środa, 18 kwietnia 2012

Dlaczego osobiście nie uczestniczę w rodzinnych pochówkach





Z niepokojem oczekuję powiadomienia o kolejnym pogrzebie. Rodzina nadal jest liczna, co poświadcza o potencji tych, którzy zostali jeszcze przy życiu, a których wiek pochylił i pozbawił koncepcji na życie do tego stopnia, że tylko w grób powinni spozierać.
Gdy tylko przychodzi śmiertelny telegram zaczyna się krzątanie złowróżbne a to za sprawą licznych i bez taktu ciotek, które mają tradycyjnie przykry zwyczaj. Gdy tylko grabarze uklepią ziemię i wprawnymi ruchami łopaty odkroją ją z boków świeżego grobu, oraz wygładzą ten spulchniony nadmiar na wierzchu mogiły, ciotki, jeszcze załzawione, jeszcze wycierające czerwone nosy, zbierają się jak czarne wrony i głośno pytają: - No to na czyim pogrzebie znowu się spotkamy.
Oczywiście, że nie słyszały nigdy o filozofie Luisie
Baraganie, oraz nie znały jego poglądu, że  „Pewność śmierci jest motorem działania”, ale intuicyjnie wyczuwały, że wygłaszane złowieszcze prognozy, to jest właśnie wypełnienie racjonalną treścią  antycypującą egzystencjalną prawdę o trudzie człowieczym.
Każda rodzina najczęściej, spotyka się na pogrzebach, a także na weselach. Na ślub wypada mieć zaproszenie i na intruza się nie wpychać, a na pogrzeb należy się wstawić, gdyż wtedy właśnie o brak manier człowiek może być jako mało rodzinny słusznie od czci, wiary i honoru odsądzony. Wielu, z takim piętnem po rodzinie się pęta.
Gdy tylko zamilkną głosy i gesty czynione po egzekwiach, ciotki, kruki chwilę milczą, ciasno się skupiają, potem ten krąg przez nie utworzony, się rozchyla, małe świdrujące, na pół ślepe od łez oczy wypatrują, teraz jeszcze żywego, ale u nich już półtrupa. Upatrują go wśród zebranych wokół jeszcze świeżego żółtego kręgu, pośmiertnym piachem zakreślonego.
Kobiety, nie wiem nawet jak stare, już mchem porośnięte, już ze starości wszystkie do siebie zgarbionymi plecami podobne, ambitnie się trzymają, spoglądają na siebie nawzajem dobrotliwie, ale zarazem na około wyzywająco. Mężczyźni natomiast głupawo się uśmiechają, jak gdyby tym skrzywionym wyrazem twarzy chcieli powiedzieć:
 - Co te głupie baby wyprawiają, Pana Boga chcą zastąpić, drogę żywota wyznaczyć, kres komuś nakreślać?
Ale głośno się nie wypowiadają, aby nie ubliżać sobie przez wchodzenie w komitywę z pazernością w oczekiwaniu na sepulkralną uroczystość i babskie oczekiwania na kolejny kondukt, w którym objawią się ze stuletnią, kirem osnutą, modą.
Krąg, który się uprzednio rozsypał teraz się zacieśniać począł wokół, co tutaj dużo gadać, przerażonego gdyż przeczuwającego żałobnika, z czym te naftaliną cuchnące, w czerń spowite babska, do niego się zbliżają: - No Antoni. Teraz to chyba na twoim pogrzebie się spotkamy?
Wujek Antoni właściciel sklepiku w Wolsztynie, trzymał się krzepko, na babskie gadanie strachem nie zareagował, ale odgryzł się z głęboką wiarą, co można było sądzić po mocy słów dobitnie wypowiedzianych: - Uważajcie wy kochane krewne, abym was jeszcze nie przeżył.
Ciotka, która stała obok męża była nie tyle oburzona sugestią, ile jej nieprzewidzianą i porażającą treścią, jako, że nic nie wskazywało, aby jej Tusio, z wiecznie zaróżowioną twarzą, patrzył na książęcą oborę: --Nie wasze doczekanie. Tylko tyle powiedziała. Przerażenie studzienne jednak ją ogarnęło, coś za gardło chwyciło i kamieniem przez chwilę, nie na piersiach legło, ale w trzewiach brzucha zagościło. Ciotka sama, bowiem brała udział w typowaniu nieboszczyków wespół zespół z tymi krewnymi i co najgorsze zazwyczaj, nie zazwyczaj, ale zawsze dobrze wytypowały. Teraz jednak w jednej chwili, znienawidziła te swoje kuzynki, ciotki, te staruchy, z którymi kolaborowała wysyłając jeszcze żywych na tamtą stronę. W pierwsze chwili chciała odwołać to zbiorowe bezsensowne decyzyjne typowanie jako zbyt pochopne, nieprzemyślane, jako omyłkę, nie mieściło się to jednak w intuicyjnej opartej na węchu metodologii postępowania, tego stworzonego z jej udziałem układu, w spontanicznym działaniu grupy. Ciotkę przerażała, wręcz sparaliżowała wiedza wynikła z empirii, bezbłędnie potwierdzanej, fakt, że nieraz z realizacją opóźnioną i zakłóconą w czasie. Nie były to wypadki częste, ale zdarzały się, gdy nagle jakiś zagubiony czy zapomniany krewny wdarł się w szeregi umarlaków bezprawnie, to znaczy nieprzewidziany i nie wytypowany. Metafizyczne działania wspierała jakaś diabelska wręcz intuicja i ciotka dobrze widziała, że nie ma odwrotu, nie ma przebacz, jest tylko zjazd do mogiły a ponieważ jak powiedziano rodzina liczną jest i nafaszerowana starociami jak muzealne wnętrze, to tylko patrzeć jak kres na kogoś, ale nie na Antoniego, przyjdzie. Ciotka próbowała sama, na gorąco, kimś małżonka zastąpić, ale myśl tak splątana była, że imion i nazwisk nagle totalnie zapomniała.
Na każdej stypie ciotka najadała się do syta, tym razem nie mogła, patrzyła tylko na potencjalnego organizatora kolejnego zgromadzenia wśród zapachu zgniłych kwiatów, stęchłych świec i śmiertelnych cyprysów:
- Nie doczekanie wasze. Wielokroć powtarzała.  Nie było w tym nic z rozumy, tylko zapiekła mantra, która ciotką owładnęła, mało, w której ciotka się zatopiła jak w jakimś kloszu, z którego już nie ma wyjścia. Ciotka mocą tej przepowiedni, tą prognozą tak była skołowana, że nawet nie mogła sobie przypomnieć, która tę podłość ogłosiła. Bolało ją, że nie wiedziała, której życzyć nagłej i niespodziewanej śmierci.
Antoni czuł się mimo swojej osiemdziesiątki nad wyraz żwawo. Spał dobrze, miał apetyt, często syna zastępował za kontuarem sklepiku z „mydłem i powidłem”. Ciotka zwiędła, przestała pyszczyć na bliźnich, chwalić się zasobnością szaf i cerować na grzybku skarpety, co było jej namiętnością, nie wiadomo czy z chytrości czy z poczucia, że trzeba być oszczędnym, co jest typowe dla wszystkich, pruskimi doktrynami dotkniętych, poznaniaków. Zaczęła nocą nadsłuchiwać oddechu potencjalnego nieboszczyka, intensywnie przyglądać się Antoniemu, analizować swój i jego wiek i powtarzała: - Nie doczekanie wasze.
Nie skarżąc się na jakąkolwiek dolegliwość poszła do kościoła w nie typowych godzinach rannych, zajęła opisaną rodzinną ławkę we wolsztyńskim kościele parafialnym i z głową wspartą na dłoniach, pogrążona w modlitwie, umarła. W tym wszystkim najgorsze to to, że to prawda.
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz