Maj,
czerwiec, lipiec, 2oo5
Mój przyjaciel Joachim
Benyskiewicz
„W
związku z przygotowywanym wydawnictwem jubileuszowym z okazji 70-lecia urodzin
i 50-lecia pracy zawodowej prof. dr hab. Joachima Benyskiewicza pt. „Polacy i
Niemcy. Z dziejów historycznych relacji”, uprzejmie zapraszamy do wzięcia
udziału w tym przedsięwzięciu”.
Pismo
takiej treści otrzymałem w kwietniu 2005 roku, z serdecznymi pozdrowieniami i
podpisem dr hab. Tomka Nodzyńskiego.
Natychmiast
przedzwoniłem do profesora i poprosiłem o możliwość zmiany tematu. Moje polsko-niemieckie
relacje zostały ugruntowane późną jesienią w 1939 roku. O bladym świcie, a było
to w Gnieźnie, do naszego mieszkania przyszło dwóch panów i poprosili moją
starszą siostrę, aby poszła pod mleczarnię, gdzie w kolejce stała nasza mama i
poinformowała, że ma pilnie wrócić do domu. Sprawy potoczyły się teraz bardzo
szybko. Spod pierzyn, na wpół uduszoną ze strachu Mama uwolniła moją młodszą
siostrę i mimo jej protestów ciepło ją ubrała. My także założyliśmy wcześniej
przygotowane ubrania. Mama była już częściowo spakowana gdyż informacje o
wysiedleniach nie były tajemnicą. Gdy wychodziliśmy z mieszkania Mama w pół
kroku się zatrzymała i sięgnęła po butelkę z sokiem malinowym, która stała na
parapecie okna. Wtedy ten jeden Niemiec zatrzymał Mamę i bez słowa pokazał
palcem gdzie ma powrócić ten sok malinowy.
Taka
jest moja historyczna relacja. Wstydzę się za tego Niemca, a jedynie z takiej
perspektywy powstałby mój tekst do planowanej relacji polsko-niemieckiej przez
Uczelnię. Zapewne nie poprawny politycznie.
[Ojciec
jako powstaniec wielkopolski został aresztowany w kilkanaście godzin po
wkroczeniu Niemców do Gniezna].
Ja
do Zielonej Góry przyjechałem 50 lat temu. Teraz oczywiście jestem już
emerytem.
W
kwietniu 2005 roku Piotr Najsztub w Krakowie rozmawiał ze Sławomirem Mrożkiem o
kondycji emeryta.
-To
jest przyjemny okres w życiu?
-Bardzo
przyjemny. To jest jedyny okres w życiu, kiedy człowiek nie ponosi już żadnej
odpowiedzialności ani za życie bieżące, ani w ogóle. To jest jedyny okres w
życiu, w którym ma się coraz pełniejszą wolność.
-Na
czy polega wolność starca, oprócz braku odpowiedzialności?
-No
właśnie na tym. Opowiada się to, co się chce. W sytuacji demokratycznej
opowiada się cokolwiek i ma się spokój.
Mimo
całej mrożkowej przewrotności coś z klimatu tej rozmowy pozostało, gdy spytałem
profesora Nodzyńskiego, czy mogę podjąć, przez nikogo niedekretowany
subiektywny, serdeczny temat mojej przeszło 30-letniej przyjaźni i relacji z
Joachimem Benyskiewiczem. Dzieliłem z nim wspólny lokal w Muzeum gdzie
ulokowała się Stacja Polskiego Towarzystwa Historycznego i gdzie Chimek stawiał
w stolicy województwa pierwsze kroki, które zawiodły go na parnas uniwersyteckiej
zielonogórskiej nauki.
Profesor
Nodzyński wyraził zgodę a nawet odniosłem takie wrażenie, że przychylnie
zaakceptował ten zamysł. Nie piszę o tym bez powodu. Zbierając informacje o
bogatym życiorysie profesora Benyskiewicza dotarłem do profesora Szczegóły,
który jako rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej, przyjął Joachima w trudnym
okresie jego politycznego losu, do pracy na uczelni. Przez dwa lata Joachim
przygotowywał się do wykładów z historii. Rektor wcześniej poznał go jako zdolnego
piłkarza a także ucznia z Liceum Pedagogicznego w Sulechowie. Hieronim Szczegóła był tam nauczycielem i
otoczył naszego futbolistę opieką, także w zakresie języka polskiego. Profesor
Szczgóła życzliwie mi doradził abym tekst ten przygotował, ale nie publikował w
wydawnictwie jubileuszowym, z natury poważnym, dostojnym. Uczeni mężowie
ogłoszą tam swoje naukowe przemyślenia a krotochwilne wydarzenia z życia
Jubilata mogą zakłócić powagę publikacji. Powaga Rektora i Jego wysoki, w
sensie dosłownym, autorytet spowodował, że oczywiście podzieliłem ten pogląd
tym bardziej, że od samego początku nie zakładałem, aby w tej relacji naukowy
kult pracownika Uniwersytetu Zielonogórskiego przesłonił nasze lata młodości z
widzeniem świata zgodnie z prawdą. Bez
fikcji i fantazmatów wpisujących się w czasy gdzie wzrasta zapotrzebowanie na
bohaterów i niezłomnych rycerzy walczących z komunizmem. Nic z tych rzeczy.
Nie
sposób dzisiaj zrekonstruować dokładnie drogę, jaką Joachim trafił do Stacji
Naukowej PTH. Z całą pewnością zadecydowali o jego zawodzie:- Nauczyciel z
Nowego Kramska, drWiesław Sauter, Prezes Lubuskiego Towarzystwa Kultury, oraz
profesor Jan Wąsiki z UAM w Poznaniu. Joachim jako uczący nauczyciel studiował
historię. Zdawał egzamin w trakcie, którego profesor Wąsiki zapytał go skąd
pochodzi. No i zaczęła się długa rozmowa na temat pogranicza.
Kto
miał więcej do powiedzenia?
–Oczywiście, że profesor, odpowiada,
Benyskiewicz, ale mnie pytał przede wszystkim jak się układały stosunki
ludnościowe, jak wyglądało życie podczas okupacji, jak przed wojną, w relacji rodziców,
wglądała codzienność. Ten egzamin wzmocnił mnie moralnie. Profesor mnie
przekonywał a ja chciałem w to wierzyć, że tylko z braku historycznej wiedzy,
po wojnie, my autochtoni, spotykaliśmy się z szykanami i nie tylko z werbalnymi
próbami pozbawiania nas poczucia godności.
Profesor
Wąsiki na tym egzaminie otworzył mi drogę do godnego życia w Polsce. Zachęcił
mnie do zebrania materiału źródłowego z historii pogranicza i przygotowanie go
do druku. Miałem początkowo trudności, ale wraz z zagłębianiem się w temat opanowała
mnie wręcz euforia. Byłem dumny z ludzi i regionu, na którym żyłem. „Materiały
i dokumenty” wydane w latach siedemdziesiątych uzyskały wyróżnienie Instytutu
Spraw Międzynarodowych, a z Baltimore [USA] do wydawcy, Lubuskiego Towarzystwa
Naukowego, przyszło podziękowanie za wartościową pozycję.
Kiedy
i gdzie spotkali się, Wiesław Sauter i Jan Wąsiki, trudno dzisiaj dociec? W
każdym razie pewnego letniego dnia w 1962 roku w Stacji Naukowej Polskiego
Towarzystwa Historycznego, skromnie koło okna usiadł asystent Joachim
Benyskiewicz, mając za szefa Jana Korcza, laureata Lubuskiej Nagrody
Kulturalnej, człowieka tryskającego energią, zespolonego ze środowiskiem jak mało,
kto. Od 1958 roku Przewodniczący zielonogórskiego Zarządu PTH oraz wiceprezes Lubuskiego Towarzystwa
Kultury. W tym roku powołano także Kolegium Rocznika Lubuskiego, wydawnictwa, o
które bardzo zabiegał Władysław Korcz. W maju na nadzwyczajnym zebraniu wybrano
Jana Muszyńskiego na sekretarza Oddziału, z siedzibą w Muzeum gdzie właśnie
Stacja Naukowa była sublokatorem. Ośrodek Badawczo-Naukowy przy Lubuskim
Towarzystwie Kultury, które także miało siedzibę w gmachu muzealnym, zajmowało
pokój wspólnie z PTH i w ten sposób zostało sublokatorem sublokatora. Jako
kierownik tego Ośrodka nie czułem się źle, gdyż wszyscy byliśmy zanurzeni w
pracach historycznych. Teraz doszedł do tego pokoju Benyskiewicz i moim
zadaniem było posadzić go przy biurku, gdyż takiego Joachim nie posiadał a przy
warsztacie pracy szefa mógł zasiadać, wręcz ukradkiem, kiedy Władysław Korcz
był w terenie. Wystaraliśmy się tedy o talon na biurko i poszliśmy je odebrać
do sklepu przy ulicy Żeromskiego. Wtedy nie było jeszcze deptaka. Aleją
Niepodległości, od dworca, obok ratusza odbywał się ruch kołowy. Urzędnicy
władz miejskich mieli przystanek PKS-u naprzeciw głównego wejścia swojego
biurokratycznego zakładu pracy. Chodniki były wąskie i osadzone wysoko ponad
jezdnią. Postawiliśmy biurko na ulicy, z nogami w rynsztoku, aby trochę pourzędować.
I wtedy zainteresował się nami milicjant legitymując i rozpytując szczególnie
Benyskiewicza, co robi w Zielonej Górze. Nie zaakceptował także jego stanowiska
asystenta w Stacji Naukowej PTH To PTH,
mimo, że Joachim skrót rozszywrował długo stróża prawa uwierało. Wreszcie ze
słowami, aby się to nie powtórzyło i z poleceniem rozejścia się, łaskawie nie
potraktował nas mandatem, mimo, że się długo odgrażał.
To
było znaczni później. Kilka tygodni wcześniej wynieśliśmy potężne biurko szefa
Stacji, które otrzymał z Ligi Ochrony Kraju, na korytarz muzealny i czekaliśmy
na właściciela, tego monstrualnego mebla.
Gdy
Władysław Korcz wkroczył do gmachu spotkał tłumek muzealników i mnie na potencjalnym
katafalku, z piłą-płatnicą, z gestem słabego człowieka niemogącego odciąć potężnego,
środkowego blatu od dwóch szafek. Z siłą drwala wykształconego nad Kołymą,
Kierownik Stacji osobiście przeciął na dwie części własny mebel robiąc biurko
dla młodszego historyka. Długo nam tego podstępnego gestu nie mógł wybaczyć.
Kiedy
już Joachim miał własny warsztat pracy, zaczął poznawać lokatorów Muzeum,
bratać się z pracownikami merytorycznymi a nade wszystko prowadzić długie
dyskusje.
W
lipcu 1957 roku wyszedł numer specjalny Nadodrza. W tej jednodniówce pisało 30
osób a ilustracje pomieściło 7 plastyków. Wkrótce Joachim poznał większość z
nich osobiście, a z niektórymi osobami szczerze się zaprzyjaźnił. Dawny
Wojewódzki Konserwator Zabytków, wówczas dyrektor Muzeum, Klem Felchnerowski,
archeolodzy Edward Dąbrowski, Adam Kołodziejski, winiarz Bogdan Kres, to byli codzienni
goście w Stacji Naukowej. Nadzwyczaj towarzyski fotografik muzealny Tadeusz
Ambroż i jego imiennik Ciepiela, wicedyrektor Muzeum bez własnego biurka,
przesiadujący najchętniej w ciemni fotograficznej, zapraszali na golonkę,
kiełbasę a nawet smażonego królika. Gościem, zawsze z radością witanym był
artysta malarz Stefan Słocki. Nosił przewieszony przez ramię skórzany barek z
zakąską. Grzybki, kiszone ogórki wraz z suchą kiełbasą. Zachodził także Janusz
Koniusz, uznany już wówczas poeta, krótko uczestniczący w twórczych dyskusjach,
zawsze zaaferowany, życzliwy dla całego świata, ale niemający wprawy w
towarzyskich wysokoprocentowych dyskusjach i nieznoszący libacji poza
literatami. On wprowadził Joachima do lubuskiej literatury przez wspólną publikację,
- „3 : O dla polskości” wydaną w 1962
roku z okazji jubileuszu polonijnego klubu piłkarskiego „Polonia”. Kiedy
Koniusz pojechał do Nowego Kramska, na spotkanie, właśnie tam wskazali Joachima
jako najzdolniejszego piłkarza, godnego odnotowania w strofach poetyckich, oraz
okolicznościowej laurce.
W
grudniu 1958 roku we Wrocławiu odbył się Ogólnopolski Walny Zjazd Związku
Literatów Polskich. Z naszego miasta zaproszenie otrzymali: -Tadeusz Jasiński,
Tadeusz Jankowski-Kajan, Kazimierz Malicki, Ryszard Rowiński i Bolesław
Soliński. Wszyscy wymienieni zostali kolegami Joachima a kiedy Benyskiewicz, w
roku 1965 został szefem Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, znajomości zawarte w
Stacji zaowocowały znajomymi prelegentami TWP.
Pierwsze
spotkanie asystenta z Władysławem Korczem nastąpiło w księgarni przy ulicy
Żeromskiego, w znanej wówczas księgarni Borowczaka. Joachim poszedł tam i nagle
usłyszał głos negatywnie oceniający jakąś publikację. Osoby nie widział. Po
jakimś czasie spomiędzy regałów wyszedł średniego wzrostu, krępy mężczyzna i
Joachim się przedstawił,
-Skąd
wiedziałeś, że to Władysław Korcz?
-
Nie wiem, ale byłem pewny, że to właśnie On.
Władysław
Korcz był znany jako znakomity prelegent i historyk.
W
1959 roku ukazały się „Dzieje Ziemi Lubuskiej w wypisach” Nazwisko Korcza przez
współautorstwo publikacji z poznańskim uczonym, Michałem Sczanieckim, zostało
na naszym prowincjonalnym gruncie znakomicie nobilitowane. Wielkie uznanie
zyskało stanowisko Władysława Korcza, kiedy wycofał swoją publikację z Gazety
Zielonogórskiej, gdy redaktor naczelny Wiktor Lemiesz, posługując się
encyklopedią Kraju Rad, zakwestionował Kazimierza Wielkiego degradując króla do
określenia go liczbą jako trzeciego. Stalinowscy encyklopedyści nie mogli
znieść, że zajął Ruś Halicką. Nasi rodzimi komuniści nie mogli natomiast
wybaczyć, że utracił Śląsk i Pomorze, co było fatalnym następstwem w stosunku do
Niemców, którzy przecież w wyniku obcej nam imperialnej polityki w sposób
absolutnie niegodny przez setki lat szarogęsili się na naszych piastowskich
ziemiach. Aksjomat, że wyłącznie zrabowali te ziemie tracił na ostrości.
Z
Władysławem Korczem dyskusje Joachima dotyczyły rozeznania obszaru zwanego
Ziemią Lubuską, złożonego z fragmentów krain historycznych, Brandenburgii, Saksonii,
Ślaska i Wielkopolski.
Obaj
historycy omawiali i określali specyfikę tych obszarów, ich skomplikowaną
przeszłość, oraz aktualne znaczenie w procesie kształtowania świadomości
historycznej.
„Cóż to, bowiem jest historia? – pyta profesor
Henryk Samsonowicz, -to pamięć. Pamięć, bez której nie istnieje
żadna ludzka wspólnota”.
Moi
pradziadkowie, dziadkowie i rodzice urodzili się na pograniczu. Przez ich życiorysy
i mrówczą pracę mogę myśleć jako o wspólnocie losów wszystkich mieszkańców
pogranicza. O ile jeszcze dodam, że z pamiętnika mojej Mamy wynika, że siostra
mojej prababci wyszła za Beneszkiewicza [to pisownia mojej Mamy] oraz, że
mieszkali w Nowym Kramiku, to nie jest dziwne, że dociekam prawdy, aby te zdarzenia
jakoś powiązać i wyjaśnić ewentualny stopień pokrewieństwa, co wcale nie jest
łatwe. Moja Mama rozmawiała na ten temat z Joachimem, ale niestety, Chimek nie
znał dokładnie dziejów swojej rodziny. Moja prababcia, Tekla, żyjąca 82 lata, w roku
1913 wyszła za Benyszkiewicza z Kramska.
Aby sprawę poprawnej pisowni wyjaśnić poprosiłem przyjaciela, znawcę rodów
śląskich, Pawła Trzęsimiecha o pomoc. Paweł mi napisał: -„Czasem pisano
Banyskiewicz lub Benyszkiewicz. Nazwisko Benyskiewicz, pochodzi od imienia
Benedykta lub Benona, już w 1536 roku zanotowano nazwisko w brzmieniu
Beniskiewicz. [Kazimierz Rymut. Nazwiska Polaków. Ossolineum 1991 s. 83] Ważnym źródłem do naszej zabawy okazał się ”Dokument
opata Miastowskiego” z roku 1683 spisany w Obrze omawiający powinności
chłopskie w dobrach przyklasztornych.
[Rocznik Lubuski I. Zygmunt
Rutkowski. Materiały, s 273].
Tam
zapisany został Bartosz Benysek jako właściciel dwóch łąk i Paweł wysunął
hipotezę, że od tego Benyska wywodzą się Benyskiewicze niezależnie jakby zniekształcano
w pisowni ich nazwiska. Oznajmił także, że w XVIII wieku w Nowym Kramsku
odnotowano Benyskiewiczów jako karczmarzy. Moja mama zaś w XX wieku jednego o
tym nazwisku zapamiętała jako znajomego szewca.
Dr
Mieczysław Wojecki, chętnie przystąpił do badań i ustalił, że Benyskiewiczów
jest ogółem w Polsce 78 osób, w zielonogórskim 52 osoby a w woj. poznańskim 10.
Reszta gdzieś w Polsce. Joachim w rozmowie z moją mamą wiedział tylko, że jego
ojciec był organistą a mama pedagogiem. Dla niego ustalamy, że gniazdem
rodzinnym Benyskiewiczów jest Stare Kramsko, natomiast byli, względnie są,
mieszkańcami: - Nowego Kramska, Kolesina, Gościerzyny, Kopanicy a za jego sprawą
zamieszkują w Zielonej Górze, przy ulicy Polanki gdzie się pobudował wespół z
dwoma synami, Krzysztofem i Włodzimierzem.
Dom
rodzinny w Nowym Kramiku, w którym się urodził Joachim, stoi na wzniesieniu.
Droga o wczesnodziejowej metryce, łagodnym zakolem omija wyniesienie, aby szeroką
wielkopolską równiną doprowadzić do Babimostu. Siedziba rodu kryta dachówką,
dwuspadowa, stoi szczytem do szosy. W połaci dachu, od strony wiejskiej
zabudowy, wyniesiono ponad jego spad, trójokienny świetlik. Dom na zewnątrz
nosi ślady generalnego remontu i częściowej przebudowy. W ścianie szczytowej
pozostawiono dwa okna. Górne rozmieszczono centralnie, dolne poza osią budynku,
z lewej strony. Elewacja frontowa posiada dwa okna i wejście umieszczone
centralnie. Okna wszystkie powiększone, dwudzielne, w plastykowym obramieniu.
Wnętrze także całkowicie przerobione. Usunięto ścianę dzielącą sypialnie od
pokoju stołowego. Pokazano mi miejsce, w którym stało łóżko Joachima, które
opuścił w wieku 17 lat. Wtedy zamieszkał, jak mówiono w bursie, sulechowskiego
Pedagogikum.
Siostra
Joachima Wanda i wnuczka Benyskiwiczów, Wioletta, przyjęły mnie niezwykle gościnnie. Oprowadziły po domu,
absolutnie miejskim, z kuchennym laboratorium, z własnym drożdżowym ciastem, z
dobrą kawą i obdarzono życzliwa informacją. Najbardziej mnie zadziwiło, że na
strychu Chimek miał kapliczkę, był dzieckiem religijnym, wzorcowym ministrantem
i bardzo pragnął zostać księdzem. Jedyną namiętnością trudną do poskromienia
była miłość do piłki kopanej. W internacie Studium Nauczycielskiego w
Sulechowie był od 1951. do 1953. Od 1954 do 1957 nauczał w Jabłonnie. Tam
poznał Marylkę, swoją przyszłą żonę, także nauczycielkę. W Podmoklach Wielkich
pedagogiczną służbę pełnił od 1957 do 1959. W gronie nauczycieli był
powszechnie lubianym, towarzyskim, z własnym poglądem na świat. Do tego
stopnia, że podczas egzaminu z podstaw marksizmu, u profesora Władysława
Markiewicza, UAM-Poznań, usłyszał uwagę, iż egzaminującego nie interesują poglądy i filozofia studenta, tylko
opanowanie materiału. Joachim porzucił wtedy krytyczne uwagi do marksistowskich
koncepcji, zdał poprawkowy na dobrze, a mimo to Marksa i Engelsa nie szanował,
czym zdobył z kolei uznanie u Władysława Korcza.
W
latach 1959 do 1962 Joachim Benyskiewicz był kierownikiem szkoły w Uściu. Potem
była już tylko Zielona Góra.
Powróćmy
jeszcze do domu Benyskiewiczów w Nowym Kramsku, do czasów, kiedy nie zmieniono
jeszcze układu przestrzennego wnętrza, a więc do czasów przed 1945 rokiem. Gdy
zaczęto powszechnie mówić o wojnie krokwie więźby dachowej obito deskami i w
uzyskanej przestrzeni pozornej podsufitki schowano ponad dwieście tomów biblioteki
polskiej szkoły. W Nowym Kramsku, wybitny działacz polonijny Jan Baczewski
otworzył dnia 11 czerwca 1926 roku dwudziestą szóstą z kolei szkołę dla
ludności rodzimej na pograniczu. Uczęszczało do niej 80 dzieci a nauczało 3
nauczycieli. Zebranych na inauguracji powitał Król Polaków Jan Cichy. [Rocznik
Lubuski I. Tadeusz Kajan. Pierwszy wśród równych. s.207 oraz tamże Wiesław
Sauter. Jan Cichy s. 138].
Do
roku1939 zgromadzono pokaźny księgozbiór. Zakonspirowana znakomita część biblioteki
przeczekała tam całą wojnę. Mało tego. W
piwnicy przechowano paramenty kościelne. Naczynia sakralne, przybory mszalne
ozdobne księgi liturgiczne, kielichy i monstrancje a nawet istotniejsze obiekty
związane z obrzędem kościelnym. Otwór zamurowano tak fachowo, że nawet
opukiwanie ścian w piwnicy przez żołnierzy radzieckich nie dało oczekiwanego
przez nich rezultatu.
Wiesław
Sauter otwierał ponownie polską szkołę w Nowym Kramsku 8 maja 1945 roku. Pani
Jadwiga Benyskiewiczowa, nauczycielka przekazała wówczas ocalałą bibliotekę,
mówiąc o dramacie, jaki przeżywa, z braku uczestnictwa w tym akcie jej męża Jana.
Jesienią
1944 roku, kiedy Rzesza niemiecka ginęła totalnie i ostatecznie, wcielano do
Wehrmachtu nawet niepewnych Polaków. Zrobiono ostatnie przed rozstaniem zdjęcie.
Wnuczka Jana i Jadwigi mówi, że musiało być wówczas chłodno gdyż wszyscy byli
ciepło ubrani. Ojciec Joachima już z wojny nie wrócił. Według niesprawdzonych
informacji zginął pod Toruniem. Moja Mama znająca te sprawy, mówiła, że
rozstrzelano wówczas kilku Polaków za
próbę dezercji.
Z
domu Benyskiewiczów widać kościół pod wezwaniem Narodzenia Najświętrzej Maryi
Panny. Na cmentarzu kościelnym pozostawiono tylko trzy groby proboszczów.
Ogrodzono je żeliwnym płotkiem. Przy murze kościelnym rzeźbiarz wrocławski
Marian Aleksandrowicz ustawił ponad trzy metrowe wyobrażenie w drewnie lipowym
Matki Boskiej z dzieciątkiem. Artysta planuje jeszcze monumentalnego Jezusa
Frasobliwego. W sąsiedztwie kościoła i drogi do Babimostu, głaz narzutowy z
tablicą siedmiu poległych powstańców w roku, 1919 o których pisał Joachim
Benyskiewicz. Pomnik jest skromny, wyniesiony na trzech schodkach, opięty
łańcuchami, upamiętnia zryw powstańczy, ale i historyczne przemijanie. W walce
z powstańcami poległo czterdziestu Niemców. Poniósł śmierć także pruski dowódca
Fedor von Kleist. Aby czas nie zatarł pamięci o jego zbrojnym czynie 20
września 1937 roku, „po wieczne czasy” przemianowano Nowe Kramsko na
Kleistdorf.
Lokalizacja
szkoły w Uściu, gdzie Joachim był, jak wspomniano nauczycielem, jest wręcz
znakomita. Poza wiejską zabudową, na skraju wsi, solidna wiejska szkoła, z
czerwonej klinkierowej cegły, po dzień dzisiejszy w doskonałym stanie
technicznym. Składa się z dwóch zespolonych brył. Jedna ustawiona kalenicą,
druga nieco wysunięta z linii zabudowy, szczytem do drogi. oraz wydzielonymi w
układzie przestrzennym sanitariatami, osobnymi dla dziewcząt i chłopców. Tutaj Joachim
był kierownikiem, dyrektorów wtedy jeszcze nie było. Wieś to rozciągnięta
ulicówka na prawym, wielkopolskim brzegu Obrzycy. Pierwsza zachowana wzmianka z 1379 brzmi Ujście. Potem, w1653 Uście.
Zabytki kartograficzne z XVII i XVIII wieku odnotowują nazwę wsi jako
Tepperbuden. Po 1945 roku aż po 1951 ludność wsi mieszkała w Teperbudach.
Słownik nazw geograficznych Polski zachodniej przywraca nazwę wsi - Uście. [Tomasz
Andrzejewski. Miejscowości powiatu nowosolskiego. Rys historyczny. Nowa Sól.
2004 s.217]
Joachim
Benyskiewicz urodził się w miejscu gdzie Polakom
nie dawano żyć. Wykreowali Go naukowcy, którzy znali pogranicze i ten trudny dla Polaków klimat. Trzy osoby
tworzyły jego życiorys, Wiesław Sauter, Jan Wąsicki i Hieronim Sczegóła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz