piątek, 23 maja 2014

Sąsiędztwo komputerowe z Nową Zelandią

W moich kronikach, a mam ich cztery tomy, zapisywałem różne wydarzenia. Właśnie chciałbym zrekonstruować jedno z nich. Nasz stały opiekun z ramienia S.B. Adam Politowski przyszedł do Muzeum zasmucony. To było coś nowego. Zazwyczaj zjawiał się przynosząc kolejną porcję mającą wywołać u mnie poczucia zagrożenia: - Znowu mówią o pana odwołaniu. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić, tak jak pan kapitan Politowski do mnie mówiąc niekiedy: - Niech szef będzie spokojny, Ale trzeba być czujnym.
 Przepisuję dosłownie jego monolog z mojej kroniki: -  „ To ładnych ma pan doktor studentów. Co to znaczy, ze promotor nie zna swoich studentów. Jak to się mogło stać, że pan doktor nie rozpoznał Pleiffera. Niech pan sobie przypomni co on mówił o swojej pracy, jakie miał poglądy, jakich miał znajomych”.
I dalej w tym stylu. Wreszcie kategorycznie zażądałem , aby zostawił mnie w spokoju, powiedziałem, że promotor nie jest od światopoglądów studentów i że się poskarżę jego przełożonym. Wtedy dowiedziałem się w najwyższym zaufaniu, że cała rodzina  Pleifferów uciekła za granicę. To naprawdę była dla mnie wiadomość szokująca.

Krzysztof  Pfeiffer pracował w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Był kierownikiem laboratorium fotograficznego Studiował na naszej Wyższej Szkole Pedagogicznej historię. Zgłosił się do mnie, że chciałby pisać pracę magisterska związaną z wykonywanym zawodem. Wspólne wymyśliliśmy temat. – Fotografia jako dokument w pracy kryminalistycznej.
Krzysztof okazał się inteligentnym studentem. Napisał  dobrą prace i obronił z takim samym  wynikiem. Dla Muzeum zrobił kilkanaście kolorowych zdjęć do różnych katalogów, co było wówczas niezwykle atrakcyjne. Wykonał dokumentację do Andrzeja Gordona, plastyka z Gorzowa, liczącą około setki grafik. Był ciekawym rozmówcą i w ogóle, ta współpraca była satysfakcjonująca dla Muzeum.  

Pewnego dnia do Muzeum dostarczono podłużną nietypową kopertę. Dwa znaczki, New Zealand 70 c, przedstawiające stadko owiec, były nieczytelne nawet przy pomocy szkła powiększającego. Pod adresem Muzeum i moim nazwiskiem, napisane: - Poland – Europa. Niebieska naklejka informowała: - Air Mail ParAvion. Poniżej. Tłustymi literami, - Taranaki Museum. Dokładna lokalizacja pod tą informacją. P.O. Box 315  New Plymouth  New Zealand i numer telefonu.
Na odwrocie kartki pocztowej z przyrodą kraju korespondencja.

Pozdrowienia z New Plymouth przesyła Krzysztof Pfeiffer z rodziną.
Rok przebywałem w Austrii a teraz zwiedzam świat. W drodze do Nowej Zelandii byłem w Szwajcarii, na Sri Lance[Ceylon] i w Singapurze. Obecnie  pracuję w Taranaki Muzeum gdzie wykonuję zdjęcia zabytków kultury maoryskiej. Pana prawdopodobnie zaciekawi dlatego wysyłam parę zdjęć i przeźroczy. Moja współpraca z Panem i pr. mgr. przydaje mi się teraz w praktyce.
N. Z. jest pięknym krajem. Skończyła się właśnie zima.[+10] podczas której kwitną tutaj kamelie i dojrzewają cytryny, pomarańcze i inne  owoce cytrusowe rosnące u nas w ogrodzie przed domem. Podczas pobytu tutaj już było parę trzęsień ziemi, ale nikomu to tutaj nie przeszkadza. [Jest tutaj odmienne budownictwo niż w Europie, nie ma bloków a tylko domki parterowe lub 1ptr.] Z jednej strony naszego domu mamy widok na wygasły wulkan Ml Egmont [ na widokówce]
Z drugiej jest Morze Tasmana z licznymi wysepkami i skałami występującymi z wody niedaleko brzegu. Przesyłam pozdrowienia dla wszystkich współpracowników. Krzychu.

 Nigdzie daty, kiedy teksty powstały. Jedyne zdjęcie opisane, to „Wnętrze domu z 1840r, - New Plymouth”. Zdjęcie typowo etnograficzne. Czajniki, garnki, jednym zdaniem, sprzęty kuchenne umieszczone we wnętrzu ceglanego kominka. No i tak zwana dzisiaj ustawka. Dziewczynka  w białej sukience, lub fartuszku, spod którego wystaje sukienka w „łowickie pasy” w białych pończochach, z nosidłami na ramionach, do których przyczepione wiadra. Zupełnie jak na polskiej wsi, co zapamiętałem z dziecięcych wizyt u moich dziadków. Jest jeszcze kilka opisanych zdjęć, ale na żadnym nie ma daty. Na przykład, „Przód łodzi maoryskiej. Na giełdzie w Londynie warty sto tysięcy dolarów”. Albo, „Te dwie dziewczynki to dzieci maoryskie…Te zdjęcia  robiłem do folderu, który ukaże się w Londynie”.
           
Zastanawiałem się jak to się stało, że ten list w ogóle doszedł. Nawet kartki pocztowe, odkrywki były cenzurowane. Sadzę że to się zbiegło w czasie gdy Joanna Szczepkowska oświadczyła w publicznej telewizji; - 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm. Po tej wypowiedzi historia wyłamała kły cenzurze w jej dogmatycznej, stalinowskiej formie. Wrota przerdzewiały, co nie znaczyło, że ostatecznie przestały istnieć. Ciekawi mnie jeszcze dlaczego mój magistrant nigdzie nie umieścił daty. Czyżby był to zabieg celowy, czy jak powiedziała moja wnuczka; - Dziadku, a może to zwyczajna skleroza?
 

Magdalena Leońska <magda.leonska@gmail.com>

20 maj (3 dni temu)             
do kpphotonz

Dotyczy Pana promotora dr Jana Muszyńskigo - Dyrektora Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze

Szanowny Panie Magistrze,
nazywam się Magdalena Leońska i jestem wnuczką dr Jana Muszyńskiego, byłego Dyrektora Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze, Pana promotora pracy magisterskiej.
Pozwalam sobie pisać do Pana, ponieważ chciałabym poprosić Pana o pewną, drobną przysługę.
Wczoraj Dziadek przedstawił mi swoje kroniki, jedna z nich opisywała wydarzenia z lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Jeden z opisów zawierał wspomnienia o Panu i Pana emigracji do Nowej Zelandii. Dziadek pokazał mi list, jaki od Pana otrzymał oraz zdjęcia, które Pan wykonał. W załączeniu przesyłam Panu zdjęcia wspomnianego listu i fotografii. I Dziadek zastanawia się do dziś, dlaczego na tym liście czy na zdjęciach nie ma żadnej daty?  Czyżby to było celowe Pana działanie po to, aby się chronić przed ówczesną władzą czy po prostu zwykłe przeoczenie? Dziadek po dzień dzisiejszy się nad tym zastanawia.

I moja prośba do Pana jest następująca: czy mógłby mi Pan udzielić odpowiedzi na powyższe pytania? Zdaje sobie sprawę, że było to 25 lat temu, jednakże bardzo mi zależy, aby Dziadek uzyskał te odpowiedzi. Moja prośba jest może dziecinna, ale chciałabym, aby Dziadek cieszył się, że pod koniec życia rozwiązał tę zagadkę. Tego życia nie zostało już dużo, Dziadek zachorował na raka żołądka, jest po kilku chemiach i dwóch operacjach resekcji żołądka. Od ponad roku mieszka razem ze mną i moją rodziną w Poznaniu. W tej sytuacji bardzo proszę Pana o wyrozumiałość i serdeczność.
Gdyby Pan chciałby przekazać osobiście odpowiedzi do Dziadka, to podaję poniżej namiary kontaktowe:
tel. +048 515 609 753
Dziadek również prowadzi bloga, w którym opisuje swoją historię. Może byłby Pan nim zainteresowany? http://janmuszynski.blogspot.com/
Będę Panu bardzo wdzięczna za okazaną pomoc.
Z wyrazami szacunku,
Magdalena Leońska





 

Krzysztof Pfeiffer

21 maj (2 dni temu)             
do janmusz, mnie
        
Hello :)

O God, nigdy bym nie przypuszczal, ze ta moja kartka wyslana okolo 30 lat temu jeszcze istnieje :)
No ale bardzo mnie to cieszy, ze Jachu, bo o ile jeszcze dobrze pamietam tak nazywalismy Jana Muszynskiego, jeszcze o mnie pamieta :)
Ta kartke i te zdjecia wyslalem zaraz w pierwszym roku kiedy przenieslismy sie z Austrii do NZ. Pracowalem wtedy w muzeum w New Plymouth, byl to rok 1982/83.
Dlaczego kartka nie ma daty? Nie wiem ale to chyba wtedy dla mnie nie mialo znaczenia czy wstawie date czy nie, bardzo czesto nie dawalem zadnej daty ani w listach a tym bardziej na kartkach, zostalo mi to do dzisiaj :)
No to jak juz jestem na lini to napisze w skrocie jak potoczylo sie moje zycie po tej kartce.
A wiec w New Plymouth i w Taranaki Muzeum przepracowalem rok a nastepnie przenieslismy sie z zona i corka do Auckland gdzie dostalem prace na Auckland University.
Przepracowalem tam 3 lata i znow zmienilem prace, tym razem byla to znana na caly swiat placowka naukowa, zostalem tam glownym fotografem, mialem pod soba pare senior fotografers i asystentke.
Tam przesiedzialem 3.5 roku i dostalem propozycje pracy w Auckland Museum jako glowny i jedyny fotograf http://www.aucklandmuseum.com/ gdzie pracuje w sumie do dzis czyli ponad 20 lat.
W tym samym czasie rozwinalem tez swoj business http://kpphotonz.wix.com/kpphotonz i w zeszlym roku zmienilem swoj kontrakt w Auckland museum na part time, pracuje dla nich tylko 3 dni w tygodniu z czego jeden dzien w muzeum a dwa dni z domu.
Przez wiele lat mieszkalismy w Auckland w duzym domu gdzie na dole mialem swoje studio a u gory byla czesc mieszkalna.
Corka skonczyla podwojne studia, prawo i business, zaczela prace w Auckland w Boston Consulting Group (jest tez w Pl) podrozowala po calym swiecie, nawet przez pol roku pracowala w Pradze i w Warszawie. Nastepnie przeniosla sie do Australii do Melbourne a pozniej Sydney. Po paru latach zmienila prace, wyleciala do Londynu i pracowala pod Richard Branson w Virgin. Londyn jej sie nie podobal za bardzo a wiec wrocila do Sydney gdzie zostala glownym manager David Jones, nastepnie dyrektorem Grisham Equity a teraz jest jednym z managers w najwiekszej company w Australii.
Nadal mieszka w Sydney, wyszla za maz, maja piekny duzy dom w bardzo dobrej dzielnicy w Sydney a w grudniu zeszlego roku zostala matka a ja dziadkeim :)
5 lat temu moja zona zmarla na raka po 12 latach walki z ta choroba. 
W zeszlym roku jak przeszedlem na swoj nowy kontrakt w muzeum postanowilem sprzedac swoj dom w Auckland i przenies sie na piekna wyspe Waiheke oddalona od centrum Auckland 35 min. promem http://www.waiheke.co.nz/
Kupilem tu barzdo ladny dom a wlasciwie dwa domy polaczone wielkim tarasem z widokiem na morze, pobliskie wyspy i Auckland w oddali.
Pare zdjec z tego nowego domu i z roznych okazji mam na swoim FB https://www.facebook.com/krzysztof.pfeiffer
Poprzez te moje lata tu w NZ osiagnalem troche sukcesow, ukazalo sie okolo 40 ksiazek z moimi zdjeciami, polowa z nich jest tez opublikowana w wielu krajach swiata i tlumaczona na inne jezyki.
Mialem dwie duze miedzynarodowe wystawy, obie byly tez w Polsce w paru miastach (Warszawa, Krakow, Olsztyn) a pozniej w paru miastach w UK, Germany i Canada.
Ostatnia z wystaw, Te Ara,  nadal podrozuje po swiecie, tez na moim FB jest pare zdjec i informacji o niej.
Na poczatku jak wyjechalem z PL to wiadomo jaka byla sytuacja, bylem czarna owca lub tym szczurem, ktory ucieka z tonacego statku. Nawet jeszcze w Austrii pewne wladze jezdzily za mna, bylo to widoczne ale ja sie tym nie przejmowalem za bardzo, wiedzialem wtedy, ze moj powrot do PL byl nie do pomyslenia bo skonczyl bym w pudle.
Pozniej jak czasy sie zmienily moglem wreszcie pojechac do Pl odwiedzic swoja matke i rodzine. Duzo razy jezdzilismy do Polski ale teraz jak juz moja mam zmarla zjawiam sie tam rzadko. Ostatni raz bylem w 2010 na otwarciu Te Ara, przyjechala wtedy do Pl okolo 20 osobowa grupa Maori razem ze mna.
No a czasy tak sie zmienily, ze w zeszlym roku prezydent Komorowski przynal mi zloty krzyz zaslugi, ktory zostal mi wreczony tu w NZ przez Pl ambasadorke :)

No to tak w wielkim skrocie moj zyciorys po wyjezdzie z Polski. Ciesze sie, ze po tylu latach odnalazl sie czlowiek, ktoremu duzo zawdzieczam i ktory tez jeszcze o mnie pamieta :)
Jasiu, zycze Ci wiele sil i powrotu do zdrowia, z przyjemnoscia pocztam Twoj blog :)

Serdeczne pozdrowienia i usciski
Krzysztof

Krzysztof Pfeiffer
21 maj (2 dni temu)
                                                      
do mnie
        
Dodam jeszcze, ze wlasnie obejrzalem film dokumentalny, jest bardzo dobrze zrobiony i musze przyznac, ze dowiedzialem sie wielu rzeczy o Janie, ktorych poprzednio nie wiedzialem.
Serdecznie dziekuje za link.
Szkoda, ze po wyjezdzie z Polski nigdy nie udalo mi sie spotkac z Janem, bylo by duzo do opowiadania.
Moze jeszcze kiedys nadarzy sie okazja :)

Cheers
Krzysztof

Magdalena Leońska <magda.leonska@gmail.com>

22 maj (1 dzień temu)
                                                                                                                
do Krzysztof
        
Szanowny Panie Magistrze,
bardzo, ale to bardzo Panu dziękuję za ten piekny list elektroniczny, który wysłał Pan do mnie i do Dziadka. Dziadek zadzwonił do mnie wzruszony, cieszył się bardzo z Pana listu. W ogóle był pod wrażeniem, jak szybko Pan do Niego napisał, że pamiętał Go Pan jeszcze.
Dziadek chcę opublikować naszą korespondencję na swoim blogu, mam nadzieję, że nie ma Pan nic przeciwko temu.
jeszcze raz bardzo Panu dziękuję za pomoc i wyrozumiałośc.
Z poważaniem,
Magdalena Leońska

Krzysztof Pfeiffer

22 maj (1 dzień temu)
                                                         
do mnie

Hi Magdalena :)

Ok na poczatek, prosze mnie nie tytulowac Panie Magistrze, bardzo sie od tego odzwyczailem, w kraju w ktorym zyje juz od ponad 30 lat nie uzywa sie tutulow i nie uzywa sie Pan.
A wiec od teraz jestem poprostu Krzysztof :)
Jakos mi tak nieporecznie jak slysze te tytulowania, tu obojetnie kto ile ma lat czy tytulow jest poprostu Ty (you)
Ucieszy mnie to i bedzie latwiej jak poporostu bedziemy na "ty"
Ja tez bardzo sie ciesze, ze "odnalazlem" Jana, pamietam go bardzo dobrze, pamietam tez, ze te obrazy, ktore byly w tej sali w muzeum, w ktorej mielismy wyklady, zrobily na mnie wielkie wrazenie i moge nawet powiedziec, ze wplynely na moja pozniejsza fotografie. Zwaszcza jeden utkwil mi bardzo w pamieci, ten taki czerwony z uwiazanym ptakiem (chyba jeszcze pamietam to dobrze)
Duzo mogl bym opowiadac, duzo wydarzylo sie od tegp czasu, duzo zmian. 
Tak nie raz myslalem czy dobrze bylo, ze opuscilem Polske w 1981 ale jestem pewien, ze moja decyzja byla sluszna i w sumie nigdy tego nie zalowalem i nie zaluje.
To do czego doszedlem tutaj nie byl bym chyba w stanie osiagnac w Polsce. Tu zyje sie bardzo spokojnie, na wysokim poziomie kultury pomimo, ze NZ jest gdzies tam na srodku pacyfiku, oddalona ale zarazem bardzo bliska innych kultur. NZ sklada sie glownie z emigrantow z calego swiata, ktorzy wprowadzaja swoje kultury, kulury, ktore pozniej sie mieszaja. Jest to kraj bardzo unikalny, przyjazny, w ktorym nie odczuwa sie, ze jest sie emigrantem. W Europie bylo zupelnie inaczej, dlatego wlasnie z Austrii ucieklismy w ta czesc swiata juz po roku. Do tego NZ jest pieknym krajem, wielu twierdzi, ze najladnieszy na swiecie. Ja tez tak uwazam, podrozowalem duzo ale zawsze wracam tu jak do swojej ojczyzny.
Pewnie, ze Jan moze opublikowac ta korespondencje z tym, ze po tych 32 latch pobytu tutaj w jezyku angielskim zdaje sobie sprawe, ze moj polski nie jest juz tak dobry a wiec jezeli ktos zechce go troche poprawic przed opublikowaniem nie bede mial nic przeciwko temu :)
Poczytalem troche ten blog, jest napisany bardzo ladnym jezykiem, moj tam nie bardzo pasuje :)
A wogole to mysle, ze Jan osobiscie sie do mnie kiedys odezwie, napisze choc krotki mail.
A wogole to niech bedzie dobrej nadzieji, medycyna postepuje teraz bardzo szybko, prawie codziennie wchodza na rynki nowe leki. 
Ja mam przeczucie, ze kiedys sie jeszcze spotkamy :)
Jesli cjodzi o maile to ja z reguly zawsze od razu odpisuje, zeby nie miec zaleglosci bo wtedy mozna zapomiec zwlaszcza, ze dostaje okolo 10 dziennie i latwo moga sie pozniej gdzies zawieruszyc w skrzynce. Do tego pamiec, mozna zapomniec, ze sie nie odpisalo i w ten sposob czesto korespondencja sie przerywa.
Zawsze znajduje troche czasu zeby choc krotko odpisac.

Serdecznie pozdrawiam

Krzysztof

Magdalena Leońska <magda.leonska@gmail.com>

22 maj (1 dzień temu)
                                                                                                                
do Krzysztof
        
Dziekuję Krzysztofie. Przyznam się szczerze, że zazdroszczę Tobie tej Nowej Zenlandii. Bo tak jak piszesz, żyje się po prostu lepiej i ludzie są bardziej ludzcy. W Europie tego jescze nie osięgneliśmy, i nie wiem czy osiągniemy. Zbyt dużą wagę przywiązujemy do naszych narodowości, nie jetseśmy otwarcie na nowości etniczne i kulturowe. A przeciez nic nie scala ludzi tak bardzo jak wspólna kultura, wartoąści, którą by mozna razem wypracować. W końcu najlepsze kraje to te, które stworzyły coś wspólnego od podstaw. I podoba mi się to w języku angielskim, że nie ma tych oficjalnych form zwrotów, jak słusznie Krzysztofie zauważyłeś :) Od razu nawiązuję się kontakt bez żadnych ceregieli.
A jeśli chodzi o Twoją polszczyznę, to jest ona bardzo poprawna pod względem gramatycznym. Zbrodnią by było, gdybym wprowadzała poprawki stylistyczne.
Mam nadzieję, że rzeczywiście uda sie Tobie z Dziadkiem spotkać, do tego czasu spróbuję namówić Dziadka na rozmowę przez Skypa.
Trzymaj się zatem Krzysztofie i do usłyszenia :)
Magda

Krzysztof Pfeiffer

10:10 (6 godzin temu)
                                                         
do mnie
        
Hi Magda
Tak jest, zycie w NZ i w Australii tez jest zupelnie inne niz w Europie, poprostu ludzie sa inni, widzi sie to ma kazdym kroku, latwo znalesc przyjaciol, wszyscy nastawieni sa pozytywnie a w urzedach, sklepach, szpitalach i na ulicy spotyka sie czlowiek z uprzejmoscia. Mam taki maly przyklad, ktory zadziwil mnie po 30 latach pobytu w tym kraju. Ja nigdy tutaj nie uzywalem publicznego transportu oprocz oczywiscie samolotow i promu, zawsze poruszalem sie tylko samochodem i dopiero kiedy przenioslem sie na wyspe Waiheke i teraz mam tutaj swoj samochod, zaczalem uzywac autobusow w Auckland aby dojechac od promu do muzeum. Zaraz od pierwszego dnia zauwazylem, ze prawie kazdy jak wysiada z autobusu to mowi "dziekuje kierowco", czasami nawet z drugiego konca krzycza przez caly autobus "dziekuje". Nigdzie na swiecie z takim czyms sie nie spotkalem. A tu jest to poprostu normalna grzecznosc, sam zaczalem dziekowac kierowcy jak wysiadam z autobusu :)
To tylko taki jeden maly przyklad ale takie podejscie ludzi jest wszedzie, jest tu poprostu przyjemnie cokolwiek zalatwiac. Musze przyznac, za na poczatku jak tu przyjechalem to ta uprzejmosc mnie draznila, wszyscy byli za bardzo uprzejmi ale szybko sie przestawilem i teraz jak jade di Polski czy innego kraju w Europie to drazni mnie to hamstwo z jakim sie spotykam na kazdym kroku.
Wiem, ze jest juz znacznie lepiej w Polsce niz bylo kiedys ale i tak jest to daleko do tego do czego ja jestem przyzwyczajony.
Mialem tutaj pare ludzi z Polski, ktorzy przyjechali mnie odwiedzic i kazdy od razu zauwazal ta roznice.
No i nie wspomne, ze miejskie toalety sa czyste, z papierem toaletowym, mydlem, recznikami papierowymi lub suszarka i sa za darmo. Za kible tu sie nie placi a jest ich duzo, na plazach, przy parkach, na ulicach. A ludzie, ktorzy maja psy sprzataja po nich a wiec g... na ulicach i w parkach nie leza :) W duzo miescach sa dyspensery woreczkow plastikowych i wlasnie w nie wlasciciel psa podnosi to co pies zrobil i wrzuca do kosza na smiecie. A wiec mozesz sie domyslec, ze na ulicach, plazach, parkach jest czysto pomimo, ze w Auckland mieszka 1.3 mil. ludzi :)
Byc moze kiedys zawitasz w te strony swiata to sama zobaczysz jak tu jest :)
Nie na darmo Auckland jest w czolowce najlepszych miast na swiecie, ostatnio zajmowal zdaje sie 2 lub 3 miejsce a zdaza do tego aby byc na pierwszym.
Fajnie by bylo zlapac sie z Janem na skype, ja raczej rzadko sie wlaczam, uzywam glownie FaceTime bo tam nie musze byc wlaczony ale jak da mi znac kiedy chcial by pogadac to sie wlacze. O ile pamietam to moj adres na skype jest photo50 
Zalaczam pare zdjec z domu i widok jaki mam z okien i z tarasu, wszystkie zrobione o zachodzie slonca.
Na pierszym w oddali widac Auckland, drugie to living room i kuchnia zrobione z mezzanine, trzecie to widok z glownego domu na ten dom dla gosci a czwarte to kuchnia.
Takie kolory mam prawie codziennie :)
Jezeli chcesz to nastepnym razem moge podelas zdjecia paru miejsc z Waiheke.

Pozd
K





środa, 14 maja 2014

Zielona kempka z lotu ptaka a z ziemii to wielki las



Pani Zosieńko, tak jak się umówiliśmy, napisałem tekst o żurawiach, który teraz przesyłam, przepraszając za opóźnienie wynikające nie tylko z lenistwa, ale także z mojego samopoczucia. Zdarza się, że nie mam chęci nawet na dalszy ciąg życia. Moje ciało bardzo mnie upokorzyło.

Nostalgia, to właściwe słowo, ale dokładnie, czyli w sensie dosłownym, nie wiem za czym. Może za wszystkim, za przemijającym życiem, za młodością, w każdym razie nostalgia totalna, za wszystkim co przeminęło.
Po Poznańskim Czerwcu, z dnia na dzień, znalazłem się w Zielonej Górze. Miałem w pamięci cudowny taniec żurawi, z połowy lat pięćdziesiątych, gdy jako student drugiego, albo trzeciego roku historii sztuki, zafascynowany oglądałem ten spektakl niedaleko Kostrzyna. Teraz w Zielonej Górze pozostała mi jedynie pamięć. Dowiedziałem, się raczej z rozmów, że te ptaki zbierają się niedaleko Żagania w moczarach i rozlewiskach Bobru. Nigdy nie udało mi się ustalić wśród „elitarnych myśliwych”, a kto miał wtedy zezwolenie na broń i polowanie? kiedy i gdzie się zbierają. Niemcy znający lasy wyjechali, albo do Rzeszy, ale częściej na Syberię. Pozostała literatura przedmiotu i dzisiaj mając 83 lata, ze starczym niedołęstwem sięgam do zawodnej pamięci, oraz bezbłędnych naukowych opisów. Wreszcie mam na to luksus czasu. Wnuczki, jako uczennice podstawówki pokazały mi komputer a najstarszy wnuczek, zainstalował Internet. Na stare lata opanowałem jako tako umiejętność korzystania z tej rewolucyjnej i jej dobrodziejstw, elektroniki. Niby rozumiem, ale nadal nie pojmuję jak to działa. Trzecie pokolenie nie wierzy, że był czas bez komputerów i Internetu, oraz że dziadek mógł żyć w takim odległym czasie.

Zosieńko!
W Zielonej Górze w milczącym skupieniu wysłuchiwałem krzyku dzikich gęsi i śpiewnego klangoru żurawi. Zazwyczaj było już ciemno, albo o zmroku, jednak na tyle, że kluczy stworzonych, nie widziałem. Telefonowałem wówczas do przyjaciela  Staszka Kowalskiego i pytałem: - Słyszałeś? - Tak.-Widziałeś? - Nie
Nie udało się wówczas powtórzyć za Stanisławem Tymem: Otworzyłem okno i piękny, donośny krzyk żurawi zagłuszył wreszcie dyskurs politycznych elit.

 Zosiu znasz mój stan lepiej niż lekarze, którzy dokonali cudów darując mi parę lat życia po wczesnej diagnozie obliczonej na trzy miesięczne przetrwanie.
Ponad pół wieku mieszkałem w Zielonej Górze. Dokładnie, od 1956 do 1213. Teraz już rok w Poznaniu. Okrutny los pozbawił mnie mojego ukochanego miasta. Poznań to dla mnie Europa, której raczej już nie ogarnę. Córka stworzyła nam maksymalnie dobre warunki. Mamy własny pokój, a co ważne; - okno na pół ściany. Właśnie przy tym oknie spędzałem przy końcu zimy, długie godziny obserwując w sensie dosłownym cudowną wizję. Rosło wówczas we mnie absurdalne  przekonanie, że przebywanie w powietrzu jest naturalnym stanem bycia nie tylko ptaków, wiadomo od naukowców, że żyły w czasie dinozaurów i co zastanawiające, że są naszymi przodkami.
Zosieńko!
Człowiek od zawsze tęsknił za lataniem. Pejzaż z upadkiem Ikara Pietera Bruegela, z roku 1557. zdobi Królewskie Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli. Tytan renesansu, poświęcał dziesiątki godzin by zgłębić lot ptaków. Zachowały się szkice machin i setki rysunków poświeconych przez Leonarda temu tematowi.
W Zielonej Górze słyszałem jedynie śpiew żurawi, tutaj miasto zagłusza ich przejmujący klangor, ale odwdzięcza się geometrią ich kluczy. Siedzę tedy przy oknie oglądam ten niesamowity żurawi teatr, próbuję policzyć, ale nie sposób w tym zachwycie na racjonalne dodawanie ptaków w poszczególnych kluczach, tym bardziej, że nachodzą na siebie, jedne wyżej, kolejne dochodzą z boku, wszystko w niesamowitym porządku i harmonii.
Jest to powrót na tereny lęgowe a więc po nowe życie.
Ptakami Szczęścia są w Japonii, posłańcami bogów były w starożytnym Egipcie, co nie wykluczało, że były trzymane także jako ptaki domowe, schwytane w sieci i trzymane w obrębie gospodarstwa, bo podobnie jak gęsi kapitolińskie ostrzegały przed intruzami. Albrecht Durer ukazuje żurawia jako stróża stada. Stoi w bagiennej topieli i trzyma w łapie kamień, po to aby zbudził zasypiającego nadzorcę, przez upadek na lustro wody. Do historii sztuki w Polsce wprowadził żurawie Józef Chełmoński.
Żurawie należą do największych ptaków brodzących w Europie. Wysokie ponad metr, a rozpiętość skrzydeł ponad dwumetrowa. Wspaniałe, majestatyczne, poruszają się z wdziękiem. Taniec żurawi
najpiękniej opisała Selma Lagerlof, szwedzka pisarka w autorskiej książce „Cudowna podróż”.
Zosiu, ten opis jest zachwycający!

I przyszły szare, niby w mrok odziane ptaki, z długimi czerwonymi pióropuszami. Wielkie, o długich nogach, wysmukłych szyjach i małych głowach ukazały się nagle, wywołując dziwne podniecenie. Posuwając się naprzód obracały się w koło, na poły fruwając, na poły tańcząc. Podnosząc z wdziękiem skrzydła, poruszały się z niesłychaną szybkością. Była to niby gra szarych cieni, którą oko zaledwie śledzić zdołało. Jakiś osobliwy czar tkwił w ich ruchach i wszyscy, którzy dotychczas nie byli na górze, teraz zrozumieli, dlaczego całe to zebranie nosiło nazwę tańca żurawi. Taniec ten miał w sobie pewną dzikość, tylko z uczuciem, które dzikość ta wzbudzała, była czarowna tęsknota. Nikt już nie myślał o walce, natomiast wszystkie te istoty skrzydlate i bezskrzydłe czuły teraz chęć uniesienia się wysoko, jak najwyżej, ponad obłoki, aby zobaczyć, co one kryją. Taką tęsknotę do tego czego nie da się osiągnąć, zwierzęta odczuwają tylko raz do roku, a mianowicie tego dnia, kiedy widzą wielki taniec żurawi.

Kończę i pozdrawiam Ciebie serdecznie. Wydaje mi się, że kiedy przelot odbywają nad bezkresną pustynią, najsłabsze z góry dostrzegają kempke zieleni. Wtedy postanawiają odpocząć. Gdy dotykają ziemi, okazuje się że to zielona, pełna nadziei oaza.
Pozostający przy oknie, właśnie
z tą niewytłumaczalną nostalgią          
 Janek

niedziela, 11 maja 2014

O żurawiach do Przyjaciół

Kochani Reniu i Jasiu, piszę ten list wrzący od emocji i opętany pasją na temat żurawi, totalnym olśnieniem i euforycznym doznaniem, magicznym i realnym.

Byłem wtedy studentem drugiego albo trzeciego roku studiów na UAM w Poznaniu. Wujek zaprosił mnie do Witnicy, niedaleko Gorzowa. Mieliśmy podejść żurawie, płochliwe i trudne do podglądania. Był mroźny poranek, ale chwilami przywiewało smużką ciepłego tchnienia. Czekaliśmy w napięciu nieco ukryci w oczeretach. Po 60- dziesięciu latach znalazłem opis fantastyczny. kapitalny, pod którego wrażeniem pozostaje po dzień dzisiejszy. To wręcz metafizyka. Jasiu, samemu trudno w to uwierzyć.Sześćdziesiąt lat minęło od tego zapierającego dech spektaklu.
"I przyszły szare, niby w mrok odziane ptaki, z długimi czerwonymi pióropuszami. Wielkie, o długich nogach, wysmukłych szyjach i małych głowach ukazały się nagle, wywołując dziwne podniecenie. Posuwając się naprzód obracały się w koło, na poły fruwając, na poły tańcząc. Podnosząc z wdziękiem skrzydła, poruszały się z niesłychaną szybkością. Była to niby gra szarych cieni, którą oko zaledwie śledzić zdołało. Jakiś osobliwy czar tkwił w ich ruchach i wszyscy, którzy dotychczas nie byli na górze, teraz zrozumieli, dlaczego całe to zebranie nosiło nazwę tańca żurawi. Taniec ten miał w sobie pewną dzikość, tylko że uczuciem, które dzikość ta wzbudzała, była czarowna tęsknota. Nikt już nie myślał o walce, natomiast wszystkie te istoty skrzydlate i bezskrzydłe czuły teraz chęć uniesienia się wysoko, jak najwyżej, ponad obłoki, aby zobaczyć, co one kryją. Taką tęsknotę do tego czego nie da się osiągnąć, zwierzęta odczuwają tylko raz do roku, a mianowicie tego dnia, kiedy widzą wielki taniec żurawi".
     Opis szwedzkiej pisarki Selmy Lagerlof, z książki „Cudowna podróż”.

Pod wrażeniem tego spektaklu pozostałem do dnia dzisiejszego. Nawet zamówiłem obraz u Józka Burlewicza, który maluje z natury i trudno Jemu podejść te ptaki. Przystał jednak na komplet fotografii i obiecał, ze weźmie się do roboty. Żurawie w sztuce pojawiły się, głównie  za sprawą Chełmońskiego. Kiedy zmarł ojciec Józefa Chełmońskiego w roku 1870, syn, żurawia potraktował metaforycznie. Jako czarny smutek zanikający w depresyjnej mgle. Jest to obraz niezbyt duży, zbliżony do kwadratu [50x50]  mało znany w historii sztuki. Przygnębiający smutek i opłakiwanie jednak minęło, co poświadczają kolejne dzieła. Z roku 1910. - Żurawie,Powitanie słońca i z 1913, - Żurawie o poranku.
Są to wspaniałe dzieła, o dużych formatach, przekraczających, każdy z nich, dobrze ponad metr. Są ozdobami kolekcji muzealnych, wiele też znajduje się w prywatnych zbiorach.    O Boże, ale się rozgadałem.

Kochana Reniu i Drogi Jasiu
Nie mogę uwolnić Was od przekonania, że jak się trafi w zasięgu wzroku lekarz, każdy się czuje w obowiązku powiadomić go o swoich chorobach. A więc u nas jest, jak jest. Znacie to z rozmów telefonicznych.
Do Bożenki codziennie jeździmy. Teraz to jest bardziej dla nas, jak dla Niej. Ważne, że ma apetyt na nasze , pokrojone w plasterki jabłko i połowę banana. Potem idę z Bożenką na kolacje i pozostaje tak długo aż połknie leki, co nie jest takie proste.
Pozdrawiam i zapewnia o swojej wdzięczności i miłości. 
                                                                                   Janek