poniedziałek, 23 kwietnia 2012

STANISŁAW KOWALSKI – człowiek poważny - pełen dowcipu




W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, Stanisław Kowalski i Jan Muszyński, zostali studentami historii sztuki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od tego czasu ponad pół wieku trwają w wielkiej, niczym niezmąconej przyjaźni.
W 1952 roku na korytarzu Zakładu Historii Sztuki. Ul Fredry 10, czwarte piętro, kłębiło się kilkanaście kobiet. W pewnej, bezpiecznej odległości od tego tłumku stał chudy chłopak z wyjątkową czupryną. Podszedłem do tego nieśmiałka i grubym głosem zapytałem:-„Czy kolega pali?”. Tak zaczęła się nasza szczęśliwa przygoda na studiach.  Tylko nas dwóch ludzi i dziesięć kobiet.

Studia ukończyliśmy w czerwcu 1956 roku. Przed budynkiem  Wojewódzkiego Komitetu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej stał sekretarz Wincenty Kraśko otoczony wzburzonym tłumem;
-Niech zeżre legitymację partyjną, - a z okien leciały już komitetowe papiery i segregatory. Wykrzykiwano różne obelżywe zdania, domagano się chleba, część tłumu poszła na ul. Młyńską pod więzienie. Ktoś zarządził aby pójść na ulice Kochanowskiego. Gdy tam dotarliśmy to znaczy Staszek i ja już tam była strzelanina. Poznań był wściekły i bojowy.
„Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niech będzie pewien, że tę rękę władza odrąbie”, mówił Józef Cyrankiewicz. Słuchaliśmy tych słów w akademiku przy ul. Stalingradzkiej w pokoju Staszka i już nie pamiętam jak mocno byliśmy przerażeni.
30 czerwca miałem egzamin magisterski a Staszek, używając bardzo aktualnych określeń, poszedł w kamasze. Przez długi czas nie udało mi się ustalić czy powołanie do wojska Staszek dostał przed Poznańskim Czerwcem, czy jeszcze w tym miesiącu, czy po względnym opanowaniu sytuacji. Gdy zapytałem o termin powołania powiedział: -„No nie, na ostatnim studium wojskowym powiedzieli nam, że niebawem dostaniemy powołanie. Ty nie mogłeś o tym wiedzieć bo byłeś zwolniony z woja”.

Stanisław Kowalski urodził się we wsi Wola Wydrzyna, powiat Radomsko, gmina Sulmierzyce. Zdarzyło się, że w telewizorze matka nieszczęsnego „Zośki” udzielała wywiadu. Pytano o syna, który zmarł po tygodniu, już po odbiciu go z rąk Gestapo, przez kolegów z Grup Szturmowych Szarych Szeregów, podczas słynnej akcji pod Arsenałem. Jego matka mówiła o zaatakowanym konwoju i uwolnieniu prze harcerzy 25 osób, a na pytanie o jej los oznajmiła, że po ukończeniu seminarium nauczycielskiego znalazła prace w zapadłej wsi, na końcu świata, poza kręgiem cywilizacji;
-Zaraz powie, że w Woli Wydrzynej, pomyślał Staszek i tak się stało. Opowiadał mi o tym z nutką satysfakcji, że tak się zgadzali z oceną jego miejsca urodzenia. W tej wsi przyszła na świat jeszcze siostra i parę lat po Staszku, brat. Ojciec miał na imię Bolesław a matka Bronisława. Życiowym celem rodziców było dążenie, aby miejsce urodzenia nie stało się przystanią na całe życie;

-A co pamiętasz z tego życia pędzonego w wiejskich okolicznościach przyrody?.
Najtrwalej to, że pewnego, dnia gdy pasłem krowy, omal nie padłem jak koń po wyczerpującym biegu. Z bruzdy wyjrzała łasica. Podniosła się na przednich łapkach i zapadła pod ziemię. Ciekawość jednak zwyciężyła. Za chwilę znowu wyjrzała i tak kilka razy. Gdy podszedłem bliżej pobiegła wzdłuż tej bruzdy, aby odciągnąć mnie od swojej nory. Ruszyłem za nią, ale była szybsza. Ambicja nie pozwoliła mi ustąpić. W zapamiętaniu biegałem za nią w te i we wte, gdyż zawracała, gdy byłem tuż, tuż. Wreszcie padłem z wyczerpania, czarne kręgi wirowały mi przed oczami. Byłem bliski omdlenia. Serce moje oszalało. O mało, a Grześkowiaka -„Chłop żywemu nie przepuści”, sprawdziło by się, ale w odwrotnym kierunku.
- A jakaś przygoda z literaturą?.
Na wsi nabawiłem się kompleksu, bo będąc uczniem szkoły elementarnej przeczytałem całą bibliotekę. Byłem pewny, że to są wszystkie książki świata i niebawem umrę z nudów, gdyż nie będzie czego czytać. I tak mi zostało. Teraz czytam wszystko.

Po szkole podstawowej z Jędrzejowa, Staszek udał się nieszczęśliwie do Wągrowca, do liceum pedagogicznego. Dlatego nieszczęśliwie, że nie wiedział, iż pedagog musi uczyć śpiewu i grać na jakimś instrumencie. Nie przewidział także, że nauczyciel, sadysta, ustawiał tych z brakiem słuchu na środku klasy i wymuszał, aby dawali dowód swego upośledzenia. Gdy klasa kilka razy skręcała się ze śmiechu po występach Staszka, opuścił skutecznego prześladowcę i przeniósł się do liceum ogólnokształcącego w Trzciance.
-I skąd ten pomysł z historią sztuki?
-Miałem iść na polonistykę. Nauczycielka od polskiego bardzo mnie zachęcała. Ale pod koniec szkoły średniej ktoś dostarczył informatory po wyższych uczelniach. Mnie dostały się fragmenty, z których wyczytałem, że jest historia sztuki, że można po studiach, zostać przewodnikiem albo pracować w muzeum. Na przewodnika jakoś się nie paliłem, ale muzeum odpowiadało mi, jako, że nie zaliczyłem jeszcze żadnych wnętrz muzealnych. Było coś z tajemnicy w słowie „muzeum”.

Jak bardzo rozminęły się nadzieje po ukończonych studiach, odczuł Kowalski kiedy w roku 1962 został Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków, samotnym decydentem o losie dóbr kultury, na zróżnicowanej historycznie Ziemi Lubuskiej. Wiedza wynikająca z pasji naukowo-badawczej i doświadczenie zdobywane w codziennej pracy, stały się fundamentem jego działalności. Ten trud zrodziła potrzeba realizacji kanonicznego obowiązku konserwatora. Specyfiką ziem zachodnich i północnych była budowana przez władze, jako element integrujący społeczeństwo Ziem Odzyskanych, niechęć, czy wręcz nienawiść, do wszelkich śladów niemczyzny. Świadectwem zaślepienia w tej integracji był artykuł Bohdana Drozdowskiego, zamieszczony w organie W. Machejka, -  „Życiu Literackim”, zachęcający do zburzenia junkiersko-pruskiego pałacu Wallensteina w Żaganiu. Ciążył bowiem na polskim organizmie społeczeństwa żagańskiego. Czerpali moralną rozkosz i obłędną satysfakcję wrogowie konserwatora, podpierając się autorytetem z samego Krakowa. To oni podjęli uchwałę o rozbiórce pałacu, szczęśliwie nie zrealizowaną z braku środków nie ujętych w budżecie. A pałac to kolos na miarę Wawelu. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że nawet wśród władz żagańskich byli obrońcy francuskiej własności, wytykając ciemnotę historyczną zwolennikom pozyskania z kubatury pałacu, bezpłatnego materiału budowlanego.

Wojewódzki Konserwator nie objawiał dogmatyzmu zakorzenionego w fundamentalistycznych poglądach, że  -„nie wolno tknąć zabytku”. Praca konserwatora ma tę wartość,  że czas ocenia jego działalność. Dramatem są decyzje wynikające z braku wiedzy, czy efekty wynikające z pochopności zezwolenia na unicestwienie ważnego historycznego śladu kulturowego dziedzictwa. Długotrwały i racjonalny okazał się sens nie zezwalania na zniekształcanie współczesną zabudową układu urbanistycznego w sąsiedztwie zabytkowej architektury na starych rynkach. Kożuchów, Szprotawa. Żagań, to pierwsze przykłady z brzegu ukazujące nieracjonalność betonowego budownictwa PRLu w centrum miasta. Za słaby był głos konserwatora przeciwko sloganowi, iż oto realizuje się wolę proletariatu, hegemona klasy robotniczej.
Odbudowa warszawskiej starówki uczyniła z niej zabytek wpisany na światową listę najwyższych osiągnięć kulturowych.
Słusznie, według Kowalskiego, postąpił konserwator z Legnicy, podejmując decyzję o odbudowie historycznego starego miasta w Głogowie. Zauważył jednak, że architektura wzniesiona w oparciu o archiwalne naśladownictwo jest bardziej sztywna i bezduszna, aniżeli nowoczesna koncepcja odtworzenia duchowego centrum miasta w Kołobrzegu, bez nadzwyczajnej troski o historyczną rekonstrukcję, czy nawet wygląd zewnętrzny. Budowanie tożsamości kulturowej nie polega na doktrynalnym uznawaniu tylko i wyłącznie przeszłości, podobnie jak jej wypieraniu. Czy straciły swoją wartość kamieniczki w Bytomiu Odrzańskim, czy zlokalizowane nad Bobrem w Żaganiu, gdy za ich elewacjami, zrezygnowano z ciemnych korytarzy, samobójczych klatek schodowych, na rzecz współczesnej infrastruktury, niosącej światło i higienę?. Czy fasady tych kamieniczek straciły walor estetyczny?. Obok ustawy o ochronie dóbr kultury trzeba jeszcze zachować współczesne sumienie i zdrowy rozsądek. Jest to istotne na tych obszarach, które zostały „odzyskane w ramach sprawiedliwości dziejowej”. Szczęśliwie materializm urbanistyki i architektury pokonał czas, gdy historia była ideologiczną interpretacją naszych przeszłych kontaktów z Niemcami. Świadomość kulturowa Niemców i Polaków pozostanie żywa tak długo jak troska o trwałość granic w Europie.
Należymy do grupy ludzi określanych, przez socjologów, jako populacja w wieku emerytalnym, to znaczy Staszek i ja. Od siebie dodaję, że ja należę do tych, co zapominają co wczoraj jedli na obiad, natomiast młodość mogą zrekonstruować prawie bezbłędnie. Aby jednak w te wspomnieli nie zakradła się pamięć emeryta zweryfikowałem swoje zapiski i dobre mniemanie o pamięci, o archiwalia dotyczące funkcji i zadań Stanisława Kowalskiego od momentu, gdy po studiach w roku 1956 podjął pracę w komórce konserwatorskiej.
I zaraz na wstępie informacja. Staszek zatrudniony został późną jesienią w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Zielonej Górze. Ponieważ  Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków nie przyznano dodatkowego etatu, a bardzo chciał zatrudnić dodatkowego historyka sztuki, zwrócił się do dyrektora biblioteki Władysława Drążkowskiego, aby przyjął Staszka do siebie i oddelegował do pracy u konserwatora.
Zespół Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze – Wydział Kultury zawiera 496 jednostek archiwalnych. Pracownicy Państwowego Archiwum Wojewódzkiego w Zielonej Górze z siedzibą w Kisielinie, ukończyli weryfikację dokumentów i w roku 1993 zostały przejrzyście uporządkowane. Odzwierciedlają doskonale życie administracyjne Wydziału Kultury.
Co kwartał Wojewódzki Konserwator robił plan pracy, wypełniając rubryki zadań dla poszczególnych pracowników, zaznaczając termin ich realizacji. Wydział Kultury mieścił się w budynku obecnego sądu na Placu Słowiańskim. Zastępcą szefa była Halina Karpowicz, po ukończeniu wyższych studiów w Akademii Sztuk Plastycznych w Krakowie oraz wyższych studiów artystycznych na Wydziale Konserwacji Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu uzyskując stopień zawodowy, dyplomowanego artysty plastyka oraz konserwatora. Pracowała, tłumacząc kroniki i wykonując prace biurowe Pani magister Krystyna Klęsk. Gdy przyszliśmy do pracy, wydawała nam się starszą panią. Gdy zapytałem dyskretnie szefa ile ta pani ma lat, powiedział, że mogę ją pytać o rozbicie dzielnicowe, bo trzymała do chrztu dzieci Krzywoustego. A miała wówczas 49 lat. Pani Krystyna studiował w okresie międzywojennym w Poznaniu. Znała osobiście prof. Józefa Kostrzewskiego, Edmunda Frankowskiego a na seminaria uczęszczała do Floriana Znanieckiego w tym czasie, gdy jego asystentem był prof. Zygmunt Dulczewski.
Z okazji 60-lecia socjologii w Poznaniu, w książce wydanej w 1980 roku pod redakcją prof. Andrzeja Kwileckiego, Krystyna Klęsk została odnotowana w spisie studentów okresu międzywojennego.
Naszym szefem był Klemens Felchnerowski [Klem] artysta malarz, zabytkoznawca, technik budowlany. Ukończył Uniwersytet w Toruniu, miał dwa dyplomy, artysty malarza i konserwatora zabytków. Był wspaniałym człowiekiem i on ponosi, jako nauczyciel
i przyjaciel odpowiedzialność za nasze życiorysy zawodowe.

Stanisław Kowalski w I kwartale 1957 roku miał obowiązek „wypełniania nowych i uzupełnianie dawniej założonych kartotek w liczbie 200 łącznie z wyjazdem w teren, przeprowadzenia inspekcji i zdobycie odpowiednich materiałów do szerszego opracowania”. W II kwartale miał obowiązek nadzorować prace przy zamku w Międzyrzeczu, remont pałacu Wallensteina w Żaganiu i prace konserwatorskie w zespole poklasztornym, w Gorzowie prace we wnętrzu katedry, w Krośnie przy zamku, w Otyniu przy zespole poklasztornym, w Bytomiu przy Hotelu pod Złotym Lwem, w Kozuchowie przy zamku, murach i ratuszy, w Szymocinie przy kościele, w Sulechowie przy murach. Sprawować nadzór nad pracami Państwowego Przedsiębiorstwa Konserwacji Zabytków konserwujących poliptyk z Babimostu i nad ołtarzem z Żagania odnawianych w Gdańsku przez tamtejszą pracownie konserwatorską. Należało zdać opisowe sprawozdanie i dokumentacje fotograficzną. Osobno w planie tego kwartału odnotowano; -„mgr Kowalski odpowiedzialny jest za budownictwo drewniane. [Kowalski jest autorem lokalizacji skansenu w Ochli]. Większość prac prowadzona będzie systemem gospodarczym”, a to oznaczało, że Staszek musi poszukać cieśli, zamówić gont w Makowie Podhalańskim, sprowadzić transport do pobliskiej stacji kolejowej z rampą rozładunkową, w terminie zwolnić wagon i dopiero przystąpić do pokrycia gontem kościółka, na przykład, w Bukowcu, Łagowcu ,Chlastawie czy w Kosieczynie.
W tymże kwartale miał Staszek we współpracy z PTTK powołać „opiekunów społecznych dla 50 zabytków monumentalnych i wydrukować legitymacje” termin 1 VII 1957. Oczywiście, że było to  jedynie traktowane jako wypełnienie rubryki, ale racjonalność tej myśli stała się długo terminowym i realizowanym, przez lata planem pracy konserwatora. Właśnie powoływani przez Staszka opiekunowie społeczni, zamieszkujący w zabytku, w remontowanych przez konserwatora mieszkaniach, uchronili przed ostateczna dewastacją wiele cennych obiektów. Szczególną rolę opiekunowie społeczni spełnili na terenach dawnych Państwowych Gospodarstw Rolnych. Mieszkańcy dawnych dworów, pałaców nie przeprowadzali najdrobniejszych często remontów. Bronili się przed przeciekającymi dachami podstawianymi naczyniami a gdy nie byli w stanie opanować sytuacji porzucali mieszkania w stanie kompletnej ruiny.
Jako wyjątkowo spektakularny przykład może posłużyć troska o zamek, dopiero teraz doceniana, w Kożuchowie. Przez kilka lat ratował go przed dewastacją ewangelicki kantor, Edmund Szajer. Natomiast, niejako dla siebie, dbał o dwór w Koźli, Paweł Rypała. Troskliwie przeprowadzał remonty, aż wreszcie, gdy sytuacja się zmieniła zakupił zabytek na własność.
Według planu pracy do 30 grudnia 1957, mgr Stanisław Kowalski  winien, -  „wydać orzeczenia uznania za zabytek dla wszystkich miast zabytkowych w województwie”.
Klem Felchnerowski robił plany pracy dla wiecznie głodnej biurokracji. Wypełniał rubryki by spełnić wymogi polecenia administracyjnego. Zdawał sobie sprawę, że organizacja właściwej pracy nie zależy od zapisanych rubryk, których chyba nikt nie czyta. Mówił nam, że plany pracy robi z głowy, jako że pracować trzeba z głową.
W pierwszym kwartale 1958 roku do zakresu obowiązków Staszka należało sporządzanie dokumentacji fotograficznej zabytków  ruchomych, sporządzanie planów miast dla 13. miejskich układów przestrzennych. Jako nowość, w porozumieniu z Edwardem Dąbrowskim winien przewidzieć plan pracy badań archeologicznych. Realizują ten postulat Komórka Konserwatorska wytypowała nowe stanowiska, w Krośnie Odrzańskim, korzystając z map hydrologicznych, z kroniki biskupa merseburskiego Thietmara, oraz analizy terenowej, w miejscu gdzie Bóbr jeszcze w XIX wieku, w okolicy Krosna łączył się z Odrą. Należało także zaplanować wysokość nakładów finansowych na kontynuacje badań w Międzyrzeczu, Pszczewie, Borowym Młynie, ustalić terminy badań w Połupinie i na nadodrzańskim grodzisku Gostchorze.
Mimo mało realistycznego planu pracy, każdy z czterech pracowników komórki konserwatorskiej wiedział dokładnie, jakie miał obowiązki, rzetelnie je wykonywał, gdyż zakres ten organizowało życie.
4. I. 1958. Klem Felchnerowski w sporządzonym schemacie organizacyjnym, wykonanym dla administracyjnego porządku w Wydziale Kultury, wykazał pełną stabilizację podległej mu komórki, wykazując równocześnie wakaty przewidziane dla pracowników technicznych. Adiunkt Stanisław Kowalski w tym sztywnym planie zasad działania, obdarzony został stanowiskiem kierownika komórki naukowo-badawczej. Graficznie podlegał „z-cy Woj. Kons. Zab” Halinie Karpowicz-Byszewskiej i współpracował z konserwatorem zabytków archeologicznych. Był odpowiedzialny za kartotekę, bibliotekę, laboratorium fotograficzne, sztukę ludową oraz typował do tłumaczenia kroniki. W jego gestii pozostawała troska o zachowanie historycznego krajobrazu i ochrona swojszczyzny.
W roku 1960 Klem Felchnerowski odszedł na stanowisko dyrektora muzeum. Wojewódzkim Konserwatorem został Jan Muszyński. Pełnił te funkcję przez dwa lata. Stanisław Kowalski został Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków w roku1962. W służbie idei ochrony dóbr kultury pozostał przez trzydzieści lat. Od roku 1956 do 1996.

Lata pięćdziesiąte. Dzisiaj trudno w to uwierzyć. Dziesiątki narad, posiedzeń, odpraw, uzgodnień, konferencji, co miesiąc służbowy wyjazd do Warszawy, Centralnego Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków. Po „odwilży” w 1956 roku jeszcze długo w Wydziale Kultury obowiązywały prasówki. Siadaliśmy zawsze obok szefa. Klem wymyślał zajęcia. Najprostsze to dyskretne ogłoszenie tematu, potem każdy pisał swoje zdanie, zaginając kartkę tak, aby kolejny „literat” nie wiedział, co napisał poprzednik. Przy czytaniu,  powstrzymywaliśmy się od śmiechu, tak skutecznie, że aż bolały  szczęki. Pisywaliśmy także mało przystojne teksty, albo wymyślaliśmy epitafia dla wysoko postawionych osób. Dla wybitnych mężów stanu wymyślaliśmy dodatkowe tytuły, na przykład:
- Generalissimus sierpem habilitowany, słupek absolutny młotem podparty, skrętek czerwony. Staszek, ponieważ nieźle rysuje, lubił robić dowcipne rysunki.
Poeta Bronisław Suzanowicz napisał piękny wierszyk o damskiej omyłce: -Sądząc, że jest całkiem laik/ pokazała mu swój gaik/ a on niezły był leśniczy/ zrobił wyrąb na jej piczy. Notatki te częściowo zachowałem, tak jak niektóre teksty Staszka pomyślane jako audycje pisane do radia. Uprawialiśmy tak dzisiaj zwaną, historię polityczną, bardzo powiatową, prowincjonalną na potrzeby regionu. Doniosłe fakty historyczne stanowiły kanwę literacką. Musiały to być wydarzenia związane z Ziemią Lubuską. Im odleglejsze tym lepiej.

W roku 1000. przybyli do Polski z Italii misjonarze. Jan i Benedykt. Benedyktyni należeli do klasztoru wyróżniającego się ofiarnością w służbie Pana i dobrymi kontaktami z władzą ziemską. Wystarczy wspomnieć św. Wojciecha, czy jego brata, biskupa gnieźnieńskiego Radzima-Gaudentego. Bolesław Chrobry powitał ich życzliwie i z misją nawracania pogan, osadził w Międzyrzeczu. Wkrótce dołączyli do nich braciszkowi Polacy, Izaak i Mateusz. Zatrudnili także polskiego kucharza Krystyna. Misja szybko się skończyła gdyż w roku 1003 eremici zostali zamordowani. Tło kryminalne, rabunek. Opisał to, wcale nie mistyczne wydarzenie św. Bruno w znanym historykom żywocie pięciu braci. Ten ponury mord posłużył nam do sugestii, że za tym stali Brandenburczycy i my te zakusy rozszyfrowaliśmy dając odpór drapieżnym sąsiadom, zachodnim rewizjonistom i ostrzegając przed rewanżyzmem  Adenauera. Całkowicie natomiast przemilczeliśmy fakt najazdu na nasz kraj księcia czeskiego Brzetysława II w roku 1039, którego wojowie złupili katedrę gnieźnieńską i uwieźli szczątki św. Wojciecha oraz zwłoki pięciu braci męczenników.
Wiele tematów do naszych radiowych wyczynów w formie słuchowisk, dostarczył biskup merseburski, Thietmar. Obecność  Bolesława Chrobrego w grodzie krośnieńskim podczas najazdu niemieckiego cesarza Henryka II na Polskę w 1005 roku
Kronikarz niemiecki odnotował także niezwykłą odmowę dyplomatyczną syna Chrobrego, Mieszka II, który w roku1015, także w Krośnie, odmówił Niemcom poddania grodu: - Jestem tutaj ze zwierzchności ojca mego i nie mogę spełnić waszej prośby a nawet gdybym chciał to przytomni tu rycerze nigdy by na to nie zezwolili.
Była jeszcze audycja z bitwą pod Legnicą w roku 1241 związana z zamkiem krośnieńskim, do którego schroniła się Jadwiga, żona Henryka Brodatego, tamże jego śmierć 19 marca 1238 roku. Książe skłócony z kościołem, opuszczony przez Boga i ludzi w samotności głosił wyimaginowany polityczny testament.
Staszek nie chce słyszeć o tamtych czasach a już zupełnie nie akceptuje upubliczniania tej działalności, mimo, że doczekała się po wielu latach pozytywnej recenzji w książce omawiającej historię „trzeciej władzy”, czyli media zielonogórskie.

Henryk Ankiewicz [Andabata] w czerwcu 1988 roku przeprowadził ze Staszkiem wywiad w związku z drugim opracowaniem;  -Zabytki województwa Zielonogórskiego. Ta praca dotyczyła obszaru po reformie w 1975 roku. Jest to istotna zmiana terytorialna i rzeczowa w stosunku do pierwszego katalogu architektury i urbanistyki, który ukazał się drukiem w 1976 roku.
-Jak to przeczytałem, mówił Ankiewicz, to mi się nogi ugięły w kolanach. Jeden człowiek może popełnić taką rzecz. Dlaczego Kowalski tak dużo robi a tak mało mówi?.
Redaktorka, Eugenia Pawłowska zarzuciła Staszkowi chorobliwą skromność. Boże, gdyby mogła uczestniczyć przy piwnym stoliku zapewne zmieniłaby zdanie, ale coś w tym jest, że jak się teraz mówi: -Ten typ już tak ma.
Niedawno byliśmy w Galerii Pro Arte na Starówce. Staszek zatrzymał się w pierwszej sali ekspozycyjnej. Nie przeszedł do drugiej i trzeciej tylko, dlatego, że przy stoliku w drugim pomieszczeniu, z boku siedziała kierowniczka Galerii i rozmawiała ze znajomymi. Nie chciał im przeszkadzać.

W roku 1994 ukazała się książka,  – Miasta Środkowego Nadodrza dawniej. Historia zapisana w zabytkach. Gdy już wiedziałem, że został laureatem Studiów Zielonogórskich, podzieliłem się swoim obliczeniem obiektów zabytkowych, które zostały opracowane w Miastach…Postanowiłem przytoczyć te wyliczenia w przygotowywanym opracowaniu do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Postanowiłem skonsultować temat;  -Kogo to będzie interesowało?. Zrezygnuj z tej statystyki, - kwilił Kowalski doprowadzając mnie z kolei nie tyle do złości, ile do frustracji z braku akceptacji zamysłu ukazującego jego trud i wartość merytoryczną pozycji.
Na 241 stronach w topografii 43 miast zlokalizowano 69 kościołów, 18 ratuszy, oraz przeanalizowano układ przestrzenny każdego ośrodka. Opisano 11 pałaców, 7 parków. 11 zamków, 7 zespołów klasztornych. Przeanalizowano 15 zabudowań rynkowych i omówiono ich specyfikę. Wyliczono plebanie, spichlerze, zabytki przemysłowe. Domki winiarzy, kamery książęce, bramy miejski w 13 obwarowanych miastach, grody z metrykami średniowiecznymi w zespołach miejskich. Ukazano ich rolę w procesach ekonomicznych i w zagospodarowaniu ziem nadodrzańskich.

Kapitalna praca, ale niestety tym zdaniem mogę się jedynie narazić, gdyż Autor nie lubi być pozytywnie oceniany, a już zupełnie nie akceptuje pochwał. Najlepiej by je nie tyle zlekceważył, ile wręcz unieważnił.
W pierwszym dziesięcioleciu lat sześćdziesiątych względy bezpieczeństwa pozwalały na intensywniejsze zajęcie się starym miastem w Głogowie, zniszczonym w 90%. Badania archeologiczne i urbanistyczne prowadzono obok stale pracujących taśmociągów dostarczających gruz ceglany do potężnych młynów. To był materiał do realizacji hasła;  - Cały naród buduje stolicę.
Badania Głogowie prowadzone były pod nadzorem prof. Tadeusza Kozaczewskiego z Politechniki Wrocławskiej.
- „Z chwilą całkowitego rozminowania i odgruzowania zniszczonego miasta…zwróciłem się do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Zielonej Górze, mgr Stanisława Kowalskiego z propozycja przeprowadzenia badań architektoniczno-archeologicznych zabytków architektury i urbanistyki średniowiecznego Głogowa. Wojewódzki Konserwator wyraził zgodę…”.
Ten cytat pochodzi z opracowania prof. Kozaczewskiego, - Ze studiów nad średniowiecznym Głogowem i Krosnem, z roku 1970. Badania archeologiczne, finansowane przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, Centralny Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków były prowadzone, pod nadzorem konserwatora, od roku 1960. Trzy lata później rozpoczął pracę wraz z zespołem prof. Kozaczewski. Wyniki zostały opublikowane przez Lubuskie Towarzystwo Naukowe siedem lat później. Publikację poprzedziła sesja naukowa zorganizowana w Głogowie w październiku 1965 roku. Stanisław Kowalski badał ruiny kościoła św. Mikołaja. Była to pierwsza praca, naznaczona pasją poznawczą dotyczącą genezy miast i rozwoju architektonicznego, na taką skalę i pierwsza publikacja po wygłoszonym referacie na sesji naukowej w obecności prof. Józefa Kostrzewskiego, licznych archeologów, architektów  i urbanistów z Wrocławia. Zapewne wyniki pracy jak i dyskusja nie pozostały bez śladu na dalsze prace naukowo badawcze.
Poniżej posadzki kościoła gotyckiego odsłonięto fundamenty absydy i prezbiterium romańskiego kościoła wpisane w rzut późniejszej gotyckiej świątyni. W wyniku analizy zachowanych wątków przyjęto dwie fazy budowy pierwszej fary głogowskiej na pewno w lokacyjnym mieście, ustalając równocześnie czas nadania praw miejskich. Podjęto też próbę rekonstrukcji wyglądu bryły kościelnej rozbudowywanej w czasie, ukazując graficznie jej fazy. Autor wskazał też najbliższe przykłady rozwiązań przestrzennych w Głogowie, kolegiatę i kościół św. Piotra i Pawła, którego fundamenty odkryto w 1963 roku. Analogie natomiast odnalazł na terenie Śląska;
- bazylika św. Andrzeja w Środzie Śląskiej, oraz ceglane kościoły w Nysie i Trzebnicy. Bazylikę romańską w Głogowie, jak wynika ze źródeł pisanych, zniszczył pożar w 1241 roku.

W toku praktyki zawodowej Stanisław Kowalski kształcił swoje umiejętności w odczytywaniu wieku i przebudowy architektury. Dla wielu zabytków brakowało zapisków archiwalnych. Łatwiej można ustalić właścicieli czy użytkowników aniżeli rozbudowę czy remont, tym bardziej, że kronikarze każdą prace zapisywali i traktowali najczęściej jako budowę. Jedynie z autopsji i badań bryły obiektu istniała możność jej rozwarstwienia na poszczególne etapy i okresy historyczne. Pod każdą cegłą kryły się tajemnice historyczne i konstrukcyjne w książęcych zamkach piastowskich, w Krośnie, Kożuchowie czy Głogowie. W Zielonej Górze sensacją dla historyków i archeologów okazało się, po oczyszczeniu ze zniekształceń, wewnętrzne rozplanowanie obiektu przeznaczonego na Muzeum Historii Miasta. Odkryto lochy, w których według historyka Władysława Korcza, więziono po przesłuchaniach w ratuszowej izbie tortur i sądowych posiedzeniach zielonogórskie czarownice. Wstępne ustalenia pozwoliły w układzie przestrzennym wnętrza odkryć późno średniowieczny karcer oraz klozet. Nieczystości z prewetu były odprowadzane wprost do fosy. Badań nie zakończono. Dr Stanisław Kowalski uważa, że należałoby poddać weryfikacji datowanie samego obiektu jak i zachowanych we wnętrzu, reliktów z różnych epok.
W 2002 roku wyszła drobniejsza publikacja opisująca system warowny Zielonej Góry. Poprzedziło ją opracowanie klasztoru Augustianów, pod jego redakcją, w roku 1999. Trzykrotnie wydano szkice monograficzne Kożuchowa ze współautorstwem Muszyńskiego. Ostatnia książka to szersza praca zbiorowa wydana w 2003 roku. Merytoryczną znajomość architektury polskiej potwierdził Staszek w trzech ogólnopolskich albumach opisując w sposób syntetyczny  przynależność stylową obiektów zabytkowych. Artykuły i rozprawy w wydawnictwach naukowych są świadectwem jego  rzetelności. Warto to szczególnie podkreślać w czasie gdy wiele opracowań z zakresu historii regionu podejmowanych jest przez autorów niechlujnych, pseudo popularyzatorów, którym wolny rynek umożliwia wszelkiego rodzaju poczynania wydawnicze bez recenzji i odpowiedzialności.

Wracamy z Brodów, limuzyną marki trabant. Myślami jesteśmy jeszcze stale przy pałacu przybici jego zniszczeniem, zaniedbanym parkiem, gdzie dosłownie, wierzba specjalnie szczepiona rodziła karłowate, niejadalne gruszki.
.
Na pustej szosie, w latach sześćdziesiątych szosy były mało używane, pojawił się człowiek na rowerze. Jechał od jednej krawędzi asfaltu do drugiej. Ale pięknie meandruje, oceniłem. Podjechałem  bliżej i zatrąbiłem. Wtedy ten cyklista zatrzymał się niejako w miejscu, skrzywił koło o 45 stopni, pochylił się głęboko nad kierownicą, wtulił głowę w ramiona i zupełnie jak w zwolnionym filmie, rozkrzyżował się na asfalcie. Błyskawicznie się pozbierał, podniósł rower i w odwrotnym kierunku ruszył wyjątkowo szybko, nie rezygnując jednakże ze slalomu, którym zapisywał swoją trasę. Patrzyliśmy za nim lekko wypłoszeni. Narastało we mnie złe samopoczucie. Wtedy Staszek wybawił mnie z moralnego dyskomfortu.
- Ten człowiek przez nadużycie alkoholu zatracił się w czasie i przestrzeni. Teraz w chaosie myśli, już w Brodach, skąd zapewne wyjechał, będzie próbował ustalić godzinę, dzień, miesiąc i rok, swojego wyjazdu. I nagle dopadnie go szok poznawczy, przez który zyska pewność, że ziemia jest kulista.

Wśród moich licznych znajomych są i tacy, którzy manifestują swoją ważność takim zwrotami: - Ja to mówiłem, to już dawno zauważyłem, ja to przewidywałem, pamiętacie moje zdanie na ten temat itd, itp.
Te sformułowania stają sie tak powszechne, że prawie niezauważalne. Nie zdarzyło się aby kiedykolwiek podobnego zwrotu użył Staszek. Czyżby nie cenił swoich sądów?. Nie doceniał swojej pracy, wniosków, publikacji?. Jak to określić, jak nazwać?. O ile do tego dodać, że nigdy nie skarżył się na życie, los, to jest to istotnie sprawa nie do pojęcia. Nigdy, znowu to nigdy, nie używa do rozmowy gestykulacji, nie rozmawia rękami. Mam wrażenie, że nawet gdyby pokazywał kierunek pytającemu o drogę, nie użyłby ręki, w formie drogowskazu. W ogóle nie jest ekspresyjny. Objawia nieco dynamiki, gdy łowi ryby, ale tylko w tym momencie, gdy sięga po wędzisko, aby zaciąć rybę. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek zachował się spontanicznie, albo ożywiał się widocznie nawet w ciekawych dyskusjach. Z nudnych po prostu chyłkiem wychodzi.
Raz się ożywił odruchowo. Na początku lat pięćdziesiątych w ubiegłym wieku. Profesor Gwidon Chmarzyński omawiał kapitele romańskie. Motywy związane z zoomorfizmem bardzo go ożywiały. Profesora, ale Staszka także;
- O tutaj wyobrażenie Jonasza połkniętego przez wieloryba. Są uczeni,  którzy, uważają, ze to sak, każdy głupi widzi, że to ryba, o tutaj widzicie głowę psa, albo, może to być żona psa, może to być,
- tutaj wykładowca zrobił przerwę i nagle oznajmił radośnie, - psica, psica.. I tutaj Staszek spontanicznie powiedział: - suka. Profesora zamurowało, ale szybko się pozbierał: -Tak, może pan ma rację, żona psa to chyba suka.
Nasze koleżanki, subtelne historyczki sztuki były niepocieszone. One uwielbiły rzekome roztargnienie Gwidona Chmarzyńskiego, cały ten teatr delikatnie surrealistyczny, tak zarysowywany, aby wykład nie był nudny. A tutaj agrikola Kowalski wprowadził ponury realizm, a przecież psica jest bardziej elegancka aniżeli suka.
Muszę jeszcze odnotować specyficzne poczucie humoru mojego przyjaciela. Wykłady z marksizmu były wspólne dla psychologów, muzykologów, historyków sztuki, i wielu innych nieszczęśników znudzonych tymi obowiązkowymi wykładami.  Aula była zazwyczaj pełna w głównym gmachu Uniwersytetu. Pewnego dnia niedaleko nas stał student muzykologii. Staszek do mnie; -Wydaje się, że flet jest zbyt trywialny i powinien być wyeliminowany z szanującej się orkiestry symfonicznej. Muzykolog zaślinił się tłumacząc nam, że nie mamy racji. Albo w obecności astronoma stwierdził, że te studia są zupełnie zbędne, ale mogą być, aby zająć czymś młodzież, która z lenistwa woli gapić się w niebo aniżeli zająć się poważną pracą dla dobra kraju. Astronom długo tłumaczył potrzebę astronomii wyjaśniając, że bez tej nauki nawet nie można ustalić przemijającego czasu, ba nawet godziny; - O, tutaj nie masz racji, bo godzinę można ustalić słuchając sygnału z wieży Kościoła Mariackiego w Krakowie. Astronom prawie płakał nie mogąc nas przekonać do swoich ukochanych studiów.  

Staszka głos jest zawsze przemyślany, logiczny, pozbawiony emocji. Natomiast nie jest łaskawy do literatury regionalnej podejmowanej przez  różnego rodzaju patriotów swojej ziemi, ukazujących miłość słowem pisanym. Potrafi krytycznie zareagować, mocno, bez taryfy ulgowej do tekstów pseudo naukowych, wymyślanych faktów, czy bezkrytycznie przepisywanych z obcej literatury. Tutaj wykazuje brak tolerancji, pobłażliwości. Jest pryncypialny. Rzeczywistość naukową dzieli na dwa kolory. Czarny i biały. Nie lubi tutaj słowa „ale”. Sądzę, że dlatego iż często, profesorowie, artyści, dziennikarze poszukują perspektywy, z której można by usprawiedliwić różnego typu niegodziwości. Poszukują usprawiedliwienia w tak zwanych obiektywnych warunkach, wyjątkowych sytuacjach czy błędach pedagogicznych. Staszek mówi; - Zabił bo miał pod górkę do szkoły, a zimą padał śnieg. Pani psycholog usprawiedliwia; - Zabrakło mordercy witaminy „M” – miłości.
Sarkastycznie ocenia współczesne stosunki społeczne; - Dawniej to były wspaniałe czasy, nie było fetyszystów, pedofilii, hedonizmu, masonów, homoseksualistów, drutu, gwoździ, kawy, nabojów do syfonu, manify a kierowniczka sklepu mięsnego interesującym klientom dawała od tyłu, sklepu.. Teraz jak twierdzą zaczadzeni dążeniem do władzy, jest pusty świat, bagno moralne, brak wolności. Brak im obcych wojsk w Polsce.
Staszku – mówię – czy jest możliwe abyśmy przez te 55. lat się nie pokłócili, poróżnili?  –„Byłoby dobrze i może nawet wskazane abyśmy się wzajemnie obili za naszą głupotę, bezmyślną wiarę w sprawiedliwość a nawet za to, że często daliśmy się wykorzystywać takim, których uważaliśmy za mniej od nas rozgarniętych”.

Stanisław Kowalski:
 Romańska Bazylika Św. Mikołaja w Głogowie
W: Ze studiów nad średniowiecznym Głogowem i Krosnem. Prace Lubuskiego Towarzystwa Naukowego VII. Komisja Historii. Zielona Gora.1970
Zabytki Środkowego Nadodrza. Katalog  Architektury i Urbanistyki.
Lubuskie Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra. 1976
Zabytki Województwa Zielonogórskiego. Lubuskie Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra. 1987
Miasta Środkowego Nadodrza Dawniej. Historia zapisana w Zabytkach. Lubuskie Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra. 1994
Mury Obronne Zielonej Góry. Muzeum Ziemi Lubuskiej. 2002
Klasztor Augustianów w Żaganiu. Praca zbiorowa pod redakcją Stanisława Kowalskiego. Żary 1999 Dom Wydawniczy „Soravia”.
Jan Muszyński. Prace konserwatorskie w województwie zielonogórskim. Przegląd Zachodni Nr.5/1958 Instytut Zachodni Poznań.
Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Zielonej Górze z siedzibą w Kisielinie. Dokonałem wyboru dokumentów z akt Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej Wydziału Kultury od roku 1957, odzwierciedlających prace Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Od późnej jesieni 1956 roku w komórce konserwatorskiej zatrudnionych było czterech pracowników z pełnym wyższym wykształceniem. Wraz z tytułem dokumentu podaję jego sygnaturę.
Obejmują one pierwsze dziesięciolecie trudnego okresu w pracy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Plany pracy Wydziału Kultury na 4 kwartały 1957. syg.58
Plany pracy i sprawozdania Wydziału Kultury-Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków za rok 1957. syg. 60
Plan pracy Wydział Kultury za 2 kwartał 1958. syg.60
Sprawozdanie z działalności kulturalni oświatowej na terenie woj. Zielonogórskiego za I półrocze 1959. syg,61
Sprawozdanie z działalności Wydz. Kultury z I półrocze 1961. syg.64
Sprawozdanie Stanisława Kowalskiego za lata 1959-1960. Jest to kopia pisma, przygotowanego do sprawozdania Wydz. Kult. syg. 64
Perspektywiczny plan rozwoju i upowszechniania kultury Prez. Wojew. Rady Narodowej na lata 1959-1965.  syg. 56
Sprawozdanie z działalności Wydz. Kultury za I półrocze 1962. syg.65
Komisja Koordynacyjna powołana w Wydz. Kultury. w 1959. syg 21 Protokoły posiedzeń kolektywu Wydziału Kultury od 1961. syg. 29
Komisje doradcze działające przy Wydz. Kultury od 1959. syg.51
Zarządzenia wewnętrzne Kierowników Wydz. Kultury od 1960 do 1973. sygnatury. 54 i 55

To jest wywiad, jaki przeprowadziłem osobiście ze Stanisławem Kowalskim około roku 2000

*Jestem ciekawy jak rozpatrujesz twój przyjazd do Zielonej Góry W kategorii przypadku, losu, czy abstrakcyjne funkcji przyjaźni?.

Człowiek rodzi się z zapisaną księgą życia. Przewraca kartki, na których jest zapisany jego żywot. To księga życia, to przeznaczenie.

*Gdy przyszedłeś do pracy łatwo było zauważyć, że szef ciebie polubił.

Ciebie bardziej, Klem dał tobie buty, bo do jesieni chodziłeś w sandałach.

*Nazwałem je Klemensówki, były skórzane brązowe i w dobrym stanie. Od tego czasu nigdy już nie chodzę w sandałach. Czy nie sądzisz, że historyk sztuki to biedny zawód?

A niby, dlaczego?

*Czy nie uważasz, nie masz pewności, ze w innym zawodzie lepiej by się tobie żyło?.

No skąd?. Pewności z pewnością nie mam.

*Ja mam pewność, ze gdybyś nie był konserwatorem, nie byłoby zielonogórskiego muzealnictwa. Remonty budynków muzealnych w Świdnicy, Drzonowie i Ochli były, z przeznaczeniem na muzea, finansowane ze środków Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.

Widocznie pisałeś dobre uzasadnienie, ja je przepisywałem, wysyłałem do Ministerstwa a oni przyznawali pieniądze.

*No dobrze. To może trudniejsze pytanie. Za co kochasz kobiety?.

Jak to, za co? Że są, no i nie maja tego niezidentyfikowanego bagażu, jakim jest dusza, co naukowo ustalił Mahomet.
*A to ciekawe! Dlaczego wobec tego za przyzwoleniem rektora Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, Hipolita Polańskiego chodziliśmy rysować modelki?

Mną kierowała duchowość a tobą erotyka.

*Musisz przyznać, że Celina Pająk była niezwykle atrakcyjną kobietą oraz doświadczoną modelką. Wiedziała, że ma piękne bujne ciało.

Oczywiście, była zaprzeczeniem swego nazwiska.

*Ale się wykręcasz, to powiedz czy lubisz zwierzęta?.

Lubię najbardziej myszę, za jej uroczy ogon, a także mola za jego wybujałą suchość. Pamiętam karalucha, muchę domową, mrówkę faraonkę, ale jestem pod wrażeniem zielonego owadka. Jego nadzwyczajna lekkość przypomina puch. Ma złote oczy i w letnie wieczory wlatuje przez okno do światła. Nie wiadomo, co z takim czymś zrobić?. Może to jest dusza kogoś znajomego? Lubi to łazić po kartce papieru, na której coś akurat piszesz. Szkoda, że to dziwo nie zostało opisane przez Gałczyńskiego, jak boża krówka. Chociaż prawdę mówiąc to Konstanty Ildefons zagrał nie ekologicznie, pytając, „po cholerę toto żyje”?. Każda gadzina ma prawo do życia, czy ma szyję, czy nie”. 

*Widzę, że czynisz z tego wywiadu lekki, literacki kabaret. Jakie miasto cieszy się twoim konserwatorskim uznaniem?.

Łagów Lubuski, bo jest najmniejszym miastem i łatwo się zwiedza starą część między bramami. Aby je zobaczyć z lotu ptaka, nie trzeba angażować balonu ani samolotu, wystarczy wdrapać się na wieżę zamkową.

*Staszku, między bramami w Łagowie jest 150. kroków. Kończę ten wywiad. Bardzo dziękuję. Co byś zjadł?

Zamów stek z jednorożca, rarytas z raroga i jajecznicę z feniksa. Langusty zostawiam Francuzom, czerwie spod starej kory, Pigmejom.





2 komentarze:

  1. Może to prawda ... - Znam Stanisława Kowalskiego - bywał u nas w Zamku.
    http://zbit.blox.pl/2011/01/Przepraszam-ale-to-nie-jest-dla-doroslych.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Towarzyszył mu ten co nie lubił margaryny.

    OdpowiedzUsuń