Od kilku lat chciałem napisać o swojej największej porażce zawodowej. O ile opowiem o tym będzie mi lżej, będę mniej wściekły, rozżalony, uwolnię się od tego wspomnienia, które mnie dopada i odbiera poczucie satysfakcji z pracy zawodowej. Wiem z doświadczenia, że traumę pozbawiam niszczącej siły przez jej opisanie. Jestem uzależniony od pisania pamiętników. Całe moje zawodowe życie jest wypełnione, naznaczone zapisami i dobrymi
i
dosyć często tymi, których chciałbym ze swojej świadomości się pozbyć. Treść
tego przykrego wspomnienia dotyczy mojej naiwności oraz przebiegłości złodzieja
w Muzeum, który okazał się moim zastępcą. Ten opis jest także moim odwetem.
Teraz jest on stępiony przez czas, ale był okres, gdy z bezsilności byłem
skłonny do przerażającego, samowolnego wymierzenia sprawiedliwości. Wiele osób
pomagało złodziejowi, powodując moją bezradność, ale do czasu! To nie był rabuś
małego formatu! Stanowisko, a nade wszystko czas mu sprzyjał. Wydarzenie w
Muzeum wymaga pióra zdolnego pisarza od kryminałów zdolnego uporządkować,
bogate pomieszanie materii przestępczej, oraz ukazać osoby z elity
zielonogórskiej zamieszanych w ten proceder. Czuje się osobiście skrzywdzony. Jestem
zdeterminowany mimo braku kompetencji i talentu, o tym napisać. Muszę jeszcze
zasięgnąć opinii prawnika jak daleko w sprawach personalnych, po tylu latach,
mogę otwarcie napiętnować po imieniu i nazwisku uczestników i wspólników
złodziejstwa.
Zaczęło
się dosyć niezwykle. Mój magistrant, z Wyższej Szkoły Pedagogiczne, celnik z
Gubina, przyniósł do biura XIX wieczny cynowy kubek.. Z informacji wynikało, że
turysta z Niemiec był w jego posiadaniu. Kupił go od nieznajomego w Zielonej
Górze. Gdy się dowiedział, że służba celna ma obowiązek zapytać Wojewódzkiego
Konserwatora Zabytków, czy może uzyskać zezwolenie na wywóz tego zabytku, oraz
że może poczekać na przyjazd konserwatora, to Niemiec poprosił, aby cynowe
naczynie pozostało na granicy aż do wyjaśnienia sprawy. W ten sposób kubek
trafił do Muzeum. Był naszą własnością. Z moim zastępcą Januszem K.
sprawdziliśmy w Dziale Winiarskim ponad wszelką wątpliwość, że pochodził z
naszych zbiorów. Miał założoną kartę inwentaryzacyjną z opisem i fotografią. Odczytano
także zatarte litery MZG i numer zapisu w księdze obejmującej zapasy
magazynowe. Najbardziej zatroskany był mój zastępca i oświadczył gotowość
wyjaśnienia tej sprawy. Po jakimś czasie przedstawił listę byłych pracowników
Muzeum z całą gamą podejrzeń. Sprawa się wlokła dosyć długo. Mój zasadniczy
błąd. Nie zgłosiłem sprawy, jako kradzieży do Prokuratury ani na policję.
Jedyny plus, że pamiętałem.
Postanowiłem
zarządzić inwentaryzację zbiorów. Komisje ustalał zastępca. Jest regułą, ze w
komisji muszą brać udział pracownicy z innych działów. Jednak zbyt długo trwało
ustalanie i powołanie zespołu. Ustaliłem sam zestaw personalny i przystąpiliśmy
do spisu z natury. Efekt był przerażający. Nie sposób było ustalić braków gdyż
podczas pracy komisji zaginęły kartoteki z poprzednich lat, a nawet spis historycznych
map, który był w Dziale Sztuki Dawnej tuż przed inwentaryzacją.
Gdy
mieszkałem przy ulicy Fabrycznej, zapoznałem się z moim sąsiadem, prokuratorem
Witoldem Bryndą, któremu przedstawiłem sprawę jeszcze w trakcie prac
inwentaryzacyjnych. Potraktował wydarzenie poważnie i zapoznał mnie z
Naczelnikiem Wydziału Kryminalnego. Podpułkownik Alek Merda wysłuchał z uwagą
mojej relacji, zalecił absolutną dyskrecję i umówiliśmy się na kolejne
spotkanie, ze spisem wszystkich pracowników, oraz tych, którzy przestali
pracować w ostatnich pięciu latach. Spis pracowników miałem zrobić także
samodzielnie nie informując nikogo w Muzeum. Na kolejnym spotkaniu poinformował
mnie, że wkrótce się spotkamy, gdyż jest w przededniu pójścia na emeryturę.
Najtrudniejsze do ujawnienia są kradzieże w rodzinie. Tutaj mamy do czynienia z
takim wydarzeniem. Zalecił wzmożenie nadzoru i zaproponował zatrudnienie
emeryta z pionu dochodzeniowego jako konserwatora w dziale technicznym Po paru
dniach pismo o zatrudnienie złożył Jan Sudolski, który nie dostał nawet biurka
do pracy. Jako konserwator doglądał wszystkiego, od piwnic po dach. Po kilku
dniach złożyła podanie o zwolnienie z pracy sekretarka, gdyż dostała propozycję
z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, ze
znacznie wyższą pensją. Główny sekretariat mieścił się przy gabinecie zastępcy.
Przez kilka dni Janusz K. sam odbierał telefony, przyjmował pocztę
i
wysyłał korespondencję. Na zatrudnienie jego kandydatów nie wyrażałem zgody.
Panie salowe poinformowały zastępcę dyrektora, że jakaś pani, która interesuje
się sztuką i muzealnictwem, jest emerytką i poszukuje pracy. W konsekwencji do
pracy w sekretariacie została zatrudniona elegancka pani kapitan, Irena K.
wbrew stanowisku Janusza K. Franciszek Marecki z Janem Sudolskim zakładali nowe
zamki, elektryczne dzwonki alarmujące otwieranie drzwi pomiędzy częścią biurowa
a ekspozycją i magazynami. Wszystko uzgadniali z zastępcą dyrektora, Januszem
K. W portierni zamontowali zamkniętą oszkloną szafkę, z zapasowymi kluczami do
wszystkich pomieszczeń. Zgłosiłem do prokuratury braki zabytków, ale wymagano
dokładnego opisu przedmiotów, z czym mieliśmy trudności. Nagle pojawiały się
uznane za zaginione, które się odnajdywały, aby ponownie się zdematerializować.
W Sulechowie, w roku 1983. odnaleziono skarb monet. Pojechała po nie
kierowniczka Działu Numizmatycznego Barbara Żyża Przejęła
613 numizmatów i w obecności milicjanta zapakowała do 10. kopert. Potem
udała się do jubilera, aby określił wartość kruszcu. Przygotowywała się do ich
opracowania, gdy zauważyła, ze brakuje około 30.monet. Zabrakło z tych kopert
gdzie było ich więcej. Sprawę zaboru zgłosiliśmy milicji. Wtedy kilka się odnalazło
a następnie ponownie kilka z nich zaginęło. Barbara Żyża spłakana przyszła do
mnie: - Jak pan dyrektor chce mnie zwolnić, to proszę o normalną drogę
służbową. Tylko życzliwości zastępcy
zawdzięczam ukryte intencję pana dyrektora. Myślałem, że to wręcz
niemożliwe, aby wymyślić taką strategie. Uznałem tę metodę za nikczemność zawodową
i wyrafinowany mobing psychiczny. Baśka się uspokoiła. Trafiały do niej moje
argumenty.
Janusz
K. na dramatyczne zmartwienia Baśki związane z huśtawką monet, oświadczył, że
pani Żyża jest wariatką i może dostarczyć dowodów na jej paranoję. Nie należy
jej łez brać poważnie.
Sprawa
monet wzbudzała ciekawość numizmatyków. Mój szwagier poinformował mnie, że
prof. Wojciech P. prosił abym mu udostępnił wgląd w skarb sulechowski, gdyż ma
wiele monet w swoich zbiorach i o ile były by duplikaty to by je pozamieniał[?].
Uznałem za stosowne przestrzec Baśkę, aby żadną miarą nie zgadzała się na
udostępnienie zbiorów panu profesorowi. Jak później się okazało, Wojciech P.
poczynił nie odwracalne szkody w starodrukach i zabytkowych mapach. Ale o tym
pisze już Alfred Siatecki, .
Pewnego
dnia zatelefonowała do mnie, zawsze nam życzliwa, dyrektorka Wydziału Kultury
Barbara Fijałowska z informacją, że w instytucjach kultury należy
wygospodarować skromne pomieszczenie do pracownika zajmującego się grami
wojennymi i rozlokowaniem dzieł sztuki na wypadek konfliktu zbrojnego. Będzie
to oficer W.P. Po kilku dniach
poinformowała mnie, że będzie to prawdopodobnie oficer M.O. Muszę przyznać, że
byłem zaskoczony, kiedy tym oficerem okazał się Alek Merda. Rozkładał fikcyjne
mapy w moim gabinecie i gdy zjawiał się mój zastępca uzgadniał z nami trasy, oraz
miejsca ewakuacji a jego pytał o najważniejsze dzieła sztuki, które w pierwszym
rzędzie powinny być wywiezione. Potem wyjeżdżał do miejsc wytypowanych, a
naprawdę odwiedzał „Desy” począwszy od poznańskiej. Zyskał nie tylko
pomieszczenie, urządzone przez szefową Działu Sztuki, ale także sympatie
pracowników. Teraz sprawy nabrały wyjątkowego tępa. To nie był złodziej
indywidualny w rodzinie, ale wręcz zorganizowana grupa wzajemnie się
wspomagająca w okradaniu Muzeum. Teraz dopiero wyszło, że Kamili M. skradziono
ikony, złote zegarki a na dodatek, po rewizji, przekopano jej ogródek w Nowej
Soli, poszukując znakomitych dzieł sztuki, których była kustoszem.
Janusz
K. poruszał się swobodnie po gmachu w towarzystwie Adama P. pracownika S.B.
który oficjalnie był naszym politycznym nadzorcą. Nie wpisywali swoich wizyt do
Muzeum w godzinach popołudniowych, dozorców zobowiązywali do dyskrecji,
poszukując wrogich ulotek. Nie wspomina o tym Alfred Siateczki, publikując cykl
materiałów z procesu w „Nadodrzu”, dwutygodniku społeczno-kulturalnym, - „Co
wydarzyło się w Muzeum”.
Od
stycznia 1988. r do kwietnia, opisywał: - kradzież numizmatów, militarii, historycznych
map, zabytkowych ksiąg… Wspomniał o zaskoczeniu Edwarda Dąbrowskiego archeologa,
jak po latach odnalazł rzymską monetę, która zaginęła gdy Janusz K. pracował
jako laborant w Dziale Archeologicznym.
To,
co się wydarzyło w Muzeum, to temat absolutnie na kryminał społeczno
polityczny, ze stanem wojennym w tle. Właśnie ten czas sprzyjał złodziejowi i
jego przyjacielowi. Przyjacielowi w roli prowadzącego go opiekuna po meandrach
działalności służb operacyjnych. Alfred Siatecki rok wcześniej powiedział, że
ma gotowy kryminał, z trudnym zapleczem ideowo-politycznym. Gazeta Lubuska
zamieściła 14 września 1987.r, notatkę pod krzyczącym tytułem „Prokurator
oskarża…”. Janusz K. został tymczasowo zatrzymany od maja 1987. Teraz ruszyła
parada pomocników, przyjaciół, obiektywnych
znajomych. w sprawie niezawinionej krzywdy mojego zastępcy. Jak się okazało, od
samego początku prowadzona była gra zmierzająca do wyeliminowania go z kręgu
osób podejrzanych. Tylko dzięki uporowi Alka Merdy sprawa nie została
zamieciona pod dywan.
Bogdan
Rogoziński był kierowcą w Archiwum, w Wojewódzkim Domy Kultury, w Lubuskim
Towarzystwie Kultury, aż pewnego dnia pojawił się w drzwiach w mundurze
podoficera M.O.
z
wnioskiem aby sprawę wyciszyć. Kompetencja i doświadczenie Alka Merdy uratowały
mnie i nie pozwoliły na przejście do historii Muzeum Ziemi Lubuskiej, jako złodziejowi.
Bożenka
jest wstrząśnięta, ja jestem skamieniały.
-
„Teleekspres” powiadomił, że dyrektor Muzeum w Zielonej Górze
dopuścił się kradzieży i stanął przed sądem. Tekst został zilustrowany zabytkową
bronią, nie pochodzącą z naszego Muzeum
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz