W kwietniu . b.r. odbyło się
spotkanie z Janem Berdyszakiem z okazji Jego wystawy w nowopowstałej galerii
Instytutu Sztuki Plastycznej Uniwersytetu Zielonogórskiego. Ekspozycja objęła
grafiki z cyklu Passe-par- Tout, realizowanego od kilku lat w formie obrazów,
obiektów i instalacji. Cykl zapowiadany w twórczości Jana Berdyszaka znacznie wcześniej aniżeli się w swojej
urodzie objawił w latach 90.
W roku 1957 odwiedziłem w
Poznaniu, ul Lipowa 6, małżeństwo Ławniczaków. Włodzimierz, dzisiaj profesor
filozofii na UAM, był wówczas vice dyrektorem muzeum w Zielonej Górze.
Agnieszka moją koleżanką ze studiów historii sztuki, które ukończyliśmy w 1956.
w miesiącu Poznańskiego Czerwca. Po prawie dwudziestu latach przyznałem się
Janowi Berdyszakowi, że te kilka obrazów, które widziałem u Ławniczaków nie
dawały mi spokoju i „ciążyły jak kamień”, a to z tego powodu, że wymykały się
opisowej interpretacji wynikłej z wiedzy poznańskiego historyka sztuki.
- Obrazy bez motywów
centralnych. Zgeometryzowane światłem formy dążyły do środka tworząc
pozaobrazowe wyobrażenie trudne do rozszyfrowania a jeszcze trudniejsze do
zwerbalizowania warsztatem pojęciowym wyniesionym ze studiów. Dzisiaj myślę, że
to była bardzo odległa supozycja do formy jakże odmiennej, której jednak echo
dociera do realnych, lecz zawieszonych w metafizyce tamtych lat, Passe-par
-Tout. Wówczas, w końcu lat pięćdziesiątych, te puste centra obrazów.
wyobrażałem sobie, jako stan naszej obecności w świecie rzeczywistym realnego
socjalizmu.
Zdaję sobie sprawę. że jest
to deformacja profesjonalna wynikła z pełnionej funkcji kustosza dzieł sztuki w
muzeum, w którym utrwaliło się przeświadczenie, że zwiedzający WIDZI TO CO WIE.
Każda ekspozycja muzealna,
siłą tradycji, domaga się wprowadzenia, interpretacji, wyjaśnienia
sprowadzającego się do potocznego: - Co artysta chciał przez to powiedzieć ?.
Ilość medialnych pozycji, not
bibliograficznych, wywiadów, dotyczących sztuki Jana Berdyszaka liczy się w
setkach, o ile nie w tysiącach. Już w latach studiów [1952-58] w Poznaniu jako
awangardowy malarz, organizował pokazy w naszym Zakładzie Historii Sztuki przy ul Fredry, na 4. piętrze. Wówczas
wypowiadali się i pisali o Nim zaprzyjaźnieni
koledzy z profesorem Zdzisławem Kępińskim na czele. A był to dla nas
autorytet ostateczny. W latach 60. fascynowali się Jego dokonaniami Teresa i
Krzysztof Kostyrkowie. Profesorowi Berdyszakowi, przepisuję ku radości z
książki „Muzea Zielonogórskie” wydanej w 1996. ten tekst:
„... Józef Tejchma spytał mnie,
jakie kryteria decydują o doborze do galerii. Musiałem dosyć ostrożnie
powoływać się na autorytety z dziedziny krytyki artystycznej... To jednak nie
uchroniło towarzysza kierownika Wydziału Kultury K.C. od uwagi vice premiera i
ministra kultury -” Oj Towarzyszu Kostyrko, to dopiero teraz dowiaduję się,
jaką tendencję preferujecie w sztuce polskiej. Awangarda europejska ma w tym
muzeum, przy waszym poparciu niepowtarzalną szansę”.
Muszę dodać, że skamieniałym
dygnitarzom naszego województwa, minister za chwilę pogratulował zarówno
Galerii jak i Muzeum.
To nie był jedyny wypadek. Muzeum zwiedzała
najwyższa władza oświatowa naszego kraju z kierownikiem Wydziału Nauki K.C. Profesorem Bronisławem Ratusiem. Był On
przychylnie nastawiony do Zielonej Góry jako jej długoletni mieszkaniec i
zapewne pamiętał swoje skromne początki w Lubuskim Towarzystwie Naukowym. Duża
grupa dygnitarzy zatrzymała się przed „Belką porozumienia”.
Wykorzystałem wówczas
dramatyczną myśl Jana Berdyszaka:
-...Między chwilami
urodzenia, a chwilami śmierci, między sprzecznościami, między tragediami
jednostek i okrucieństwami narzucanymi zbiorowo, spełnia się ten fenomen
ciągłości bytu i wspaniałej energii ludzkiej...”
Objaśniałem dzieło jako
wyrażające skondensowany ład ducha, który dostarcza w czasie chaosu solidnego
budulca. „Belka porozumienia” to artystyczna wykładnia, estetyczny sąd należy
do odbiorcy. Artysta dramat naszych czasów przedstawił w prosty, genialny
wprost sposób - ekspresję kształtów niewidzialnej, ale istniejącej siły
symbolizują rozbite tafle szkła wcinając się w konstrukcję belki podtrzymującej
nasz dom. Profesor Bronisław Ratuś powiedział wówczas: -” Ta praca to wybitne
dzieło, powinna obecnie być w Warszawie”.
Teraz krytycy skrzywią się z
niesmakiem, a dla mnie, w tamtym czasie, to były dla mojej polityki ważne słowa
uznania. Na temat sztuki Jana Berdyszaka wypowiada się elita polskich krytyków
w zapisie hermetycznym. Widz w muzeum wobec „Trzech postaci obrazu
potencjalnego” [z połowy lat 80.] stał poruszony faktem, że Jan Berdyszak nie
żywi się okropnościami świata i destrukcją
XX wieku. Uznaje trwałość i potencję sztuki, mimo, że jest świadkiem
nietrwałości życia. Artysta mając tak ugruntowaną pozycję stale atakuje
nietrwałość wyrażając tym samym tęsknotę za kulturowym rozwojem myśli
plastycznej, pogrążając się w refleksji, gdzie Jego kolosalne doświadczenie
staje się oczekiwaniem pełnym nadziei i niepokoju na ostateczne rozwiązanie dylematów
teoretycznych.
-”Przezroczysta sterta”
[koniec lat 70.] stała się powodem do pytań, czy można stworzyć niewyobrażalne
jako byt materialny. Nad taflą wielu nałożonych szyb, gdzie każda indywidualnie
jest idealnie przezroczysta, ułożonych na pustym stelażu, pochylała się grupa
studentów, aby dojść do wniosku, że można stworzyć byt prawie namacalny z myśli
wyobrażonej, że przestrzeń jest także kategorią bytu. Objawiła się wiedza o
możliwości przekraczania własnych doświadczeń, a wiec rzecz dotykająca
kategorii intelektualnej, psychologicznej i intuicyjnej. Kreacyjność zrodzona z
pokonania i przekroczenia obowiązających stereotypów. Mimo, że nie chciałbym, aby ten tekst był
prawie wypisem z ksiąg towarzyszących wystawom, nie sposób odnotować uwag
słuchaczy Studium Wiedzy o Sztuce z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, którym mniej
chodzi o analizy formalne i krytyczne uwagi wraz z wylewaniem wiedzy spienionej
naukową pewnością ze sloganem: - „Jak powszechnie wiadomo” , a właśnie, że nie
wiadomo i nie trzeba wcale wiedzieć, aby „Tryptyk świdnicki”[koniec lat 70.]
eksponowany w pałacu w Świdnicy, wzbudził powszechny zachwyt. Tyle kategorii estetycznych
ile oglądających. Niebieskie skrzydła tryptyku, otwarte w pustkę, w przestrzeń,
którą każdy sam wypełniał swoją wiedzą, kulturą, wrażliwością. Podstawą tego
dzieła to czarna marmurowa posadzka zaprojektowana wraz z całym wnętrzem, we
wnęce okiennej renesansowy horyzont i poziome listwy, zapowiadające, być może
późniejsze dramatyczne „Belki krzyża”.
Wśród uczniów Liceum
Plastycznego przeważał pogląd, że osobiste rozmyślania nad filozofią życia,
wpisane są w zimną wykalkulowaną formę i że jest to znany, charakterystyczny
zapis profesora Jana Berdyszaka. Nie ma w nich cierpienia i fascynacji. Jest
zimna logika, spekulacja, brak chaosu tak charakterystycznego dla naszych
czasów.
W rozmowie ze Zbigniewem
Taranienko Jan Berdyszak odpowiada:
-”...Myślę, że to, co jest
związane z naszymi głębokimi przeżyciami, nie jest ani przyjemne ani
nieprzyjemne. Momenty, w których udaje mi się dotrzeć do jakichś wartości
istnienia, są właściwie wstrząsające. Niepokój jest siłą występującą w sytuacji,
kiedy nieznane spotyka się z nieznanym...”.
Jan Berdyszak postąpił jak
naukowiec kiedy dotknął fotografii. Powrócił do kreatora wszechrzeczy -
światła. Soczewkę, obiektyw, uznał w tym poszukiwaniu genezy, jako medium
staroświeckie. Czegokolwiek dotknie, teatru, filmu, ubioru, [ ostatni
fascynujący cykl „Powłoki”] jest totalnie niekonwencjonalny. Równocześnie
tworzy tak, aby wysiłek był niedostrzegalny a Jego perfekcja techniczna,
granicząca prawie z obsesją, nie przywodzi na myśl trudu fizycznego. Jego droga
stałych poszukiwań jest drogą żelaznej wprost konsekwencji w świecie ciągłej
twórczej niepewności. Ten tekst może być odrzucony, napisany został dla Muzeum
Ziemi Lubuskiej, które Jan Berdyszak przez dwadzieścia lat nobilitował swoją
Galerią autorską. Na ten temat mogłyby powstać tomy opracowań. W osobistym
interesie odnotowuję jeszcze jeden ważny fakt.
W 1997. r w Poznaniu ukazała
się aktualizacja encyklopedyczna, suplement do wielkiej Ilustrowanej
Encyklopedii Powszechnej Gutenberga [Tom 4.]. Wlepiłem do swojej kroniki blok
fotograficzny:
Constantin Brancusi -
Pocałunek
Paul Cezanne - Dzbanek mleka
jabłko i cytryny
Vincent van Gogh - Fritilloris
Pablo Picasso - Chleb i półmisek owoców
Alina Szapocznikow - Derwisz
Jan Berdyszak - Ani konieczność ani możliwość.
1988. instalacja, Muzeum Ziemi Lubuskiej.
Uzupełniłem ten fakt notatką:
„Ten suplement sprawił mi osobiście nie tyle radości ile wypełnił wewnętrzną
satysfakcją. Dlatego wewnętrzną gdyż trudną do precyzyjnego określenia. Janek
pracował od początku na obszarach w sztuce mało znanych. Sam wytyczał szlaki,
po których z wielkim uporem i niezachwianą wolą twórczą kroczył... O talencie
Jasiu nie rozmawia. Utalentowanym to można być do przekretów finansowych, jazdy
na łyżwach, czy do podrywania dziewczyn a nawet szpiegostwa. Z wolą twórczą
trzeba się urodzić, mieć to w genach. a potem jeszcze cholernie się napracować.
Gleises i Metzinger powiedzieli, że kto zrozumiał Cezanna ten przewidział
kubizm. Sądzę, że kto podjął próbę zrozumienia Berdyszaka, ten nigdy się nie odważy
mówić o końcu sztuki. Tak jak ten Japończyk, który zapowiedział koniec historii
a potem czas wszystko odwołał,
Jan
Muszyński, ostatni dzień maja 2002.r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz