niedziela, 19 lutego 2012

KLEMENS FELCHNEROWSKI [1928 -1980] I



Kim był? Na drzwiach miał napisane kim był.

        



KLEMENS  FELCHNEROWSKI  [1928 -1980]

Wojewódzki Konserwator Zabytków
Historyk Sztuki
Artysta Malarz
Technik Budowlany
Wizytówka na drzwiach była zróżnicowana kolorystycznie. Imię i nazwisko w kolorze czarnym, wytłuszczone. Artysta Malarz, w czerwieni, reszta w zgasłej sepii.
Dariusz Stankiewicz w swojej pracy magisterskiej pisze: -”Początkom życia kulturalnego na Ziemi Lubuskiej towarzyszyło powstanie lubuskiego środowiska plastycznego, które po paroletnim okresie zastoju na początku lat 50. prężnie rozwijało się w latach następnych dzięki aktywnej działalności organizatorskiej i płodności twórczej grupy młodych plastyków przybyłych na te ziemie, wśród których do szczególnie wyróżniających się należał Klemens Felchnerowski..... Do prześledzenia życia, działalności i twórczości tego artysty-malarza, skłoniły autora, po pierwsze, - bogaty i znaczący jego dorobek twórczy, po drugie - całkowity niemal brak opracowań na ten temat, a po trzecie, - chęć utrwalenia jego dorobku twórczego i osiągnięć z działalności społeczno zawodowej.
Mimo, że sytuacja w zakresie publikacji nieco się zmieniła, tezy Autora dysertacji, są nadal aktualne.[Dariusz Stankiewicz. Twórczość i działalność Klemensa Felchnerowskiego \1928 - 1980\. Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Zielonej Górze. Praca pisana pod kierunkiem prof. dr hab. Hieronima Szczegóły. Zielona Góra - czerwiec 1983.r.]
Ja natomiast mam powód  bardzo osobisty.
Wdzięczność - słowo serdeczne. Życzliwa, ciepła pamięć zachowana po dziś dzień, za działanie, czyn, poparcie. Wdzięczność - za pomoc w czasie trudnym, kryzysie dotykającym spraw ducha i egzystencji materialnej. Wdzięczność - wartość tego słowa odczułem wcześnie, gdy zdałem sobie sprawę ile Mu zawdzięczam w sprawach zawodowych. Klem, to pozostała we mnie emocja, ilekroć wracam do czasu, gdy na początku mojej drogi ukazał mi sens pracy. Wracam też z poczuciem żalu za tą przyjaźnią tak bezsensownie zakończoną, przyjaźnią chwilami radosną, wewnętrznie rozedrganą, ale także mającą chwile dramatyczne, ciemne. Piszę te słowa o człowieku, który nie pozwolił zniszczyć marzeń, że czas trudny i marny musi się skończyć. Wykorzenienie pamięci to śmierć.
Życie urzędnika wówczas składało się z wiecznych narad, posiedzeń, uzgodnień, ale nasz Szef nie marnował czasu na rzeczy błahe. Zawsze znalazł czas na zabawę, której nadawał głębszy sens. W ramach rozdygotanych żurnalistów, ktoś odważnie stwierdził, że „...dzisiaj nie wystarcza rozum robotniczo-chłopski. Trzeba do budowy socjalizmu wciągnąć lewicową inteligencję”. Klem miał paradoksalnie odrębne zdanie, twierdząc, że inteligencja była zawsze prawicowa. Gdy się dowiedział, że Jan Paul Sartre ubrał się w mundurek chińskiego komunisty i w Paryżu sprzedawał jakieś materiały propagandowe postanowił dać temu odpór i zobowiązał mnie do wygłoszenia referatu piętnującego lewicę jako źródła zła wszelkiego. Takie referaty wygłaszano zazwyczaj na imieninach, ale mogło też się zdarzyć, że na sesjach nadzwyczajnych organizowanych spontanicznie.
U Klema ucieczka w alkohol, stała się dosyć wcześnie ucieczką od życia, - przed dramatem egzystencji. W końcu jednak stała się sednem egzystencji. Aby temu piekielnemu kręgowi nadać humanistyczny kształt, Klem, jeszcze stale czujny i panujący nad sytuacja, planował biesiady usprawiedliwiając je nauką i filozofią w jej zabawowym wydaniu. Ten narzucony płaszczyk kamuflował istotny sens a zarazem nobilitował zebranych wysłuchujących w oparach alkoholu naukowych bredni, wygłaszanych z powagą i wcześniej zaplanowanych.

GENEZA  LEWICY, czyli skrót badań naukowych

”Rozpatrując problem lewicy przez historyka sztuki w oparciu o historiozofię, wydaje się bezdyskusyjnym, że wszystko, co złe kojarzy się z ta wyuzdaną doktryną. Najpełniej życie odzwierciedla sztuka.
Ten aksjomat nie wymaga dowodów. Sąd logiczny staje się prawdziwy jako jeden z naczelnych twierdzeń systemu dedukcyjnego.
Masaccio, żyjący u progu XV wieku, twórca trzeźwego rozsądku, przedstawił na fresku „Wygnanie z raju” w kaplicy Brancaccich mieszczącej się w kościele pod wezwaniem Świętej Marii del Carmine we Florencji, istotę lewicowego grzechu. Ewa, owe narzędzie wszelkiego zła - płeć kobiecą,- przesłania lewą ręką, mimo, że wygodniej byłoby to uczynić dłonią prawą. Adam zakrył twarz rękoma, co sugeruje, bardzo słusznie, że przeświecający przez perizonium z liści, jego członek jest absolutnie bezgrzesznym fragmentem ciała. Toteż w obiegowo stosowanych przekleństwach nie znajdujemy określeń na prawicę, związanych ze wspomnianą anatomiczną częścią a radość polegająca na unoszeniu się tego materialnego ciała wbrew prawu ciążenia, związana jest prędzej z lewitacją aniżeli z lewicą \mimo fonetycznej zbieżności obu słów\.
Sandro Botticelli, Florentyńczyk, którego śmierć dopadła w pierwszym dziesięcioleciu wieku XVI w ostentacyjno-pogańskim wizerunku zatytułowanym „Narodziny Wenus” przedstawił także tę boginię w ten sposób, że właśnie przy pomocy lewej ręki i pukli czerwono-miedzianych włosów zakrywa swoją grzeszną kobiecość.
Dzieło Giorgionea „Śpiąca Wenus”, jest wręcz pomnikowym przykładem na nasze rozważania. Twórca przedstawił piękne i słodkie ciało w plenerze. Tutaj także owo podniecające miejsce, pełne dramatów w literaturze i najwyższych uniesień ludzi szczególne wrażliwych, zakryte jest lewą ręką. Wśród naukowców znana jest hipoteza, jakoby obraz ten został wykończony przez Tycjana po śmierci Giorgionea. Warto w świetle tych przypuszczeń spojrzeć na tycjanowską „Danae” wykonaną w połowie XV-wieku. Jest to kobiece ciało wielce obiecujące erotycznie, w pozie wyraźnej propozycji seksualnej. Owa kobieta także lewą dłonią dotyka swej istoty.
A oto i ostateczny przykład na logikę naukowych dociekań dostarczony przez boskiego Michała Anioła Buonarrotiego. Gdy niecierpliwy papież dokonał odsłonięcia fresków w 1541 roku sprawa lewicy i prawicy, właśnie za sprawą Kaplicy Sykstyńskiej, stała się niepodważalnym dowodem na obiektywność naszych ustaleń. Główna postać wśród potępionych zasłania twarz lewą ręką, jako, że lewymi racjami kierowała się w swoim życiu. To nie był po prostu prawy człowiek. W wielkiej scenie stworzenia Adama, Ewa odbiera jabłko grzechu z rąk szatana, jakże by inaczej, także lewa ręką. Anioł wypędzający naszych prarodziców z raju, karcący miecz, narzędzie mordu i przewagi nad bezbronnymi, także dzierży w lewicy. Adam podaje lewą rękę Bogu, symbol grzesznego człowieczeństwa”.

Intelektualiści, za wyjątkiem naszego Szefa, nie zrozumieli głębokiego przesłania płynącego ze sztuki humanizmu. Zapewne nie pojęli tego także ludzie w Związku Radzieckim, gdyż jak pisał Jerzy Andrzejewski, ”Człowiek radziecki jest wolną osobowością, ponieważ nurt przemian, któremu ulega i który go kształtuje, wynika z jego własnych potrzeb i pragnień i jest wyrazem jego własnej osobowości”.

Wzmożona aktywność po 1956 roku zgromadziła wielu miłośników badań naukowych w Sekcji Regionalnej Lubuskiego Towarzystwa Kultury. Nazywano ich szperaczami, archiwalnymi molami, albo badaczami regionalnymi. Jedynym prawem do zabierania głosu, a co gorsze do publikacji, był lokalny patriotyzm. Ponieważ umiłowanie Ziemi nadodrzańskiej szło w parze z niewiedzą, nasz Szef postanowił rozwiązać genezę Zielonej Góry i jej rozwój przestrzenny w sposób ostateczny. Z okazji świąt mojego patrona Świętego Jana w Oleju, 6. maja 1957. roku wygłosiłem tekst dotyczący naszego miasta o zaplanowanej tematyce. W sympozjum brały udział osoby towarzysko zbliżone do naszego Szefa. Wtedy przyjaciółmi Klema była elita intelektualna miasta. Jest prawdą, że nie była zbyt liczna, o ile Janusz Koniusz, ceniony poeta i publicysta „Nadodrza”, mógł stwierdzić, że z magistrów w Zielonej Górze nie dałoby się skompletować jedenastki do gry w piłkę nożną z powodu braku liczby osób z takim tytułem. Trzydzieści lat później powtórzyłem to wypracowanie na nudnym posiedzeniu w Archiwum Państwowym z siedzibą w Kisielinie, wśród samych doktorów i kilku doktorantów. O ile pamiętam, w roku 1957 tekst został przyjęty z uznaniem, natomiast u ludzi nauki wzbudził wyraźną konsternację, mimo, że był prawie adekwatny do wartości merytorycznej i tematu roztrząsanego przez kilka godzin wśród regionalnych uczonych.

Geneza i rozwój przestrzenny Zielonej Góry

”Na początku tu, gdzie jest teraz nasze miasto, było błoto i woda. Wśród tych bagien, staro rzeczy, lasów mieszanych i kiepskich gleb, osadnictwo notować można na okres paleolitu. Było marne i przerażone. Obrośnięci plugawym zarostem mieszkańcy ziem nadwarciańsko-nadodrzańskich, przemykali się pośród płowej zwierzyny i wszelkiego typu gadów. Ale to były czasy tak odległe, że nawet znakomity archeolog, Edek Dąbrowski nie potrafi ich sobie wyobrazić. W okresie wczesnego średniowiecza, co bardziej przerażeni członkowie plemienia, zbierali się do kupy i zakładali komuny. Aby im samice nie pouciekały, samce sypali wał ziemny, wzmacniali go kamieniami i glina, a w środku kryli konstrukcję drewnianą, którą tworzyły byle jak ścięte drzewa, co się nazywało konstrukcją skrzyniowo-hakową, \tak to nazywają archeolodzy\. Ale tego także w Zielonej Górze nie odkryli, przeszkadzało im lenistwo oraz brak łopat i pędzelków. W XIV wieku, często okradający się sąsiedzi, zmuszali się sami do wznoszenia murów miejskich. Od razu były one za małe. Miasto rosło. Podnosiło się, na dachach dobudowywano facjatki, lecz i tak jak ciasto przelewało się przez te mury tworząc przedmieścia. Było to oczywiście na początku bez planu. Wydeptywano liczne ścieżki, którymi chodziły kozy, krowy, kaczki, gęsi, świnie i mieszkańcy analfabeci. Gdy już wszyscy taplali się w gnojówce, wytyczano nowe dróżki a nawet szersze trakty gruntowe, później zwane ulicami. Tam gdzie wszystkie się zbiegały był rynek. Sprzedawano padlinę, jaja, buty i ryby z pobliskiej Odry. Żebrali tam mnisi i aby nie mieli zbyt daleko do pracy, w pobliżu pobudowali kościół. Jeden z nich, zapewne, zapewne z ich ferajny,.zasadził gdzieś skradzione, winne krzewy, robił winny ocet i sprzedawał dosyć tanio. Ale nie przedkładano tego nad piwo i okowitę. Jednak ci, co chlali niby- wino zataczali się zawsze do tyłu, przez co wydawało im się, że stale idą pod górę. Oni to właśnie spowodowali, że tę miejscowość podpici przybysze znający łacinę nazwali „Monte Verde”, co każdy pół inteligent i wykształcony zaocznie Polak, umie przetłumaczyć jako Zielona Góra. Ta tradycja się zachowała. W Zielonej Górze stale jest pod górę. Jednak ogólnie jest pewne, że miasto powstało w czasach piastowskich i nazwę jej nadali autochtoni, wśród  których, być może, z całą pewnością, raczej byli, Polacy”.

Mój Szef, jako wychowawca, na każdym odcinku, wprowadził mnie także w życie światowe. W Warszawie zatrzymaliśmy się w hotelu „Mazowia”. ”Idziemy na Foksal”, oznajmił Klem wieczorową porą. Był to mój debiut w lokalu wytwornym. Poczułem, od samego progu, że tutaj nie moje miejsce. Kelner, może tylko tak dzisiaj mi się wydaje, to był wręcz książę, u którego mógłbym być, co najwyżej lokajem. Smoking, muszka i białe rękawiczki na dłoniach dusiciela. Gdy się skłonił Klem zapytał: - „Co polecamy?”. - „Cynaderki w sosie własnym, węgorz wędzony, wysmażone pieczarki na maśle, ziemniaki duszone ze skwarkami, oraz z kiszonym ogórkiem”. Nie pamiętam czy  w takiej kolejności, tak mówił, ale na pewno nie polecał ostryg, chudego łososia, kawioru czy homara. Klem wycelował we mnie paluch. - „Ten facet zje szpinak z jajkiem. Ha Ha Ha!” - „No, co też?” - wybełkotałem czerwony ze wstydu, ośmieszony przed człowiekiem, któremu ja nie byłem godny czyścić butów. Kelner nie skrywał wrednego uśmiechu, a Klem: - „Maszynkę kawy i pół litra”.
To był zwykły biały czajniczek i półlitrowa zwyczajna butelka. To mnie ośmieliło na, tyle, że bez bólu przełknąłem zawartość kieliszka, który z wprawą prestigitatora napełnił ów wytworny elegant, obleśny człowiek, który wyraźnie uciskał mnie klasowo. - „Wybierz temat konwersacji”, powiedział Szef-nauczyciel. - „Może być nieśmiertelna myśl Gaugina - Skąd przyszliśmy? Czym jesteśmy? Dokąd idziemy?”,  albo równie nieśmiertelny temat, żon, konkubin, kurtyzan, kochanek. -”Nałożnic i lesbijek”, dodałem już prawie zaadoptowany do wytworzonej sytuacji.
Nagle Klem powiedział: - „Wybacz, że cię zostawię, ale tam siedzi Wiesiu Borowski, facet wyjątkowy, w towarzystwie dam albo kurew, muszę się przekonać”. Pojawił się kelner, napełnił mi kieliszek, tak jak gdybym był kaleką. Po paru minutach zrobił to ponownie. Gdy pojawił się, aby dokonać ponownie tego gestu, usłyszał: - „Maszynkę kawy i pół litra!”. Wkroczyłem w wielki świat.

Klemens Felchnerowski urodził się 4 listopada 1928r w Toruniu. Do 1943 skończył szkołę podstawowa i rozpoczął naukę zawodu w szkole mierniczej gdzie uczono także rysunku technicznego. Trzeba dodać, że w tym czasie uczył się także malarstwa i rysunku prywatnie. Po wojnie ukończył Państwowe Liceum Budowlane a także już w 1945 zaczął uczęszczać na Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Jako technik budowlany w 1947 zdał egzamin na Wydział Architektury Politechniki Gdańskiej, nie porzucając studiów artystycznych. W konsekwencji w 1952 roku uzyskuje dwa dyplomy. Artysty malarza i magistra zabytkoznawstwa. Z konserwatorstwa u prof. Jerzego Remera przedstawił prace z zakresu inwentaryzacji i analizy historycznej obiektu zabytkowego. Był już wówczas autorem kilku opracowań badawczych z tego zakresu. Dotyczyły one architektury, kwerendy archiwalnej, prób rekonstrukcji zabytkowych budowli oraz opracowań urbanistycznych i studiów historycznych.  Gdy powierzono Mu stanowisko Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w nowopowstałym województwie miał 24 lata i był już znakomitym fachowcem. Od razu trzeba dodać, że także organizatorem. Już od pierwszego dnia prowadził dziennik pt. -”Notatki Zielonogórskie”.
-”Marzec 1953. 3. III. wtorek, 19,38  Przyjazd do Zielonej Góry z Poznania. Śpię u p. Bąka \z-ca kierownika Wydziału Kultury. J.M.\
 4.III. środa, Konferencja z przewodn.P.W.R.N. Grochalskim. Obecny Kier. Wydz. Kult. Juny. \Zygmunt Juny, późniejszy dyrektor gimnazjum w Kożuchowie.  J.M.\. Grupa uposażenia... przyrzeczone mieszkanie i osobne pomieszczenie dla Odziały Konserwatorskiego. Groch, przyrzeka swoją pomoc w mojej działalności. Mieszkanie i osobny pokój, oraz jego wyposażenie przyrzeka także K. Juny, który proponuje abym objął kierownictwo „Ogniska Plastycznego” a w przyszłości Liceum Plast. Współpracownikiem moim - p. Klęsk, mgr hist. sztuki. Oddział konserwatorski de fakto nie istniał i nie istnieje. Cały dobytek składa się z jednego biurka, krzesła, jednej wypożyczonej szafy, przygotowanych w ostatniej chwili, 22 teczek adm, kartoteki zab. \z nazwą obiektu i miejscowością!\ 3 pustych zeszytów, bruliony na ewidencję zab. ruch. nieruch. i archeol. kilkunastu książek, tzw. „Biblioteki podręcznej konserwatora” i łącznie 50 tys. złotych na wszelkiego rodzaju prace;   a\ prace zlecone
b\ wydatki biurowe i gospod.
c\ biblioteka i czasopisma
d\ prace naukowo-badawcze
e\ kapitalne remonty
\16,5 tys. zł! na jeden obiekt. Mury miejskie w Strzelcach Krajeńskich\ Brak funduszów na inne cele j. np. rozjazdy terenowe, inspekcje, diety dla konserwatora, oraz na konserwację innych obiektów itp. Brak kartki papieru nie mówiąc już o innych przyborach. Tymczasowo siedzę razem z kierownikiem i p. Klęsk w jednym pokoju....P. Klęsk oprowadziła mnie po mieście;
a\ Wieża Głodowa z zaułkami
b\ B. Muzeum Winiarskie \ zdewastowany obiekt, eksponaty ruch. bez należytej opieki niszczeją i rozpadają się\
c\ Więzienie Czarownic i [słowo nieczytelne J.M.]
d\ fragmenty murów miejskich
e\ kościół p.w. św. Jadwigi.”
Na każdej stronie kończącej notatki  Felchnerowski notuje gdzie lub u kogo śpi. „Śpię u p. Bąka”. 7. III. sobota odnotował: „Śpię u p. Korcza” a 9. III. „Śpię w Muzeum”.  To spanie w Muzeum potrwa długo. Odnotowuję te uwagi w związku z anegdotą jakoby synowi pierworodnemu, Armandowi, za kolebkę służyła łużycka dłubanka, łódź z dwutysięczną metryką. Ewelina, żona Klema przyjechała do Zielonej Góry, 5. III co  zostało odnotowane: -”Przyjazd Eweliny do Muzeum”. W piątek 17. IV. Klem napisał: - „ Zostaję na stałe w Zielonej Górze- śpię w Muzeum”.
 „Notatki Zielonogórskie” Klemens zaopatrzył małym dopiskiem: -”autopsja”. Istotnie, odnotowywał wszystko, co Go interesowało, najważniejsze jednakże są zapiski zawodowe. Na przykład: - „5. III....pisanie podania, życiorysu, ankiet...Przejęcie w Wydz. Fin. od dz. likw. 2 obrazów. Umarł J. W. Stalin. Śpię u p. Bąka”. 9. III. Klemens opracował podział czynności i plan pracy, który mógłby być i dzisiaj realizowany. Od strony merytorycznej nic się nie zmieniło. Ciekawe, że secesja i eklektyzm nie były w kręgu Jego zainteresowania, jako artysty. Jeszcze jedna notatka ukazująca intensywność życia administracyjnego: „9.III. poniedziałek, odprawa \zebranie\. 1\Podnoszenie poziomu pracy kult-oświat. w Spółdz. Produkcyjnych”.
To było ważne zagadnienie ze względu na pałace i dwory, które miały nowych użytkowników. W piątek 27. III. odbyła się narada  od 10,00 do 12,o7 co Klemens odnotował z aptekarską dokładnością. Narada odbyła się w sprawie pisma „min. Sokorskiego z dnia 19. III 53 dotycząca realizacji Uchwały Kolegium z I Zjazdu Spółdzielni Produkcyjnych Na naradzie byli obecni wszyscy pracownicy Wydziału.
2\ Sprawozdanie z działalności Wydziału Kultury...
3\ Narada aktywu kulturalnego
4\ Narada z plastykami
5\ Narada z kierownikami muzeów
6\ Zorganizowanie Ogniska Plastycznego...”
Obok tych spraw mącących w głowie, było także wiele bieżących. Na przykład:- ”...10. III. wtorek...Przyjazd Kier. Oddz. Kultury przy PPRN w Sulęcinie, Henryka Szczęsnego w sprawie zegara zabytk. znajdującego się w ich posiadaniu \data 1787\ poniemiecki. Otrzymanie nominacji na Woj. Konserw. Zabytków. Załatwianie spraw bieżących....Wykreślanie rubryk do księgi zab.”

Konserwator, jako artysta malarz wykonał także dekorację na akademię żałobną z powodu Stalina, ale na ten temat jest tylko sucha informacja. Obok tak prozaicznych czynności Wojewódzki Konserwator Zabytków mgr Klemens Felchnerowski opracował program z którego dzisiaj możemy zrekonstruować ówczesny stan obiektów zabytkowych, świadomość władz terenowych, politykę województwa. Słowem, stworzył  w swoich notatkach  lustrzane odbicie pracy  dwóch osób, Pani mgr Krystyny Klęsk i swojej własnej. Przedstawił początki i powstanie służby konserwatorskiej w naszym województwie. Nie sposób przecenić Jego kompetencji i zasług w tym zakresie.
Wszystkie cytaty pochodzą z zeszytu 1. Dzienniczka Konserwatorskiego, Zielona Góra 1953.   

Władze także wywiązały się z przyrzeczenia i przyznały Klemowi mieszkanie przy ul Fabrycznej, z puli specjalistów, którą miał do dyspozycji ówczesny Przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej. Zamieszkał w bloku przeznaczonym dla wojskowych i prokuratorów. Stanowił nikły procent nietypowej profesji w tej walizce mieszkalnej.

Po kilku latach Klem dostał mieszkanie na nowobudowanym Osiedlu Wazów a ja wraz z rodziną  dostałem przydział na ten pokój z kuchnią. Jerzy Piotr Majchrzak, dzisiaj profesor Uniwersytetu Zielonogórskiego, kiedy był jeszcze skromnym dyrektorem Archiwum Państwowego w Zielonej Górze, przyniósł mi odpis mojego podania:

„Poznań. 9.7.56.r.
Jan Muszyński. Gniezno. Zielona 9\4 

                   Do Wydziału Kultury
Woj. Rady Narodowej w Zielonej Górze.

W roku 1956 ukończyłem czteroletnie studia z zakresu Historii Sztuki  na Uniwersytecie im A. Mickiewicza w Poznaniu uzyskując stopień magistra. Zwracam się z prośbą do Wydz. Kultury Woj. Rady Narod. w Zielonej Górze o łaskawe wyjaśnienie mi, jakie istnieją możliwości zatrudnienia mnie w Wydz. Kultury, [U Woj. Konserwatora Zabytków]. Proszę uprzejmie poinformować mnie także o wysokości poborów i możliwości zamieszkania na terenie Zielonej Góry.
                                               Mgr.Muszyński Jan
\pisownia jak w oryginale J. M.\

Już 16 lipca otrzymałem odpowiedź  pismem: -  KL. V-125\18\56
Wydział Kultury - Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze.
  Wojewódzki Konserwator Zabytków w odpowiedzi na wasze pismo wyjaśnia, że istnieje możliwość zatrudnienia Was w tut. Wydziale u Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z wynagrodzeniem około 1.000 zł miesięcznie i to od dnia 1 sierpnia br. Wydział Kultury nie może jednak zapewnić mieszkania, ponieważ nie dysponuje przydziałami. O ile zdecydowaliście się na w\w pracę i znalezienie  mieszkania we własnym zakresie należy  o tym powiadomić niezwłocznie nasz Wydział.
Tak też niezwłocznie uczyniłem i to była najlepsza decyzja w życiu.

Komórka konserwatorska była już wtedy dobrze zorganizowana.

Po dwóch miesiącach pracy, kiedy rząd kierowany przez Gomułkę, miał jeszcze zakarbowaną w pamięci nauczkę z Poznańskiego Czerwca i kiedy rosła nadzieja, że w sprawach kultury będziemy bardziej oporni, kiedy proces krytyki socrealizmu nabierał tępa, mój szef zaproponował posiedzenie artystyczne na strychu domu, w którym mieszkał. Z pierwszego pietra, mieszkania Konserwatora, zabraliśmy dwa krzesła, co nie co gastronomii w produktach stałych i średnio procentowym płynie. To miało stworzyć odpowiedni kontekst do dyskusji i do dzieła, co zrozumiałem dopiero, gdy prawie powalił mnie efekt przedsięwzięcia twórczego mojego Szefa. Otóż, na przybitej, do krokwi drewnianej więźbie dachowej, objawiła się praca Artysty - praca gigant obejmująca zamalowaną powierzchnię o wymiarach przekraczających 2 metry na 3. Długość pracy obejmowała prawie całą ścianę strychu. Ramiak obciągnięty płótnem został na stałe przymocowany do krokwiowo-belkowej konstrukcji dachu z ciesielską zajadłością. Dzieło, to pamiętam doskonale, było abstrakcyjne i nie eksperymentowało z innymi materiałami, poza farbą olejna. Ta uwaga jest na miejscu, gdyż Klema pamiętamy nade wszystko z Jego okresu strukturalizmu, gdy eksperyment z różnymi materiałami stał się Jego żywiołem. Tę pracę stworzył w spontanicznej furii, nie tyle w konspiracji, ile z tęsknoty za pracownią. Moją pierwszą myślą było, że mój szef doznał jakiegoś metafizycznego, szalonego objawienia, że powinien wszystko zamienić wokół siebie w sztukę i pracownię malarza. To, jak dzisiaj sądzę, wynikało z braku wiedzy o sztuce współczesnej. Nawet się nie dziwię specjalnie, jako, że studia ukończyłem według najbardziej postępowego scenariusza radzieckiego. Wiedza o zgniłej sztuce Zachodu nie zdążyła dotrzeć na poznańską historię sztuki. Mój Szef, genialny, ale nawiedzony Artysta malarz, tak mi się wydawało, rozłożył konsumpcję na poziomej belce i milczał. Był poważny, nawet w chwili polewania. Stałem jak słup, jak przysłowiowa żona Lotta.

„Stężałe przerażenie, pomieszane z podziwem i zadziwieniem odjęło mi mowę. Ta ciemna i bezdennie głęboka studnia, w która wpadłem, wynikała z rozmiaru, koloru i formy. Linie kostnej czerni obejmowały fiolety, zielenie ziemiste i umbry palone. Widmowo paliły się plamy oranżu. Ołowiowa biel walczyła zajadle z jasną ultramaryną. Gryząca cytrynowa żółć świeciła w drobnych plamach, stykając się z ochrą jasną, aby spopielić się na krawędziach styku z ceglastą czerwienią. Błękit paryski obejmował obrzeża, łagodząc całość, mimo ekspresji warsztatowej i ostrości geometrycznych brył. Nie wiedziałem jak to nazwać, jak określić, nawet nie byłem pewny czy to jest obraz czy odległy widok jakiegoś nierealnego świata. To mógł być krajobraz, albo krwiożercza  scena batalistyczna. W rzeczy samej. Panorama nierealnego świata. Niestety, niemota całkowita. Wreszcie wydukałem nieśmiało:- „Surrealizm”. Ale mój Szef, jako realista poczuł się wręcz dotknięty. Nie zaoponował, jedynie łaskawie się zgadzając na „niepokojący klimat”.

Gdy już na znęcał się do woli, poniżając wszystkich przy okazji historyków sztuki, a szkołę poznańską w szczególności, rzekł nagle:- „Praca jest twoja, to dobry obraz, palanciku, sztuki historyku”. -”Ale jak ja go zabiorę?” - zastanawiałem się na serio. „Warunek jest jeden, w całości, musisz rozebrać dach.” Zaoponowałem twierdząc, że można po kawałku. Pani Renoir sprzedawała obrazy męża, wycinając partie z płótna o ile miała na taki fragment bogatego nabywcę. „Bo to była głupia dupa” objaśnił mnie z całą szczerością, twórca dzieła. Gdy zamieszkałem na Fabrycznej 20 po obrazie na strychu nie było już śladu. Pamiętam i obraz i klimat tego spotkania. Przy nim, bowiem wypiłem „bruderszaft” z Szefem. Nie mogłem się przyzwyczaić od razu do tego: - „Klem”. Powoli właśnie ten Klem wprowadzał mnie nie tylko, w tajniki sztuki awangardowej. W mojej, świadomości to prekursorskie dzieło ze strychu, kojarzyło mi się z przeżywaniem  wielu, przy różnych okazjach, często niezasłużonych, upokorzeń.

Praca dyplomowa Klema na tytuł magistra sztuki nosiła tytuł; „Dyskusja na budowie”. Tym samym wpisywał się w nurt sztuki Polski Ludowej okresu socrealizmu. Był dobrym uczniem, co potwierdza znajomość „mowy-trawy” w przykrym incydencie, który się Klemowi przydarzył. Spece od propagandy uznali, że chwalić ustrój można i należy także przez omówienia lub noty krytyczne dotyczące sztuk plastycznych. Klem doznał także tego typu iluminacji i wykazał się perfekcjonizmem w operowaniu egzotyczną frazeologią języka socrealizmu. Spec i na tym polu, co później uznał za hańbę w swoim artystycznym życiorysie. Starał się usilnie odkupić swoją winę. Obraz na strychu był tego dowodem. Ekspiacja Klema dotarła aż do prof. Juliusza Starzyńskiego, gdy podczas „Złotego Grona” objawił teksty teoretyczne dyrektora Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk, z okresu stalinowskiego. Może pragnął się zemścić za podawaną nam wiedzę w tym okresie a może tylko ze wstrętem przypominał, że nie tylko Jemu wydarzył się „wypadek przy pracy”. Poniżej tekst tej wpadki odnotowany w czerwcowym numerze Gazety zielonogórskiej z roku 1953.
       „Józef  Kaliszan, młody rzeźbiarz poznański, którego prace oglądamy w Muzeum Zielonogórskim, - odniósł w ostatnim czasie szereg sukcesów artystycznych. Od początku swej twórczości artysta przyjmuje jako jedyną słuszna - twórczą metodę realizmu socjalistycznego. Kaliszan odrzuca wszelkie formalistyczne i estetyzujące burżuazyjne teorie w dziedzinie malarstwa i rzeźby i wchodzi na odkrywczą drogę poznania i wyrażania świata i jego zjawisk społeczno-ekonomicznych i politycznych. Z dłutem i piórem w ręku przystępuje Kaliszan do walki o realizację zadań naszego Planu 6-letniego, wolności ludów kolonialnych, do walki o pokój. Kaliszan szuka tematów do swoich prac w socjalistycznym  budownictwie naszego kraju, w pracy robotnika i chłopa. Rysuje największych ludzi naszej epoki, czerpie pełną garścią z historii ruchu robotniczego w Polsce. Dziełem jego są rzeźby przedstawiające Wieniawskiego i prof. Joliot-Curie, Marcina Kasprzaka i Chopina. Na wystawie zielonogórskiej przeważają rysunki. Na specjalne wyróżnienie zasługuje oryginalnie ujęty portret Józefa Stalina. Ciekawe też są portrety studentów koreańskich oraz Ethel i Juliusza Rosenbergów. Uwagę zwiedzającego zwraca także bardzo dobry rysunek chłopa średniorolnego z gminy Kazimierz Biskupi, portret Małgorzaty Fornalskiej i Jana Turlejskiego. Rysunki takie, jak szkic „Brygady przy martenie” , „Żądamy pokoju”, „Na zebraniu gminnej rady narodowej” i inne świadczą o szerokim wachlarzu zainteresowań Kaliszana”.

Najbardziej zdumiewające, że to omówienie twórczości Kaliszana pochodzi z okresu, gdy Klem był piętnowany za brak ideowej koncepcji w sztuce. Recenzent „Gazety zielonogórskiej” wytykał bezideowe pejzaże Felchnerowskiego,  karcił Go za niedostrzeganie i pomijanie „ważnego zagadnienia przebudowy naszej wsi” a także wyrażał arogancką nadzieje, że „zetknięcie się z krytyką pozwoli mu poznać własne błędy”. Jestem pewien, że  Klem miał własną teorie sztuki, nawet w czasie gdy pisał pełną hipokryzji recenzencką notkę dla swojego „kumpla”, równie młodego malarza jak On sam. W związku z tym tematem nie sposób pominąć mojej edukacji w zakresie „krytyki artystycznej”. W lutowym numerze „Nadodrza” 1958 pozwoliłem „ się pokusić o ocenę dorobku twórczego, bez stosowania taryfy ulgowej, z okazji jesienno-zimowej ekspozycji...plastyków reprezentujących 60 prac w różnych technikach i formatach”. W poczuciu całkowitego braku odpowiedzialności pisałem o swoim Szefie: -
    „ Klem Felchnerowski wystawił 15 prac. Są one niejednolite, pełne niepokoju i skoków jakościowych. Może właśnie dzięki temu Klem Felchnerowski pokazuje dokładniej niż inny plastyk przemiany jakie, zachodzą w kulturze malarskiej po tak zwanym okresie socrealizmu, narażonej na różne wstrząsy i kryzysy w szeregach awangardy malarskiej. Klem Felchnerowski, podobnie jak Szpakowski jest malarzem na wskroś nowoczesnym. Potrafi jednak wystawić obok rzeczy rzetelnych też surowe i niedopracowane. Jest to plastyk wiecznie poszukujący i w technikach i w środkach wyrazu.
    Najlepszą pracą Klema Felchnerowskiego jest maleńka w formacie perełka zatytułowana „Kolorowe miasto”[gwasz]. Jest to praca bardzo rzetelna, niezwykle poprawnie skomponowana, czysta, bezpretensjonalna i chyba najlepsza na tej wystawie w ogóle. Podobna w ujęciu, nieco większa w formacie praca zatytułowana „Kompozycja”[gwasz] nosi podobne cechy. Obok tych dwóch doskonałych można znaleźć i znacznie słabsze a w szczególności wydzieranki „Stary człowiek” i „Plaża”, które są chaotyczne i przez to wprowadzają dezorientację w ogólna ocenę prac tego plastyka. Jest to jednak usprawiedliwione temperamentem i rozmachem malarza”.
   Klem nie tylko przeczytał ten tekst, ale, co dzisiaj akceptuję, bezlitośnie go wyszydził. Co gorsze, w towarzystwie swoich znajomych, w mojej obecności, analizował ten mój nieszczęsny debiut, traktując to, co napisałem, jako tekst do kabaretu. Nie pomogło moje kajanie, a nawet pod własnym adresem powtarzanie fraszki Tuwima: -” Krytyk i eunuch są z tej samej parafii.  Każdy wie jak robić, tylko nie potrafi”. Klem, gdy już Go zapewniłem, że nie będę tego robił bez uprzedniego uzgodnienia tekstu, złagodniał i oznajmił: -” Gdy pojedziemy do Warszawy [ a wyjazdy były wtedy, co najmniej raz w miesiącu], to w pociągu zrobię z ciebie prawdziwego krytyka. I tak się stało, to znaczy, taka próba miała miejsce, jak jednak pokazało życie, bez pozytywnych efektów.
 Po wejściu do pociągu, Klem obszedł wagon, wybrał dwa miejsca przy oknie, piwo postawił na podłodze i uroczyście oznajmił:
- A teraz słuchaj uważnie, porządny facet nie zajmuje się krytyką.
- Jak to, zaoponowałem, a pana Wiesława Borowskiego, sam mówisz, że cenisz wysoko.
Klem: To inna sprawa.
Ja:  Niby  dlaczego?
Klem: Nie zagaduj, nauczę cię przeprowadzać wywiad. Zapisuj wszystko dosłownie, nic nie przekręcaj. I nic nie dodawaj od siebie. Chodzi o wywiad a nie o tekst do kabaretu. Ha! Ha! Ha !
Ja: Dobrze jak wszystko, to wszystko, zapamiętaj sobie.
[otworzyłem kajecik, przygotowałem wieczne pióra, długopisów jeszcze w Polsce wtedy nie było].
Klem: Nie truj dupy. Jak wywiad, to wywiad.  Na początku musisz się umówić z artystą, gorąco go poprosić oczywiście, że taki wywiad jest twoim pragnieniem i ze chcesz go przeprowadzić. Dobre robi wrażenie porównanie twórczości twego artysty z uznaną wybitną indywidualnością.  Z tym, że trzeba to mówić lekko, na uśmiechu, przyjaźnie, ale towarzysko, komunikatywnie. Oczywiście, trzeba się wykazać znakomitą wiedzą, wprost erudycją, na temat twórczości tego artysty.
Ja:  Czego?
Klem:  Że się zna jego życiorys, etapy jego sztuki, że się bywa na jego wystawach. Rozumiesz?
Ja: Tak
Klem: Musisz pytania tak zadawać, aby się nie chwalić, że ty to wiesz, tylko tak, aby to wychodziło mimochodem.
Ja: Oczywiście.
 Klem: No ... jakie by tu na początek?.
Ja; Kiedy się urodziłeś?
Klem: Palancie, na ty! Kiedy się szanowny pan urodził?
Ja: e...tam.
Klem: No to, kiedy się pan urodził? Ale to musisz wiedzieć. Mówiłem tobie żłobie jeden. Pytanie musi być inteligentne.
Ja: Gdyby pan nie był malarzem, to czym by pan chciał być?
Klem: Alfonsem. Ha Ha Ha. Możesz sobie zapisywać. Wywiad trzeba autoryzować. Inaczej możesz go sobie w dupę włożyć.
 Ja: Jak autoryzować?
Klem: Przed drukiem, ten, z którym przeprowadzasz wywiad, musi wyrazić zgodę na jego opublikowanie. Inaczej ten wywiadowca mógłby zrobić durnia z człowieka, z którym rozmawia, albo nawet wroga naszego kochanego ustroju. Ha Ha Ha.
Ja: Jak wroga?, jak durnia?
Klem: Tak jak ty, zadając głupie pytania.
Ja: Ale sam powiedziałeś, że sutenerem.
Klem: Jak ja będę autoryzował, to mogę mówić, co chcę, kapujesz, a potem mogę się wyprzeć i jeszcze ciebie do sądu podać. Na pewno byś kiblował.
Ja: Ale sam powiedziałeś, że chciałbyś się opiekować prostytutkami.
Klem: Z głodu bym zdechł, gdzie w Zielonej Górze masz kurwy?
Ja: Jedna mieszka...
Klem: Nie pierdol od rzeczy, chcesz piwa?
Ja:  Ale zapiszę wszystko, daj.
Klem:  Zapisz, zapisz, ale pytania zadawaj mądre.
Ja: Pana rocznik kształtował się w anormalnych warunkach.
Klem: Co ty pieprzysz?
Ja: Wczesna młodość podczas okupacji hitlerowskiej, dojrzewanie w okresie walki o utrwalanie władzy ludowej, następnie to co się określa dzisiaj, wypaczeniem władzy w walce z gomułkowszczyzną i kultem jednostki.
Klem: No, dobrze może być.
Ja: Czy to nie spowodowało w pana pokoleniu poczucia alienacji? Przecież to wy byliście zafascynowani rewolucją, zakładaliście spółdzielnie produkcyjne, donosiliście …
Klem: Chyba zgłupiałeś!
Ja: Realizowaliście walkę klas nawet tam, gdzie wroga nie było, na wsi utrwalaliście podział klasowy, na biedniaka, kułaka, średniaka, co to ma duszę wykołowaną i raz przechyla ją do koncepcji biedniaka a kiedy mu pasuje, to do mentalności kułackiej.
Klem: Średniak ma dwie dusze...
Ja: Żyliście często obok zdrowej, racjonalnie myślącej młodzieży a mimo to wasze poglądy...
Klem: A ty do ZMP nie należałeś? W czerwonym krawacie na egzaminy nie chodziłeś? Na piersi opaski z okazji 1. maja z wykonaną normą nie nosiłeś.
Ja: To właśnie pan skandował - Stalin - Stalin- Pokój - Pokój. To pan płakał po jego śmierci
Klem: A ty nie? W Poznaniu może tak nie było, tylko w Toruniu? Co?
Ja: Ale pan jako artysta, człowiek o większej wrażliwości, powinien zauważyć wcześniej, że normy moralne są dostosowywane do odgórnych życzeń, nie do realnej rzeczywistości.
Klem: ?
 Ja: Pan i pana koledzy, przed październikiem nie osiągnęli takiej dojrzałości politycznej, jaką wykazali mieszkańcy Poznania.
Klem: Niby czemu?
Ja: Bo wskoczyliście na tego rumaka socrealizmu.
Klem: Chyba na osła.
Ja: I pognaliście na złamanie karku, nie szanując swych profesorów, wielu ludzi pozbawiliście katedr. Co może nie?.
 Klem: Trzeba wiedzieć, że był „Arsenał”, że skutki przeżyliśmy, że rozczarowaliśmy się do wielu założeń teoretycznych. Ale pragnę panu przypomnieć, że wasi profesorowie cytowali Malenkowa, Kalinina, że nie wspomnę już o Józefie Dżugaszwili. Wasi ZMP-owcu zapisali się jak mało kto w zwalnianiu wybitnych historyków sztuki. Księdza profesora   Szczęsnego-Dettloffa wyrzuciliście...
Ja: Wszystko zapisuję.
Klem: Historycy sztuki są najbardziej sprostytuowani, a dlatego tak to określam gdyż wielu nie musiało. Ale podlizywali się.
Ja: A literaci to może nie?
Klem: Wilczek, który produkował marmoladę a wchodził bez mydła, a „Kampania znaczy walka” a „Buraczane liście”. Tutaj każdy sobie siurkał ze swojego Jalu-Kurka. Literaci dobrze się mieli, gdy tymczasem artyści przymierali głodem, nie wystawiali...
Ja: Ale nie wszyscy. Historycy sztuki byli bardziej przewidujący. Mój profesor Zdzisław Kępiński kupował dzieła od artystów zakazanych. Poznańskie muzeum ma dziesiątki prac Jana Cybisa...
Klem: A drugi historyk sztuki mówił, że Matejko przewidział, rolę klasy robotniczo-chłopskiej, jako hegemona i że to wykazał w „Dzwonie Zygmunta”, ukazując klasę robotniczą na pierwszym planie a króla i magnaterię w głębi. Bo się zesram...
Ja: A jak artysta wymalował na jednym obrazie fabryki, strzechy wieśniacze...no jeszcze junaka...
Klem: Jakiego junaka?
Ja: Motor oparty o chatę krytą słomą, do której prąd idzie prosto ze słupów wysokiego napięcia, tutaj to ja się zesram, a drugą stroną jadą wozy z transparentami: ”Zboże do miast”, „Niech żyje sojusz robotniczo chłopski”...
Klem: Co, sojusz ci się nie podoba?
Ja; A wszystko zatytułowane „Słoneczko socjalizmu zagląda pod strzechy wieśniacze”.
Klem: I to ma być wywiad. Zawsze tylko do kłótni doprowadzisz, skurwysynu.  Sram na ciebie. Odpierdol się.
Ja: Trzeba przyznać, że tej młodzieży, to znaczy nam, nie można było odmówić patriotyzmu, zaangażowania, serca, umieliśmy się kochać,,,
Klem: Zamknij się, bo ci przyłożę.
Ja: Walczyliśmy z ciemnogrodem, klerykalizmem, odbudowaliśmy Polskę, przemysł. To chłop przyszedł do miasta, wzniósł porty i huty.
Klem: Mówię ostatni raz!
Ja: Uczyliśmy się wierszy na akademie: „Rewolucja parowóz dziejów, chwała jej maszynistą, cóż, że wrogie wiatry powieją, chwała płonącym iskrom. Chwała tym, co wśród ognia jak słup granitowy stali. Jak wcielona wola i rozum.
Klem; Jak Stalin. Chcesz piwa?
Ja: Daj!.                       

Tekst powtórzony został z mojego katalogu autorskiego. W roku 1988 ukazał się w takiej formie, po auto cenzurze dotyczącej wypowiedzi na tematy polityczne w zbyt ostrych i niecenzuralnych sformułowaniach.

Klem uprawiał z powodzeniem różne dyscypliny sportowe

Klem sport  miał we krwi, wpisany w rodzinną tradycję. Rodzice, ojciec bokser i zapaśnik, matka uprawiająca do wieku średniego, siatkówkę, zachęcali syna, aby obok nauki, nie zaniedbywał ciała. I tak już w 1945 Klem był mistrzem miasta Torunia na 100 metrów, w pływaniu, stylem klasycznym. Poza basenem zdobył mistrzostwo miasta w trójskoku. Potem jeszcze w pływaniu mistrzostwo Pomorza i w wyścigu, „Wpław przez Bydgoszcz”. Mało tego, jeszcze mistrzostwo Torunia w skoku wzwyż. Należałoby dopisać jeszcze kilka znaczących sukcesów a także odnotować „czasy”, w  których te tytuły zdobywał. W mistrzostwach Pomorza, w pływaniu na 100 m. stylem klasycznym w sztafecie Klem miał najlepszy czas powojenny,- co odnotowano w prasie-  przewidując dla utalentowanego sportowca świetlisty szlak sukcesów. Byłem świadkiem, gdy Klem rozstrzygał kontrowersję redakcji sportowej naszej gazety, na temat wyników i miejsc na podium, podając bezbłędnie daty, nazwiska i miejsca zawodów. W tej materii, miał takie bezbłędne TURBO doładowanie w mózgu, objawiał wprost fenomenalną pamięć. Był wręcz traktowany jak encyklopedia wyników sportowych, krajowych i ważniejszych, zagranicznych. W tym temacie Klem płynął rozległym halsem. Jeszcze w Zielonej Górze, towarzysko pchał się do siatkówki a także do boksu i zapasów. Ale niestety, nie miał przeciwników.

Obok tego złodzieja czasu, jakim są treningi, Klem pisał teksty popularno-naukowe do gazet i tygodników [także to robił od początku pobytu w Zielonej Górze] a co, już najbardziej zdumiewające, wiersze. I to nie te, które uprawia prawie każdy w czasie „durnym i chmurnym”, ale poezję, o której w roku 1989 wypowiedział się Czesław Sobkowiak, wcale nie taki życzliwy krytyk.

„ Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocalały w latach 1949-1956 pisane wiersze Klemensa Felchnerowskiego, zapisane w kratkowanym zeszycie, opatrzone ogólną formuła „Ze śpiewnika malarza”. Należy się bardzo cieszyć z tej nieoczekiwanej spuścizny. Wiersze, których w późniejszym czasie Felchnerowski - o dziwo nie pisał, ukazują człowieka posiadającego opanowanie różnorodnych, w wysokim stopniu, form poetyckich [ epigramat, dystych, wiersz stroficzny, sentencja], a także erudycję kulturową. Felchnerowski pisze wiersze liryczne, osobiste, biograficzne, ale i o sztuce, o uprawianiu malarstwa. Ale też o tym mieście - Zielonej Górze. Popisuje się przy tym wręcz wirtuozowskim opanowanie słowa...Wiersze Felchnerowskiego cechuje z jednej strony prostota wypowiedzi. ale i finezyjność kształtowania obrazu poetyckiego....Zawierają elementy humorystyczno-groteskowe, ale przeważa w nich ton zamyślenia i melancholii. Nade wszystko widoczne jest w nich urzeczenie światem, nastrojem, intymnością. Wiersze te oddają osobowość autora, a także jego filozofię. Zwrócić trzeba uwagę, że wiersze te pisane są w okresie socrealizmu, a jednak nie ma w nich ani jednego poddania się czy też ulegnięcia propagandzie. Ich funkcja jest czytelna. Uprawianie poezji daje ujście dwudziestolatkowi i dwudziestosiedmioletniemu człowiekowi, jego wewnętrznemu światu, ocala w nich to, co jest wartością autentyczną, domagającą się wyrażenia. Felchnerowski stara się odpoetycznić świat, pisze „wiersze realistyczne”, ale dba też o niezbywalny element piękna tej dookolnej realności. Są w tych wierszach też tonacje bardzo gorzkie, stanowiące jakby reminiscencje doznań wojny, ale i współczesności ówczesnej zapewne. Z perspektywy lat odczytywane jawią się jako jeszcze bardziej dramatyczne. I gorzkie.”

Wiersze Klema pozwolił opublikować syn, Armand w czasie przygotowań do wystawy  retrospektywnej ojca.
Wiersze zostały wydane przez Muzeum Ziemi Lubuskiej w serii tomików poświęconych poezji i sztuce, w formie katalogów poświęconych Twórcom  eksponującym dzieła w Zielonej Górze.

Wśród wielu fanów, miał też Klem w sąsiedztwie, wybitnie wyróżniającego się z otoczenia Jego przyjaciół, Ignaca K. Z ponurym usposobieniem do życia pełnił zawód palacza w Biurze Wystaw Artystycznych, którym przez 10 lat kierował Wiesław Myszkiewicz, stale namawiając swego pracownika do cnotliwego wykonywania obowiązków. Pan Ignacy, codziennie obcując z dziełami sztuki oraz ocierając się o malarzy, postanowił sam tworzyć, z tym aroganckim przekonaniem - „że ja też tak potrafię”. Po rady artystyczne zachodził do dyrektora Muzeum, zawsze w stanie wskazującym, aby dodać sobie odwagi. Wysoki, szczupły, lekko fioletowy, - wieża rozkołysana alkoholem. Sztuka nie była dla niego ani radością ani pokutą. Raczej odpowiedzią na brutalność sytuacji materialnej, z której można się wyzwolić za pomocą tego towaru. Toteż uprawiał ją bez tego samo zaparcia, o którym często opowiadają amatorzy, jako o sensie życia. Zachodziliśmy do kotłowni, aby skonfrontować wskazówki Klema z produkcją pana K.  „Klem - mówiłem, -powtarzasz gesty Picassa w odniesieniu do Henri Rousseau”.  -”Zgadza się, tylko tamten wszedł tylnymi .schodami do Luwru, a Zielona Góra to nie Paryż”. Artysta-amator opierał swoje dzieła o piec centralnego ogrzewania. Pachniało przypaloną sztuką i dusiło czadem. Klem omawiał poszczególne obrazy używając takich wyszukanych określeń, jak subiektywne odczucia, fowistyczny temperament, prawie syntetyczny kubofuturyzm, zintegrowany orfizm, suprematyzm analityczny, psychodeliczny mitotwórczy surrealizm.

Na chwilę wychodziliśmy z kotłowni na czyste powietrze, aby kolejny raz przypomnieć, że Klem nie szanował krytyków, za ich rutynową banalność i możliwości prestigitatorskie słowem. Po opanowaniu kilkudziesięciu kluczy czy nawet wytrychów, domorosły krytyk potrafi opisać każde zjawisko twórcze. Klem z tego zrobił zabawę, przy której artysta-amator, rósł  onieśmielony, zażenowany, zachwycony swoją wielkością. My piliśmy wódkę czystą, twórca wyrób własny doprawiany mlekiem.-”Dlaczego pan dolewa tego nabiału?” - pytał Klem.. -”Pan jako artysta powinien wiedzieć, że to jest odtrutka”,-  z miną bezdyskusyjnego znawcy informował konsument, proponując nam chałupniczy detoks.
W marcu 1972 upór Pana K. doprowadził do wystawy jego prac, przy okazji zorganizowanej prezentacji dorobku Sekcji Plastyków Amatorów zrzeszonych przy Lubuskim Towarzystwie Kultury. Jego prace wisiały w małej salce. Osobno. Trzeba także powiedzieć. że budziły osobne zainteresowanie.
Po pierwsze: - Autor nie żywił żadnego szacunku do sztuki prezentowanej w swoim zakładzie pracy.
Po drugie: - Artysta osobiście objaśniał treść rzeczywistości, którą  wykreował i to osobiste włączenie uważał za obowiązek twórcy.

Profesor Jan Wąsicki, rektor WSP zakupił portret mężczyzny o białych oczach na tle głowo-podobnej formy w kolorze spalonego torfu, z mocną tezą: -”Hiszpan” i widok kamieniczek w Rynku z objaśnieniem:  -” Zrobione  z „liniejką” i trzy razy mierzone krokami, nie ma lipy”. Wzruszał nas Ignacy K, gdy podczas dydaktyczno-artystycznej biesiady zdawał sprawozdanie z pobytu w Filharmonii Zielonogórskiej. Klemens zalecił Panu K. zintegrowanie się z muzyką.

-”On był spokojny siedział przy fortepianie i dosyć cicho się zachowywał, a ona, jak to baba, jak nagle pogoniła mu kota, ale on nie takie ciepłe kluchy, tak dał jej popalić, że ledwie te skrzypce z łap jej nie wypadły, ale mocne miała pazury”.


HAPPENING na północ od Alp

Pewnego letniego dnia, chyba w roku 1957, Szef długo stał przy oknie. - „Jedziemy” powiedział. Jurek K. wyskoczył do swojej warszawy. Klem wskazał kierunek. W Zawadzie, przy samym końcu wsi, po prawej stronie stał, [nadal stoi] okazały budynek. Gospoda. Po szerokich schodach, weszliśmy do środka. Przy trzech oknach, stoliki, po prawej stronie bufet. Dosyć smętni konsumenci obrzucili nas wzrokiem mało przyjaznym. Wypiliśmy przy bufecie a Klem się jeszcze zaopatrzył. Butelka była z cienkiego szkła, lekko niebieska, zalakowana brązową masą, która utrzymywała korek z białej sprasowanej tektury. Wystarczyło uchwycić ten „zawór” i lekko zakręcić butelką. Dojechaliśmy do mostu w Cigacicach. Jurek zaparkował na wale przeciwpowodziowym i poszedł łowić ryby. Zeszliśmy pod most. Odra w tym miejscu zdawała się płynąć leniwie. Ale to tylko złudzenie, prąd jest silny, brzeg stromy i duża głębia. Rozebraliśmy się, usiedliśmy na kamieniach i tylko w „dunamówach” czekaliśmy na odpowiednią chwilę. Klem grał na organkach wzbogacając linię melodyczną trzęsącymi się trelami sprowokowanymi musztardówką, która ukryta w prawej dłoni pochłaniała lub uwalniała dźwięki zaplanowane przez koncertmistrza. Muzyk stopy trzymał w rzece. Grał, ale i nadsłuchiwał. Gdy na most od strony wsi, z wysokiego brzegu Odry, wjeżdżała rozklekotana ciężarówka, wyładowana materiałem czyniącym hałas, Klem błyskawicznie napełniał musztardówki. Gdy grzmot nad naszymi głowami zdawał się rozsadzać most a widmo wyimaginowanej zagłady było tuż, tuż, krzyczeliśmy: -” Ratujmy nasze dusze” lub podobnie dramatyczne słowa odsłaniające nasze duchowe spustoszenie. Wszystko może się zdarzyć w świecie chaosu i niepewnego jutra. Ten krzyk miał mieć moc oczyszczającą z wszelkich małych i dużych trosk. Nade wszystko zaś był to teatr bez widzów, spektakl błazeńsko-aktorski, dla sił kosmicznych, ze scenografią z żelaza i wody. Im dłużej krzyczeliśmy, tym coraz silniej odczuwaliśmy związek z rzeką, która wyzwalała się z przewężenia pradoliny i świetlistą nitką szkliła się w bezkresnym oceanie zieleni, aż po linię horyzontu. Nigdy nie było tak pięknie.

Happening. To słowo nie było w użyciu w końcu lat pięćdziesiątych w Zielonej Górze. Według Tadeusza Pawłowskiego, teoretyka doktryn artystycznych [ kierownik Katedry Estetyki w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego] Klem wyczerpał pod tym mostem w Cigacicach, z nawiązką, istotę happeningu: -swobodę działań twórczych,  -wolność wyboru i środków wyrazu
Objawił także nieskrępowaną anarchię, której przesłanki należałoby odczytać przez psychoanalizę, wykształcenie i wychowanie. Elementem współ kształtującym wydarzenie była moja obecność i mój udział. Obalaliśmy uznane reguły i wartości estetyczne [ nie mylić z naszym lichym odzieniem]. Rolę przypadku powierzyliśmy niezależnym od nas mediom komunikacyjnym. Związaliśmy przez osobę Artysty sztukę z życiem. Będąc aktywnym uczestnikiem, kształtowałem, zapewne nieudolnie relację: - Artysta, widz, spektakl. Nadodrzańskie, pod mostowe wydarzenie zrealizowało kolejny postulat happeningu: -”cokolwiek-byle nowe”. Ponieważ, według tej doktryny : -”każdy może być artystą” pod tym mostem urosłem do takiej rangi.  „Niektórzy krytycy happeningu zauważają ironicznie, iż otworzył on furtkę dla dyletantów i ludzi niewydarzonych” informuje obiektywnie prof. Tadeusz Pawłowski. [Happening.  Wiedza Powszechna. Warszawa 1982]
Najważniejsze jednak, że w tych Cigacicach odrzucono reguły i konwencje będące pozostałością sztuki dawniejszej. Zaistniała pełna, niczym nie skrępowana, suwerenna, niepodległa wolność. I to jest istotne, podkreślał w roku 1982. prof. Pawłowski, gdy wydano jego prace pt. „Happening”. Gdy w naszym BWA, kilkanaście lat później, po artystycznej demonstracji Klema w Cigacicach, zorganizowano happening, to znaczy, gdy jeden artysta rozebrał się za zasłonką, a naród zgromadzony w Salonie oglądał to na monitorach, Klem zniesmaczony powiedział: - „ Pierwsza taki numer zrobiła Mata Hari, w Muzeum Guimet w Paryżu. Ale ona miała piękne ciało i rozebrała się na oczach publiczności, Chodźmy stąd” i poszliśmy.

Pozostańmy jednak „w tym temacie”. Happening powrócił do nas jako niewyjaśniony przekaz podczas trwania „Złotego Grona” w roku 1969. W ramach postulatu programowego: - „Krytycy proponują” Anka Ptaszkowska, z warszawskiej galerii Foksal zaprezentowała zdarzenie pt. - „My nie śpimy”. Na polowych łóżkach, leżąc, nie spali, dosyć młodzi mężczyźni z wyraźnymi odznakami znudzenia. Obok tych łóżek stał stolik, przy nim trzy osoby, a nad nimi napis: --”Permanentne Jury”. Poniżej wyjaśnienie, że jury obraduje bez przerwy od dnia 25 - 27. IX. ” w przypadku, jeśli autorzy chcą zmienić miejsce wykonania dzieła, członkowie jury zobowiązani są podążać w ślad za nimi”. To nam wyjaśniało, że dzieło jest przenośne. Istotnie tak było. Najpierw łóżka stały w gmachu byłego TPPR,[ było takie, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej] gdzie  zorganizowano wystawę, potem twórcy przenieśli się przed Salę Kolumnową Urzędu Wojewódzkiego, gdzie trwały obrady. Mimo prób nawiązania kontakty, nie mogliśmy pojąć sensu dzieła. Domyślaliśmy się po wypowiedziach  Konstantego Mackiewicza, artysty zaprawionego w bojach z władzą i krytyką, oraz poglądów Anki Ptaszkowskiej, że chodzi o to, aby socjalistyczna „mowa-trawa” nie hamowała świetlistej drogi do wolności  sztuki. Śpiący obóz, a właściwie nieśpiący,  a czuwający, po to rozbił swoje namioty, a właściwie łóżka, aby ta „trawa” nie wyrosła. Tak to sobie wówczas tłumaczyliśmy. Mniej poważnie ocenił to Klem: „Chlali całą noc i teraz właśnie śpią, chociaż mówią - my nie śpimy. Niech nam dupy nie trują”. Klem był dla mnie ostatecznym autorytetem i zupełnie mi to wystarczyło.
Po latach, a dokładnie w roku 1998 sprawa się wyjaśniła. Leszek Kania, pokazał mi wydawnictwo Fundacji Galerii Foksal - a w nim -.. Na stronie 370 znalazł opis zdarzenia w Zielonej Górze. Z tej relacji dowiadujemy się, że pomysłodawcą akcji - „My nie śpimy” był Tadeusz Kantor, którego Ptaszkowska odwiedziła latem 1969. w Bled i opowiedziała o zaproszeniu na wystawę w Zielonej Górze. Na wiadomość, że jego studenci nie mogą spać, zastanawiając się co pokazać na tej wystawie, Kantor odpowiedział: -”To niech nie śpią”. Wtedy Anka Ptaszkowska wytypowała trzech studentów Kantora, Mieczysława Dymnego, Stanisława Szczepańskiego i Tomasza Nowaka, na owych śpiących rycerzy. Wystawie „Krytycy prezentują artystów” nadano wzniosły charakter. Patronował temu wyborowi sam prof. Juliusz Starzyński, odpowiedzialny także merytorycznie za treść obrad na sympozjum; -„Sztuka i krytyka u nas, dzisiaj”. Malarze i krytycy zjechali tłumnie, licząc, że teren tego spotkania jest całkowicie bezpiecznym. -Pan Bóg wysoko, Warszawa daleko. Takiej koncentracji różnych sił nie było dawno. Towarzyszyła temu prasa i telewizja, znudzona obradami, ale czyhająca na jakiś skandal.  Z listy Ptaszkowskiej do Kantora wynika, że doczekano się na spektakl bez cenzury: -„Zaufani donoszą nam następujące wiadomości - Starzyński woła, - to błazeństwo! do cyrku, a nie na poważną wystawę”.
Profesor Juliusz Starzyński pisał wielkie dzieło „Polska droga do samodzielności w sztuce”. I tak jak uczony mający do dyspozycji wyposażone laboratorium, na sympozjach „Złotego Grona” miał swoje „morskie świnki”. Przywiązywał do obrad wielką wagę.  Dziennikarzowi „Gazety Lubuskiej oznajmił”: -”Wyjeżdżam właśnie do Amsterdamu, gdzie będę uczestniczył w dosyć ważnym posiedzeniu władz Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki. Chcę tam mówić specjalnie o pewnych sprawach wyrosłych w zielonogórskiej imprezie”. Dziennikarz „Magazynu  Lubuskiego” [nr. 222] donosił o tym z dumą zapierającą dech w piersiach. Oto impreza zielonogórska podejmująca ważkie zagadnienia sztuki współczesnej „mogła wyjść refleksem i poza granice kraju” co zauważył z kolei Henryk Ankiewicz, jedyny z dziennikarzy uczestnik wszystkich posiedzeń.
Bardzo to „spanie nie spanie” ożywiło sympozjum. Bierzemy w tym udział bardzo skolegowani, przez dyskusję i konsumpcje. Uważamy, że taki wybitny krytyk, jak Jerzy Madeyski powinien zaznaczyć swój udział w permanentnym jury. Pozostał tego ślad w dokumentacji Anki Ptaszkowskiej: „ Pewien epizod: - w nocy pijany Madeyski zjawia się pod oknem z kilkoma facetami i wchodzi przez okno po drabinie. Bardzo szybko jednak wychodzi” Wiesław Borowski śle sprawozdanie do Kantora: -”Wyszło tam wszystko znakomicie, była atmosfera ostrego napięcia twórczego i bezkompromisowego ujawniania sytuacji w „środowisku” plastycznym. Chłopcy spisali się nienagannie...” Z listu Anki  Ptaszkowskiej, do Kantora, dowiadujemy się nieco więcej: -”...zachowali się niezwykle niedojrzałe.[ci co nie mieli spać J. M.] uwikłani bez przerwy w jakieś bzdurne swoje konflikty, afery z dziewczynami i. t., p. trzeba ich było bez przerwy trzymać i pilnować. Żadnej koncentracji nad tym co robią. Nie spali w sposób tak bierny, wykonawczy i nietwórczy, że płakać się chciało...”.


Klemens Felchnerowski tutaj stworzył swoją małą ojczyznę.  W grudniu 1953 urodził się pierwszy syn, Armand Wolfgang, w marcu 1956. Tytus Klemens. Obaj są dzisiaj w Niemczech. Armand skończył studia specjalistyczne i pracuje w jakimś wydawnictwie. Kiedyś zadzwonił telefon. Armand prowadził długą rozmowę. Mówię: - „Przyjdź do Muzeum, szkoda pieniędzy na telefon”, a Armand, że nie da rady. - Dlaczego?. - „Bo dzwonię z Monachium, z nowego mieszkania, właśnie się przeprowadziliśmy. Tytus także mieszka w Monachium. Niedawno skończył studia artystyczno-pedagogiczne...”. Pamiętam jak kiedyś siedzieli obaj w koszu na bieliznę. To było na tych parunastu metrach, przy ulicy Fabrycznej. Pokój z kuchnią. A teraz Armand ma mieszkanie o powierzchni ponad sto metrów.

Działalność poza artystyczna

Członkiem Stowarzyszenia Historyków Sztuki i Związku Polskich Artystów Plastyków Klem był już od roku1952. Rok później zapisał się do Polskiego Towarzystwa Archeologicznego. W 1955 został wice prezesem Oddziału tegoż, w Zielonej Górze. Organizował delegaturę Związku Polskich Artystów Plastyków, został pierwszym prezesem gdy w roku 1959  plastycy dobili się własnego Oddziału. Zakładał Oddział Polskiego Towarzystwa Historycznego, był członkiem założycielem Lubuskiego Towarzystwa Kultury i Lubuskiego Towarzystwa Naukowego. Krótko był pedagogiem na naszej WSP. Był także współzałożycielem „Nadodrza” z legitymacją  nr. 1, redaktorem technicznym, ilustratorem i udzielał się aktywnie w Polskim Towarzystwie Turystyczno Krajoznawczym. Robił scenografię do teatru, oraz do korowodów winobraniowych. Robił to wszystko naraz, a co najważniejsze jakoś sobie dawał radę w czasie. Obok tych zajęć zawodowych i społecznych pozostał ponad wszystko malarzem.

Czy Jego twórczość zawierała jedną myśl, jakieś kategoryczne przesłanie jedynej prawdy o świecie, jakie były Jego przykazania, w jakich kanonach się poruszał, w jakiej liturgii żył? - „Gdybym wiedział jaki obraz namaluję przestałbym malować”. To wypowiedź Klema. Szukanie odpowiedzi na tak postawione pytania, w Biblii historyków sztuki: - „Malarstwo Polskie ostatnich dwustu lat” Tadeusza Dobrowolskiego, naprowadza na pewien, zapewne dyskusyjny, trop. Profesorem w pracowni, do której uczęszczał Klem w Toruniu, był Tymon Niesiołowski. W roku 1950. Klem miał 22. lata. Jego Profesor 68. Należał do długowiecznych artystów, żył 83 lata. Wszystko, co dotyczyło myśli plastycznej w okresie międzywojennym, było także jego udziałem. Tymona Niesiołowskiego nic już nie mogło zadziwić. W latach 1912 - 1917 „narodził się” w Krakowie - „Formizm”, tendencja łącząca różne strony rzeczywistości, „próba stworzenia nowego stylu na podstawie realizmu i piękna”. Skupieni organizacyjnie formiści, doceniali doświadczenia kubistów, ekspresjonistów i futurystów. Mieli jednakże i swoje przemyślenia w tym zakresie. Teoretykiem grupy był Konrad Winkler. Formistom chodziło „nie o realizm przedmiotu, lecz o realność formy”.  Leon Chwistek, matematyk i filozof, aktywnie działający w ugrupowaniu, wyspekulował „Strefizm”, którego zasadą był podział obrazu na jednolite strefy płaskich form geometrycznych i jednorodnych kolorów. W swoim strefiżmie dążył do „czystego piękna i radości”. Z podręcznikowych formistów, klasyków polskiej awangardy, należy wymieniać, Leona Chwistka, Tytusa Czyżewskiego, Henryka Gotlieba, Jacka Mierzejewskiego, Zbigniewa i Andrzeja Pronaszków, Stanisława Ignacego Witkiewicza... 
W roku 1922. powstaje kolejne, znaczące ugrupowanie, aktywne przez 10 lat, „pełne podziwu dla piękna świata” - „Rytm”. Doktryna artystyczna, najkrócej jak tylko można ją scharakteryzować, zalecała rytmiczną budowę obrazu, wyrazisty kontur i płytką przestrzeń. Walczyła z upiorną perspektywą, skrótem postrzeganym żabim czy ptasim okiem, oraz wydumanym złotym podziałem. Jednym uproszczonym zdaniem,- odrzucali to, co w estetyce klasycznej było podstawą kształtów i harmonii. W „Rytmie” działali, znani dzisiaj powszechnie, jako artyści galeryjni:- Maja Berezowska, Leopold Gotlieb, Szczęsny Kowarski, Stanisław Noakowski, Tadeusz Pruszkowski, Władysław Skoczylas, Zofia Stryjeńska, Ludomir Śleńdzinski, Eugeniusz Żak... Przynależność do ugrupowania nie miała dla twórców istotnego znaczenia, często zmieniali platformę artystycznego porozumienia, co jak postrzegamy, nie jest tylko przywilejem artystów. W okresie międzywojennym działało ponad 40 znaczących ugrupowań. Zawsze przyjaźnie między artystami wywierają jakiś wpływ na ich twórczość, a także na uczniów poddanych ich edukacji. Wyzwalanie się spod wpływów „Mistrza” stało się przysłowiowym postulatem dla każdego prawie malarza po akademii. Profesor Tymon Niesiołowski „w późnym okresie twórczości posługiwał się dużą i gładką, z reguły okonturowaną płaszczyzną, wyraźnie często wykreśloną linią, zachowując jeszcze w wieku podeszłym niezwykłą świeżość i wrażliwość”. Tym cytatem z Tadeusza Dobrowolskiego, poza wiekiem podeszłym, możnaby określić i scharakteryzować pierwsze prace Felchnerowskiego. Kolejnym nauczycielem toruńskim, który kształcił Klema, był profesor Stanisław Borysowski, uczeń Józefa Pankiewicza, zachowujący, z kolei przez całe życie szacunek do swojego nauczyciela. Pankiewicz, znający jak mało, kto, awangardę paryską, zaprzyjaźniony z impresjonistami i wszystkimi tendencjami postimpresjonistycznymi, uprawiający prawie wszystkie kierunki i poruszający się lekko w każdej doktrynie, był w tym czasie niekwestionowanym autorytetem na każdej uczelni plastycznej. Dwukrotnie Stanisław Borysowski prezentował prace graficzne w Zielonej Górze. W maju 1969. i lutym 1981. Z okazji VI „Złotego Grona” w 1973 eksponował prace malarskie. Wpływ Stanisława Borysowskiego na twórczość Klema, zapewne pozostawił jakiś ślad. Drążę ten temat ze znawcą  spuścizny Klema, Leszkiem Kanią, aktualnym wicedyrektorem Muzeum a  po wyjeździe Armanda Felchnerowskiego do Niemiec, kierownikiem Działu Sztuki Współczesnej. Leszek Kania daje mi odpowiedź na piśmie. - „Cała edukacja artystyczna Klema przebiegała w Jego rodzinnym Toruniu. W wieku piętnastu lat zaczął uczęszczać na prywatne lekcje plastyki, które prowadzili Hans Gebelein i Karl Hemmerlein.[ To było w czasie, gdy jeszcze żołnierz radziecki a z nim ramię w ramie, żołnierz polski nie pokonali jeszcze hydry teutońskie w jej własnym legowisku. -Berlinie. przypisek J.M.] Obaj byli absolwentami monachijskiej Akademii, a ich nazwiska można dziś odnaleźć w niemieckich leksykonach sztuki. Gebelein był głównie portrecistą i pejzażystą, uprawiał także grafikę. Hemerlein zajmował się malarstwem. Kiedy ogląda się bardzo wczesne prace Felchnerowskiego, przekazane przez Jego syna Armanda, widać wyraźnie jak z upływem lat, rosną umiejętności warsztatowe Klema.. Trafił do Tymona  Niesiołowskiego, kierującego wówczas Katedrą Malarstwa Sztalugowego oraz Stanisława Borysowskiego, znakomitego pedagoga... Ogromnej wrażliwości na kolor, a także skłonność do syntetyzowania...bez trudu można się doszukać w twórczości obydwu profesorów, a tym samym we wczesnych kompozycjach Klema... Studia malarskie uzupełniał zajęciami w pracowni graficznej, pod okiem Jerzego Hoppena...” Na ten temat wypowiedziała się także, kierowniczka Działu Sztuki Współczesnej naszego Muzeum, Irena Filipczuk. [Museion Nr.2. styczeń 1999] - „...czołowego przedstawiciela „szkoły wileńskiej”...uprawiającego drzeworyt, techniki metalowe i grafikę książkową - oparte na sprawności warsztatowej i szczególnej estymie dla tradycji w postaci „portretów budowli” z ich historycznym sztafażem. Wpływ Hoppena na graficzną twórczość Felchnerowskiego pozostał niewątpliwym w licznych cyklach pejzaży z architekturą, szczególnie zabytkową, gdzie znajdowało ujście drugie zamiłowanie artysty - konserwacja zabytków”

Klem próbował wszystkiego. Po epizodzie socrealistycznym, gdy burzliwie zaktywizowały się awangardowe „izmy”, Klem głodny malarz z peryferii artystycznej, nie objawił stanowiska urządzonego, już jako tako, w „małej stabilizacji”. A był już u nas herosem, cóż z tego, że prowincjonalnym. Gdy Marian Szpakowski po powrocie z Londynu, w roku 1957 założył międzynarodową grupę „Krąg”, Klemens jako pierwszy złożył swój akces. W dowcipnej rozmowie z poetką Salomeą Kapuścińską, którą odnotowałem w katalogu autorskim z roku 1988, Klem mówi: - „ Nie mam nigdy problemów, ani z tematem ani z formą obrazu. Musi Pani bowiem wiedzieć, że wtedy, gdy moi koledzy artyści śpią, zakradam się w nocy do ich pracowni, przeglądam szkice, napoczęte dzieła, a ponieważ mam ogromną łatwość kopiowania i  malowania, podejmuję to co oni wymyślili i wystawiam wcześniej na wystawach aniżeli oni,...krytyka słusznie uznaje mnie za ich mistrza i przywódcę duchowego...Przed moimi obrazami trzeba opróżnić głowę z wszelkich zalegających tam problemów, odrzucić każdą myśl. Wtedy moje obrazy właściwie się odbiera...”.
 No właśnie. „właściwie się odbiera”. Każdy Jego obraz zawierał bowiem tajemniczą komplikację. Każda nowość, przy wielkiej świadomości warsztatu, szybko się starzała a drobne nawet dziełka, były świadectwem zakończonego-nieskończonego poszukiwania.

Z okazji Salonu Jesiennego, w roku 1972. Ryszard Kiełb, ambitny  teoretyk i  bardzo zdolny malarz pisał: -”Jego obrazy istnieją jakoby na pograniczu „swoistej” abstrakcji, przy czym inspiracja świata zewnętrznego, inspiracja poetyckości natury w jakiś sposób przebija, sądzę, że intencję autora. Na rysunkach, sepiach, akwarelach, a także „olejo-fakturach” jest wiele interesujących cech współistnienia przez wzajemne oddziałowywanie materii. Każda z prac jest swoistym zapisem chwili, próbą oddania wrażenia wnętrza człowieka i jego otaczających przedmiotów, nastrojów etc..”  Związany z naszym środowiskiem, twórca wrocławski, Zbigniew Makarewicz, w roku 1976, omawiając piąty Salon Jesienny, sytuuje Klema w koncepcji - „kształtowania przedmiotów wywodzących się z różnorodnych tradycji, jak abstrakcja ekspresyjna”.

„Sztuka to scena prozy i wzruszeń- bez początku i bez końca, to kształt miłości do człowieka, przedmiotu materii wszechświata, jest to poszukiwanie ideału i prawdy...-  Malarstwo jest milczeniem, myślą, przeżyciem, dramatem, rozpaczą, niedomówieniem, intymnością, walką, ciężką pracą, doświadczeniem” pisał Klem konstruując swoją teorię - „Kopoizm”. Miał wcześnie taką wizję sztuki, którą zdefiniował ostatecznie w roku 1975, jako metodę kontrolowanej podświadomości. „W malarstwie... interesują mnie rozwiązania fakturalne, z pomocą których mógłbym oddać pewne stany emocjonalne...Chodzi po prostu, o to, że najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jak pewne podświadome skojarzenia wywołują u nas uczucie bólu psychicznego, radości, miłości itp. Próbuję te procesy obserwować i kontrolować, by potem wyrazić na płaszczyźnie obrazu z pomocą zderzeń faktur - gładkich, szorstkich, pośrednich - niejako ich wewnętrzną substancję”.

W naszym Muzeum kolekcja Klema zawiera 1500 pozycji, toteż łatwo dostrzec, że poruszał się świetnie w różnych odmianach abstrakcji - ekspresyjny świat zaakceptował całkowicie, podejmował całkiem udane próby w taszyźmie, znał twórczość awangardy, Wolsa, Hartunga, Mathieuxa, Saulagesa, akceptował „informel” jako przyszłość sztuk plastycznych, bez symboli, anegdoty, bez postaci i fabuły literackiej.  W „Muzeionie” [nr. 2. 1999r]. Leszek Kania, znający doskonale cały dorobek Artysty, pisze:-”... Dla Klema malarstwo materii stało się programem na całe artystyczne życie.  Już w najwcześniejszych pracach można znaleźć indywidualne cechy jego sztuki, związane z pewną kondensacją formy, preferowaną kolorystyką i rozbudowaną fakturą...Układy komponowane przez artystę ograniczały się z reguły do kilku prostych form - koła, jego wycinków oraz prostokątów. Ich kontury rozpływają się w mrocznych tłach... Chętnie stosował niekonwencjonalne środki wyrazu.. Wiele obrazów powstawało techniką  collagu. Używał ziaren zbóż, skrawków futra, fragmentów firan, szmaty i grube workowe płótna... Pomimo całej spontaniczności aktu tworzenia pojawia się tam, jakże charakterystyczny owalny kształt „klemowego słoneczka”.

Zaprzyjaźniony z Klemem Makarewicz  w roku 1978 obwieścił, że na drogę czystej formy Klem wstąpił już dawno a jego prace są  - „swego rodzaju popisem malarstwa uprawianego dla niego samego”.

Klem nie został wpisany w myśl plastyczną naszego kraju. Znani krytycy wyrażali się pochlebnie, o Jego malarskim, twórczym niepokoju i trudnych poszukiwaniach. Czytał uważnie Jerzego Madeyskiego, Bożenę Kowalska czy  Andrzeja Osękę. Ale nic z tego nie wynikało. Ogólnie było wiadomo, że brał udział w legendarnym „Arsenale”, mało tego, był nawet w komisji kwalifikującej prace na wystawę. Klem nie kreował „Arsenału” do osiągnięć na miarę rewolucji. - „Forma ta sama- mówił, treść jedynie z lekko uchylonymi drzwiami cenzury. Kolejny wariant odwilży zaprogramowanej na górze”.  
W imprezach teoretyczno - plastycznych „Złotego Grona” był w miarę aktywnym, nieraz kontrowersyjnym uczestnikiem w dyskusji. Cenił sobie wyjątkowo medal ze „Złotego Grona” z 1965 roku w dziedzinie grafiki, jako, że uważał się za równie dobrego grafika jak malarza. Wyróżnienia za malarstwo, przyjmował z pewnym sceptycyzmem, jak zresztą i całe przedsięwzięcia związane z tą imprezą. Był natomiast duszą towarzystwa w wieczorowych sesjach tej imprezy, w klubie dziennikarzy „Kaczka”. Przynależność do stolika  Klema stała się socjologicznym wyznacznikiem ważności gościa, poza działaniami czysto artystycznymi. Tutaj rozprawiano, czy słowa Juliana Przybosia, że z Zielonej Góry jest bliżej do Paryża jak z Warszawy , to tylko poklepywanie strwożonych prowincjuszy, czy też pewność polityczna, zapewne nie na miarę partyjnego dogmatu, dawnego I -szego sekretarza KW Polskiej Partii Robotniczej z Rzeszowa.
Kształtowanie świadomości, wśród opiniotwórczej elity dziennikarskiej, o warsztacie twórczym,  przybierało różne formy. Henryk Ankiewicz [Andabata],  przyjaciel artystów, popularny dziennikarz „Gazety Lubuskiej” w swoich „Przechadzkach zielonogórskich” z 1992. roku opisuje twórcze działanie Klema w trudnej technice fresku i w preferowanej przez Niego podówczas formie awangardowej.

Malowanie „Kaczki”

”Pierwszy większy remont klubu dziennikarzy „Kaczka”, przypadł na rok1957, a że był to okres mody na tzw. malarstwo abstrakcyjne, nazywane inaczej nieprzedstawiającym, postanowiono jedną ze ścian w sali tanecznej pomalować w taki właśnie modny sposób. Podjął się tego zadania uznany już wtedy w polskiej plastyce malarz Klem Felchnerowski. Na Jego to zlecenie kierowniczka klubu zakupiła pół litra spirytusu i kopę jaj - rzeczy, bez których, jak uzasadniał celowość zakupu Klem, farba nie złapie dobrze ściany. Termin remontu przesunięto jednak o kilka miesięcy, co nie zaszkodziło wprawdzie spirytusowi, ale fatalnie odbiło się na świeżości jaj. Artysta przystąpił do malowania późnym wieczorem, skompletowawszy niezbędne materiały i sprzęt, a zwłaszcza załogę, w skład której, według relacji naocznych świadków wchodzili: Stanisław Ziarnkowski -grafik Gazety i autor rysunków satyrycznych, dr Jan Muszyński - historyk, wówczas magister i Wojewódzki Konserwator Zabytków oraz bliski druh Klema w życiu towarzyskim, młodzi dziennikarze - Zdzisław Grzyb i Antoni Łusiak. Złośliwcy opowiadali potem, że robotę rozpoczęto od rozrobienia i wypicia spirytusu. Jak było naprawdę nie wiadomo. Faktem jest „bo przechodnie to widzieli”, że pomocnicy Klema rzucali jajkami przez otwarte okno na al. Niepodległości, a on sam korygował „wstrzeliwywanie się w ścianę” wołając: „Niżej, wyżej, bardziej w prawo”.  Rano wybuchła bomba - komisja złożona z członków Rady Społecznej Klubu stwierdziła z przerażeniem, że wprawdzie górną część ściany pokrywa malowidło abstrakcyjne, lecz na podłogę ściekają strugi rozbitych jaj, które w dodatku przeraźliwie śmierdzą. Wezwany na miejsca „zbrodni” Felchnerowski oświadczył, że swego dzieła nie pozwoli krytykować osobom, które nie mają pojęcia o nowoczesnym malarstwie, zaś co się tyczy jaj, to on nie odpowiada za ich jakość...”

Skazany przez prowincję

Klemens Felchnerowski nie znalazł się w indeksie osób w znakomitej pracy Bożeny Kowalskiej - „Polska awangarda malarska lat 1945 - 1970” ani w spisie Aleksandra Wojciechowskiego - „Młode malarstwo polskie lat 1945 – 1970”. Obie prace zostały wydane w latach siedemdziesiątych. Klem był wtedy po dziesiątkach wystaw w kraju i za granicą. Te lata to apogeum Jego działalności artystycznej. Potem jest coraz mniej widoczny. Pozostaje na całe długie godziny sam na sam w pracowni. Wydaje się być zadowolony z samotności.

W drodze ku śmierci

Dzień 25 stycznia był tylko w dopołudniowym fragmencie czasem z zachowaną świadomością.
Klem wstawał rano, golił się, słuchał radia i wpisał do notatnika, jakie zakupy poczyni. Klemens prowadził te zapiski do samego końca, dlatego jest możliwość dokładnej rekonstrukcji Jego ostatnich przytomnych godzin. Parę minut po godzinie ósmej rano, wspomnianego dnia, był już w Muzeum. Po drodze kupił Trybunę Ludu i Gazetę Lubuską.  [Był znany z czytania  Trybuny przed „Ratuszową” jako, że oddawał się lekturze zanim otworzono lokal]. W Muzeum był do dziesiątej i właśnie wyszedł do swojego ulubionego lokalu.
Wydarzenia z 30 maja 1960. roku właśnie z moim Szefem oglądaliśmy z tejże „Ratuszowej”, a dokładniej z okien wychodzących na ul . Mariacką. Tylko fragmenty do nas docierały, ale widzieliśmy jak ulicę zajmują milicjanci i jak są wypierani z niej przez uzbrojony w kamienie tłum, nie tylko obrońców eksmitowanego Domu Katolickiego. Niestety, gaz  łzawiący zmusił nas do opuszczenia tego wygodnego stanowiska.

Klemens w dniu 25 stycznia 1980 roku, tego feralnego dla nas wszystkich dnia, był w lokalu do godziny 11,45. Wyszedł szybko, gdyż umówił się z Armandem w swojej pracowni. Razem mieli przygotować planszę do wystawy „Barwy Kraju”, której Armand był komisarzem. W pracowni ojca zamierzał napisać także informację o wystawie. Gdy wyładowywał plansze  przed pracownią podeszła do niego żona dozorcy: - „Pana ojciec się zabił, zabrało go pogotowie” powiedziała. Armand wniósł plansze na czwartą kondygnacje i usłyszał ponownie: -”Pana ojciec się zabił, zabrało go pogotowie”. Dopiero wtedy zatrwożyła go cisza. Ojca nie było w pracowni. Jak to się mogło stać? Klem wchodzi do bloku. Pokonuje pierwsze stopnie. I właśnie wtedy, gdy już prawie osiągnął podest, miast postawić na nim nogę, zrobił pół obrotu i runął głową w dół.

Karetka podjechała do Izby Przyjęć około 12,30. Już na klatce schodowej zastosowano pośredni masarz serca. Już wtedy nie reagował na żadne bodźce świetlne, dźwiękowe, bólowe. Całkowita arefleksja, źrenice szerokie, sztywne, wyciek krwi z lewego ucha i nosa. Właśnie tutaj lekarz podejrzewał uraz wielo narządowy i złamanie podstawy czaszki. Po godz. 13.00. po konsultacjach, ustalono ostateczną diagnozę. Specjaliści z Intensywnej Opieki Medycznej decydują o przyjęciu pacjenta na „R-kę”. Dzień 26. 01. Nadal arefleksja, ułożenie kończyn bezwładne, brak odruchów głębokich. Klemensem Felchnerowskim zajmowało się trzynaście osób: - 3 osoby w karetce, 3 osoby w Izbie Przyjęć, 2 osoby z Oddziału Intensywnej Terapii, 2 lekarzy i 3 pielęgniarki na Oddziale „R”. Konsultacji udzielali: -Laryngologa proszona raz, neurologa czterokrotnie, okulistę dwa razy. Dzień 27. 01. godz. 10.00. Zatrzymanie czynności serca - w monitorze linia izoelektryczna. Klem nadal jest ratowany przez całą ekipę lekarzy. Po pięciu minutach powrót czynności serca. Za czterdzieści pięć minut ponowne zatrzymanie. Tym razem się nie udaje. Po wykorzystaniu wszelkich możliwości, uznano chorego za zmarłego. To był dzień 27.stycznia 1980. godzina. 11.15.

I co teraz będzie, zastanawiali się przyjaciele…

Byliśmy, a może nadal jesteśmy, miastem ubogim. Czy umiemy dostrzec utalentowanych artystów?. Czy musimy czekać aż przeniosą się w sfery niebieskie?. Nie wydaje mi się, że Klem odszedł bo tu się dusił, był niedoceniany, porażony milczeniem, lekceważony.  Może miał taką druzgoczącą intuicję, że ominęła go zdolność starzenia się?. W każdym razie ta tragiczna śmierć stała się dopełnieniem Jego życia. Rzeczywistości w której żył i którą odnotowywał nie wdając się w wyrafinowane analizy. Zapisał: „3 marzec, [1953] godz. 19, 38. Przyjazd do Zielonej Góry”. Po dwudziestu siedmiu latach: „25 styczeń [1980] godz. 7.00. zakupy, woda kolońska, maszynka do golenia, gazety. „Ratuszowa”, [tutaj pozostawił nieco miejsca i wpisał]- pracownia, malowanie”. Niestety, nie wypełnił tego programu.

 I co teraz będzie?, zastanawiali się przyjaciele Klema po Jego śmierci. Ano ! Przestała liczyć się legenda. Pozostała sztuka. Ona najpełniej napisze Jego życiorys, na trwałe umocni pamięć o Nim, powie znacznie więcej aniżeli, dociekliwi i skrupulatni biografowie. O łaskawość losu zabiegają zielonogórscy muzealnicy.

Muzealna pamięć o Artyście malarzu Klemensie Felchnerowskim

Dyrektor Muzeum, 4 listopada, dokładnie w 70. rocznicę urodzin Klemensa Felchnerowskiego, otworzył retrospektywną wystawę i zaprezentował tablicę w gmachu muzeum, odsłoniętą z okazji tego Jubileuszu. Klem był w latach 1960-1965 dyrektorem Muzeum. Teraz powrócił tutaj na stałe, nie tylko w formie wmurowanej tablicy, ale także w nazwie sali poświęconej Jego imieniu. Na deptaku także wmontowano spiżową płytę, autorstwa Andrzeja Moskaluka, będącą dokładną kopią Jego pracy graficznej pt: „Figury” [z połowy lat 60]. Autentyczna matryca, wyryta w desce lipowej, jak i odbita z niej praca graficzna, znajdują się w zbiorach naszego Muzeum. Podobnie postąpił Leszek Kania, gdy wytypował konkretną pracę z naszych zbiorów, aby także stała się projektem do płyty deptakowej upamiętniającej Mariana Szpakowskiego.

Kiedyś odnotowywano każde pozytywne westchnienie krytyka z metropolii. Złowieszczo odczytywano w placówkach kultury ponure marudzenia silnego człowieka z administracji czy polityki. Doświadczenie zielonogórskich placówek muzealnych,  powoduje, że głosy instrumentalnie traktujące, w szerokim zakresie, dobra kultury, szczęśliwie nie mają dostępu do kadry merytorycznej i należą do przeszłości. I nie jest to liryzm emeryta, lecz ciągłe poczucie nobilitacji, przez związek z pierwszą naukową placówką w Zielonej Górze, która od samego początku repolonizacji miała zawsze wykształconą i kompetentną kadrę.  Inicjatywa tworząca Aleję Zasłużonych, dla nauki i sztuki przed gmachem Muzeum, jest potwierdzeniem kulturalnej tożsamości naszego miasta, o co w sposób wyjątkowo konsekwentny zabiega dyrektor Muzeum, dr Andrzej Toczewski.
Emilia Ćwilińska rozmawiała z Armandem Felchnerowskim na temat zachowania wierności Jego ojcu, przez pamięć o Jego życiorysie w naszym Muzeum. [„Museion” nr. 2. 1999r]. -” Jak po dziesięciu latach odbiera Pan nasze Muzeum?” - 
„Muzeum dzisiaj nadal utrzymuje wspaniałą kondycję. Jest swego rodzaju wyspą wysokiego poziomu estetyki. Profesjonalizm pracy, czystość realizacji powoduje, iż zielonogórskie Muzeum niczym nie odbiega od muzeów europejskich. Wystawa Klema zrobiona jest wspaniale, na bardzo wysokim poziomie, jestem nią zachwycony, myślę, że jest lepsza od mojej, sprzed dwunastu lat.... Komisarz Leszek Kania, bardzo starannie dokonał wyboru. Precyzyjnie ukazał kolejne etapy twórczości Klema i co mnie ogromnie cieszy, zaprezentował grafikę, która nigdy nie była pokazana w całości.... Samo otwarcie wystawy było dla mnie przyjemnym i wzruszającym przeżyciem. Wśród zgromadzonych gości było szerokie grono przyjaciół...Ogromnie też cieszy mnie, że w Muzeum zawisła tablica poświęcona Klemowi...
Twórca płaskorzeźby, Marek Przecławski: -”Zawsze chciałem zrobić coś dla Klema, nie myślę o tej ostatniej tablicy,...przy której praca trwała około półtora miesiąca. Dziesięć lat temu z tej właśnie potrzeby serca zrobiłem duże Jego popiersie, które stało się później własnością Muzeum...”.
Henryk Ankiewicz, usposobiony nieco apokaliptycznie do życia, autor wielu ciepłych tekstów o przyjacielu, Klemensie Felchnerowskim, w „Listach z Palmiarni” pisał w styczniu 1989 roku: -”Za życia cieszył się w mieście winnic legendą jak nikt inny. Ta legenda pulsowała jeszcze przez kilka lat po śmierci Artysty. Potem jednak poczęła wygasać, cichnąć...”.
W lutym, pierwszego dnia, o godz.21,15. 1956 roku, Klem napisał:  -

„Płomień nie gaśnie. Czerpiemy małymi łykami światło...” 

Klem był człowiekiem złożonym. Potrafił, żyjąc w tonacji romantycznej, nastrojowej, objawić się niespodziewanie jako cynik i dekadent, żyjący bez planu i nadziei. Wtedy był groźny, publicznie dyskredytował miejscową władzę, kompromitował ideologów kierujących kulturą, objaśniał manipulacje teoretyków sztuki, ośmieszał dyspozycyjnych krytyków. To było w Klubie Dziennikarzy „Kaczka”. Przy stoliku, wśród miejscowych prominentów, szukających ulgi po wyczerpującym „otwartym” zebraniu partyjnym, gościł się zdolny i dowcipny architekt. Przez salę odezwał się do mojego Szefa, zdaniem z wykrzyknikiem:- Klem ! Ty opoju! - Piję w znoju a ty w gnoju!  -odpowiedział zdaniem oznajmującym Klem. Tak, tak, mój Szef przy swojej inteligencji, złośliwości, głębokiej wiedzy i umiejętności doboru faktów, był przeciwnikiem groźnym. Nie był także łatwym partnerem ani w środowiskowych ugrzecznionych dyskusjach ani na urzędniczych zebraniach. W każdej chwili mógł zasupłać koronkowy scenariusz opracowany przed posiedzeniem, albo spontanicznie zrodzony podczas sprzyjającej ku temu dyskusji. Był jednak na tyle ostrożny, aby nie przekroczyć granicy poza którą przylepiano etykietkę „reakcjonisty”. Z negatywnego określenia „europejczyk” jak Go kiedyś takim epitetem zaszufladkowano w „Nadodrzu”, nie wynikały osobiste dramaty. Byliśmy bowiem społeczeństwem, gdzie kultura Wschodu i Zachodu, miały wytworzyć typ nowego intelektualisty, bardziej krytycznego dla kultury łacińskiej. W tym czasie, mimo, że byliśmy już po polskim Październiku, tony epoki stalinowskiej nie zderzyły się jeszcze z tym co nastąpić miało „pojutrze”. Los zgotował Mu rolę ofiary, gdyż żył w środku. Nie zdążył się zrealizować w czasie zamkniętym przeszłością, ani dosięgnąć tego, co powstawało w marzeniach. Żył zbyt krótko. Jego zapis obejmuje dwadzieścia pięć lat życia. Objawił się jako utalentowany twórca w latach pięćdziesiątych, zmarł na progu lat osiemdziesiątych. Tworzył na ziemi wytrzebionej z wszystkiego, co jednoznacznie było polskie.  Był pionierem wznoszącym gmach sztuki na Ziemiach Odzyskanych z ich patriotycznym desygnatem. Dzięki Niemu opieramy się już o tradycję. Jesteśmy mniej samotni.

 Konserwator przeszłości
Jako konserwator i historyk sztuki, układy urbanistyczne otaczał szczególną troską. Zabytkowe miasta były dla Niego wyrazem solidnie uporządkowanego czasu i przestrzeni. Wbrew temu żył w świecie pełnym chaosu i sprzeczności. Były to szczególnie ciężkie lata dla służby konserwatorskiej. Ginęły zamki, pałace i dwory, rozpadały się kościoły, w ruinę popadały nawet solidne mury klasztorne, waliły się całe zabytkowe  miasta. Równocześnie piętrzono frazesy o najskuteczniejszej w skali Europy ustawie chroniącej zabytki. Narastała obłuda i bezkarność powiatowych urzędników, mających poparcie w prowincjonalnych, partyjnych kacykach. Jako konserwator, obawiał się, że przyjdzie nam żyć bez przeszłości, przyszłość zaś rysowała się na tyle gorzko, że aż bolało żyć. Był poza tym nieczuły, ale to absolutnie, na polityczną klasyfikacje obiektów historycznych. Metryka i wartość artystyczna decydowały o wszystkim.  Nie miał w tym zbyt wielu sprzymierzeńców. Szanując przeszłość,  Klem żył pospiesznie, w biegu, w wieczystej wędrówce, wbrew temu co ówczesna gromadzka mentalność władz wojewódzkich zalecała jako porządne życie. Przeciwstawiał się własną kreacją. Jako nadwrażliwy artysta cierpiał w powszechnej szarości bez perspektyw, walcząc na swój sposób człowieka wolnego z przekonaniem, że „tak już będzie zawsze”. Sam musiał zadecydować o swojej szansie w przetrwaniu, czas bowiem coraz bardziej zawężał ścieżkę życia. Ostatnie lata przed śmiercią  Klem z osobowości przywódczej, wkroczył w osobowość neurotyczną. Coraz mniej udzielał się towarzysko. Mówiono: - Tam Go widziano.   -Tam przechodził. A teraz dopiero po latach okazuje się jakim szerokim traktem kroczył. Traktem poezji i malarstwa, tyle, że osamotniony w ostatnich latach swego twórczego, po ostatni kres, życia.

2 komentarze:

  1. Wpis ten na temat Klema Felchnerowskiego ogromnie mnie zainteresował. Słyszałam oczywiście o nim jako twórcy żyjącym w Zielonej Górze, lecz niestety, jak wielu młodych ludzi, nie miałam pojęcia jak ciekawą był postacią, o jakże barwnej osobowości. Dziękuję bardzo za ten wpis, pozdrawiam serdecznie. Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Klema Felchnerowskiego spotkałam dawno temu, kiedy byłam nastolatką i razem ze starszą siostrą chodziłam na "Studium wiedzy o sztuce". Pan Klem był duszą tego wspaniałego projektu i namowił do współpracy aktorów, muzyków, historyków sztuki - dzięki zaangazowaniu tych wszystkich pasjonatów bylo "Studium" imprezą na bardzo dobrym poziomie. Z Panem Klemem kilka razy rozmawialam. Odnoszę wrażenie, że on mnie lubił.

    OdpowiedzUsuń