W latach pięćdziesiątych
ubiegłego wieku, Stanisław Kowalski i Jan Muszyński, zostali studentami
historii sztuki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od tego
czasu ponad pół wieku trwają w wielkiej, niczym niezmąconej przyjaźni.
W 1952 roku na korytarzu
Zakładu Historii Sztuki. Ul Fredry 10, czwarte piętro, kłębiło się kilkanaście
kobiet. W pewnej, bezpiecznej odległości od tego tłumku stał chudy chłopak z
wyjątkową czupryną. Podszedłem do tego nieśmiałka i grubym głosem
zapytałem:-„Czy kolega pali?”. Tak zaczęła się nasza szczęśliwa przygoda na
studiach. Tylko nas dwóch ludzi i
dziesięć kobiet.
Studia ukończyliśmy w czerwcu
1956 roku. Przed budynkiem Wojewódzkiego
Komitetu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej stał sekretarz Wincenty
Kraśko otoczony wzburzonym tłumem;
-Niech zeżre legitymację
partyjną, - a z okien leciały już komitetowe papiery i segregatory.
Wykrzykiwano różne obelżywe zdania, domagano się chleba, część tłumu poszła na
ul. Młyńską pod więzienie. Ktoś zarządził aby pójść na ulice Kochanowskiego.
Gdy tam dotarliśmy to znaczy Staszek i ja już tam była strzelanina. Poznań był
wściekły i bojowy.
„Każdy prowokator czy
szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niech
będzie pewien, że tę rękę władza odrąbie”, mówił Józef Cyrankiewicz.
Słuchaliśmy tych słów w akademiku przy ul. Stalingradzkiej w pokoju Staszka i
już nie pamiętam jak mocno byliśmy przerażeni.
30 czerwca miałem egzamin
magisterski a Staszek, używając bardzo aktualnych określeń, poszedł w kamasze.
Przez długi czas nie udało mi się ustalić czy powołanie do wojska Staszek
dostał przed Poznańskim Czerwcem, czy jeszcze w tym miesiącu, czy po względnym
opanowaniu sytuacji. Gdy zapytałem o termin powołania powiedział: -„No nie, na
ostatnim studium wojskowym powiedzieli nam, że niebawem dostaniemy powołanie.
Ty nie mogłeś o tym wiedzieć bo byłeś zwolniony z woja”.
Stanisław
Kowalski urodził się we wsi Wola Wydrzyna, powiat Radomsko, gmina Sulmierzyce.
Zdarzyło się, że w telewizorze matka nieszczęsnego „Zośki” udzielała wywiadu.
Pytano o syna, który zmarł po tygodniu, już po odbiciu go z rąk Gestapo, przez
kolegów z Grup Szturmowych Szarych Szeregów, podczas słynnej akcji pod
Arsenałem. Jego matka mówiła o zaatakowanym konwoju i uwolnieniu prze harcerzy
25 osób, a na pytanie o jej los oznajmiła, że po ukończeniu seminarium nauczycielskiego
znalazła prace w zapadłej wsi, na końcu świata, poza kręgiem cywilizacji;
-Zaraz powie, że w Woli
Wydrzynej, pomyślał Staszek i tak się stało. Opowiadał mi o tym z nutką
satysfakcji, że tak się zgadzali z oceną jego miejsca urodzenia. W tej wsi
przyszła na świat jeszcze siostra i parę lat po Staszku, brat. Ojciec miał na
imię Bolesław a matka Bronisława. Życiowym celem rodziców było dążenie, aby
miejsce urodzenia nie stało się przystanią na całe życie;
-A co pamiętasz z tego życia
pędzonego w wiejskich okolicznościach przyrody?.
Najtrwalej to, że pewnego,
dnia gdy pasłem krowy, omal nie padłem jak koń po wyczerpującym biegu. Z bruzdy
wyjrzała łasica. Podniosła się na przednich łapkach i zapadła pod ziemię.
Ciekawość jednak zwyciężyła. Za chwilę znowu wyjrzała i tak kilka razy. Gdy
podszedłem bliżej pobiegła wzdłuż tej bruzdy, aby odciągnąć mnie od swojej
nory. Ruszyłem za nią, ale była szybsza. Ambicja nie pozwoliła mi ustąpić. W
zapamiętaniu biegałem za nią w te i we wte, gdyż zawracała, gdy byłem tuż, tuż.
Wreszcie padłem z wyczerpania, czarne kręgi wirowały mi przed oczami. Byłem
bliski omdlenia. Serce moje oszalało. O mało, a Grześkowiaka -„Chłop żywemu nie
przepuści”, sprawdziło by się, ale w odwrotnym kierunku.
- A jakaś przygoda z
literaturą?.
Na wsi nabawiłem się
kompleksu, bo będąc uczniem szkoły elementarnej przeczytałem całą bibliotekę.
Byłem pewny, że to są wszystkie książki świata i niebawem umrę z nudów, gdyż
nie będzie czego czytać. I tak mi zostało. Teraz czytam wszystko.
Po szkole podstawowej z
Jędrzejowa, Staszek udał się nieszczęśliwie do Wągrowca, do liceum
pedagogicznego. Dlatego nieszczęśliwie, że nie wiedział, iż pedagog musi uczyć
śpiewu i grać na jakimś instrumencie. Nie przewidział także, że nauczyciel,
sadysta, ustawiał tych z brakiem słuchu na środku klasy i wymuszał, aby dawali
dowód swego upośledzenia. Gdy klasa kilka razy skręcała się ze śmiechu po
występach Staszka, opuścił skutecznego prześladowcę i przeniósł się do liceum
ogólnokształcącego w Trzciance.
-I skąd ten pomysł z historią
sztuki?
-Miałem iść na polonistykę.
Nauczycielka od polskiego bardzo mnie zachęcała. Ale pod koniec szkoły średniej
ktoś dostarczył informatory po wyższych uczelniach. Mnie dostały się fragmenty,
z których wyczytałem, że jest historia sztuki, że można po studiach, zostać
przewodnikiem albo pracować w muzeum. Na przewodnika jakoś się nie paliłem, ale
muzeum odpowiadało mi, jako, że nie zaliczyłem jeszcze żadnych wnętrz
muzealnych. Było coś z tajemnicy w słowie „muzeum”.
Jak bardzo rozminęły się
nadzieje po ukończonych studiach, odczuł Kowalski kiedy w roku 1962 został
Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków, samotnym decydentem o losie dóbr kultury,
na zróżnicowanej historycznie Ziemi Lubuskiej. Wiedza wynikająca z pasji naukowo-badawczej
i doświadczenie zdobywane w codziennej pracy, stały się fundamentem jego
działalności. Ten trud zrodziła potrzeba realizacji kanonicznego obowiązku
konserwatora. Specyfiką ziem zachodnich i północnych była budowana przez
władze, jako element integrujący społeczeństwo Ziem Odzyskanych, niechęć, czy
wręcz nienawiść, do wszelkich śladów niemczyzny. Świadectwem zaślepienia w tej
integracji był artykuł Bohdana Drozdowskiego, zamieszczony w organie W.
Machejka, - „Życiu Literackim”,
zachęcający do zburzenia junkiersko-pruskiego pałacu Wallensteina w Żaganiu.
Ciążył bowiem na polskim organizmie społeczeństwa żagańskiego. Czerpali moralną
rozkosz i obłędną satysfakcję wrogowie konserwatora, podpierając się
autorytetem z samego Krakowa. To oni podjęli uchwałę o rozbiórce pałacu,
szczęśliwie nie zrealizowaną z braku środków nie ujętych w budżecie. A pałac to
kolos na miarę Wawelu. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że nawet wśród
władz żagańskich byli obrońcy francuskiej własności, wytykając ciemnotę
historyczną zwolennikom pozyskania z kubatury pałacu, bezpłatnego materiału
budowlanego.
Wojewódzki Konserwator nie
objawiał dogmatyzmu zakorzenionego w fundamentalistycznych poglądach, że -„nie wolno tknąć zabytku”. Praca konserwatora
ma tę wartość, że czas ocenia jego działalność.
Dramatem są decyzje wynikające z braku wiedzy, czy efekty wynikające z
pochopności zezwolenia na unicestwienie ważnego historycznego śladu kulturowego
dziedzictwa. Długotrwały i racjonalny okazał się sens nie zezwalania na
zniekształcanie współczesną zabudową układu urbanistycznego w sąsiedztwie
zabytkowej architektury na starych rynkach. Kożuchów, Szprotawa. Żagań, to
pierwsze przykłady z brzegu ukazujące nieracjonalność betonowego budownictwa
PRLu w centrum miasta. Za słaby był głos konserwatora przeciwko sloganowi, iż
oto realizuje się wolę proletariatu, hegemona klasy robotniczej.
Odbudowa warszawskiej starówki
uczyniła z niej zabytek wpisany na światową listę najwyższych osiągnięć
kulturowych.
Słusznie, według Kowalskiego,
postąpił konserwator z Legnicy, podejmując decyzję o odbudowie historycznego
starego miasta w Głogowie. Zauważył jednak, że architektura wzniesiona w
oparciu o archiwalne naśladownictwo jest bardziej sztywna i bezduszna, aniżeli
nowoczesna koncepcja odtworzenia duchowego centrum miasta w Kołobrzegu, bez
nadzwyczajnej troski o historyczną rekonstrukcję, czy nawet wygląd zewnętrzny.
Budowanie tożsamości kulturowej nie polega na doktrynalnym uznawaniu tylko i
wyłącznie przeszłości, podobnie jak jej wypieraniu. Czy straciły swoją wartość
kamieniczki w Bytomiu Odrzańskim, czy zlokalizowane nad Bobrem w Żaganiu, gdy
za ich elewacjami, zrezygnowano z ciemnych korytarzy, samobójczych klatek
schodowych, na rzecz współczesnej infrastruktury, niosącej światło i higienę?.
Czy fasady tych kamieniczek straciły walor estetyczny?. Obok ustawy o ochronie
dóbr kultury trzeba jeszcze zachować współczesne sumienie i zdrowy rozsądek.
Jest to istotne na tych obszarach, które zostały „odzyskane w ramach
sprawiedliwości dziejowej”. Szczęśliwie materializm urbanistyki i architektury
pokonał czas, gdy historia była ideologiczną interpretacją naszych przeszłych
kontaktów z Niemcami. Świadomość kulturowa Niemców i Polaków pozostanie żywa
tak długo jak troska o trwałość granic w Europie.
Należymy do grupy ludzi
określanych, przez socjologów, jako populacja w wieku emerytalnym, to znaczy
Staszek i ja. Od siebie dodaję, że ja należę do tych, co zapominają co wczoraj
jedli na obiad, natomiast młodość mogą zrekonstruować prawie bezbłędnie. Aby
jednak w te wspomnieli nie zakradła się pamięć emeryta zweryfikowałem swoje
zapiski i dobre mniemanie o pamięci, o archiwalia dotyczące funkcji i zadań
Stanisława Kowalskiego od momentu, gdy po studiach w roku 1956 podjął pracę w
komórce konserwatorskiej.
I zaraz na wstępie
informacja. Staszek zatrudniony został późną jesienią w Wojewódzkiej i
Miejskiej Bibliotece Publicznej w Zielonej Górze. Ponieważ Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków nie
przyznano dodatkowego etatu, a bardzo chciał zatrudnić dodatkowego historyka
sztuki, zwrócił się do dyrektora biblioteki Władysława Drążkowskiego, aby
przyjął Staszka do siebie i oddelegował do pracy u konserwatora.
Zespół Prezydium Wojewódzkiej
Rady Narodowej w Zielonej Górze – Wydział Kultury zawiera 496 jednostek
archiwalnych. Pracownicy Państwowego Archiwum Wojewódzkiego w Zielonej Górze z
siedzibą w Kisielinie, ukończyli weryfikację dokumentów i w roku 1993 zostały przejrzyście
uporządkowane. Odzwierciedlają doskonale życie administracyjne Wydziału
Kultury.
Co kwartał Wojewódzki
Konserwator robił plan pracy, wypełniając rubryki zadań dla poszczególnych
pracowników, zaznaczając termin ich realizacji. Wydział Kultury mieścił się w
budynku obecnego sądu na Placu Słowiańskim. Zastępcą szefa była Halina
Karpowicz, po ukończeniu wyższych studiów w Akademii Sztuk Plastycznych w
Krakowie oraz wyższych studiów artystycznych na Wydziale Konserwacji Uniwersytetu
im. Mikołaja Kopernika w Toruniu uzyskując stopień zawodowy, dyplomowanego
artysty plastyka oraz konserwatora. Pracowała, tłumacząc kroniki i wykonując
prace biurowe Pani magister Krystyna Klęsk. Gdy przyszliśmy do pracy, wydawała
nam się starszą panią. Gdy zapytałem dyskretnie szefa ile ta pani ma lat,
powiedział, że mogę ją pytać o rozbicie dzielnicowe, bo trzymała do chrztu
dzieci Krzywoustego. A miała wówczas 49 lat. Pani Krystyna studiował w okresie
międzywojennym w Poznaniu. Znała osobiście prof. Józefa Kostrzewskiego, Edmunda
Frankowskiego a na seminaria uczęszczała do Floriana Znanieckiego w tym czasie,
gdy jego asystentem był prof. Zygmunt Dulczewski.
Z okazji 60-lecia socjologii
w Poznaniu, w książce wydanej w 1980 roku pod redakcją prof. Andrzeja
Kwileckiego, Krystyna Klęsk została odnotowana w spisie studentów okresu
międzywojennego.
Naszym szefem był Klemens
Felchnerowski [Klem] artysta malarz, zabytkoznawca, technik budowlany. Ukończył
Uniwersytet w Toruniu, miał dwa dyplomy, artysty malarza i konserwatora
zabytków. Był wspaniałym człowiekiem i on ponosi, jako nauczyciel
i przyjaciel odpowiedzialność
za nasze życiorysy zawodowe.
Stanisław Kowalski w I
kwartale 1957 roku miał obowiązek „wypełniania nowych i uzupełnianie dawniej
założonych kartotek w liczbie 200 łącznie z wyjazdem w teren, przeprowadzenia
inspekcji i zdobycie odpowiednich materiałów do szerszego opracowania”. W II
kwartale miał obowiązek nadzorować prace przy zamku w Międzyrzeczu, remont
pałacu Wallensteina w Żaganiu i prace konserwatorskie w zespole poklasztornym,
w Gorzowie prace we wnętrzu katedry, w Krośnie przy zamku, w Otyniu przy
zespole poklasztornym, w Bytomiu przy Hotelu pod Złotym Lwem, w Kozuchowie przy
zamku, murach i ratuszy, w Szymocinie przy kościele, w Sulechowie przy murach.
Sprawować nadzór nad pracami Państwowego Przedsiębiorstwa Konserwacji Zabytków
konserwujących poliptyk z Babimostu i nad ołtarzem z Żagania odnawianych w
Gdańsku przez tamtejszą pracownie konserwatorską. Należało zdać opisowe
sprawozdanie i dokumentacje fotograficzną. Osobno w planie tego kwartału
odnotowano; -„mgr Kowalski odpowiedzialny jest za budownictwo drewniane. [Kowalski
jest autorem lokalizacji skansenu w Ochli]. Większość prac prowadzona będzie
systemem gospodarczym”, a to oznaczało, że Staszek musi poszukać cieśli, zamówić
gont w Makowie Podhalańskim, sprowadzić transport do pobliskiej stacji
kolejowej z rampą rozładunkową, w terminie zwolnić wagon i dopiero przystąpić
do pokrycia gontem kościółka, na przykład, w Bukowcu, Łagowcu ,Chlastawie czy w
Kosieczynie.
W tymże kwartale miał Staszek
we współpracy z PTTK powołać „opiekunów społecznych dla 50 zabytków monumentalnych
i wydrukować legitymacje” termin 1 VII 1957. Oczywiście, że było to jedynie traktowane jako wypełnienie rubryki,
ale racjonalność tej myśli stała się długo terminowym i realizowanym, przez
lata planem pracy konserwatora. Właśnie powoływani przez Staszka opiekunowie
społeczni, zamieszkujący w zabytku, w remontowanych przez konserwatora
mieszkaniach, uchronili przed ostateczna dewastacją wiele cennych obiektów.
Szczególną rolę opiekunowie społeczni spełnili na terenach dawnych Państwowych
Gospodarstw Rolnych. Mieszkańcy dawnych dworów, pałaców nie przeprowadzali
najdrobniejszych często remontów. Bronili się przed przeciekającymi dachami
podstawianymi naczyniami a gdy nie byli w stanie opanować sytuacji porzucali
mieszkania w stanie kompletnej ruiny.
Jako wyjątkowo spektakularny
przykład może posłużyć troska o zamek, dopiero teraz doceniana, w Kożuchowie. Przez
kilka lat ratował go przed dewastacją ewangelicki kantor, Edmund Szajer. Natomiast,
niejako dla siebie, dbał o dwór w Koźli, Paweł Rypała. Troskliwie przeprowadzał
remonty, aż wreszcie, gdy sytuacja się zmieniła zakupił zabytek na własność.
Według planu pracy do 30
grudnia 1957, mgr Stanisław Kowalski
winien, - „wydać orzeczenia
uznania za zabytek dla wszystkich miast zabytkowych w województwie”.
Klem Felchnerowski robił
plany pracy dla wiecznie głodnej biurokracji. Wypełniał rubryki by spełnić
wymogi polecenia administracyjnego. Zdawał sobie sprawę, że organizacja
właściwej pracy nie zależy od zapisanych rubryk, których chyba nikt nie czyta.
Mówił nam, że plany pracy robi z głowy, jako że pracować trzeba z głową.
W pierwszym kwartale 1958
roku do zakresu obowiązków Staszka należało sporządzanie dokumentacji
fotograficznej zabytków ruchomych,
sporządzanie planów miast dla 13. miejskich układów przestrzennych. Jako
nowość, w porozumieniu z Edwardem Dąbrowskim winien przewidzieć plan pracy
badań archeologicznych. Realizują ten postulat Komórka Konserwatorska wytypowała
nowe stanowiska, w Krośnie Odrzańskim, korzystając z map hydrologicznych, z
kroniki biskupa merseburskiego Thietmara, oraz analizy terenowej, w miejscu
gdzie Bóbr jeszcze w XIX wieku, w okolicy Krosna łączył się z Odrą. Należało
także zaplanować wysokość nakładów finansowych na kontynuacje badań w
Międzyrzeczu, Pszczewie, Borowym Młynie, ustalić terminy badań w Połupinie i na
nadodrzańskim grodzisku Gostchorze.
Mimo mało realistycznego
planu pracy, każdy z czterech pracowników komórki konserwatorskiej wiedział
dokładnie, jakie miał obowiązki, rzetelnie je wykonywał, gdyż zakres ten
organizowało życie.
4. I. 1958. Klem
Felchnerowski w sporządzonym schemacie organizacyjnym, wykonanym dla
administracyjnego porządku w Wydziale Kultury, wykazał pełną stabilizację
podległej mu komórki, wykazując równocześnie wakaty przewidziane dla
pracowników technicznych. Adiunkt Stanisław Kowalski w tym sztywnym planie
zasad działania, obdarzony został stanowiskiem kierownika komórki
naukowo-badawczej. Graficznie podlegał „z-cy Woj. Kons. Zab” Halinie Karpowicz-Byszewskiej
i współpracował z konserwatorem zabytków archeologicznych. Był odpowiedzialny
za kartotekę, bibliotekę, laboratorium fotograficzne, sztukę ludową oraz
typował do tłumaczenia kroniki. W jego gestii pozostawała troska o zachowanie
historycznego krajobrazu i ochrona swojszczyzny.
W roku 1960 Klem
Felchnerowski odszedł na stanowisko dyrektora muzeum. Wojewódzkim Konserwatorem
został Jan Muszyński. Pełnił te funkcję przez dwa lata. Stanisław Kowalski
został Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków w roku1962. W służbie idei ochrony
dóbr kultury pozostał przez trzydzieści lat. Od roku 1956 do 1996.
Lata pięćdziesiąte. Dzisiaj
trudno w to uwierzyć. Dziesiątki narad, posiedzeń, odpraw, uzgodnień,
konferencji, co miesiąc służbowy wyjazd do Warszawy, Centralnego Zarządu Muzeów
i Ochrony Zabytków. Po „odwilży” w 1956 roku jeszcze długo w Wydziale Kultury
obowiązywały prasówki. Siadaliśmy zawsze obok szefa. Klem wymyślał zajęcia.
Najprostsze to dyskretne ogłoszenie tematu, potem każdy pisał swoje zdanie,
zaginając kartkę tak, aby kolejny „literat” nie wiedział, co napisał
poprzednik. Przy czytaniu, powstrzymywaliśmy
się od śmiechu, tak skutecznie, że aż bolały
szczęki. Pisywaliśmy także mało przystojne teksty, albo wymyślaliśmy
epitafia dla wysoko postawionych osób. Dla wybitnych mężów stanu wymyślaliśmy
dodatkowe tytuły, na przykład:
- Generalissimus sierpem
habilitowany, słupek absolutny młotem podparty, skrętek czerwony. Staszek,
ponieważ nieźle rysuje, lubił robić dowcipne rysunki.
Poeta Bronisław Suzanowicz
napisał piękny wierszyk o damskiej omyłce: -Sądząc, że jest całkiem laik/
pokazała mu swój gaik/ a on niezły był leśniczy/ zrobił wyrąb na jej piczy. Notatki
te częściowo zachowałem, tak jak niektóre teksty Staszka pomyślane jako audycje
pisane do radia. Uprawialiśmy tak dzisiaj zwaną, historię polityczną, bardzo
powiatową, prowincjonalną na potrzeby regionu. Doniosłe fakty historyczne
stanowiły kanwę literacką. Musiały to być wydarzenia związane z Ziemią Lubuską.
Im odleglejsze tym lepiej.
W roku 1000. przybyli do
Polski z Italii misjonarze. Jan i Benedykt. Benedyktyni należeli do klasztoru
wyróżniającego się ofiarnością w służbie Pana i dobrymi kontaktami z władzą
ziemską. Wystarczy wspomnieć św. Wojciecha, czy jego brata, biskupa
gnieźnieńskiego Radzima-Gaudentego. Bolesław Chrobry powitał ich życzliwie i z
misją nawracania pogan, osadził w Międzyrzeczu. Wkrótce dołączyli do nich
braciszkowi Polacy, Izaak i Mateusz. Zatrudnili także polskiego kucharza
Krystyna. Misja szybko się skończyła gdyż w roku 1003 eremici zostali
zamordowani. Tło kryminalne, rabunek. Opisał to, wcale nie mistyczne wydarzenie
św. Bruno w znanym historykom żywocie pięciu braci. Ten ponury mord posłużył
nam do sugestii, że za tym stali Brandenburczycy i my te zakusy
rozszyfrowaliśmy dając odpór drapieżnym sąsiadom, zachodnim rewizjonistom i ostrzegając
przed rewanżyzmem Adenauera. Całkowicie
natomiast przemilczeliśmy fakt najazdu na nasz kraj księcia czeskiego
Brzetysława II w roku 1039, którego wojowie złupili katedrę gnieźnieńską i
uwieźli szczątki św. Wojciecha oraz zwłoki pięciu braci męczenników.
Wiele tematów do naszych
radiowych wyczynów w formie słuchowisk, dostarczył biskup merseburski,
Thietmar. Obecność Bolesława Chrobrego w
grodzie krośnieńskim podczas najazdu niemieckiego cesarza Henryka II na Polskę
w 1005 roku
Kronikarz niemiecki odnotował
także niezwykłą odmowę dyplomatyczną syna Chrobrego, Mieszka II, który w
roku1015, także w Krośnie, odmówił Niemcom poddania grodu: - Jestem tutaj ze
zwierzchności ojca mego i nie mogę spełnić waszej prośby a nawet gdybym chciał
to przytomni tu rycerze nigdy by na to nie zezwolili.
Była jeszcze audycja z bitwą
pod Legnicą w roku 1241 związana z zamkiem krośnieńskim, do którego schroniła
się Jadwiga, żona Henryka Brodatego, tamże jego śmierć 19 marca 1238 roku.
Książe skłócony z kościołem, opuszczony przez Boga i ludzi w samotności głosił
wyimaginowany polityczny testament.
Staszek nie chce słyszeć o
tamtych czasach a już zupełnie nie akceptuje upubliczniania tej działalności,
mimo, że doczekała się po wielu latach pozytywnej recenzji w książce
omawiającej historię „trzeciej władzy”, czyli media zielonogórskie.
Henryk Ankiewicz [Andabata] w
czerwcu 1988 roku przeprowadził ze Staszkiem wywiad w związku z drugim
opracowaniem; -Zabytki województwa
Zielonogórskiego. Ta praca dotyczyła obszaru po reformie w 1975 roku. Jest to
istotna zmiana terytorialna i rzeczowa w stosunku do pierwszego katalogu
architektury i urbanistyki, który ukazał się drukiem w 1976 roku.
-Jak to przeczytałem, mówił
Ankiewicz, to mi się nogi ugięły w kolanach. Jeden człowiek może popełnić taką
rzecz. Dlaczego Kowalski tak dużo robi a tak mało mówi?.
Redaktorka, Eugenia Pawłowska
zarzuciła Staszkowi chorobliwą skromność. Boże, gdyby mogła uczestniczyć przy
piwnym stoliku zapewne zmieniłaby zdanie, ale coś w tym jest, że jak się teraz
mówi: -Ten typ już tak ma.
Niedawno byliśmy w Galerii
Pro Arte na Starówce. Staszek zatrzymał się w pierwszej sali ekspozycyjnej. Nie
przeszedł do drugiej i trzeciej tylko, dlatego, że przy stoliku w drugim
pomieszczeniu, z boku siedziała kierowniczka Galerii i rozmawiała ze znajomymi.
Nie chciał im przeszkadzać.
W roku 1994 ukazała się
książka, – Miasta Środkowego Nadodrza
dawniej. Historia zapisana w zabytkach. Gdy już wiedziałem, że został laureatem
Studiów Zielonogórskich, podzieliłem się swoim obliczeniem obiektów
zabytkowych, które zostały opracowane w Miastach…Postanowiłem przytoczyć te wyliczenia
w przygotowywanym opracowaniu do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Postanowiłem skonsultować temat; -Kogo
to będzie interesowało?. Zrezygnuj z tej statystyki, - kwilił Kowalski
doprowadzając mnie z kolei nie tyle do złości, ile do frustracji z braku
akceptacji zamysłu ukazującego jego trud i wartość merytoryczną pozycji.
Na 241 stronach w topografii
43 miast zlokalizowano 69 kościołów, 18 ratuszy, oraz przeanalizowano układ
przestrzenny każdego ośrodka. Opisano 11 pałaców, 7 parków. 11 zamków, 7
zespołów klasztornych. Przeanalizowano 15 zabudowań rynkowych i omówiono ich
specyfikę. Wyliczono plebanie, spichlerze, zabytki przemysłowe. Domki winiarzy,
kamery książęce, bramy miejski w 13 obwarowanych miastach, grody z metrykami
średniowiecznymi w zespołach miejskich. Ukazano ich rolę w procesach
ekonomicznych i w zagospodarowaniu ziem nadodrzańskich.
Kapitalna praca, ale niestety
tym zdaniem mogę się jedynie narazić, gdyż Autor nie lubi być pozytywnie
oceniany, a już zupełnie nie akceptuje pochwał. Najlepiej by je nie tyle
zlekceważył, ile wręcz unieważnił.
W pierwszym dziesięcioleciu
lat sześćdziesiątych względy bezpieczeństwa pozwalały na intensywniejsze
zajęcie się starym miastem w Głogowie, zniszczonym w 90%. Badania
archeologiczne i urbanistyczne prowadzono obok stale pracujących taśmociągów
dostarczających gruz ceglany do potężnych młynów. To był materiał do realizacji
hasła; - Cały naród buduje stolicę.
Badania Głogowie prowadzone
były pod nadzorem prof. Tadeusza Kozaczewskiego z Politechniki Wrocławskiej.
- „Z chwilą całkowitego
rozminowania i odgruzowania zniszczonego miasta…zwróciłem się do Wojewódzkiego
Konserwatora Zabytków w Zielonej Górze, mgr Stanisława Kowalskiego z propozycja
przeprowadzenia badań architektoniczno-archeologicznych zabytków architektury i
urbanistyki średniowiecznego Głogowa. Wojewódzki Konserwator wyraził zgodę…”.
Ten cytat pochodzi z
opracowania prof. Kozaczewskiego, - Ze studiów nad średniowiecznym Głogowem i
Krosnem, z roku 1970. Badania archeologiczne, finansowane przez Ministerstwo
Kultury i Sztuki, Centralny Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków były prowadzone,
pod nadzorem konserwatora, od roku 1960. Trzy lata później rozpoczął pracę wraz
z zespołem prof. Kozaczewski. Wyniki zostały opublikowane przez Lubuskie Towarzystwo
Naukowe siedem lat później. Publikację poprzedziła sesja naukowa zorganizowana
w Głogowie w październiku 1965 roku. Stanisław Kowalski badał ruiny kościoła
św. Mikołaja. Była to pierwsza praca, naznaczona pasją poznawczą dotyczącą genezy
miast i rozwoju architektonicznego, na taką skalę i pierwsza publikacja po
wygłoszonym referacie na sesji naukowej w obecności prof. Józefa
Kostrzewskiego, licznych archeologów, architektów i urbanistów z Wrocławia. Zapewne wyniki
pracy jak i dyskusja nie pozostały bez śladu na dalsze prace naukowo badawcze.
Poniżej posadzki kościoła
gotyckiego odsłonięto fundamenty absydy i prezbiterium romańskiego kościoła
wpisane w rzut późniejszej gotyckiej świątyni. W wyniku analizy zachowanych
wątków przyjęto dwie fazy budowy pierwszej fary głogowskiej na pewno w
lokacyjnym mieście, ustalając równocześnie czas nadania praw miejskich. Podjęto
też próbę rekonstrukcji wyglądu bryły kościelnej rozbudowywanej w czasie,
ukazując graficznie jej fazy. Autor wskazał też najbliższe przykłady rozwiązań
przestrzennych w Głogowie, kolegiatę i kościół św. Piotra i Pawła, którego
fundamenty odkryto w 1963 roku. Analogie natomiast odnalazł na terenie Śląska;
- bazylika św. Andrzeja w
Środzie Śląskiej, oraz ceglane kościoły w Nysie i Trzebnicy. Bazylikę romańską
w Głogowie, jak wynika ze źródeł pisanych, zniszczył pożar w 1241 roku.
W toku praktyki zawodowej Stanisław
Kowalski kształcił swoje umiejętności w odczytywaniu wieku i przebudowy
architektury. Dla wielu zabytków brakowało zapisków archiwalnych. Łatwiej można
ustalić właścicieli czy użytkowników aniżeli rozbudowę czy remont, tym
bardziej, że kronikarze każdą prace zapisywali i traktowali najczęściej jako budowę.
Jedynie z autopsji i badań bryły obiektu istniała możność jej rozwarstwienia na
poszczególne etapy i okresy historyczne. Pod każdą cegłą kryły się tajemnice historyczne
i konstrukcyjne w książęcych zamkach piastowskich, w Krośnie, Kożuchowie czy
Głogowie. W Zielonej Górze sensacją dla historyków i archeologów okazało się,
po oczyszczeniu ze zniekształceń, wewnętrzne rozplanowanie obiektu przeznaczonego
na Muzeum Historii Miasta. Odkryto lochy, w których według historyka Władysława Korcza, więziono po przesłuchaniach w ratuszowej izbie tortur i sądowych posiedzeniach zielonogórskie
czarownice. Wstępne ustalenia pozwoliły w układzie przestrzennym wnętrza odkryć późno średniowieczny karcer oraz klozet. Nieczystości z prewetu były odprowadzane wprost do fosy. Badań nie zakończono. Dr Stanisław Kowalski uważa, że należałoby poddać weryfikacji datowanie samego obiektu jak i zachowanych we wnętrzu, reliktów z różnych epok.
W 2002 roku wyszła
drobniejsza publikacja opisująca system warowny Zielonej Góry. Poprzedziło ją
opracowanie klasztoru Augustianów, pod jego redakcją, w roku 1999. Trzykrotnie
wydano szkice monograficzne Kożuchowa ze współautorstwem Muszyńskiego. Ostatnia
książka to szersza praca zbiorowa wydana w 2003 roku. Merytoryczną znajomość
architektury polskiej potwierdził Staszek w trzech ogólnopolskich albumach
opisując w sposób syntetyczny
przynależność stylową obiektów zabytkowych. Artykuły i rozprawy w
wydawnictwach naukowych są świadectwem jego
rzetelności. Warto to szczególnie podkreślać w czasie gdy wiele
opracowań z zakresu historii regionu podejmowanych jest przez autorów
niechlujnych, pseudo popularyzatorów, którym wolny rynek umożliwia wszelkiego
rodzaju poczynania wydawnicze bez recenzji i odpowiedzialności.
Wracamy z Brodów, limuzyną
marki trabant. Myślami jesteśmy jeszcze stale przy pałacu przybici jego
zniszczeniem, zaniedbanym parkiem, gdzie dosłownie, wierzba specjalnie
szczepiona rodziła karłowate, niejadalne gruszki.
.
Na pustej szosie, w latach
sześćdziesiątych szosy były mało używane, pojawił się człowiek na rowerze.
Jechał od jednej krawędzi asfaltu do drugiej. Ale pięknie meandruje, oceniłem.
Podjechałem bliżej i zatrąbiłem. Wtedy
ten cyklista zatrzymał się niejako w miejscu, skrzywił koło o 45 stopni,
pochylił się głęboko nad kierownicą, wtulił głowę w ramiona i zupełnie jak w
zwolnionym filmie, rozkrzyżował się na asfalcie. Błyskawicznie się pozbierał,
podniósł rower i w odwrotnym kierunku ruszył wyjątkowo szybko, nie rezygnując jednakże
ze slalomu, którym zapisywał swoją trasę. Patrzyliśmy za nim lekko wypłoszeni.
Narastało we mnie złe samopoczucie. Wtedy Staszek wybawił mnie z moralnego
dyskomfortu.
- Ten człowiek przez
nadużycie alkoholu zatracił się w czasie i przestrzeni. Teraz w chaosie myśli,
już w Brodach, skąd zapewne wyjechał, będzie próbował ustalić godzinę, dzień,
miesiąc i rok, swojego wyjazdu. I nagle dopadnie go szok poznawczy, przez który
zyska pewność, że ziemia jest kulista.
Wśród moich licznych
znajomych są i tacy, którzy manifestują swoją ważność takim zwrotami: - Ja to
mówiłem, to już dawno zauważyłem, ja to przewidywałem, pamiętacie moje zdanie
na ten temat itd, itp.
Te sformułowania stają sie
tak powszechne, że prawie niezauważalne. Nie zdarzyło się aby kiedykolwiek
podobnego zwrotu użył Staszek. Czyżby nie cenił swoich sądów?. Nie doceniał
swojej pracy, wniosków, publikacji?. Jak to określić, jak nazwać?. O ile do
tego dodać, że nigdy nie skarżył się na życie, los, to jest to istotnie sprawa
nie do pojęcia. Nigdy, znowu to nigdy, nie używa do rozmowy gestykulacji, nie
rozmawia rękami. Mam wrażenie, że nawet gdyby pokazywał kierunek pytającemu o
drogę, nie użyłby ręki, w formie drogowskazu. W ogóle nie jest ekspresyjny.
Objawia nieco dynamiki, gdy łowi ryby, ale tylko w tym momencie, gdy sięga po
wędzisko, aby zaciąć rybę. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek zachował się
spontanicznie, albo ożywiał się widocznie nawet w ciekawych dyskusjach. Z
nudnych po prostu chyłkiem wychodzi.
Raz się ożywił odruchowo. Na
początku lat pięćdziesiątych w ubiegłym wieku. Profesor Gwidon Chmarzyński
omawiał kapitele romańskie. Motywy związane z zoomorfizmem bardzo go ożywiały.
Profesora, ale Staszka także;
- O tutaj wyobrażenie Jonasza
połkniętego przez wieloryba. Są uczeni,
którzy, uważają, ze to sak, każdy głupi widzi, że to ryba, o tutaj
widzicie głowę psa, albo, może to być żona psa, może to być,
- tutaj wykładowca zrobił
przerwę i nagle oznajmił radośnie, - psica, psica.. I tutaj Staszek
spontanicznie powiedział: - suka. Profesora zamurowało, ale szybko się
pozbierał: -Tak, może pan ma rację, żona psa to chyba suka.
Nasze koleżanki, subtelne
historyczki sztuki były niepocieszone. One uwielbiły rzekome roztargnienie
Gwidona Chmarzyńskiego, cały ten teatr delikatnie surrealistyczny, tak
zarysowywany, aby wykład nie był nudny. A tutaj agrikola Kowalski wprowadził
ponury realizm, a przecież psica jest bardziej elegancka aniżeli suka.
Muszę jeszcze odnotować
specyficzne poczucie humoru mojego przyjaciela. Wykłady z marksizmu były wspólne
dla psychologów, muzykologów, historyków sztuki, i wielu innych nieszczęśników
znudzonych tymi obowiązkowymi wykładami.
Aula była zazwyczaj pełna w głównym gmachu Uniwersytetu. Pewnego dnia
niedaleko nas stał student muzykologii. Staszek do mnie; -Wydaje się, że flet
jest zbyt trywialny i powinien być wyeliminowany z szanującej się orkiestry
symfonicznej. Muzykolog zaślinił się tłumacząc nam, że nie mamy racji. Albo w
obecności astronoma stwierdził, że te studia są zupełnie zbędne, ale mogą być,
aby zająć czymś młodzież, która z lenistwa woli gapić się w niebo aniżeli zająć
się poważną pracą dla dobra kraju. Astronom długo tłumaczył potrzebę astronomii
wyjaśniając, że bez tej nauki nawet nie można ustalić przemijającego czasu, ba
nawet godziny; - O, tutaj nie masz racji, bo godzinę można ustalić słuchając
sygnału z wieży Kościoła Mariackiego w Krakowie. Astronom prawie płakał nie
mogąc nas przekonać do swoich ukochanych studiów.
Staszka głos jest zawsze
przemyślany, logiczny, pozbawiony emocji. Natomiast nie jest łaskawy do
literatury regionalnej podejmowanej przez
różnego rodzaju patriotów swojej ziemi, ukazujących miłość słowem pisanym.
Potrafi krytycznie zareagować, mocno, bez taryfy ulgowej do tekstów pseudo
naukowych, wymyślanych faktów, czy bezkrytycznie przepisywanych z obcej
literatury. Tutaj wykazuje brak tolerancji, pobłażliwości. Jest pryncypialny.
Rzeczywistość naukową dzieli na dwa kolory. Czarny i biały. Nie lubi tutaj
słowa „ale”. Sądzę, że dlatego iż często, profesorowie, artyści, dziennikarze
poszukują perspektywy, z której można by usprawiedliwić różnego typu
niegodziwości. Poszukują usprawiedliwienia w tak zwanych obiektywnych warunkach,
wyjątkowych sytuacjach czy błędach pedagogicznych. Staszek mówi; - Zabił bo
miał pod górkę do szkoły, a zimą padał śnieg. Pani psycholog usprawiedliwia; -
Zabrakło mordercy witaminy „M” – miłości.
Sarkastycznie ocenia
współczesne stosunki społeczne; - Dawniej to były wspaniałe czasy, nie było
fetyszystów, pedofilii, hedonizmu, masonów, homoseksualistów, drutu, gwoździ,
kawy, nabojów do syfonu, manify a kierowniczka sklepu mięsnego interesującym
klientom dawała od tyłu, sklepu.. Teraz jak twierdzą zaczadzeni dążeniem do
władzy, jest pusty świat, bagno moralne, brak wolności. Brak im obcych wojsk w
Polsce.
Staszku – mówię – czy jest
możliwe abyśmy przez te 55. lat się nie pokłócili, poróżnili? –„Byłoby dobrze i może nawet wskazane abyśmy
się wzajemnie obili za naszą głupotę, bezmyślną wiarę w sprawiedliwość a nawet
za to, że często daliśmy się wykorzystywać takim, których uważaliśmy za mniej
od nas rozgarniętych”.
Stanisław Kowalski:
Romańska
Bazylika Św. Mikołaja w Głogowie
W: Ze studiów nad średniowiecznym Głogowem i Krosnem.
Prace Lubuskiego Towarzystwa Naukowego VII. Komisja Historii. Zielona Gora.1970
Zabytki Środkowego Nadodrza. Katalog Architektury i Urbanistyki.
Lubuskie Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra. 1976
Zabytki Województwa Zielonogórskiego. Lubuskie
Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra. 1987
Miasta Środkowego Nadodrza Dawniej. Historia zapisana
w Zabytkach. Lubuskie Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra. 1994
Mury Obronne Zielonej Góry. Muzeum Ziemi Lubuskiej.
2002
Klasztor Augustianów w Żaganiu. Praca zbiorowa pod
redakcją Stanisława Kowalskiego. Żary 1999 Dom Wydawniczy „Soravia”.
Jan Muszyński. Prace konserwatorskie w województwie
zielonogórskim. Przegląd Zachodni Nr.5/1958 Instytut Zachodni Poznań.
Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Zielonej Górze z
siedzibą w Kisielinie. Dokonałem wyboru dokumentów z akt Prezydium Wojewódzkiej
Rady Narodowej Wydziału Kultury od roku 1957, odzwierciedlających prace
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Od późnej jesieni 1956 roku w komórce
konserwatorskiej zatrudnionych było czterech pracowników z pełnym wyższym
wykształceniem. Wraz z tytułem dokumentu podaję jego sygnaturę.
Obejmują one pierwsze dziesięciolecie trudnego okresu
w pracy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Plany pracy Wydziału Kultury na 4 kwartały 1957.
syg.58
Plany pracy i sprawozdania Wydziału
Kultury-Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków za rok 1957. syg. 60
Plan pracy Wydział Kultury za 2 kwartał 1958. syg.60
Sprawozdanie z działalności kulturalni oświatowej na
terenie woj. Zielonogórskiego za I półrocze 1959. syg,61
Sprawozdanie z działalności Wydz. Kultury z I półrocze
1961. syg.64
Sprawozdanie Stanisława Kowalskiego za lata 1959-1960.
Jest to kopia pisma, przygotowanego do sprawozdania Wydz. Kult. syg. 64
Perspektywiczny plan rozwoju i upowszechniania kultury
Prez. Wojew. Rady Narodowej na lata 1959-1965.
syg. 56
Sprawozdanie z działalności Wydz. Kultury za I
półrocze 1962. syg.65
Komisja Koordynacyjna powołana w Wydz. Kultury. w
1959. syg 21 Protokoły posiedzeń kolektywu Wydziału Kultury od 1961. syg. 29
Komisje doradcze działające przy Wydz. Kultury od
1959. syg.51
Zarządzenia wewnętrzne Kierowników Wydz. Kultury od
1960 do 1973. sygnatury. 54 i 55
To jest wywiad, jaki przeprowadziłem
osobiście ze Stanisławem Kowalskim około roku 2000
*Jestem
ciekawy jak rozpatrujesz twój przyjazd do Zielonej Góry W kategorii przypadku,
losu, czy abstrakcyjne funkcji przyjaźni?.
Człowiek
rodzi się z zapisaną księgą życia. Przewraca kartki, na których jest zapisany
jego żywot. To księga życia, to przeznaczenie.
*Gdy
przyszedłeś do pracy łatwo było zauważyć, że szef ciebie polubił.
Ciebie
bardziej, Klem dał tobie buty, bo do jesieni chodziłeś w sandałach.
*Nazwałem
je Klemensówki, były skórzane brązowe i w dobrym stanie. Od tego czasu nigdy
już nie chodzę w sandałach. Czy nie sądzisz, że historyk sztuki to biedny
zawód?
A niby,
dlaczego?
*Czy
nie uważasz, nie masz pewności, ze w innym zawodzie lepiej by się tobie żyło?.
No
skąd?. Pewności z pewnością nie mam.
*Ja
mam pewność, ze gdybyś nie był konserwatorem, nie byłoby zielonogórskiego
muzealnictwa. Remonty budynków muzealnych w Świdnicy, Drzonowie i Ochli były, z
przeznaczeniem na muzea, finansowane ze środków Wojewódzkiego Konserwatora
Zabytków.
Widocznie
pisałeś dobre uzasadnienie, ja je przepisywałem, wysyłałem do Ministerstwa a
oni przyznawali pieniądze.
*No
dobrze. To może trudniejsze pytanie. Za co kochasz kobiety?.
Jak
to, za co? Że są, no i nie maja tego niezidentyfikowanego bagażu, jakim jest
dusza, co naukowo ustalił Mahomet.
*A
to ciekawe! Dlaczego wobec tego za przyzwoleniem rektora Wyższej Szkoły Sztuk
Plastycznych, Hipolita Polańskiego chodziliśmy rysować modelki?
Mną
kierowała duchowość a tobą erotyka.
*Musisz
przyznać, że Celina Pająk była niezwykle atrakcyjną kobietą oraz doświadczoną
modelką. Wiedziała, że ma piękne bujne ciało.
Oczywiście,
była zaprzeczeniem swego nazwiska.
*Ale
się wykręcasz, to powiedz czy lubisz zwierzęta?.
Lubię
najbardziej myszę, za jej uroczy ogon, a także mola za jego wybujałą suchość.
Pamiętam karalucha, muchę domową, mrówkę faraonkę, ale jestem pod wrażeniem
zielonego owadka. Jego nadzwyczajna lekkość przypomina puch. Ma złote oczy i w
letnie wieczory wlatuje przez okno do światła. Nie wiadomo, co z takim czymś
zrobić?. Może to jest dusza kogoś znajomego? Lubi to łazić po kartce papieru,
na której coś akurat piszesz. Szkoda, że to dziwo nie zostało opisane przez
Gałczyńskiego, jak boża krówka. Chociaż prawdę mówiąc to Konstanty Ildefons
zagrał nie ekologicznie, pytając, „po cholerę toto żyje”?. Każda gadzina ma
prawo do życia, czy ma szyję, czy nie”.
*Widzę,
że czynisz z tego wywiadu lekki, literacki kabaret. Jakie miasto cieszy się
twoim konserwatorskim uznaniem?.
Łagów
Lubuski, bo jest najmniejszym miastem i łatwo się zwiedza starą część między
bramami. Aby je zobaczyć z lotu ptaka, nie trzeba angażować balonu ani
samolotu, wystarczy wdrapać się na wieżę zamkową.
*Staszku,
między bramami w Łagowie jest 150. kroków. Kończę ten wywiad. Bardzo dziękuję.
Co byś zjadł?
Zamów
stek z jednorożca, rarytas z raroga i jajecznicę z feniksa. Langusty zostawiam
Francuzom, czerwie spod starej kory, Pigmejom.