sobota, 21 kwietnia 2012

Mój przyjaciel Joachim Benyskiewicz


                                                                  Maj, czerwiec, lipiec, 2oo5

Mój przyjaciel  Joachim  Benyskiewicz

„W związku z przygotowywanym wydawnictwem jubileuszowym z okazji 70-lecia urodzin i 50-lecia pracy zawodowej prof. dr hab. Joachima Benyskiewicza pt. „Polacy i Niemcy. Z dziejów historycznych relacji”, uprzejmie zapraszamy do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu”.
Pismo takiej treści otrzymałem w kwietniu 2005 roku, z serdecznymi pozdrowieniami i podpisem dr hab. Tomka Nodzyńskiego.
Natychmiast przedzwoniłem do profesora i poprosiłem o możliwość zmiany tematu. Moje polsko-niemieckie relacje zostały ugruntowane późną jesienią w 1939 roku. O bladym świcie, a było to w Gnieźnie, do naszego mieszkania przyszło dwóch panów i poprosili moją starszą siostrę, aby poszła pod mleczarnię, gdzie w kolejce stała nasza mama i poinformowała, że ma pilnie wrócić do domu. Sprawy potoczyły się teraz bardzo szybko. Spod pierzyn, na wpół uduszoną ze strachu Mama uwolniła moją młodszą siostrę i mimo jej protestów ciepło ją ubrała. My także założyliśmy wcześniej przygotowane ubrania. Mama była już częściowo spakowana gdyż informacje o wysiedleniach nie były tajemnicą. Gdy wychodziliśmy z mieszkania Mama w pół kroku się zatrzymała i sięgnęła po butelkę z sokiem malinowym, która stała na parapecie okna. Wtedy ten jeden Niemiec zatrzymał Mamę i bez słowa pokazał palcem gdzie ma powrócić ten sok malinowy.
Taka jest moja historyczna relacja. Wstydzę się za tego Niemca, a jedynie z takiej perspektywy powstałby mój tekst do planowanej relacji polsko-niemieckiej przez Uczelnię. Zapewne nie poprawny politycznie.
[Ojciec jako powstaniec wielkopolski został aresztowany w kilkanaście godzin po wkroczeniu Niemców do Gniezna].
Ja do Zielonej Góry przyjechałem 50 lat temu. Teraz oczywiście jestem już emerytem.

W kwietniu 2005 roku Piotr Najsztub w Krakowie rozmawiał ze Sławomirem Mrożkiem o kondycji emeryta.
-To jest przyjemny okres w życiu?
-Bardzo przyjemny. To jest jedyny okres w życiu, kiedy człowiek nie ponosi już żadnej odpowiedzialności ani za życie bieżące, ani w ogóle. To jest jedyny okres w życiu, w którym ma się coraz pełniejszą wolność.
-Na czy polega wolność starca, oprócz braku odpowiedzialności?
-No właśnie na tym. Opowiada się to, co się chce. W sytuacji demokratycznej opowiada się cokolwiek i ma się spokój.

Mimo całej mrożkowej przewrotności coś z klimatu tej rozmowy pozostało, gdy spytałem profesora Nodzyńskiego, czy mogę podjąć, przez nikogo niedekretowany subiektywny, serdeczny temat mojej przeszło 30-letniej przyjaźni i relacji z Joachimem Benyskiewiczem. Dzieliłem z nim wspólny lokal w Muzeum gdzie ulokowała się Stacja Polskiego Towarzystwa Historycznego i gdzie Chimek stawiał w stolicy województwa pierwsze kroki, które zawiodły go na parnas uniwersyteckiej zielonogórskiej nauki.
Profesor Nodzyński wyraził zgodę a nawet odniosłem takie wrażenie, że przychylnie zaakceptował ten zamysł. Nie piszę o tym bez powodu. Zbierając informacje o bogatym życiorysie profesora Benyskiewicza dotarłem do profesora Szczegóły, który jako rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej, przyjął Joachima w trudnym okresie jego politycznego losu, do pracy na uczelni. Przez dwa lata Joachim przygotowywał się do wykładów z historii. Rektor wcześniej poznał go jako zdolnego piłkarza a także ucznia z Liceum Pedagogicznego w Sulechowie.  Hieronim Szczegóła był tam nauczycielem i otoczył naszego futbolistę opieką, także w zakresie języka polskiego. Profesor Szczgóła życzliwie mi doradził abym tekst ten przygotował, ale nie publikował w wydawnictwie jubileuszowym, z natury poważnym, dostojnym. Uczeni mężowie ogłoszą tam swoje naukowe przemyślenia a krotochwilne wydarzenia z życia Jubilata mogą zakłócić powagę publikacji. Powaga Rektora i Jego wysoki, w sensie dosłownym, autorytet spowodował, że oczywiście podzieliłem ten pogląd tym bardziej, że od samego początku nie zakładałem, aby w tej relacji naukowy kult pracownika Uniwersytetu Zielonogórskiego przesłonił nasze lata młodości z widzeniem świata zgodnie z prawdą.  Bez fikcji i fantazmatów wpisujących się w czasy gdzie wzrasta zapotrzebowanie na bohaterów i niezłomnych rycerzy walczących z komunizmem. Nic z tych rzeczy.
Nie sposób dzisiaj zrekonstruować dokładnie drogę, jaką Joachim trafił do Stacji Naukowej PTH. Z całą pewnością zadecydowali o jego zawodzie:- Nauczyciel z Nowego Kramska, drWiesław Sauter, Prezes Lubuskiego Towarzystwa Kultury, oraz profesor Jan Wąsiki z UAM w Poznaniu. Joachim jako uczący nauczyciel studiował historię. Zdawał egzamin w trakcie, którego profesor Wąsiki zapytał go skąd pochodzi. No i zaczęła się długa rozmowa na temat pogranicza.
Kto miał więcej do powiedzenia?
 –Oczywiście, że profesor, odpowiada, Benyskiewicz, ale mnie pytał przede wszystkim jak się układały stosunki ludnościowe, jak wyglądało życie podczas okupacji, jak przed wojną, w relacji rodziców, wglądała codzienność. Ten egzamin wzmocnił mnie moralnie. Profesor mnie przekonywał a ja chciałem w to wierzyć, że tylko z braku historycznej wiedzy, po wojnie, my autochtoni, spotykaliśmy się z szykanami i nie tylko z werbalnymi próbami pozbawiania nas poczucia godności.
Profesor Wąsiki na tym egzaminie otworzył mi drogę do godnego życia w Polsce. Zachęcił mnie do zebrania materiału źródłowego z historii pogranicza i przygotowanie go do druku. Miałem początkowo trudności, ale wraz z zagłębianiem się w temat opanowała mnie wręcz euforia. Byłem dumny z ludzi i regionu, na którym żyłem. „Materiały i dokumenty” wydane w latach siedemdziesiątych uzyskały wyróżnienie Instytutu Spraw Międzynarodowych, a z Baltimore [USA] do wydawcy, Lubuskiego Towarzystwa Naukowego, przyszło podziękowanie za wartościową pozycję.
Kiedy i gdzie spotkali się, Wiesław Sauter i Jan Wąsiki, trudno dzisiaj dociec? W każdym razie pewnego letniego dnia w 1962 roku w Stacji Naukowej Polskiego Towarzystwa Historycznego, skromnie koło okna usiadł asystent Joachim Benyskiewicz, mając za szefa Jana Korcza, laureata Lubuskiej Nagrody Kulturalnej, człowieka tryskającego energią, zespolonego ze środowiskiem jak mało, kto. Od 1958 roku Przewodniczący zielonogórskiego Zarządu PTH  oraz wiceprezes Lubuskiego Towarzystwa Kultury. W tym roku powołano także Kolegium Rocznika Lubuskiego, wydawnictwa, o które bardzo zabiegał Władysław Korcz. W maju na nadzwyczajnym zebraniu wybrano Jana Muszyńskiego na sekretarza Oddziału, z siedzibą w Muzeum gdzie właśnie Stacja Naukowa była sublokatorem. Ośrodek Badawczo-Naukowy przy Lubuskim Towarzystwie Kultury, które także miało siedzibę w gmachu muzealnym, zajmowało pokój wspólnie z PTH i w ten sposób zostało sublokatorem sublokatora. Jako kierownik tego Ośrodka nie czułem się źle, gdyż wszyscy byliśmy zanurzeni w pracach historycznych. Teraz doszedł do tego pokoju Benyskiewicz i moim zadaniem było posadzić go przy biurku, gdyż takiego Joachim nie posiadał a przy warsztacie pracy szefa mógł zasiadać, wręcz ukradkiem, kiedy Władysław Korcz był w terenie. Wystaraliśmy się tedy o talon na biurko i poszliśmy je odebrać do sklepu przy ulicy Żeromskiego. Wtedy nie było jeszcze deptaka. Aleją Niepodległości, od dworca, obok ratusza odbywał się ruch kołowy. Urzędnicy władz miejskich mieli przystanek PKS-u naprzeciw głównego wejścia swojego biurokratycznego zakładu pracy. Chodniki były wąskie i osadzone wysoko ponad jezdnią. Postawiliśmy biurko na ulicy, z nogami w rynsztoku, aby trochę pourzędować. I wtedy zainteresował się nami milicjant legitymując i rozpytując szczególnie Benyskiewicza, co robi w Zielonej Górze. Nie zaakceptował także jego stanowiska asystenta w Stacji Naukowej PTH  To PTH, mimo, że Joachim skrót rozszywrował długo stróża prawa uwierało. Wreszcie ze słowami, aby się to nie powtórzyło i z poleceniem rozejścia się, łaskawie nie potraktował nas mandatem, mimo, że się długo odgrażał.

To było znaczni później. Kilka tygodni wcześniej wynieśliśmy potężne biurko szefa Stacji, które otrzymał z Ligi Ochrony Kraju, na korytarz muzealny i czekaliśmy na właściciela, tego monstrualnego mebla. 
Gdy Władysław Korcz wkroczył do gmachu spotkał tłumek muzealników i mnie na potencjalnym katafalku, z piłą-płatnicą, z gestem słabego człowieka niemogącego odciąć potężnego, środkowego blatu od dwóch szafek. Z siłą drwala wykształconego nad Kołymą, Kierownik Stacji osobiście przeciął na dwie części własny mebel robiąc biurko dla młodszego historyka. Długo nam tego podstępnego gestu nie mógł wybaczyć.  

Kiedy już Joachim miał własny warsztat pracy, zaczął poznawać lokatorów Muzeum, bratać się z pracownikami merytorycznymi a nade wszystko prowadzić długie dyskusje.
W lipcu 1957 roku wyszedł numer specjalny Nadodrza. W tej jednodniówce pisało 30 osób a ilustracje pomieściło 7 plastyków. Wkrótce Joachim poznał większość z nich osobiście, a z niektórymi osobami szczerze się zaprzyjaźnił. Dawny Wojewódzki Konserwator Zabytków, wówczas dyrektor Muzeum, Klem Felchnerowski, archeolodzy Edward Dąbrowski, Adam Kołodziejski, winiarz Bogdan Kres, to byli codzienni goście w Stacji Naukowej. Nadzwyczaj towarzyski fotografik muzealny Tadeusz Ambroż i jego imiennik Ciepiela, wicedyrektor Muzeum bez własnego biurka, przesiadujący najchętniej w ciemni fotograficznej, zapraszali na golonkę, kiełbasę a nawet smażonego królika. Gościem, zawsze z radością witanym był artysta malarz Stefan Słocki. Nosił przewieszony przez ramię skórzany barek z zakąską. Grzybki, kiszone ogórki wraz z suchą kiełbasą. Zachodził także Janusz Koniusz, uznany już wówczas poeta, krótko uczestniczący w twórczych dyskusjach, zawsze zaaferowany, życzliwy dla całego świata, ale niemający wprawy w towarzyskich wysokoprocentowych dyskusjach i nieznoszący libacji poza literatami. On wprowadził Joachima do lubuskiej literatury przez wspólną publikację, -  „3 : O dla polskości” wydaną w 1962 roku z okazji jubileuszu polonijnego klubu piłkarskiego „Polonia”. Kiedy Koniusz pojechał do Nowego Kramska, na spotkanie, właśnie tam wskazali Joachima jako najzdolniejszego piłkarza, godnego odnotowania w strofach poetyckich, oraz okolicznościowej laurce.

W grudniu 1958 roku we Wrocławiu odbył się Ogólnopolski Walny Zjazd Związku Literatów Polskich. Z naszego miasta zaproszenie otrzymali: -Tadeusz Jasiński, Tadeusz Jankowski-Kajan, Kazimierz Malicki, Ryszard Rowiński i Bolesław Soliński. Wszyscy wymienieni zostali kolegami Joachima a kiedy Benyskiewicz, w roku 1965 został szefem Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, znajomości zawarte w Stacji zaowocowały znajomymi prelegentami TWP.

Pierwsze spotkanie asystenta z Władysławem Korczem nastąpiło w księgarni przy ulicy Żeromskiego, w znanej wówczas księgarni Borowczaka. Joachim poszedł tam i nagle usłyszał głos negatywnie oceniający jakąś publikację. Osoby nie widział. Po jakimś czasie spomiędzy regałów wyszedł średniego wzrostu, krępy mężczyzna i Joachim się przedstawił,
-Skąd wiedziałeś, że to Władysław Korcz?
- Nie wiem, ale byłem pewny, że to właśnie On.
Władysław Korcz był znany jako znakomity prelegent i historyk.
W 1959 roku ukazały się „Dzieje Ziemi Lubuskiej w wypisach” Nazwisko Korcza przez współautorstwo publikacji z poznańskim uczonym, Michałem Sczanieckim, zostało na naszym prowincjonalnym gruncie znakomicie nobilitowane. Wielkie uznanie zyskało stanowisko Władysława Korcza, kiedy wycofał swoją publikację z Gazety Zielonogórskiej, gdy redaktor naczelny Wiktor Lemiesz, posługując się encyklopedią Kraju Rad, zakwestionował Kazimierza Wielkiego degradując króla do określenia go liczbą jako trzeciego. Stalinowscy encyklopedyści nie mogli znieść, że zajął Ruś Halicką. Nasi rodzimi komuniści nie mogli natomiast wybaczyć, że utracił Śląsk i Pomorze, co było fatalnym następstwem w stosunku do Niemców, którzy przecież w wyniku obcej nam imperialnej polityki w sposób absolutnie niegodny przez setki lat szarogęsili się na naszych piastowskich ziemiach. Aksjomat, że wyłącznie zrabowali te ziemie tracił na ostrości.
Z Władysławem Korczem dyskusje Joachima dotyczyły rozeznania obszaru zwanego Ziemią Lubuską, złożonego z fragmentów krain historycznych, Brandenburgii, Saksonii, Ślaska i Wielkopolski.
Obaj historycy omawiali i określali specyfikę tych obszarów, ich skomplikowaną przeszłość, oraz aktualne znaczenie w procesie kształtowania świadomości historycznej.
 „Cóż to, bowiem jest historia? – pyta profesor Henryk Samsonowicz,    -to pamięć. Pamięć, bez której nie istnieje żadna ludzka wspólnota”.

Moi pradziadkowie, dziadkowie i rodzice urodzili się na pograniczu. Przez ich życiorysy i mrówczą pracę mogę myśleć jako o wspólnocie losów wszystkich mieszkańców pogranicza. O ile jeszcze dodam, że z pamiętnika mojej Mamy wynika, że siostra mojej prababci wyszła za Beneszkiewicza [to pisownia mojej Mamy] oraz, że mieszkali w Nowym Kramiku, to nie jest dziwne, że dociekam prawdy, aby te zdarzenia jakoś powiązać i wyjaśnić ewentualny stopień pokrewieństwa, co wcale nie jest łatwe. Moja Mama rozmawiała na ten temat z Joachimem, ale niestety, Chimek nie znał dokładnie dziejów swojej rodziny.  Moja prababcia, Tekla, żyjąca 82 lata, w roku 1913 wyszła za Benyszkiewicza  z Kramska. Aby sprawę poprawnej pisowni wyjaśnić poprosiłem przyjaciela, znawcę rodów śląskich, Pawła Trzęsimiecha o pomoc. Paweł mi napisał: -„Czasem pisano Banyskiewicz lub Benyszkiewicz. Nazwisko Benyskiewicz, pochodzi od imienia Benedykta lub Benona, już w 1536 roku zanotowano nazwisko w brzmieniu Beniskiewicz. [Kazimierz Rymut. Nazwiska Polaków. Ossolineum 1991 s. 83] Ważnym źródłem do naszej zabawy okazał się ”Dokument opata Miastowskiego” z roku 1683 spisany w Obrze omawiający powinności chłopskie w dobrach przyklasztornych.
[Rocznik Lubuski I. Zygmunt Rutkowski. Materiały, s 273].
Tam zapisany został Bartosz Benysek jako właściciel dwóch łąk i Paweł wysunął hipotezę, że od tego Benyska wywodzą się  Benyskiewicze niezależnie jakby zniekształcano w pisowni ich nazwiska. Oznajmił także, że w XVIII wieku w Nowym Kramsku odnotowano Benyskiewiczów jako karczmarzy. Moja mama zaś w XX wieku jednego o tym nazwisku zapamiętała jako znajomego szewca.
Dr Mieczysław Wojecki, chętnie przystąpił do badań i ustalił, że Benyskiewiczów jest ogółem w Polsce 78 osób, w zielonogórskim 52 osoby a w woj. poznańskim 10. Reszta gdzieś w Polsce. Joachim w rozmowie z moją mamą wiedział tylko, że jego ojciec był organistą a mama pedagogiem. Dla niego ustalamy, że gniazdem rodzinnym Benyskiewiczów jest Stare Kramsko, natomiast byli, względnie są, mieszkańcami: - Nowego Kramska, Kolesina, Gościerzyny, Kopanicy a za jego sprawą zamieszkują w Zielonej Górze, przy ulicy Polanki gdzie się pobudował wespół z dwoma synami, Krzysztofem i Włodzimierzem.

Dom rodzinny w Nowym Kramiku, w którym się urodził Joachim, stoi na wzniesieniu. Droga o wczesnodziejowej metryce, łagodnym zakolem omija wyniesienie, aby szeroką wielkopolską równiną doprowadzić do Babimostu. Siedziba rodu kryta dachówką, dwuspadowa, stoi szczytem do szosy. W połaci dachu, od strony wiejskiej zabudowy, wyniesiono ponad jego spad, trójokienny świetlik. Dom na zewnątrz nosi ślady generalnego remontu i częściowej przebudowy. W ścianie szczytowej pozostawiono dwa okna. Górne rozmieszczono centralnie, dolne poza osią budynku, z lewej strony. Elewacja frontowa posiada dwa okna i wejście umieszczone centralnie. Okna wszystkie powiększone, dwudzielne, w plastykowym obramieniu. Wnętrze także całkowicie przerobione. Usunięto ścianę dzielącą sypialnie od pokoju stołowego. Pokazano mi miejsce, w którym stało łóżko Joachima, które opuścił w wieku 17 lat. Wtedy zamieszkał, jak mówiono w bursie, sulechowskiego Pedagogikum.
Siostra Joachima Wanda i wnuczka Benyskiwiczów, Wioletta, przyjęły mnie  niezwykle gościnnie. Oprowadziły po domu, absolutnie miejskim, z kuchennym laboratorium, z własnym drożdżowym ciastem, z dobrą kawą i obdarzono życzliwa informacją. Najbardziej mnie zadziwiło, że na strychu Chimek miał kapliczkę, był dzieckiem religijnym, wzorcowym ministrantem i bardzo pragnął zostać księdzem. Jedyną namiętnością trudną do poskromienia była miłość do piłki kopanej. W internacie Studium Nauczycielskiego w Sulechowie był od 1951. do 1953. Od 1954 do 1957 nauczał w Jabłonnie. Tam poznał Marylkę, swoją przyszłą żonę, także nauczycielkę. W Podmoklach Wielkich pedagogiczną służbę pełnił od 1957 do 1959. W gronie nauczycieli był powszechnie lubianym, towarzyskim, z własnym poglądem na świat. Do tego stopnia, że podczas egzaminu z podstaw marksizmu, u profesora Władysława Markiewicza, UAM-Poznań, usłyszał uwagę, iż egzaminującego nie interesują  poglądy i filozofia studenta, tylko opanowanie materiału. Joachim porzucił wtedy krytyczne uwagi do marksistowskich koncepcji, zdał poprawkowy na dobrze, a mimo to Marksa i Engelsa nie szanował, czym zdobył z kolei uznanie u Władysława Korcza.
W latach 1959 do 1962 Joachim Benyskiewicz był kierownikiem szkoły w Uściu. Potem była już tylko Zielona Góra.
Powróćmy jeszcze do domu Benyskiewiczów w Nowym Kramsku, do czasów, kiedy nie zmieniono jeszcze układu przestrzennego wnętrza, a więc do czasów przed 1945 rokiem. Gdy zaczęto powszechnie mówić o wojnie krokwie więźby dachowej obito deskami i w uzyskanej przestrzeni pozornej podsufitki schowano ponad dwieście tomów biblioteki polskiej szkoły. W Nowym Kramsku, wybitny działacz polonijny Jan Baczewski otworzył dnia 11 czerwca 1926 roku dwudziestą szóstą z kolei szkołę dla ludności rodzimej na pograniczu. Uczęszczało do niej 80 dzieci a nauczało 3 nauczycieli. Zebranych na inauguracji powitał Król Polaków Jan Cichy. [Rocznik Lubuski I. Tadeusz Kajan. Pierwszy wśród równych. s.207 oraz tamże Wiesław Sauter. Jan Cichy s. 138].
Do roku1939 zgromadzono pokaźny księgozbiór. Zakonspirowana znakomita część biblioteki przeczekała  tam całą wojnę. Mało tego. W piwnicy przechowano paramenty kościelne. Naczynia sakralne, przybory mszalne ozdobne księgi liturgiczne, kielichy i monstrancje a nawet istotniejsze obiekty związane z obrzędem kościelnym. Otwór zamurowano tak fachowo, że nawet opukiwanie ścian w piwnicy przez żołnierzy radzieckich nie dało oczekiwanego przez nich rezultatu.
Wiesław Sauter otwierał ponownie polską szkołę w Nowym Kramsku 8 maja 1945 roku. Pani Jadwiga Benyskiewiczowa, nauczycielka przekazała wówczas ocalałą bibliotekę, mówiąc o dramacie, jaki przeżywa, z braku uczestnictwa w tym akcie jej męża Jana.
Jesienią 1944 roku, kiedy Rzesza niemiecka ginęła totalnie i ostatecznie, wcielano do Wehrmachtu nawet niepewnych Polaków. Zrobiono ostatnie przed rozstaniem zdjęcie. Wnuczka Jana i Jadwigi mówi, że musiało być wówczas chłodno gdyż wszyscy byli ciepło ubrani. Ojciec Joachima już z wojny nie wrócił. Według niesprawdzonych informacji zginął pod Toruniem. Moja Mama znająca te sprawy, mówiła, że rozstrzelano wówczas kilku Polaków  za próbę dezercji.

Z domu Benyskiewiczów widać kościół pod wezwaniem Narodzenia Najświętrzej Maryi Panny. Na cmentarzu kościelnym pozostawiono tylko trzy groby proboszczów. Ogrodzono je żeliwnym płotkiem. Przy murze kościelnym rzeźbiarz wrocławski Marian Aleksandrowicz ustawił ponad trzy metrowe wyobrażenie w drewnie lipowym Matki Boskiej z dzieciątkiem. Artysta planuje jeszcze monumentalnego Jezusa Frasobliwego. W sąsiedztwie kościoła i drogi do Babimostu, głaz narzutowy z tablicą siedmiu poległych powstańców w roku, 1919 o których pisał Joachim Benyskiewicz. Pomnik jest skromny, wyniesiony na trzech schodkach, opięty łańcuchami, upamiętnia zryw powstańczy, ale i historyczne przemijanie. W walce z powstańcami poległo czterdziestu Niemców. Poniósł śmierć także pruski dowódca Fedor von Kleist. Aby czas nie zatarł pamięci o jego zbrojnym czynie 20 września 1937 roku, „po wieczne czasy” przemianowano Nowe Kramsko na Kleistdorf.

Lokalizacja szkoły w Uściu, gdzie Joachim był, jak wspomniano nauczycielem, jest wręcz znakomita. Poza wiejską zabudową, na skraju wsi, solidna wiejska szkoła, z czerwonej klinkierowej cegły, po dzień dzisiejszy w doskonałym stanie technicznym. Składa się z dwóch zespolonych brył. Jedna ustawiona kalenicą, druga nieco wysunięta z linii zabudowy, szczytem do drogi. oraz wydzielonymi w układzie przestrzennym sanitariatami, osobnymi dla dziewcząt i chłopców. Tutaj Joachim był kierownikiem, dyrektorów wtedy jeszcze nie było. Wieś to rozciągnięta ulicówka na prawym, wielkopolskim brzegu Obrzycy. Pierwsza zachowana wzmianka  z 1379 brzmi Ujście. Potem, w1653 Uście. Zabytki kartograficzne z XVII i XVIII wieku odnotowują nazwę wsi jako Tepperbuden. Po 1945 roku aż po 1951 ludność wsi mieszkała w Teperbudach. Słownik nazw geograficznych Polski zachodniej przywraca nazwę wsi - Uście. [Tomasz Andrzejewski. Miejscowości powiatu nowosolskiego. Rys historyczny. Nowa Sól. 2004 s.217]

Joachim Benyskiewicz urodził się w miejscu gdzie Polakom nie dawano żyć. Wykreowali Go naukowcy, którzy znali pogranicze i  ten trudny dla Polaków klimat. Trzy osoby tworzyły jego życiorys, Wiesław Sauter, Jan Wąsicki i Hieronim Sczegóła.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz