie w
Polskim Towarzystwie Turystyczno Krajoznawczym. Robił scenografię do teatru,
oraz do korowodów winobraniowych. Robił to wszystko naraz, a co najważniejsze
jakoś sobie dawał radę w czasie. Obok tych zajęć zawodowych i społecznych
pozostał ponad wszystko malarzem.
Czy
Jego twórczość zawierała jedną myśl, jakieś kategoryczne przesłanie jedynej
prawdy o świecie, jakie były Jego przykazania, w jakich kanonach się poruszał,
w jakiej liturgii żył? - „Gdybym wiedział jaki obraz namaluję przestałbym
malować”. To wypowiedź Klema. Szukanie odpowiedzi na tak postawione pytania, w
Biblii historyków sztuki: - „Malarstwo
Polskie ostatnich dwustu lat” Tadeusza Dobrowolskiego, naprowadza na
pewien, zapewne dyskusyjny, trop. Profesorem w pracowni, do której uczęszczał
Klem w Toruniu, był Tymon Niesiołowski. W roku 1950. Klem miał 22. lata. Jego
Profesor 68. Należał do długowiecznych artystów, żył 83 lata. Wszystko, co
dotyczyło myśli plastycznej w okresie międzywojennym, było także jego udziałem.
Tymona Niesiołowskiego nic już nie mogło zadziwić. W latach 1912 - 1917
„narodził się” w Krakowie - „Formizm”, tendencja łącząca różne strony
rzeczywistości, „próba stworzenia nowego stylu na podstawie realizmu i piękna”.
Skupieni organizacyjnie formiści, doceniali doświadczenia kubistów,
ekspresjonistów i futurystów. Mieli jednakże i swoje przemyślenia w tym
zakresie. Teoretykiem grupy był Konrad Winkler. Formistom chodziło „nie o
realizm przedmiotu, lecz o realność formy”.
Leon Chwistek, matematyk i filozof, aktywnie działający w ugrupowaniu,
wyspekulował „Strefizm”, którego zasadą był podział obrazu na jednolite strefy
płaskich form geometrycznych i jednorodnych kolorów. W swoim strefiżmie dążył
do „czystego piękna i radości”. Z podręcznikowych formistów, klasyków polskiej
awangardy, należy wymieniać, Leona Chwistka, Tytusa Czyżewskiego, Henryka
Gotlieba, Jacka Mierzejewskiego, Zbigniewa i Andrzeja Pronaszków, Stanisława
Ignacego Witkiewicza...
W
roku 1922. powstaje kolejne, znaczące ugrupowanie, aktywne przez 10 lat, „pełne
podziwu dla piękna świata” - „Rytm”. Doktryna artystyczna, najkrócej jak tylko
można ją scharakteryzować, zalecała rytmiczną budowę obrazu, wyrazisty kontur i
płytką przestrzeń. Walczyła z upiorną perspektywą, skrótem postrzeganym żabim
czy ptasim okiem, oraz wydumanym złotym podziałem. Jednym uproszczonym
zdaniem,- odrzucali to, co w estetyce klasycznej było podstawą kształtów i
harmonii. W „Rytmie” działali, znani dzisiaj powszechnie, jako artyści
galeryjni:- Maja Berezowska, Leopold Gotlieb, Szczęsny Kowarski, Stanisław
Noakowski, Tadeusz Pruszkowski, Władysław Skoczylas, Zofia Stryjeńska, Ludomir
Śleńdzinski, Eugeniusz Żak... Przynależność do ugrupowania nie miała dla
twórców istotnego znaczenia, często zmieniali platformę artystycznego
porozumienia, co jak postrzegamy, nie jest tylko przywilejem artystów. W
okresie międzywojennym działało ponad 40 znaczących ugrupowań. Zawsze
przyjaźnie między artystami wywierają jakiś wpływ na ich twórczość, a także na
uczniów poddanych ich edukacji. Wyzwalanie się spod wpływów „Mistrza” stało się
przysłowiowym postulatem dla każdego prawie malarza po akademii. Profesor Tymon
Niesiołowski „w późnym okresie twórczości posługiwał się dużą i gładką, z
reguły okonturowaną płaszczyzną, wyraźnie często wykreśloną linią, zachowując
jeszcze w wieku podeszłym niezwykłą świeżość i wrażliwość”. Tym cytatem z
Tadeusza Dobrowolskiego, poza wiekiem podeszłym, możnaby określić i
scharakteryzować pierwsze prace Felchnerowskiego. Kolejnym nauczycielem toruńskim,
który kształcił Klema, był profesor Stanisław Borysowski, uczeń Józefa
Pankiewicza, zachowujący, z kolei przez całe życie szacunek do swojego
nauczyciela. Pankiewicz, znający jak mało, kto, awangardę paryską,
zaprzyjaźniony z impresjonistami i wszystkimi tendencjami
postimpresjonistycznymi, uprawiający prawie wszystkie kierunki i poruszający
się lekko w każdej doktrynie, był w tym czasie niekwestionowanym autorytetem na
każdej uczelni plastycznej. Dwukrotnie Stanisław Borysowski prezentował prace
graficzne w Zielonej Górze. W maju 1969. i lutym 1981. Z okazji VI „Złotego
Grona” w 1973 eksponował prace malarskie. Wpływ Stanisława Borysowskiego na
twórczość Klema, zapewne pozostawił jakiś ślad. Drążę ten temat ze znawcą spuścizny Klema, Leszkiem Kanią, aktualnym
wicedyrektorem Muzeum a po wyjeździe
Armanda Felchnerowskiego do Niemiec, kierownikiem Działu Sztuki Współczesnej.
Leszek Kania daje mi odpowiedź na piśmie. - „Cała edukacja artystyczna Klema przebiegała w Jego rodzinnym Toruniu.
W wieku piętnastu lat zaczął uczęszczać na prywatne lekcje plastyki, które
prowadzili Hans Gebelein i Karl Hemmerlein.[ To było w czasie, gdy jeszcze żołnierz radziecki a z nim ramię w
ramie, żołnierz polski nie pokonali jeszcze hydry teutońskie w jej własnym
legowisku. -Berlinie. przypisek J.M.] Obaj byli absolwentami monachijskiej Akademii, a ich
nazwiska można dziś odnaleźć w niemieckich leksykonach sztuki. Gebelein był
głównie portrecistą i pejzażystą, uprawiał także grafikę. Hemerlein zajmował
się malarstwem. Kiedy ogląda się bardzo wczesne prace Felchnerowskiego,
przekazane przez Jego syna Armanda, widać wyraźnie jak z upływem lat, rosną
umiejętności warsztatowe Klema.. Trafił do Tymona Niesiołowskiego, kierującego wówczas Katedrą
Malarstwa Sztalugowego oraz Stanisława Borysowskiego, znakomitego pedagoga...
Ogromnej wrażliwości na kolor, a także skłonność do syntetyzowania...bez trudu
można się doszukać w twórczości obydwu profesorów, a tym samym we wczesnych
kompozycjach Klema... Studia malarskie uzupełniał zajęciami w pracowni
graficznej, pod okiem Jerzego Hoppena...” Na ten temat wypowiedziała się
także, kierowniczka Działu Sztuki Współczesnej naszego Muzeum, Irena Filipczuk.
[Museion Nr.2. styczeń 1999] - „...czołowego przedstawiciela „szkoły
wileńskiej”...uprawiającego drzeworyt, techniki metalowe i grafikę książkową -
oparte na sprawności warsztatowej i szczególnej estymie dla tradycji w postaci
„portretów budowli” z ich historycznym sztafażem. Wpływ Hoppena na graficzną
twórczość Felchnerowskiego pozostał niewątpliwym w licznych cyklach pejzaży z
architekturą, szczególnie zabytkową, gdzie znajdowało ujście drugie zamiłowanie
artysty - konserwacja zabytków”
Klem
próbował wszystkiego. Po epizodzie socrealistycznym, gdy burzliwie
zaktywizowały się awangardowe „izmy”, Klem głodny malarz z peryferii
artystycznej, nie objawił stanowiska urządzonego, już jako tako, w „małej
stabilizacji”. A był już u nas herosem, cóż z tego, że prowincjonalnym. Gdy
Marian Szpakowski po powrocie z Londynu, w roku 1957 założył międzynarodową
grupę „Krąg”, Klemens jako pierwszy
złożył swój akces. W dowcipnej rozmowie z poetką Salomeą Kapuścińską, którą
odnotowałem w katalogu autorskim z roku 1988, Klem mówi: - „ Nie mam nigdy
problemów, ani z tematem ani z formą obrazu. Musi Pani bowiem wiedzieć, że
wtedy, gdy moi koledzy artyści śpią, zakradam się w nocy do ich pracowni,
przeglądam szkice, napoczęte dzieła, a ponieważ mam ogromną łatwość kopiowania
i malowania, podejmuję to co oni
wymyślili i wystawiam wcześniej na wystawach aniżeli oni,...krytyka słusznie
uznaje mnie za ich mistrza i przywódcę duchowego...Przed moimi obrazami trzeba
opróżnić głowę z wszelkich zalegających tam problemów, odrzucić każdą myśl.
Wtedy moje obrazy właściwie się odbiera...”.
No właśnie. „właściwie się odbiera”. Każdy
Jego obraz zawierał bowiem tajemniczą komplikację. Każda nowość, przy wielkiej
świadomości warsztatu, szybko się starzała a drobne nawet dziełka, były
świadectwem zakończonego-nieskończonego poszukiwania.
Z
okazji Salonu Jesiennego, w roku 1972. Ryszard Kiełb, ambitny teoretyk i
bardzo zdolny malarz pisał: -”Jego obrazy istnieją jakoby na pograniczu
„swoistej” abstrakcji, przy czym inspiracja świata zewnętrznego, inspiracja
poetyckości natury w jakiś sposób przebija, sądzę, że intencję autora. Na rysunkach,
sepiach, akwarelach, a także „olejo-fakturach” jest wiele interesujących cech
współistnienia przez wzajemne oddziałowywanie materii. Każda z prac jest
swoistym zapisem chwili, próbą oddania wrażenia wnętrza człowieka i jego
otaczających przedmiotów, nastrojów etc..”
Związany z naszym środowiskiem, twórca wrocławski, Zbigniew Makarewicz,
w roku 1976, omawiając piąty Salon Jesienny, sytuuje Klema w koncepcji -
„kształtowania przedmiotów wywodzących się z różnorodnych tradycji, jak
abstrakcja ekspresyjna”.
„Sztuka
to scena prozy i wzruszeń- bez początku i bez końca, to kształt miłości do
człowieka, przedmiotu materii wszechświata, jest to poszukiwanie ideału i
prawdy...- Malarstwo jest milczeniem,
myślą, przeżyciem, dramatem, rozpaczą, niedomówieniem, intymnością, walką,
ciężką pracą, doświadczeniem” pisał
Klem konstruując swoją teorię - „Kopoizm”.
Miał wcześnie taką wizję sztuki, którą zdefiniował ostatecznie w roku 1975,
jako metodę kontrolowanej podświadomości. „W malarstwie... interesują mnie
rozwiązania fakturalne, z pomocą których mógłbym oddać pewne stany
emocjonalne...Chodzi po prostu, o to, że najczęściej nie zdajemy sobie sprawy,
jak pewne podświadome skojarzenia wywołują u nas uczucie bólu psychicznego,
radości, miłości itp. Próbuję te procesy obserwować i kontrolować, by potem
wyrazić na płaszczyźnie obrazu z pomocą zderzeń faktur - gładkich, szorstkich,
pośrednich - niejako ich wewnętrzną substancję”.
W
naszym Muzeum kolekcja Klema zawiera 1500 pozycji, toteż łatwo dostrzec, że
poruszał się świetnie w różnych odmianach abstrakcji - ekspresyjny świat
zaakceptował całkowicie, podejmował całkiem udane próby w taszyźmie, znał
twórczość awangardy, Wolsa, Hartunga, Mathieuxa, Saulagesa, akceptował
„informel” jako przyszłość sztuk plastycznych, bez symboli, anegdoty, bez
postaci i fabuły literackiej. W
„Muzeionie” [nr. 2. 1999r]. Leszek Kania, znający doskonale cały dorobek
Artysty, pisze:-”... Dla Klema malarstwo
materii stało się programem na całe artystyczne życie. Już w najwcześniejszych pracach można znaleźć
indywidualne cechy jego sztuki, związane z pewną kondensacją formy, preferowaną
kolorystyką i rozbudowaną fakturą...Układy komponowane przez artystę
ograniczały się z reguły do kilku prostych form - koła, jego wycinków oraz
prostokątów. Ich kontury rozpływają się w mrocznych tłach... Chętnie stosował
niekonwencjonalne środki wyrazu.. Wiele obrazów powstawało techniką collagu. Używał ziaren zbóż, skrawków futra,
fragmentów firan, szmaty i grube workowe płótna... Pomimo całej spontaniczności
aktu tworzenia pojawia się tam, jakże charakterystyczny owalny kształt
„klemowego słoneczka”.
Zaprzyjaźniony
z Klemem Makarewicz w roku 1978
obwieścił, że na drogę czystej formy Klem wstąpił już dawno a jego prace
są - „swego rodzaju popisem malarstwa
uprawianego dla niego samego”.
Klem
nie został wpisany w myśl plastyczną naszego kraju. Znani krytycy wyrażali się
pochlebnie, o Jego malarskim, twórczym niepokoju i trudnych poszukiwaniach.
Czytał uważnie Jerzego Madeyskiego, Bożenę Kowalska czy Andrzeja Osękę. Ale nic z tego nie wynikało.
Ogólnie było wiadomo, że brał udział w legendarnym „Arsenale”, mało tego, był
nawet w komisji kwalifikującej prace na wystawę. Klem nie kreował „Arsenału” do
osiągnięć na miarę rewolucji. - „Forma ta
sama- mówił, treść jedynie z lekko uchylonymi drzwiami cenzury. Kolejny wariant
odwilży zaprogramowanej na górze”.
W
imprezach teoretyczno - plastycznych „Złotego Grona” był w miarę aktywnym,
nieraz kontrowersyjnym uczestnikiem w dyskusji. Cenił sobie wyjątkowo medal ze
„Złotego Grona” z 1965 roku w dziedzinie grafiki, jako, że uważał się za równie
dobrego grafika jak malarza. Wyróżnienia za malarstwo, przyjmował z pewnym
sceptycyzmem, jak zresztą i całe przedsięwzięcia związane z tą imprezą. Był
natomiast duszą towarzystwa w wieczorowych sesjach tej imprezy, w klubie
dziennikarzy „Kaczka”. Przynależność do stolika
Klema stała się socjologicznym wyznacznikiem ważności gościa, poza
działaniami czysto artystycznymi. Tutaj rozprawiano, czy słowa Juliana
Przybosia, że z Zielonej Góry jest bliżej do Paryża jak z Warszawy , to tylko
poklepywanie strwożonych prowincjuszy, czy też pewność polityczna, zapewne nie
na miarę partyjnego dogmatu, dawnego I -szego sekretarza KW Polskiej Partii
Robotniczej z Rzeszowa.
Kształtowanie
świadomości, wśród opiniotwórczej elity dziennikarskiej, o warsztacie
twórczym, przybierało różne formy.
Henryk Ankiewicz [Andabata], przyjaciel
artystów, popularny dziennikarz „Gazety Lubuskiej” w swoich „Przechadzkach
zielonogórskich” z 1992. roku opisuje twórcze działanie Klema w trudnej
technice fresku i w preferowanej przez Niego podówczas formie awangardowej.
Malowanie „Kaczki”
”Pierwszy
większy remont klubu dziennikarzy „Kaczka”, przypadł na rok1957, a że był to
okres mody na tzw. malarstwo abstrakcyjne, nazywane inaczej
nieprzedstawiającym, postanowiono jedną ze ścian w sali tanecznej pomalować w
taki właśnie modny sposób. Podjął się tego zadania uznany już wtedy w polskiej
plastyce malarz Klem Felchnerowski. Na Jego to zlecenie kierowniczka klubu zakupiła
pół litra spirytusu i kopę jaj - rzeczy, bez których, jak uzasadniał celowość
zakupu Klem, farba nie złapie dobrze ściany. Termin remontu przesunięto jednak
o kilka miesięcy, co nie zaszkodziło wprawdzie spirytusowi, ale fatalnie odbiło
się na świeżości jaj. Artysta przystąpił do malowania późnym wieczorem,
skompletowawszy niezbędne materiały i sprzęt, a zwłaszcza załogę, w skład
której, według relacji naocznych świadków wchodzili: Stanisław Ziarnkowski
-grafik Gazety i autor rysunków satyrycznych, dr Jan Muszyński - historyk,
wówczas magister i Wojewódzki Konserwator Zabytków oraz bliski druh Klema w
życiu towarzyskim, młodzi dziennikarze - Zdzisław Grzyb i Antoni Łusiak.
Złośliwcy opowiadali potem, że robotę rozpoczęto od rozrobienia i wypicia spirytusu.
Jak było naprawdę nie wiadomo. Faktem jest „bo przechodnie to widzieli”, że
pomocnicy Klema rzucali jajkami przez otwarte okno na al. Niepodległości, a on
sam korygował „wstrzeliwywanie się w ścianę” wołając: „Niżej, wyżej, bardziej w
prawo”. Rano wybuchła bomba - komisja
złożona z członków Rady Społecznej Klubu stwierdziła z przerażeniem, że
wprawdzie górną część ściany pokrywa malowidło abstrakcyjne, lecz na podłogę
ściekają strugi rozbitych jaj, które w dodatku przeraźliwie śmierdzą. Wezwany na
miejsca „zbrodni” Felchnerowski oświadczył, że swego dzieła nie pozwoli
krytykować osobom, które nie mają pojęcia o nowoczesnym malarstwie, zaś co się
tyczy jaj, to on nie odpowiada za ich jakość...”
Skazany
przez prowincję
Klemens
Felchnerowski nie znalazł się w indeksie osób w znakomitej pracy Bożeny
Kowalskiej - „Polska awangarda malarska
lat 1945 - 1970” ani w spisie Aleksandra Wojciechowskiego - „Młode malarstwo polskie lat 1945 – 1970”.
Obie prace zostały wydane w latach siedemdziesiątych. Klem był wtedy po
dziesiątkach wystaw w kraju i za granicą. Te lata to apogeum Jego działalności
artystycznej. Potem jest coraz mniej widoczny. Pozostaje na całe długie godziny
sam na sam w pracowni. Wydaje się być zadowolony z samotności.
W drodze ku śmierci
Dzień
25 stycznia był tylko w dopołudniowym fragmencie czasem z zachowaną
świadomością.
Klem
wstawał rano, golił się, słuchał radia i wpisał do notatnika, jakie zakupy
poczyni. Klemens prowadził te zapiski do samego końca, dlatego jest możliwość
dokładnej rekonstrukcji Jego ostatnich przytomnych godzin. Parę minut po
godzinie ósmej rano, wspomnianego dnia, był już w Muzeum. Po drodze kupił
Trybunę Ludu i Gazetę Lubuską. [Był
znany z czytania Trybuny przed
„Ratuszową” jako, że oddawał się lekturze zanim otworzono lokal]. W Muzeum był
do dziesiątej i właśnie wyszedł do swojego ulubionego lokalu.
Wydarzenia
z 30 maja 1960. roku właśnie z moim Szefem oglądaliśmy z tejże „Ratuszowej”, a
dokładniej z okien wychodzących na ul . Mariacką. Tylko fragmenty do nas docierały,
ale widzieliśmy jak ulicę zajmują milicjanci i jak są wypierani z niej przez
uzbrojony w kamienie tłum, nie tylko obrońców eksmitowanego Domu Katolickiego.
Niestety, gaz łzawiący zmusił nas do
opuszczenia tego wygodnego stanowiska.
Klemens
w dniu 25 stycznia 1980 roku, tego feralnego dla nas wszystkich dnia, był w
lokalu do godziny 11,45. Wyszedł szybko, gdyż umówił się z Armandem w swojej
pracowni. Razem mieli przygotować planszę do wystawy „Barwy Kraju”, której
Armand był komisarzem. W pracowni ojca zamierzał napisać także informację o
wystawie. Gdy wyładowywał plansze przed
pracownią podeszła do niego żona dozorcy: - „Pana ojciec się zabił, zabrało go
pogotowie” powiedziała. Armand wniósł plansze na czwartą kondygnacje i usłyszał
ponownie: -”Pana ojciec się zabił, zabrało go pogotowie”. Dopiero wtedy
zatrwożyła go cisza. Ojca nie było w pracowni. Jak to się mogło stać? Klem
wchodzi do bloku. Pokonuje pierwsze stopnie. I właśnie wtedy, gdy już prawie
osiągnął podest, miast postawić na nim nogę, zrobił pół obrotu i runął głową w
dół.
Karetka
podjechała do Izby Przyjęć około 12,30. Już na klatce schodowej zastosowano
pośredni masarz serca. Już wtedy nie reagował na żadne bodźce świetlne,
dźwiękowe, bólowe. Całkowita arefleksja, źrenice szerokie, sztywne, wyciek krwi
z lewego ucha i nosa. Właśnie tutaj lekarz podejrzewał uraz wielo narządowy i
złamanie podstawy czaszki. Po godz. 13.00. po konsultacjach, ustalono
ostateczną diagnozę. Specjaliści z Intensywnej Opieki Medycznej decydują o
przyjęciu pacjenta na „R-kę”. Dzień 26. 01. Nadal arefleksja, ułożenie kończyn
bezwładne, brak odruchów głębokich. Klemensem Felchnerowskim zajmowało się
trzynaście osób: - 3 osoby w karetce, 3 osoby w Izbie Przyjęć, 2 osoby z
Oddziału Intensywnej Terapii, 2 lekarzy i 3 pielęgniarki na Oddziale „R”.
Konsultacji udzielali: -Laryngologa proszona raz, neurologa czterokrotnie,
okulistę dwa razy. Dzień 27. 01. godz. 10.00. Zatrzymanie czynności serca - w
monitorze linia izoelektryczna. Klem nadal jest ratowany przez całą ekipę
lekarzy. Po pięciu minutach powrót czynności serca. Za czterdzieści pięć minut
ponowne zatrzymanie. Tym razem się nie udaje. Po wykorzystaniu wszelkich
możliwości, uznano chorego za zmarłego. To był dzień 27.stycznia 1980. godzina.
11.15.
I co teraz będzie, zastanawiali się
przyjaciele…
Byliśmy,
a może nadal jesteśmy, miastem ubogim. Czy umiemy dostrzec utalentowanych
artystów?. Czy musimy czekać aż przeniosą się w sfery niebieskie?. Nie wydaje
mi się, że Klem odszedł bo tu się dusił, był niedoceniany, porażony milczeniem,
lekceważony. Może miał taką druzgoczącą
intuicję, że ominęła go zdolność starzenia się?. W każdym razie ta tragiczna
śmierć stała się dopełnieniem Jego życia. Rzeczywistości w której żył i którą
odnotowywał nie wdając się w wyrafinowane analizy. Zapisał: „3 marzec, [1953]
godz. 19, 38. Przyjazd do Zielonej Góry”. Po dwudziestu siedmiu latach: „25
styczeń [1980] godz. 7.00. zakupy, woda kolońska, maszynka do golenia, gazety.
„Ratuszowa”, [tutaj pozostawił nieco miejsca i wpisał]- pracownia, malowanie”.
Niestety, nie wypełnił tego programu.
I co teraz będzie?, zastanawiali się
przyjaciele Klema po Jego śmierci. Ano ! Przestała liczyć się legenda.
Pozostała sztuka. Ona najpełniej napisze Jego życiorys, na trwałe umocni pamięć
o Nim, powie znacznie więcej aniżeli, dociekliwi i skrupulatni biografowie. O
łaskawość losu zabiegają zielonogórscy muzealnicy.
Muzealna
pamięć o Artyście malarzu Klemensie Felchnerowskim
Dyrektor
Muzeum, 4 listopada, dokładnie w 70. rocznicę urodzin Klemensa Felchnerowskiego,
otworzył retrospektywną wystawę i zaprezentował tablicę w gmachu muzeum,
odsłoniętą z okazji tego Jubileuszu. Klem był w latach 1960-1965 dyrektorem
Muzeum. Teraz powrócił tutaj na stałe, nie tylko w formie wmurowanej tablicy,
ale także w nazwie sali poświęconej Jego imieniu. Na deptaku także wmontowano
spiżową płytę, autorstwa Andrzeja Moskaluka, będącą dokładną kopią Jego pracy
graficznej pt: „Figury” [z połowy lat 60]. Autentyczna matryca, wyryta w desce
lipowej, jak i odbita z niej praca graficzna, znajdują się w zbiorach naszego
Muzeum. Podobnie postąpił Leszek Kania, gdy wytypował konkretną pracę z naszych
zbiorów, aby także stała się projektem do płyty deptakowej upamiętniającej
Mariana Szpakowskiego.
Kiedyś
odnotowywano każde pozytywne westchnienie krytyka z metropolii. Złowieszczo
odczytywano w placówkach kultury ponure marudzenia silnego człowieka z
administracji czy polityki. Doświadczenie zielonogórskich placówek
muzealnych, powoduje, że głosy
instrumentalnie traktujące, w szerokim zakresie, dobra kultury, szczęśliwie nie
mają dostępu do kadry merytorycznej i należą do przeszłości. I nie jest to
liryzm emeryta, lecz ciągłe poczucie nobilitacji, przez związek z pierwszą
naukową placówką w Zielonej Górze, która od samego początku repolonizacji miała
zawsze wykształconą i kompetentną kadrę.
Inicjatywa tworząca Aleję Zasłużonych, dla nauki i sztuki przed gmachem
Muzeum, jest potwierdzeniem kulturalnej tożsamości naszego miasta, o co w
sposób wyjątkowo konsekwentny zabiega dyrektor Muzeum, dr Andrzej Toczewski.
Emilia
Ćwilińska rozmawiała z Armandem Felchnerowskim na temat zachowania wierności
Jego ojcu, przez pamięć o Jego życiorysie w naszym Muzeum. [„Museion” nr. 2.
1999r]. -” Jak po dziesięciu latach odbiera Pan nasze Muzeum?” -
„Muzeum
dzisiaj nadal utrzymuje wspaniałą kondycję. Jest swego rodzaju wyspą wysokiego
poziomu estetyki. Profesjonalizm pracy, czystość realizacji powoduje, iż
zielonogórskie Muzeum niczym nie odbiega od muzeów europejskich. Wystawa Klema
zrobiona jest wspaniale, na bardzo wysokim poziomie, jestem nią zachwycony,
myślę, że jest lepsza od mojej, sprzed dwunastu lat.... Komisarz Leszek Kania,
bardzo starannie dokonał wyboru. Precyzyjnie ukazał kolejne etapy twórczości
Klema i co mnie ogromnie cieszy, zaprezentował grafikę, która nigdy nie była
pokazana w całości.... Samo otwarcie wystawy było dla mnie przyjemnym i
wzruszającym przeżyciem. Wśród zgromadzonych gości było szerokie grono
przyjaciół...Ogromnie też cieszy mnie, że w Muzeum zawisła tablica poświęcona
Klemowi...
Twórca
płaskorzeźby, Marek Przecławski: -”Zawsze chciałem zrobić coś dla Klema, nie
myślę o tej ostatniej tablicy,...przy której praca trwała około półtora
miesiąca. Dziesięć lat temu z tej właśnie potrzeby serca zrobiłem duże Jego
popiersie, które stało się później własnością Muzeum...”.
Henryk
Ankiewicz, usposobiony nieco apokaliptycznie do życia, autor wielu ciepłych
tekstów o przyjacielu, Klemensie Felchnerowskim, w „Listach z Palmiarni” pisał
w styczniu 1989 roku: -”Za życia cieszył się w mieście winnic legendą jak nikt
inny. Ta legenda pulsowała jeszcze przez kilka lat po śmierci Artysty. Potem
jednak poczęła wygasać, cichnąć...”.
W
lutym, pierwszego dnia, o godz.21,15. 1956 roku, Klem napisał: -
„Płomień nie gaśnie. Czerpiemy małymi
łykami światło...”
Klem
był człowiekiem złożonym. Potrafił, żyjąc w tonacji romantycznej, nastrojowej,
objawić się niespodziewanie jako cynik i dekadent, żyjący bez planu i nadziei.
Wtedy był groźny, publicznie dyskredytował miejscową władzę, kompromitował
ideologów kierujących kulturą, objaśniał manipulacje teoretyków sztuki,
ośmieszał dyspozycyjnych krytyków. To było w Klubie Dziennikarzy „Kaczka”. Przy
stoliku, wśród miejscowych prominentów, szukających ulgi po wyczerpującym
„otwartym” zebraniu partyjnym, gościł się zdolny i dowcipny architekt. Przez
salę odezwał się do mojego Szefa, zdaniem z wykrzyknikiem:- Klem ! Ty opoju! -
Piję w znoju a ty w gnoju! -odpowiedział
zdaniem oznajmującym Klem. Tak, tak, mój Szef przy swojej inteligencji,
złośliwości, głębokiej wiedzy i umiejętności doboru faktów, był przeciwnikiem
groźnym. Nie był także łatwym partnerem ani w środowiskowych ugrzecznionych
dyskusjach ani na urzędniczych zebraniach. W każdej chwili mógł zasupłać
koronkowy scenariusz opracowany przed posiedzeniem, albo spontanicznie zrodzony
podczas sprzyjającej ku temu dyskusji. Był jednak na tyle ostrożny, aby nie
przekroczyć granicy poza którą przylepiano etykietkę „reakcjonisty”. Z
negatywnego określenia „europejczyk” jak Go kiedyś takim epitetem zaszufladkowano
w „Nadodrzu”, nie wynikały osobiste dramaty. Byliśmy bowiem społeczeństwem,
gdzie kultura Wschodu i Zachodu, miały wytworzyć typ nowego intelektualisty,
bardziej krytycznego dla kultury łacińskiej. W tym czasie, mimo, że byliśmy już
po polskim Październiku, tony epoki stalinowskiej nie zderzyły się jeszcze z
tym co nastąpić miało „pojutrze”. Los zgotował Mu rolę ofiary, gdyż żył w
środku. Nie zdążył się zrealizować w czasie zamkniętym przeszłością, ani
dosięgnąć tego, co powstawało w marzeniach. Żył zbyt krótko. Jego zapis
obejmuje dwadzieścia pięć lat życia. Objawił się jako utalentowany twórca w
latach pięćdziesiątych, zmarł na progu lat osiemdziesiątych. Tworzył na ziemi
wytrzebionej z wszystkiego, co jednoznacznie było polskie. Był pionierem wznoszącym gmach sztuki na
Ziemiach Odzyskanych z ich patriotycznym desygnatem. Dzięki Niemu opieramy się
już o tradycję. Jesteśmy mniej samotni.
Konserwator
przeszłości
Jako konserwator i historyk
sztuki, układy urbanistyczne otaczał szczególną troską. Zabytkowe miasta były
dla Niego wyrazem solidnie uporządkowanego czasu i przestrzeni. Wbrew temu żył
w świecie pełnym chaosu i sprzeczności. Były to szczególnie ciężkie lata dla
służby konserwatorskiej. Ginęły zamki, pałace i dwory, rozpadały się kościoły,
w ruinę popadały nawet solidne mury klasztorne, waliły się całe zabytkowe miasta. Równocześnie piętrzono frazesy o
najskuteczniejszej w skali Europy ustawie chroniącej zabytki. Narastała obłuda
i bezkarność powiatowych urzędników, mających poparcie w prowincjonalnych,
partyjnych kacykach. Jako konserwator, obawiał się, że przyjdzie nam żyć bez
przeszłości, przyszłość zaś rysowała się na tyle gorzko, że aż bolało żyć. Był
poza tym nieczuły, ale to absolutnie, na polityczną klasyfikacje obiektów
historycznych. Metryka i wartość artystyczna decydowały o wszystkim. Nie miał w tym zbyt wielu sprzymierzeńców.
Szanując przeszłość, Klem żył
pospiesznie, w biegu, w wieczystej wędrówce, wbrew temu co ówczesna gromadzka
mentalność władz wojewódzkich zalecała jako porządne życie. Przeciwstawiał się
własną kreacją. Jako nadwrażliwy artysta cierpiał w powszechnej szarości bez
perspektyw, walcząc na swój sposób człowieka wolnego z przekonaniem, że „tak
już będzie zawsze”. Sam musiał zadecydować o swojej szansie w przetrwaniu, czas
bowiem coraz bardziej zawężał ścieżkę życia. Ostatnie lata przed śmiercią Klem z osobowości przywódczej, wkroczył w
osobowość neurotyczną. Coraz mniej udzielał się towarzysko. Mówiono: - Tam Go
widziano. -Tam przechodził. A teraz
dopiero po latach okazuje się jakim szerokim traktem kroczył. Traktem poezji i
malarstwa, tyle, że osamotniony w ostatnich latach swego twórczego, po ostatni
kres, życia.
Wpis ten na temat Klema Felchnerowskiego ogromnie mnie zainteresował. Słyszałam oczywiście o nim jako twórcy żyjącym w Zielonej Górze, lecz niestety, jak wielu młodych ludzi, nie miałam pojęcia jak ciekawą był postacią, o jakże barwnej osobowości. Dziękuję bardzo za ten wpis, pozdrawiam serdecznie. Monika
OdpowiedzUsuńKlema Felchnerowskiego spotkałam dawno temu, kiedy byłam nastolatką i razem ze starszą siostrą chodziłam na "Studium wiedzy o sztuce". Pan Klem był duszą tego wspaniałego projektu i namowił do współpracy aktorów, muzyków, historyków sztuki - dzięki zaangazowaniu tych wszystkich pasjonatów bylo "Studium" imprezą na bardzo dobrym poziomie. Z Panem Klemem kilka razy rozmawialam. Odnoszę wrażenie, że on mnie lubił.
OdpowiedzUsuń