niedziela, 27 stycznia 2013

Jan Berdyszak



W kwietniu . b.r. odbyło się spotkanie z Janem Berdyszakiem z okazji Jego wystawy w nowopowstałej galerii Instytutu Sztuki Plastycznej Uniwersytetu Zielonogórskiego. Ekspozycja objęła grafiki z cyklu Passe-par- Tout, realizowanego od kilku lat w formie obrazów, obiektów i instalacji. Cykl zapowiadany w twórczości Jana Berdyszaka  znacznie wcześniej aniżeli się w swojej urodzie objawił w latach 90.
W roku 1957 odwiedziłem w Poznaniu, ul Lipowa 6, małżeństwo Ławniczaków. Włodzimierz, dzisiaj profesor filozofii na UAM, był wówczas vice dyrektorem muzeum w Zielonej Górze. Agnieszka moją koleżanką ze studiów historii sztuki, które ukończyliśmy w 1956. w miesiącu Poznańskiego Czerwca. Po prawie dwudziestu latach przyznałem się Janowi Berdyszakowi, że te kilka obrazów, które widziałem u Ławniczaków nie dawały mi spokoju i „ciążyły jak kamień”, a to z tego powodu, że wymykały się opisowej interpretacji wynikłej z wiedzy poznańskiego historyka sztuki.
- Obrazy bez motywów centralnych. Zgeometryzowane światłem formy dążyły do środka tworząc pozaobrazowe wyobrażenie trudne do rozszyfrowania a jeszcze trudniejsze do zwerbalizowania warsztatem pojęciowym wyniesionym ze studiów. Dzisiaj myślę, że to była bardzo odległa supozycja do formy jakże odmiennej, której jednak echo dociera do realnych, lecz zawieszonych w metafizyce tamtych lat, Passe-par -Tout. Wówczas, w końcu lat pięćdziesiątych, te puste centra obrazów. wyobrażałem sobie, jako stan naszej obecności w świecie rzeczywistym realnego socjalizmu.
Zdaję sobie sprawę. że jest to deformacja profesjonalna wynikła z pełnionej funkcji kustosza dzieł sztuki w muzeum, w którym utrwaliło się przeświadczenie, że zwiedzający WIDZI TO CO WIE.
Każda ekspozycja muzealna, siłą tradycji, domaga się wprowadzenia, interpretacji, wyjaśnienia sprowadzającego się do potocznego: - Co artysta chciał przez to powiedzieć ?.
Ilość medialnych pozycji, not bibliograficznych, wywiadów, dotyczących sztuki Jana Berdyszaka liczy się w setkach, o ile nie w tysiącach. Już w latach studiów [1952-58] w Poznaniu jako awangardowy malarz, organizował pokazy w naszym Zakładzie Historii  Sztuki przy ul Fredry, na 4. piętrze. Wówczas wypowiadali się i pisali o Nim zaprzyjaźnieni  koledzy z profesorem Zdzisławem Kępińskim na czele. A był to dla nas autorytet ostateczny. W latach 60. fascynowali się Jego dokonaniami Teresa i Krzysztof Kostyrkowie. Profesorowi Berdyszakowi, przepisuję ku radości z książki „Muzea Zielonogórskie” wydanej w 1996. ten tekst:
„... Józef Tejchma spytał mnie, jakie kryteria decydują o doborze do galerii. Musiałem dosyć ostrożnie powoływać się na autorytety z dziedziny krytyki artystycznej... To jednak nie uchroniło towarzysza kierownika Wydziału Kultury K.C. od uwagi vice premiera i ministra kultury -” Oj Towarzyszu Kostyrko, to dopiero teraz dowiaduję się, jaką tendencję preferujecie w sztuce polskiej. Awangarda europejska ma w tym muzeum, przy waszym poparciu niepowtarzalną szansę”.
Muszę dodać, że skamieniałym dygnitarzom naszego województwa, minister za chwilę pogratulował zarówno Galerii jak i Muzeum.
 To nie był jedyny wypadek. Muzeum zwiedzała najwyższa władza oświatowa naszego kraju z kierownikiem Wydziału Nauki  K.C. Profesorem Bronisławem Ratusiem. Był On przychylnie nastawiony do Zielonej Góry jako jej długoletni mieszkaniec i zapewne pamiętał swoje skromne początki w Lubuskim Towarzystwie Naukowym. Duża grupa dygnitarzy zatrzymała się przed „Belką porozumienia”.
Wykorzystałem wówczas dramatyczną myśl  Jana Berdyszaka:
-...Między chwilami urodzenia, a chwilami śmierci, między sprzecznościami, między tragediami jednostek i okrucieństwami narzucanymi zbiorowo, spełnia się ten fenomen ciągłości bytu i wspaniałej energii ludzkiej...”
Objaśniałem dzieło jako wyrażające skondensowany ład ducha, który dostarcza w czasie chaosu solidnego budulca. „Belka porozumienia” to artystyczna wykładnia, estetyczny sąd należy do odbiorcy. Artysta dramat naszych czasów przedstawił w prosty, genialny wprost sposób - ekspresję kształtów niewidzialnej, ale istniejącej siły symbolizują rozbite tafle szkła wcinając się w konstrukcję belki podtrzymującej nasz dom. Profesor Bronisław Ratuś powiedział wówczas: -” Ta praca to wybitne dzieło, powinna obecnie być w Warszawie”.
Teraz krytycy skrzywią się z niesmakiem, a dla mnie, w tamtym czasie, to były dla mojej polityki ważne słowa uznania. Na temat sztuki Jana Berdyszaka wypowiada się elita polskich krytyków w zapisie hermetycznym. Widz w muzeum wobec „Trzech postaci obrazu potencjalnego” [z połowy lat 80.] stał poruszony faktem, że Jan Berdyszak nie żywi się okropnościami świata i destrukcją  XX wieku. Uznaje trwałość i potencję sztuki, mimo, że jest świadkiem nietrwałości życia. Artysta mając tak ugruntowaną pozycję stale atakuje nietrwałość wyrażając tym samym tęsknotę za kulturowym rozwojem myśli plastycznej, pogrążając się w refleksji, gdzie Jego kolosalne doświadczenie staje się oczekiwaniem pełnym nadziei i niepokoju  na ostateczne rozwiązanie dylematów teoretycznych.
-”Przezroczysta sterta” [koniec lat 70.] stała się powodem do pytań, czy można stworzyć niewyobrażalne jako byt materialny. Nad taflą wielu nałożonych szyb, gdzie każda indywidualnie jest idealnie przezroczysta, ułożonych na pustym stelażu, pochylała się grupa studentów, aby dojść do wniosku, że można stworzyć byt prawie namacalny z myśli wyobrażonej, że przestrzeń jest także kategorią bytu. Objawiła się wiedza o możliwości przekraczania własnych doświadczeń, a wiec rzecz dotykająca kategorii intelektualnej, psychologicznej i intuicyjnej. Kreacyjność zrodzona z pokonania i przekroczenia obowiązających stereotypów.  Mimo, że nie chciałbym, aby ten tekst był prawie wypisem z ksiąg towarzyszących wystawom, nie sposób odnotować uwag słuchaczy Studium Wiedzy o Sztuce z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, którym mniej chodzi o analizy formalne i krytyczne uwagi wraz z wylewaniem wiedzy spienionej naukową pewnością ze sloganem: - „Jak powszechnie wiadomo” , a właśnie, że nie wiadomo i nie trzeba wcale wiedzieć, aby „Tryptyk świdnicki”[koniec lat 70.] eksponowany w pałacu w Świdnicy, wzbudził powszechny zachwyt. Tyle kategorii estetycznych ile oglądających. Niebieskie skrzydła tryptyku, otwarte w pustkę, w przestrzeń, którą każdy sam wypełniał swoją wiedzą, kulturą, wrażliwością. Podstawą tego dzieła to czarna marmurowa posadzka zaprojektowana wraz z całym wnętrzem, we wnęce okiennej renesansowy horyzont i poziome listwy, zapowiadające, być może późniejsze dramatyczne „Belki krzyża”.
Wśród uczniów Liceum Plastycznego przeważał pogląd, że osobiste rozmyślania nad filozofią życia, wpisane są w zimną wykalkulowaną formę i że jest to znany, charakterystyczny zapis profesora Jana Berdyszaka. Nie ma w nich cierpienia i fascynacji. Jest zimna logika, spekulacja, brak chaosu tak charakterystycznego dla naszych czasów.
W rozmowie ze Zbigniewem Taranienko Jan Berdyszak odpowiada:
-”...Myślę, że to, co jest związane z naszymi głębokimi przeżyciami, nie jest ani przyjemne ani nieprzyjemne. Momenty, w których udaje mi się dotrzeć do jakichś wartości istnienia, są właściwie wstrząsające. Niepokój jest siłą występującą w sytuacji, kiedy nieznane spotyka się z nieznanym...”.
Jan Berdyszak postąpił jak naukowiec kiedy dotknął fotografii. Powrócił do kreatora wszechrzeczy - światła. Soczewkę, obiektyw, uznał w tym poszukiwaniu genezy, jako medium staroświeckie. Czegokolwiek dotknie, teatru, filmu, ubioru, [ ostatni fascynujący cykl „Powłoki”] jest totalnie niekonwencjonalny. Równocześnie tworzy tak, aby wysiłek był niedostrzegalny a Jego perfekcja techniczna, granicząca prawie z obsesją, nie przywodzi na myśl trudu fizycznego. Jego droga stałych poszukiwań jest drogą żelaznej wprost konsekwencji w świecie ciągłej twórczej niepewności. Ten tekst może być odrzucony, napisany został dla Muzeum Ziemi Lubuskiej, które Jan Berdyszak przez dwadzieścia lat nobilitował swoją Galerią autorską. Na ten temat mogłyby powstać tomy opracowań. W osobistym interesie odnotowuję jeszcze jeden ważny fakt.
W 1997. r w Poznaniu ukazała się aktualizacja encyklopedyczna, suplement do wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powszechnej Gutenberga [Tom 4.]. Wlepiłem do swojej kroniki blok fotograficzny:
Constantin Brancusi - Pocałunek
Paul Cezanne - Dzbanek mleka jabłko i cytryny
Vincent van Gogh - Fritilloris
Pablo Picasso - Chleb i półmisek owoców
Alina Szapocznikow - Derwisz
 Jan Berdyszak - Ani konieczność ani możliwość.
                            1988. instalacja, Muzeum Ziemi Lubuskiej.
Uzupełniłem ten fakt notatką: „Ten suplement sprawił mi osobiście nie tyle radości ile wypełnił wewnętrzną satysfakcją. Dlatego wewnętrzną gdyż trudną do precyzyjnego określenia. Janek pracował od początku na obszarach w sztuce mało znanych. Sam wytyczał szlaki, po których z wielkim uporem i niezachwianą wolą twórczą kroczył... O talencie Jasiu nie rozmawia. Utalentowanym to można być do przekretów finansowych, jazdy na łyżwach, czy do podrywania dziewczyn a nawet szpiegostwa. Z wolą twórczą trzeba się urodzić, mieć to w genach. a potem jeszcze cholernie się napracować. Gleises i Metzinger powiedzieli, że kto zrozumiał Cezanna ten przewidział kubizm. Sądzę, że kto podjął próbę zrozumienia Berdyszaka, ten nigdy się nie odważy mówić o końcu sztuki. Tak jak ten Japończyk, który zapowiedział koniec historii a potem czas wszystko odwołał,     


                                      Jan Muszyński, ostatni dzień maja 2002.r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz