piątek, 27 lipca 2012

Jak zakończyła się historia marzenia o chwale Zielonej Góry



„Tadeusz Kuntze zwany koniczek, urodził się w Zielonej Górze. Małym spokojnym śląskim miasteczku sukienników i winiarzy, od wieków zatopionym wśród winnic, ogrodów pól i lasów.”
Taki arkadyjski obraz miasta przedstawił Longin Dzieżyc, komisarz wystawy prac sakralnych Konicza w maju 1998. roku. Oprócz ekspozycji w Muzeum przed gmachem wmontowano wówczas także płytę pamiątkową poświęconą malarzowi. Dzieło z brązu wykonał gorzowski plastyk, Andrzej Moskaluk, transponując autoportret Konicza na tle ruin Wiecznego Miasta. Duch Tadeusza Kuntze-Konicza zagościł w jakże odmienionej, od czasów jego dzieciństwa, Zielonej Górze. Nieomylnie rozpoznałby ten obszar, w którym poruszał się w okresie swego dorastania, jako że było to istotnie małe miasteczko otoczone murami. Odległość od bramy, zamykającej miasto mniej więcej na wysokości ulicy Żeromskiego, do drugiej klinczującej wejście a zlokalizowanej przy ulicy Sobieskiego, można było pokonać niespiesznym krokiem poniżej pięciu minut. Dwie budowle były wówczas w mieście. W rynku stał ratusz, znacznie mniejszy niż obecny. Była to ceglana, gotycka budowla ze schodkowymi szczytami, być może z kamiennym portalem i na pewno z 50.metrową wieżą, z której od przeszło stu lat przed jego urodzeniem, czas miastu odmierzał zegar. Wokół ratusza kocie łby, jedynie uliczki prowadzące do kościoła pod wezwaniem Św. Jadwigi nie tonęły w błocie. Kościół dla chłopca stał w mieście od zawsze. Pięć wieków wstecz to był czas niewyobrażalny. Wysoka wieża spinała surową ceglaną budowle i nie bardzo było wiadomo, która jest wyższa. Czy ta kościelna czy ta ratuszowa.? Przy kościele był cmentarz, stale podmokły, woda podskórna wypełniała grób zanim złożono w nim nieboszczyka. Zapewne nie cmentarz z dramatycznie wyglądającymi pochówkami, ale winiarnia ratuszowa była miejscem jego odwiedzin, i to nie w intencji, o jakiej w pierwszej chwili byśmy go posądzali, a dlatego, że muzykował w niej jego dziadek a także ojciec. Od przeszło 100. lat zbierali się tam piwosze i amatorzy wina. Winogrodnicy i piwowarzy to była mieszczańska siła tego miasta bardziej widoczna aniżeli bogaci sukiennicy. Bogactwo było czytelne na fasadach kamieniczek, szczególnie tych murowanych przy rynku. W większości domy były drewniane, nie wszystkie kryte dachówką czy gontem, znaczna część miała czapy ze słomianej strzechy. Już wtedy za miastem powstawały przedmieścia przy drogach prowadzących do Krosna, Głogowa i Świebodzina, gdyż ciasnota w mieście była trudna do wytrzymania a i warunki związane z czystością przedstawiały też wiele do życzenia. Z tego miasteczka, jak pisze Longin Dzieżyc, pochodzi „jeden z najwybitniejszych polskich malarzy XVIII. wieku”. Poza tym, co za szok?. Kraków, Hiszpania, Rzym, niezbadane są wyroki Boskie. Aby jednak nie sprowadzać Zielonej Góry w tym kontekście do roli ciemnej, zaściankowej prowincji trzeba przyznać, ze w sąsiedztwie najbliższych miast prezentowała wizerunek wymagający szacunku i to z powodów raczej ekonomicznych. Bujny rozwój Zielona Góra zawdzięczała handlowi oraz rzemiosłu. Wełnę sprowadzano z Polski i w tamtym kierunku, zresztą nie tylko, szły towary. Zezwalał na to nadany miastu przywilej z 1504. roku od namiestnika księstwa głogowskiego, Zygmunta Jagiellończyka, późniejszego króla Polski na tronie krakowskim. Nie wiemy,  dlaczego i jakiego powodu Tadeusz Kuntze-Konicz, czy odwrotnie Konicz-Kuntze, opuścił Zieloną Górę. Może wydarzenia wojny śląskiej o tym zadecydowały [1740 - 1742], może waśnie religijne pomiędzy protestantami a katolikami?. Nie możemy także wykluczyć powodu ściśle osobistego, którym kierowali się jego rodzice. W tym stanie badań jest to nadal decyzja niewyjaśniona.
Od narodzin Konicza do roku 1945 minęło 218. lat. Wróciliśmy my, Polacy na ziemie odzyskane, łącząc się z jego poczuciem narodowym z usprawiedliwieniem historiograficznym odnotowanym w Memoriala Polskiego Związku Zachodniego z roku 1945. skierowanym do Ministerstwa Ziem Odzyskanych:
-”Polska wróciła na dawne ziemie macierzyste zrabowane jej w dziejach zaborczością niemiecką, powrót ten jest sprawiedliwością dziejową”.
Siedemset lat oddzielało nas od piastowskich korzeni. Wtedy, my dzisiaj nazywani pionierami w tamtych czasach heroicznych, poszukiwaliśmy każdego śladu polskiego, w zabytkowych budowlach, w zakurzonych pergaminach, w nazwach ulic oraz miejscowościach,  wsiach o 1000. letniej metryce, w śpiewnikach, słowem, od archeologii i etnografii aż po aktualne racje polityczne. Toteż książka Janusza Koniusza, uznanego poety w kraju, [Lubuskie Towarzystwo Kultury. Zielona Góra 1960.] „-Taddeo Polacco z Zielonej Góry” przyjęta została z wyjątkowym zaciekawieniem, rodząc społeczne i kulturalne konsekwencje. Literacki tekst, wzbogacony ilustracjami, edytorsko z pietyzmem opracowany przez Alfonsa Bogaczyka, kończy się słowami:
-”Zielona Góra wydała malarza, który imię Polski, jeszcze raz rozsławił pod lazurowym niebem Włoch. Było wiele nici, które wiązały z Polską to miasto, tak wcześnie wypadłe z jej granic. Życie i twórczość Tadeusza Konicza jest tą najgrubszą najmocniejszą nicią.”.
 Byłem wówczas Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków. Mam znaleźć dom w którym urodził się Konicz. Z lisią przebiegłością tłumaczy mi się, że jak nie można inaczej, to tak na oko, w przybliżeniu. Halina Byszewska[nazwisko panieńskie] konserwator po Toruniu, ma pojechać do Rzymu i robić kopie.
W Lubuskim Towarzystwie Naukowym, parę lat przed Praską Wiosną, Przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze podejmował delegację komunistów włoskich. Byłem wówczas sekretarzem Lubuskiego Towarzystwa Naukowego. Delegację którą gościliśmy pochodziła z jakiegoś miasteczka w Umbrii. Rządzili tam gdyż wygrali lokalne wybory, w Gubbio. Perugi a  może Spoleto. Napewno nie z Asyżu, dzięki Biedaczynie Świętemu Franciszkowi i także nie w Orvieto, gdyż katedra z wyobrażeniem sądu ostatecznego hamowała elektorat przed wyborem ateuszów. Włoskiej delegacji miałem opowiadać o historii i dynamicznym rozwoju Zielonej Góry. Taki w paru minutach rys o rozwoju miasta w którym też rządzą komuniści. Poświęciłem ten czas na zachwyt sztuką Umbrii. Przypomniałem włoskim komunistą jak to Michał Anioł malując sklepienie sykstyńskie wzorował się freskami Luki Signorellego, z bocznej nawy katedry XIII. wiecznej, wzniesionej na wzgórzu, ongiś etruskiej osady. Gdy włoska delegacja spuchła z dumy poruszyłem wątek lokalny, patriotyczny, czerpiąc wiedzę z literackiego i naukowego dokonania Janusza Koniusza. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, tak bardzo, że Jan Lembas delegował mnie na niezbędny czas do Italii abym zapoznał się z twórczością Konicza u samego źródła. Delegacja włoska przyrzekła opiekę i daleko idącą pomoc. Chyba jednak zbyt długo trwała mitręga urzędnicza, bo Czesi nas wyprzedzili  w określeniu i nazwaniu przez partie włoskich komunistów, suwerennych i demokratycznych państw należących do bloku rozwijającego się pod opieką  Związku Radzieckiego. Komuniści się pogniewali, ci z delegacji przegrali wybory, Halina Byszewska do Rzymu nie pojechała a ja... nieważne.
W roku 1976. zostałem najważniejszym urzędnikiem w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Muzeum Historii Miasta  nadal było problemem do rozwiązania. Obecny dyrektor dr Andrzej Toczewski, wówczas magister , pracownik Muzeum, przygotowywał program dla tej placówki.  Dwa lata później Prezydent miasta Stanisław Ostręga przeznaczył na Muzeum Historii Miasta budynek-ruderę przy publicznych szaletach na placu Wielkopolskim 1. Ta kamieniczka o dwuspadowym dachu, zwrócona szczytem do kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, była poświadczeniem, że śmietnisko, rudera i  raspadający się szalet, jakoś się komponują w zabudowie tuż obok rynku, ale równocześnie dowodem na to, że nie wszyscy to akceptują. Wzdragałem się przed przyjęciem tej roboty, ale Stanisław Ostręga okazał się tak wielkim entuzjastą i takim przyjacielem, że ostatecznie muzealnicy wzięli na swe barki i muzealną nędzę finansowa ten fragmencik miasta do uporządkowania. Zewsząd obiecywano pomoc. Na pierwszy ogień poszły miejskie, zbudowane w okresie międzywojennym a więc jak by nie było zabytkowe, ustępy. Mocno zabytkowe. Ziemie trzeba było wybrać do calca, gdyż amoniak w upalne lato dusił przechodniów. Następnie dr Stanisław Kowalski rozwarstwił budynek określając jego fazy rozbudowy. Badania archeologiczne przeprowadził znakomity archeolog, teoretyk, lecz przede wszystkim praktyk mgr Edward Dabrowski. mgr Wiesław Myszkiewicz zgromadził dostępne archiwalia i ikonografię miasta.  Badań niestety nie zakończyliśmy. Obiekt był więzieniem pod nazwą  Dom Kijów. Oddzielała go od zwartej zabudowy struga „Złota Łącza”. Odkryto sklepiony kolebą piwniczny loch, w którym, jak przekonywał dr Stefan Dąbrowski trzymano zielonogórskie czarownice. Także prof. Władysław Korcz, utrzymywał, ze po przesłuchaniach w kazamatach ratuszowych w wieku XVII-tym, nieszczęsne "zielonogórskie czarownice" były osadzane w Domy Kijów. Zachował się ustęp z otworem do miejskiej fosy. Także jednoosobowy karcer ze stożkową posadzką. Potężne haki w ościeżach sugerowały, że był zamykany drewnianymi drzwiami z których pozostała jedynie kratka jako wizjer. W czasach pruskich budynek rozbudowano także z tradycyjnie pojętą mentalnością, na nowocześniejsze więzienie z celami ogrzewanymi z korytarza. Zachowały się metalowe łóżka przypinane na dzień do ściany oraz metalowe siatki zabezpieczające ceglane piece od strony uwięzionych w celach. Wszelkie prace budowlane nadzorował inż. arch. Henryk Tarka, także w tym czasie pracownik Muzeum. Prace podjęto po przedstawieniu raportu Zespołu Naukowo-badawczego prowadzonego przez prof,dr hab. Zygmunta Szafrana, o przydatności obiektu na cele muzealne wraz z sugestiami  rozbudowy i podniesienia bryły obiektu. Dokumentację techniczno-architektoniczna wykonał zespół pod kierunkiem mgr.arch.inż. Krzysztofa Berezowskiego. Budynek powiększono o jedną kondygnację i wydłużono o działkę zajmowaną przez publiczne szalety. Po usunięciu śmieci z wnętrza o 90. centymetrów obniżył się rzut przyziemia ukazując ceramiczną posadzkę. Nadzór nad zachowaniem zabytkowych reliktów we wnętrzu  powierzono artystce Marii Antoniak z Muzeum legnickiego, autorce wnętrza i wystawy w kościele XIII. wiecznym na Polu Legnickim. Kościółek był świadkiem mongolskiego najazdu na Europę w 1241.roku.
Dwunastego grudnia 1987. roku Muzeum Ziemi Lubuskiej zwraca się do dr Mariana Sołtysiaka, Dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie „z gorącą prośbą o rozpatrzenie możliwości przekazania dzieł Tadeusza Konicza...” Docenta dr Andrzeja Gruszeckiego Generalnego Konserwatora Zabytków Dyrektora Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków informujemy, że „stworzono wszelkie warunki, aby dzieła były właściwie przechowywane, zabezpieczone i eksponowane..” Do V-ce Ministra Kultury i sztuki Wacława Janasa wystosowano pismo „z gorącym podziękowaniem za wielką troskę okazaną w tej sprawie naszemu Muzeum”. Całość tej obszernej dokumentacji znajduje się w Dziale Sztuki Dawnej Muzeum Ziemi Lubuskiej. Zawiadamiamy wojewódzkie i miejskie władze o przygotowaniach do przyjęcia wybranych prac z Warszawy. W tej sprawie wysyłamy pismo do Wojewody Zielonogórskiego Zbyszko Piwońskiego i Prezydent Miasta Zielonej Góry, Antoniny Grzegorzewskiej, dziękując im za okazaną pomoc, która „w dziele budowy Muzeum Historii Miasta Zielonej Góry miała dla nas znaczenie decydujące”.
Z Gazety Lubuskiej pracownicy Muzeum dowiadują się, że Uchwałą nr XIV/160/91 Rady Miejskiej w Zielonej Górze z dn.28. VI. 91...w sprawie sprzedaży i oddania w użytkowanie wieczyste... nieruchomość przy placu Wielkopolskim oznaczona na mapie ewidencyjnej numerem działki 294/3 o pow. 0/0276 ha, stanowiącej własność miasta, obiekt przewidziany na Muzeum Historii Miasta, przeszedł na własność kościoła katolickiego. Dokonano tego w ramach rekompensaty za bezprawne wywłaszczenie Parafii Rzymsko Katolickiej z obiektu mieszczącego obecną Filharmonię. Historia tego wywłaszczania to dramatyczna karta w powojennej historii naszego miasta. Niezależnie jednakże od racji historycznych popadłem w głęboki konflikt sumienia. Wiele lat żyłem nadzieją stałej galerii  Tadeusza Konicza w Muzeum Historycznym naszego miasta, miasta którego awans może zadziwić każdego myślącego człowieka. A tutaj nagle decyzja budząca moje najwyższe zdumienie. I z tego zdumienia mogę się wycofać, ale nigdy z refleksji, że dotrzymywanie obietnic mieści się w kategoriach moralnych i etycznych. Realizowanie obietnic stanowi część porządku społecznego. W tym mieści się miedzy innymi szacunek do władzy, niezależnie od szczebla jej sprawowania. W naszej demokracji niestety spotykamy się zbyt często z wiarołomnymi zobowiązaniami. Aby dla zdrowia psychicznego nie popaść z tego powodu w społecznie nieuleczalną frustracje, pocieszyłem się monografią naukową napisaną przez należącego do młodych pracowników naszego Uniwersytetu, Dariusza Dolańskiego:
-Tadeusz Kuntze - malarz rodem z Zielonej Góry. [1993.r.]. „Teraz w pracy Dariusza Dolańskiego mamy cały aparat naukowy uświadamiający nam sens minionych działań zakończonych przez los historii fiaskiem” pisałem recenzując tę pracę w 1994. [Rocznik Lubuski t. XIX] Zamiast galerii mamy monografię. Dr Andrzej Toczewski toczy batalię o budynek dla muzeum miejskiego prawie od pierwszego dnia swojego urzędowania. Ile to było propozycji, jakie obiekty, np. budynek szkoły muzycznej z tradycją zorganizowanego w nim muzeum przez Makusynów Zbyszka Czarnucha. Wreszcie powołano Muzeum miasta Zielonej Góry w strukturze organizacyjnej M.Z.L. Od końca 2001. Muzeum Ziemi Lubuskiej podjęło realizację projektu:-”Tadeusz Kuntze europejski malarz z Zielonej Góry”, a wkrótce potem odbyła się publiczna prezentacja kopii obrazu, słynnej  „Fortuny”, wraz z otwarciem stałej galerii Kuntze-Konicza. Kopię wykonała artystka Irena Bierwiaczonek, która obok twórczej woli genetycznie zaprogramowanej w rodzinie, okazała się także uzdolnioną kopistką. W dniu uroczystego otwarcia galerii dyrektorowi Andrzejowi Toczewskiemu zabrakło słów uznania dla Ireny , wobec czego oświadczył publicznie, że Ją kocha wprowadzając w zachwyt zgromadzoną publiczność przez sugestię odczytania wartości artystycznej za pomocą emocji tworzącej wartość estetyczną. Czyżby było to spektakularne odniesienie się do fenomenologii Romana Ingardena?.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz