Najważniejsze, aby zdobyć
odpowiedni kamień. Musi być dosyć pokaźny a równocześnie łatwy do toczenia. - To
kwestia Józka, a moja, - to da się załatwić, gdy obejmowałem ten stołek, to
jeszcze był w Muzeum Dział Przyrodniczy. Z licznych żwirowni zwoziliśmy
wyjątkowej urody kamienie. Możesz sobie wybrać w kolorze i wadze.
Ustaliliśmy, korzystając z
modnej logistyki, że kamień będzie toczony z ulicy Wrocławskiej, od miejsca
gdzie jest zakręt, w najwyższym jej wzniesieniu, w kierunku do Zielonej Góry,
po prawej stronie, poboczem. Wybrany głaz zawieziemy muzealnym żukiem na
wybrane miejsce. Powiadomimy o przedsięwzięciu redakcję Gazety przez jej
kierownika Działu Kulturalnego, Henia Ankiewicza –Antabatę, z którym obaj
byliśmy zaprzyjaźnieni.
Butelka jeszcze do połowy
była napełniona.
W Gazecie ukazał się artykuł
w sensacyjnym tonie o człowieku, który już drugi dzień toczy do miasta ogromny
kamień. Tajemnicza sprawa. Nikt nie może udzielić na ten temat informacji a
toczący milczy i nie odpowiada na prośby o wyjaśnienie.
To już piąty dzień tej
niesamowitej męki donosiła Gazeta.
Teraz będzie znacznie
trudniej. Do tego czasu było nieco z górki a teraz szosa się wznosi, dość znacznie,
dostrzegalnie.
Wczoraj był dziennikarz z
Rozgłośni zielonogórskiej w towarzystwie znanej Carycy reportażu, ale utrudzony
tym kamieniem, tylko spojrzał na kobietę, nawet lekki uśmiech zagościł na jego
obliczu, ale niestety bez jakiegokolwiek słowa. Wczoraj wieczorem dwie znane
dziennikarki z Gazety, doniosły butelkę, co prawda mało wytwornego wina, które
nie zostało przyjęte i znowu - efectus nulus. W godzinie południowej pani
prowadząca warsztaty dla młodzieży w Biurze Wystaw Artystycznych, przybyła pod
kamień z grupą młodzieży i wygłosiła prelekcje na temat happeningu i performensu.
Młodzi pytali czy mogą uczestniczyć w dziele twórczym, ale niestety nie
uzyskali przyzwolenia.
Wczoraj rano pojawiła się
grupa starszych pań, które przywiódł do kamienia ksiądz proboszcz. Po krótkiej
modlitwie i żarliwym skupieniu oznajmił, że nie zna, co prawda człowieka, ale
jest pewny, że to jest grzesznik, w ten sposób właśnie odkupujący swój, zapewne
ciężki grzech śmiertelny. O Jezu, może kogoś zamordował, jęknęła jedna z nich.
Potem odmówiono kilka zdrowasiek a dwie panie odśpiewały na głosy pieśń nabożną.
Gazeta donosiła także, że znalazł się zatroskany gospodarz, oferujący za darmo
przewiezienie kamienia wozem na gumowych kołach. Znalazł się niestety także
sutener, który przyprowadził Córy Koryntu korzystając ze stałego tłumu przy
kamieniu.
Z prelekcją naukową wystąpił
znakomity historyk Paweł Trzęsimiech, którego wykład o kamiennych krzyżach,
pomnikach przeszłości, wzbogacił słuchaczy cytatem „Do mitów należy zaliczyć
pokutujący powszechnie pogląd jakoby ongiś winowajca własnoręcznie odkuwał
krzyż” i jeszcze wyraził pogląd, że to, co się dzieje na naszych oczach to jest
współczesna wypowiedź artystyczna a nie ekspiacja za grzech popełniony przez
twórczą wolę artysty. Podobnie jak nie wszystkie kapliczki należy uznawać za
próbę wyłgania się od odpowiedzialności za zły czyn popełniony przez fundatora
miejsca kultu. Artysta nawiązuje to tej tradycji, która ma wielkie znaczenie do
poznania mentalności twórców kamiennych symboli, których znaki zarosły dziś
trawą zapomnienia w sensie dosłownym i metaforycznym.
Ze szpitala, od ordynatora
neurologa, siostry przyniosły na plastykowych tackach placki ziemniaczane z
cukrem i śmietaną. Kilku meneli narzucało się z piwem. Pojawił się także
sprzedawca lodów. Duży pies chciał powąchać kamień, zapewne, aby się pod nim,
albo na nim, podpisać.
Z Poznania przybyła telewizja,
a krakowskie „Życie Literackie”
delegowało, nie bez powodu, swoich przedstawicieli z działu publicystyki,
reportażu i poezji.
Jak zwykle, nieprofesjonalna
nasza policja, na sygnale podjechała pod kamień. Zażądała dokumentu
określającego tożsamość, – tak donosiła Gazeta – od krakowskiego profesora
Józefa Marka. Cenionego w polskiej sztuce malarza, rzeźbiarza, rysownika,
medaliera, dysponującego najwyższymi odznaczeniami ze Związku Polskich Artystów
Plastyków, laureata wielu nagród, autora licznych ekspozycji krajowych i zagranicznych
a także tomików poetyckich poświadczających tożsamość wrażliwej natury, tego z
takim trudem i uporem polskiego robotnika toczącego nie kamień, a los
człowieczy. Utrudzony, ubrudzony, doszczętnie złachany, ledwie trzymający się
na nogach bohater naszych czasów. Tacy ludzie tworzą tradycje i folklor swoich
małych ojczyzn.Tak wzniośle napisała Gazeta i jeszcze wystosowała apel, ale już
nie zbyt byliśmy w stanie określić, jakiej treści.
Następnego dnia sprzątaczka: - Mogę sobie zabrać tę butelkę?
I jeszcze jedno szefie. Czy
ten klamot ma tu leżeć między kieliszkami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz