„Tadeusz Kuntze zwany koniczek, urodził się w
Zielonej Górze. Małym spokojnym śląskim miasteczku sukienników i winiarzy, od
wieków zatopionym wśród winnic, ogrodów pól i lasów.”
Taki arkadyjski obraz miasta przedstawił Longin
Dzieżyc, komisarz wystawy prac sakralnych Konicza w maju 1998. roku. Oprócz
ekspozycji w Muzeum przed gmachem wmontowano wówczas także płytę pamiątkową
poświęconą malarzowi. Dzieło z brązu wykonał gorzowski plastyk, Andrzej Moskaluk,
transponując autoportret Konicza na tle ruin Wiecznego Miasta. Duch Tadeusza
Kuntze-Konicza zagościł w jakże odmienionej, od czasów jego dzieciństwa,
Zielonej Górze. Nieomylnie rozpoznałby ten obszar, w którym poruszał się w
okresie swego dorastania, jako że było to istotnie małe miasteczko otoczone
murami. Odległość od bramy, zamykającej miasto mniej więcej na wysokości ulicy
Żeromskiego, do drugiej klinczującej wejście a zlokalizowanej przy ulicy
Sobieskiego, można było pokonać niespiesznym krokiem poniżej pięciu minut. Dwie
budowle były wówczas w mieście. W rynku stał ratusz, znacznie mniejszy niż
obecny. Była to ceglana, gotycka budowla ze schodkowymi szczytami, być może z
kamiennym portalem i na pewno z 50.metrową wieżą, z której od przeszło stu lat
przed jego urodzeniem, czas miastu odmierzał zegar. Wokół ratusza kocie łby,
jedynie uliczki prowadzące do kościoła pod wezwaniem Św. Jadwigi nie tonęły w
błocie. Kościół dla chłopca stał w mieście od zawsze. Pięć wieków wstecz to był
czas niewyobrażalny. Wysoka wieża spinała surową ceglaną budowle i nie bardzo
było wiadomo, która jest wyższa. Czy ta kościelna czy ta ratuszowa.? Przy
kościele był cmentarz, stale podmokły, woda podskórna wypełniała grób zanim
złożono w nim nieboszczyka. Zapewne nie cmentarz z dramatycznie wyglądającymi
pochówkami, ale winiarnia ratuszowa była miejscem jego odwiedzin, i to nie w intencji,
o jakiej w pierwszej chwili byśmy go posądzali, a dlatego, że muzykował w niej
jego dziadek a także ojciec. Od przeszło 100. lat zbierali się tam piwosze i
amatorzy wina. Winogrodnicy i piwowarzy to była mieszczańska siła tego miasta
bardziej widoczna aniżeli bogaci sukiennicy. Bogactwo było czytelne na fasadach
kamieniczek, szczególnie tych murowanych przy rynku. W większości domy były drewniane,
nie wszystkie kryte dachówką czy gontem, znaczna część miała czapy ze słomianej
strzechy. Już wtedy za miastem powstawały przedmieścia przy drogach
prowadzących do Krosna, Głogowa i Świebodzina, gdyż ciasnota w mieście była
trudna do wytrzymania a i warunki związane z czystością przedstawiały też wiele
do życzenia. Z tego miasteczka, jak pisze Longin Dzieżyc, pochodzi „jeden z
najwybitniejszych polskich malarzy XVIII. wieku”. Poza tym, co za szok?. Kraków,
Hiszpania, Rzym, niezbadane są wyroki Boskie. Aby jednak nie sprowadzać
Zielonej Góry w tym kontekście do roli ciemnej, zaściankowej prowincji trzeba
przyznać, ze w sąsiedztwie najbliższych miast prezentowała wizerunek wymagający
szacunku i to z powodów raczej ekonomicznych. Bujny rozwój Zielona Góra
zawdzięczała handlowi oraz rzemiosłu. Wełnę sprowadzano z Polski i w tamtym
kierunku, zresztą nie tylko, szły towary. Zezwalał na to nadany miastu
przywilej z 1504. roku od namiestnika księstwa głogowskiego, Zygmunta
Jagiellończyka, późniejszego króla Polski na tronie krakowskim. Nie wiemy, dlaczego i jakiego powodu Tadeusz
Kuntze-Konicz, czy odwrotnie Konicz-Kuntze, opuścił Zieloną Górę. Może
wydarzenia wojny śląskiej o tym zadecydowały [1740 - 1742], może waśnie
religijne pomiędzy protestantami a katolikami?. Nie możemy także wykluczyć
powodu ściśle osobistego, którym kierowali się jego rodzice. W tym stanie badań
jest to nadal decyzja niewyjaśniona.
Od narodzin Konicza do roku 1945 minęło 218. lat.
Wróciliśmy my, Polacy na ziemie odzyskane, łącząc się z jego poczuciem
narodowym z usprawiedliwieniem historiograficznym odnotowanym w Memoriala
Polskiego Związku Zachodniego z roku 1945. skierowanym do Ministerstwa Ziem
Odzyskanych:
-”Polska wróciła na dawne ziemie macierzyste
zrabowane jej w dziejach zaborczością niemiecką, powrót ten jest
sprawiedliwością dziejową”.
Siedemset lat oddzielało nas od piastowskich
korzeni. Wtedy, my dzisiaj nazywani pionierami w tamtych czasach heroicznych,
poszukiwaliśmy każdego śladu polskiego, w zabytkowych budowlach, w zakurzonych
pergaminach, w nazwach ulic oraz miejscowościach, wsiach o 1000. letniej metryce, w
śpiewnikach, słowem, od archeologii i etnografii aż po aktualne racje
polityczne. Toteż książka Janusza Koniusza, uznanego poety w kraju, [Lubuskie
Towarzystwo Kultury. Zielona Góra 1960.] „-Taddeo Polacco z Zielonej Góry”
przyjęta została z wyjątkowym zaciekawieniem, rodząc społeczne i kulturalne
konsekwencje. Literacki tekst, wzbogacony ilustracjami, edytorsko z pietyzmem
opracowany przez Alfonsa Bogaczyka, kończy się słowami:
-”Zielona Góra wydała malarza, który imię Polski,
jeszcze raz rozsławił pod lazurowym niebem Włoch. Było wiele nici, które
wiązały z Polską to miasto, tak wcześnie wypadłe z jej granic. Życie i
twórczość Tadeusza Konicza jest tą najgrubszą najmocniejszą nicią.”.
Byłem wówczas
Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków. Mam znaleźć dom w którym urodził się
Konicz. Z lisią przebiegłością tłumaczy mi się, że jak nie można inaczej, to
tak na oko, w przybliżeniu. Halina Byszewska[nazwisko panieńskie] konserwator
po Toruniu, ma pojechać do Rzymu i robić kopie.
W Lubuskim Towarzystwie Naukowym, parę lat przed
Praską Wiosną, Przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze
podejmował delegację komunistów włoskich. Byłem wówczas sekretarzem Lubuskiego
Towarzystwa Naukowego. Delegację którą gościliśmy pochodziła z jakiegoś
miasteczka w Umbrii. Rządzili tam gdyż wygrali lokalne wybory, w Gubbio. Perugi
a może Spoleto. Napewno nie z Asyżu,
dzięki Biedaczynie Świętemu Franciszkowi i także nie w Orvieto, gdyż katedra z
wyobrażeniem sądu ostatecznego hamowała elektorat przed wyborem ateuszów.
Włoskiej delegacji miałem opowiadać o historii i dynamicznym rozwoju Zielonej
Góry. Taki w paru minutach rys o rozwoju miasta w którym też rządzą komuniści.
Poświęciłem ten czas na zachwyt sztuką Umbrii. Przypomniałem włoskim komunistą
jak to Michał Anioł malując sklepienie sykstyńskie wzorował się freskami Luki
Signorellego, z bocznej nawy katedry XIII. wiecznej, wzniesionej na wzgórzu,
ongiś etruskiej osady. Gdy włoska delegacja spuchła z dumy poruszyłem wątek
lokalny, patriotyczny, czerpiąc wiedzę z literackiego i naukowego dokonania
Janusza Koniusza. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, tak bardzo, że Jan Lembas
delegował mnie na niezbędny czas do Italii abym zapoznał się z twórczością
Konicza u samego źródła. Delegacja włoska przyrzekła opiekę i daleko idącą
pomoc. Chyba jednak zbyt długo trwała mitręga urzędnicza, bo Czesi nas
wyprzedzili w określeniu i nazwaniu
przez partie włoskich komunistów, suwerennych i demokratycznych państw
należących do bloku rozwijającego się pod opieką Związku Radzieckiego. Komuniści się
pogniewali, ci z delegacji przegrali wybory, Halina Byszewska do Rzymu nie
pojechała a ja... nieważne.
W roku 1976. zostałem najważniejszym urzędnikiem w
Muzeum Ziemi Lubuskiej. Muzeum Historii Miasta
nadal było problemem do rozwiązania. Obecny dyrektor dr Andrzej
Toczewski, wówczas magister , pracownik Muzeum, przygotowywał program dla tej
placówki. Dwa lata później Prezydent
miasta Stanisław Ostręga przeznaczył na Muzeum Historii Miasta budynek-ruderę
przy publicznych szaletach na placu Wielkopolskim 1. Ta kamieniczka o
dwuspadowym dachu, zwrócona szczytem do kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej
Częstochowskiej, była poświadczeniem, że śmietnisko, rudera i raspadający się szalet, jakoś się komponują w
zabudowie tuż obok rynku, ale równocześnie dowodem na to, że nie wszyscy to
akceptują. Wzdragałem się przed przyjęciem tej roboty, ale Stanisław Ostręga okazał
się tak wielkim entuzjastą i takim przyjacielem, że ostatecznie muzealnicy
wzięli na swe barki i muzealną nędzę finansowa ten fragmencik miasta do
uporządkowania. Zewsząd obiecywano pomoc. Na pierwszy ogień poszły miejskie,
zbudowane w okresie międzywojennym a więc jak by nie było zabytkowe, ustępy.
Mocno zabytkowe. Ziemie trzeba było wybrać do calca, gdyż amoniak w upalne lato
dusił przechodniów. Następnie dr Stanisław Kowalski rozwarstwił budynek
określając jego fazy rozbudowy. Badania archeologiczne przeprowadził znakomity
archeolog, teoretyk, lecz przede wszystkim praktyk mgr Edward Dabrowski. mgr
Wiesław Myszkiewicz zgromadził dostępne archiwalia i ikonografię miasta. Badań niestety nie zakończyliśmy. Obiekt był więzieniem pod nazwą Dom Kijów.
Oddzielała go od zwartej zabudowy struga „Złota Łącza”. Odkryto sklepiony
kolebą piwniczny loch, w którym, jak przekonywał dr Stefan Dąbrowski
trzymano zielonogórskie czarownice. Także prof. Władysław Korcz, utrzymywał, ze po przesłuchaniach w kazamatach ratuszowych w wieku XVII-tym, nieszczęsne "zielonogórskie czarownice" były osadzane w Domy Kijów. Zachował się ustęp z otworem
do miejskiej fosy. Także jednoosobowy karcer ze stożkową posadzką. Potężne haki
w ościeżach sugerowały, że był zamykany drewnianymi drzwiami z których
pozostała jedynie kratka jako wizjer. W czasach pruskich budynek rozbudowano
także z tradycyjnie pojętą mentalnością, na nowocześniejsze więzienie z celami
ogrzewanymi z korytarza. Zachowały się metalowe łóżka przypinane na dzień do
ściany oraz metalowe siatki zabezpieczające ceglane piece od strony uwięzionych
w celach. Wszelkie prace budowlane nadzorował inż. arch. Henryk Tarka, także w
tym czasie pracownik Muzeum. Prace podjęto po przedstawieniu raportu Zespołu
Naukowo-badawczego prowadzonego przez prof,dr hab. Zygmunta Szafrana, o
przydatności obiektu na cele muzealne wraz z sugestiami rozbudowy i podniesienia bryły obiektu. Dokumentację
techniczno-architektoniczna wykonał zespół pod kierunkiem mgr.arch.inż.
Krzysztofa Berezowskiego. Budynek powiększono o jedną kondygnację i wydłużono o
działkę zajmowaną przez publiczne szalety. Po usunięciu śmieci z wnętrza o 90.
centymetrów obniżył się rzut przyziemia ukazując ceramiczną posadzkę. Nadzór
nad zachowaniem zabytkowych reliktów we wnętrzu
powierzono artystce Marii Antoniak z Muzeum legnickiego, autorce wnętrza
i wystawy w kościele XIII. wiecznym na Polu Legnickim. Kościółek był świadkiem
mongolskiego najazdu na Europę w 1241.roku.
Dwunastego grudnia 1987. roku Muzeum Ziemi Lubuskiej
zwraca się do dr Mariana Sołtysiaka, Dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie „z
gorącą prośbą o rozpatrzenie możliwości przekazania dzieł Tadeusza Konicza...”
Docenta dr Andrzeja Gruszeckiego Generalnego Konserwatora Zabytków Dyrektora
Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków informujemy, że „stworzono wszelkie warunki,
aby dzieła były właściwie przechowywane, zabezpieczone i eksponowane..” Do V-ce
Ministra Kultury i sztuki Wacława Janasa wystosowano pismo „z gorącym
podziękowaniem za wielką troskę okazaną w tej sprawie naszemu Muzeum”. Całość
tej obszernej dokumentacji znajduje się w Dziale Sztuki Dawnej Muzeum Ziemi
Lubuskiej. Zawiadamiamy wojewódzkie i miejskie władze o przygotowaniach do
przyjęcia wybranych prac z Warszawy. W tej sprawie wysyłamy pismo do Wojewody
Zielonogórskiego Zbyszko Piwońskiego i Prezydent Miasta Zielonej Góry, Antoniny
Grzegorzewskiej, dziękując im za okazaną pomoc, która „w dziele budowy Muzeum
Historii Miasta Zielonej Góry miała dla nas znaczenie decydujące”.
Z Gazety Lubuskiej pracownicy Muzeum dowiadują się,
że Uchwałą nr XIV/160/91 Rady Miejskiej w Zielonej Górze z dn.28. VI. 91...w
sprawie sprzedaży i oddania w użytkowanie wieczyste... nieruchomość przy placu
Wielkopolskim oznaczona na mapie ewidencyjnej numerem działki 294/3 o pow.
0/0276 ha, stanowiącej własność miasta, obiekt przewidziany na Muzeum Historii
Miasta, przeszedł na własność kościoła katolickiego. Dokonano tego w ramach
rekompensaty za bezprawne wywłaszczenie Parafii Rzymsko Katolickiej z obiektu
mieszczącego obecną Filharmonię. Historia tego wywłaszczania to dramatyczna
karta w powojennej historii naszego miasta. Niezależnie jednakże od racji
historycznych popadłem w głęboki konflikt sumienia. Wiele lat żyłem nadzieją
stałej galerii Tadeusza Konicza w Muzeum
Historycznym naszego miasta, miasta którego awans może zadziwić każdego
myślącego człowieka. A tutaj nagle decyzja budząca moje najwyższe zdumienie. I
z tego zdumienia mogę się wycofać, ale nigdy z refleksji, że dotrzymywanie
obietnic mieści się w kategoriach moralnych i etycznych. Realizowanie obietnic
stanowi część porządku społecznego. W tym mieści się miedzy innymi szacunek do
władzy, niezależnie od szczebla jej sprawowania. W naszej demokracji niestety
spotykamy się zbyt często z wiarołomnymi zobowiązaniami. Aby dla zdrowia
psychicznego nie popaść z tego powodu w społecznie nieuleczalną frustracje,
pocieszyłem się monografią naukową napisaną przez należącego do młodych
pracowników naszego Uniwersytetu, Dariusza Dolańskiego:
-Tadeusz Kuntze - malarz rodem z Zielonej Góry.
[1993.r.]. „Teraz w pracy Dariusza Dolańskiego mamy cały aparat naukowy
uświadamiający nam sens minionych działań zakończonych przez los historii
fiaskiem” pisałem recenzując tę pracę w 1994. [Rocznik Lubuski t. XIX] Zamiast
galerii mamy monografię. Dr Andrzej Toczewski toczy batalię
o budynek dla muzeum miejskiego prawie od pierwszego dnia swojego urzędowania.
Ile to było propozycji, jakie obiekty, np. budynek szkoły muzycznej z tradycją
zorganizowanego w nim muzeum przez Makusynów Zbyszka Czarnucha. Wreszcie
powołano Muzeum miasta Zielonej Góry w strukturze organizacyjnej M.Z.L. Od
końca 2001. Muzeum Ziemi Lubuskiej podjęło realizację projektu:-”Tadeusz Kuntze
europejski malarz z Zielonej Góry”, a wkrótce potem odbyła się publiczna
prezentacja kopii obrazu, słynnej
„Fortuny”, wraz z otwarciem stałej galerii Kuntze-Konicza. Kopię
wykonała artystka Irena Bierwiaczonek, która obok twórczej woli genetycznie
zaprogramowanej w rodzinie, okazała się także uzdolnioną kopistką. W dniu
uroczystego otwarcia galerii dyrektorowi Andrzejowi Toczewskiemu zabrakło słów
uznania dla Ireny , wobec czego oświadczył publicznie, że Ją kocha wprowadzając
w zachwyt zgromadzoną publiczność przez sugestię odczytania wartości
artystycznej za pomocą emocji tworzącej wartość estetyczną. Czyżby było to
spektakularne odniesienie się do fenomenologii Romana Ingardena?.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz