piątek, 3 maja 2013

Wielce Szanowny Drogi Kochany Tomku


Dzisiaj otrzymałem twoje dzieło, z całą odpowiedzialnością używam tego określenia na książkę, która jest obrazem duchowego życiorysu człowieka kultury.
Tomku, oczywiście, że tylko do niej zajrzałem i natychmiast się zaczytałem. Aby jednak coś sensownego napisać trzeba być takim gigantem jak Ty. Twoje szerokie zainteresowania, właściwie, co ja piszę, Twoje życie realizowane pod takim szerokim niebem wymaga znacznie szerszego horyzontu aniżeli tego, czym ja mogę dysponować. Nie piszę tego w poczuciu fałszywej skromności a jedynie zdając sobie sprawę z mojej niewiedzy wśród tych rozległych obszarów, po których Ty się poruszasz. Muszę przyznać uczciwie, że najpierw pojawiło się zadziwienie nad rozległością tematyki a potem pytanie, kto byłby w stanie i jakim pojemnym esejem podjąć kompetentną próbę oceny pracy obejmującej Twój Tomku, wszechstronny talent. Zrozumienie rzeczy Twojego świata, opisanego w sposób nowatorski, zarówno pod względem formy, układu i treści, przekraczają możliwości percepcji prowincjonalnych czytelników. Co tutaj dużo mówić, trzeba naprawdę wielkiej wielokierunkowej i w dodatku specjalistycznej wiedzy. Nie wystarczą nawet najbardziej pilnie odsiedziane akademickie wykłady.
Tomku, jestem już starym człowiekiem, zawróciłem z drogi cmentarnej, nie stać mnie już na płaskie kłamstwa, tym bardziej, że życie nas wpisało we wspólny pod względem egzystencjalnym los. Mogę jedynie wyrazić podziw i podziękować Tobie za taki wspaniały przykład woli życia w twórczej pracy. Największym darem jest doznawanie piękna w świecie pełnym bólu i złego losu. Ty pokazałeś, że jest to dar, którym dysponujesz.

Teraz, co u mnie. Stan Bożenki toczy się według scenariusza zapisanego w podręcznikach medycyny. Na razie z tej choroby nie ma wyjścia. Jestem wszystkim w domu. Dramatyzm polega na tym, ze nadzór musi być stale modyfikowany. Nigdy nie wiadomo co Bożenka schowa, co aktualnie zje, o której zaśnie, kiedy wstanie, czy noc zamieni w dzień. Jestem jedynym człowiekiem, którego poznaje i któremu ufa. Na razie nie martwię się na zapas jak to długo potrwa. Teraz jest noc, mam więc czas dla siebie. Z wielką radością piszę ten list Tomeczku do Halinki i do Ciebie. Twoje koperty są nawet dziełkami graficznej sztuki, listonosze nawet się zachwycają. Tomku ja piszę na komputerze gdyż drętwieją mi po chemioterapii palce i po kilku zdaniach już nie mogę wyraźnie i to w sensie dosłownym, pisać. Cholernie mi się podoba, kiedy piszesz, że nowotwór nie ma u Ciebie żadnych szans. Boże Ty mój, gdybym ja mógł z taka wiarą to samo powiedzieć. Jedynie, czego jestem pewny i co odczuwam z wdzięcznością to przekonanie, że Bóg dał mi szansę abym mógł się opiekować Bożeną. Na razie nie potrzebuję żadnej pomocy i tak długo jak będę się czołgał tak długo będziemy razem.
Pozdrowienia dla Halinki, Do zobaczenia Tomeczku. Jeżdżę samochodem z Bożenką po zakupy. Ponieważ znacie nasz stan nie ma potrzeby się krępować. Może jeszcze pogadamy w Waszej posiadłości.     
                                   Serdecznie Was pozdrawiam

Kak pisać ruczkej czto nie rozwiłaj toporom


Pisałem dla siebie prawie zawsze. Robiłem to na studiach, poza wykładami, potem jako Wojewódzki Konserwator Zabytków, następnie jako sekretarz Lub.Towarzystwa Naukowego i wreszcie jako ważny urzędnik w Muzeum. Gdy miałem jakiś problem, albo ciekawy temat, to się w ten sposób uwalniałem z ciężaru. Przeliczyłem się jako dyrektor placówki sądząc, że mogą mi skoczyć. I skoczyli. Ogłosili stan wojenny. Były aresztowania, rewizja, a we mnie ogromny strach, że ponownie do pierdla, gdyby tylko te moje pamiętniki dorwali. Nie było żadnego świętego ze sfer politycznych, których bym nie opisał nie bacząc na wulgaryzmy. Mój przyjaciel Jasiu D. - połączyła nas choroba i wspólny pobyt w szpitalu, -  który miał wysokie stanowisko w organach ścigania, -  poradził, abym zniszczył swoje kroniki, gdyż ogólnie - tak powiedział - wiadomo, że piszesz w nich paszkwile.
Istotnie, tak było. W mojej nowo założonej Kronice na stronie tytułowej grubym mazakiem napisałem swoje credo. Ciemna plama przeszła na drugą stronę. Nie zwróciłem uwagi na te zapiski. Dopiero teras je z trudem odczytałem. Ten zapis zapewne pochodził sprzed stanu wojennego. Niestety, nie jest datowany.
- Zygmunt M. z KW PZPR: - Kania pije bez umiary. W nocy się dobijał do ambasadora ZSRR w Polsce. Skandal dyplomatyczny. Gen. Jaruzelski wykorzystuje sentyment Polaków do munduru. Nie należy ufać Generałowi, gdyż wyrzekł się linii partii. Socjalizm jest zagrożony.
- Alfons M. podpułkownik milicji: - Gierek jest zdrajcą narodu. Gdy był w Belgii został agentem USA. Celowo robił długi, aby uzależnić Polskę od Niemców i Amerykanów. Gen. Kiszczak zdradza codziennie linie partyjną. Jak milicja się napracuje, aby zamknąć jakiegoś wroga, to Kiszczak, mimo dowodów winy wypuszcza gon na wolność i milicja musi na nowo gromadzić dowody. Chodzi o paraliż służby bezpieczeństwa i milicji.
- Bolesław Z. podpułkownik SB: - Społeczeństwo Polskie jest zaszokowane i dotknięte stanowiskiem Papieża za wtrącanie się do spraw Polski. [to było do mnie skierowane z oczekiwaniem na reakcje. Udałem, że o wizycie od niego się dowiedziałem].
-Prof. Jan W: - Rozmawiałem z Adamem Łopatką i Stefanem Olszowskim. Idziemy w dobrym kierunku. Spokój jest potrzebny. Co trupom, np.20.tysiącom po wolności?

Tylko tyle się zachowało.
Do kurwy nędzy! Co teraz?  Strach jak sraczka. Niby człowiek zdrowy a wypróżniać się trzeba nieco intensywniej. Radzić się nie ma, komu. Donosicieli wokół, - tych kurwów jak mrówków, - cytując słowa oblatanego w temacie milicjanta. Zostałem sam z tymi albumami. Przeglądałem, wyrywałem całe strony, raz trzeźwy, raz pijany, ale to - ni chuja - gówno pomagało. Panika nadal. Te wpisy zachowane przypadkowo, to mały pikuś. Dalszych cytować nie mogę, gdyż źródło dokumentacyjne zostało zatopione.
Postanowiłem wszystko, przechować u przyjaciela. Był wówczas dyrektorem Muzeum w Międzyrzeczu. Zapakowałem cały wysiłek intelektualny, w liczbie trzech. Kronik, do bagażnika.
Od kochanej Baśki Fijałkowskiej, pani dyrektor Wydziału Kultury WRN, dostałem delegację, okryłem nieprawomyślne albumy urzędniczą makulaturą i dalej w drogę. Panika jednak narastała, ale w innym wymiarze, bo już mniej egoistycznym. Czy mam prawo narażać Staszka? Co on mi kurwa zawinił?
Przed mostem w Cigacicach podjąłem męską, nieskalaną wspólną odpowiedzialnością, decyzje. Zaparkowałem na wale przeciw powodziowym.  Bohatersko-tchórzliwie, obejrzałem teren aż po horyzont. Potem wziąłem z bagażnika wędkę, - zawsze była gotowa  - oraz trzy albumy i nieco luźnych zapisków, - że niby idę na ryby - i utopiłem je w Odrze. Potem chwilę posiedziałem i ruszyłem z powrotem. Powoli się uspakajałem, ale było mi smutno, no to kurwa znowu się spiłem. Nigdy, nikogo nie śmiałem obarczać swoim uzależnieniem, ale teraz był winien Komitet Centralny PZPR. Byłem jednak tak ostrożny, że tego nigdzie nie zapisałem. Nawet w sraczu, co było wówczas modne.
Gdy tylko wróciłem do pionu uzależnienie powróciło z nieprzemożoną siłą. Słaby jestem. Poległem. Ogłosiłem na pierwszej stronie nowego albumu credo do starego nałogu.
Nie napiszę prawdy w obraźliwej formie, ale będę pisał prawdę.
Tak! Tylko Prawdę. I nie wiem, dlaczego obok tego zapisu wyrysowałem kopulujące pieski. Chyba nadal byłem na gazie.                                         
Dzisiaj, to znaczy 17. kwietnia 2013.roku, leży na podłodze pięć kronik-pamiętników. Niektóre mają nawet bogate inicjały. Wszystkie zaś złocone, wytłoczone, napisy na okładkach Dziwny ich los. Żadna z tych złotych ksiąg, poza kilkoma stronami, nie została zapisana. Nie kupowałem tych albumów. To były dawne muzealne pamiętniki, które wykładano do wpisów gości odwiedzających Muzeum, gdzie zazwyczaj najwięcej wpisów pochodziło z wycieczek szkolnych. Gdy zostałem szefem tej placówki znalazłem je w stosie porzuconej makulatury.
Jako poznańska pyra, oszczędny do przesady, postanowiłem z nich skorzystać i oczywiście zachować te z zasady, pochwalne wpisy i pozytywne uwagi. Są to dokumenty aktywności Muzeum z minionych lat PRLu.  Każdy wpis był datowany, co podnosiło historyczną rangę zapisu, niezależną od jego wartości.

Kolejne moje dzienniki zawierały opis życia muzealnego, często w kontekście społecznym. Byłem, na początku daleko od polityki. Stale miałem przed oczyma zachłanny nurt Odry pochłaniający mój subiektywny osąd. W tych topielcach, najczęściej wulgarnie, plułem na durnych aktywistów politycznych, patriotów związanych finansowo ze służbami. Szczególnie zaś obkurwiałem donosicieli z potrzeby serca. Oraz, różnego rodzaju swołocz, nawet rodzaju żeńskiego…. Brutalnie i tchórzliwie, zawsze z nazwiskiem, gdyż zdarzało mi się zapominać, kogo opis dotyczył. Zamykałem w konspiracyjnych kronikach, świat, który mnie uwierał. Mimo, że go zatopiłem uwierał mnie w dalszym  ciągu. Z treści kronikarskich zapisków wynika, że byłem ostrożny, ale jak się okazało także do czasu.
Zapisywanie życia, było i jest obrazem trudnej do zniesienia egzystencji, - już mnie nikt nie wyleczy.

Oto wykaz:
1.    - Kronika - wym.35cm na 25 grub.5cm. Na okładce daty, 1981 – 1988  Obustronnie zapisane 302 karty.
2.    - Księga Pamiątkowa  - wym.40cm na 30 grub. 2cm z datami, 1988 – 1992 oraz 93. zapisanymi z obu stron wydarzeniami.
3.    - Złota Księga - wym.34cm na 24 grub. 2cm. Datowana, 1992 – 1997, kart 116 obustronnych.
4.    - Złota Księga - wym.34cm na 24 grub1,5cm. Tutaj czas- okres zapisów został zaburzony. W roku mojego odejścia na emeryturę, przyszły dyrektor niespodziewanie awansował a ja pozostałem, decyzją Wojewody, nadal dyrektorem, potem jeszcze jakiś czas, ze Stanisławem Kowalskim na pól etatu. Złota Księga zawiera zapisy wydarzeń od roku 1999. ale coraz częściej wspominam o czasach odleglejszych. Zaopatrzyłem także te zapisy w artykuły prasowe oraz dokumentację innego asortymentu. Zapisałem 58 kart
5.    - Księga Pamiątkowa - wym.33,5 cm na 23,5 grub.1,5cm Na 71. obustronnych notatkach wspominam przeszłość, rekonstruuje swoje poglądy, wyrażam opinie, przedstawiam siebie jako dobrego człowieka. O ile opisuję jakieś konflikty, staram się je dokumentować. Kontrowersje wynikały raczej ze względów charakterologicznych, braku wiedzy albo ze zwyczajnej głupoty. Na okładce daty: 
- 2000 - 2011

Ostatni zapis w piątej Kronice z dnia 21.04. 2011.
- Z Klemem piłem, umarł
- Z Bogdanem Kresem piłem, umarł
- Z Joachimem Benyskiewiczem, piłem, umarł
- Z Heńkiem Ankiewiczem, piłem, umarł

Od czasu, gdy na schodach zaczaiła się na Klema śmierć, aż po czasy Henia, minęło dwadzieścia pięć lat. Wspomniałem tylko intencjonalnych, intensywnych moich przyjaciół.

I co tutaj dodać? A może za mało piłem?
     

Skandal - Co wydarzyło się w Muzeum


Od kilku lat chciałem napisać o swojej największej porażce zawodowej. O ile opowiem o tym będzie mi lżej, będę mniej wściekły, rozżalony, uwolnię się od tego wspomnienia, które mnie dopada i odbiera poczucie satysfakcji z pracy zawodowej. Wiem z doświadczenia, że traumę pozbawiam niszczącej siły przez jej opisanie. Jestem uzależniony od pisania pamiętników. Całe moje zawodowe życie jest wypełnione, naznaczone zapisami i dobrymi
i dosyć często tymi, których chciałbym ze swojej świadomości się pozbyć. Treść tego przykrego wspomnienia dotyczy mojej naiwności oraz przebiegłości złodzieja w Muzeum, który okazał się moim zastępcą. Ten opis jest także moim odwetem. Teraz jest on stępiony przez czas, ale był okres, gdy z bezsilności byłem skłonny do przerażającego, samowolnego wymierzenia sprawiedliwości. Wiele osób pomagało złodziejowi, powodując moją bezradność, ale do czasu! To nie był rabuś małego formatu! Stanowisko, a nade wszystko czas mu sprzyjał. Wydarzenie w Muzeum wymaga pióra zdolnego pisarza od kryminałów zdolnego uporządkować, bogate pomieszanie materii przestępczej, oraz ukazać osoby z elity zielonogórskiej zamieszanych w ten proceder. Czuje się osobiście skrzywdzony. Jestem zdeterminowany mimo braku kompetencji i talentu, o tym napisać. Muszę jeszcze zasięgnąć opinii prawnika jak daleko w sprawach personalnych, po tylu latach, mogę otwarcie napiętnować po imieniu i nazwisku uczestników i wspólników złodziejstwa.   

Zaczęło się dosyć niezwykle. Mój magistrant, z Wyższej Szkoły Pedagogiczne, celnik z Gubina, przyniósł do biura XIX wieczny cynowy kubek.. Z informacji wynikało, że turysta z Niemiec był w jego posiadaniu. Kupił go od nieznajomego w Zielonej Górze. Gdy się dowiedział, że służba celna ma obowiązek zapytać Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, czy może uzyskać zezwolenie na wywóz tego zabytku, oraz że może poczekać na przyjazd konserwatora, to Niemiec poprosił, aby cynowe naczynie pozostało na granicy aż do wyjaśnienia sprawy. W ten sposób kubek trafił do Muzeum. Był naszą własnością. Z moim zastępcą Januszem K. sprawdziliśmy w Dziale Winiarskim ponad wszelką wątpliwość, że pochodził z naszych zbiorów. Miał założoną kartę inwentaryzacyjną z opisem i fotografią. Odczytano także zatarte litery MZG i numer zapisu w księdze obejmującej zapasy magazynowe. Najbardziej zatroskany był mój zastępca i oświadczył gotowość wyjaśnienia tej sprawy. Po jakimś czasie przedstawił listę byłych pracowników Muzeum z całą gamą podejrzeń. Sprawa się wlokła dosyć długo. Mój zasadniczy błąd. Nie zgłosiłem sprawy, jako kradzieży do Prokuratury ani na policję. Jedyny plus, że pamiętałem.
Postanowiłem zarządzić inwentaryzację zbiorów. Komisje ustalał zastępca. Jest regułą, ze w komisji muszą brać udział pracownicy z innych działów. Jednak zbyt długo trwało ustalanie i powołanie zespołu. Ustaliłem sam zestaw personalny i przystąpiliśmy do spisu z natury. Efekt był przerażający. Nie sposób było ustalić braków gdyż podczas pracy komisji zaginęły kartoteki z poprzednich lat, a nawet spis historycznych map, który był w Dziale Sztuki Dawnej tuż przed inwentaryzacją.
Gdy mieszkałem przy ulicy Fabrycznej, zapoznałem się z moim sąsiadem, prokuratorem Witoldem Bryndą, któremu przedstawiłem sprawę jeszcze w trakcie prac inwentaryzacyjnych. Potraktował wydarzenie poważnie i zapoznał mnie z Naczelnikiem Wydziału Kryminalnego. Podpułkownik Alek Merda wysłuchał z uwagą mojej relacji, zalecił absolutną dyskrecję i umówiliśmy się na kolejne spotkanie, ze spisem wszystkich pracowników, oraz tych, którzy przestali pracować w ostatnich pięciu latach. Spis pracowników miałem zrobić także samodzielnie nie informując nikogo w Muzeum. Na kolejnym spotkaniu poinformował mnie, że wkrótce się spotkamy, gdyż jest w przededniu pójścia na emeryturę. Najtrudniejsze do ujawnienia są kradzieże w rodzinie. Tutaj mamy do czynienia z takim wydarzeniem. Zalecił wzmożenie nadzoru i zaproponował zatrudnienie emeryta z pionu dochodzeniowego jako konserwatora w dziale technicznym Po paru dniach pismo o zatrudnienie złożył Jan Sudolski, który nie dostał nawet biurka do pracy. Jako konserwator doglądał wszystkiego, od piwnic po dach. Po kilku dniach złożyła podanie o zwolnienie z pracy sekretarka, gdyż dostała propozycję z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, ze znacznie wyższą pensją. Główny sekretariat mieścił się przy gabinecie zastępcy. Przez kilka dni Janusz K. sam odbierał telefony, przyjmował pocztę
i wysyłał korespondencję. Na zatrudnienie jego kandydatów nie wyrażałem zgody. Panie salowe poinformowały zastępcę dyrektora, że jakaś pani, która interesuje się sztuką i muzealnictwem, jest emerytką i poszukuje pracy. W konsekwencji do pracy w sekretariacie została zatrudniona elegancka pani kapitan, Irena K. wbrew stanowisku Janusza K. Franciszek Marecki z Janem Sudolskim zakładali nowe zamki, elektryczne dzwonki alarmujące otwieranie drzwi pomiędzy częścią biurowa a ekspozycją i magazynami. Wszystko uzgadniali z zastępcą dyrektora, Januszem K. W portierni zamontowali zamkniętą oszkloną szafkę, z zapasowymi kluczami do wszystkich pomieszczeń. Zgłosiłem do prokuratury braki zabytków, ale wymagano dokładnego opisu przedmiotów, z czym mieliśmy trudności. Nagle pojawiały się uznane za zaginione, które się odnajdywały, aby ponownie się zdematerializować. W Sulechowie, w roku 1983. odnaleziono skarb monet. Pojechała po nie kierowniczka Działu Numizmatycznego Barbara Żyża  Przejęła  613 numizmatów i w obecności milicjanta zapakowała do 10. kopert. Potem udała się do jubilera, aby określił wartość kruszcu. Przygotowywała się do ich opracowania, gdy zauważyła, ze brakuje około 30.monet. Zabrakło z tych kopert gdzie było ich więcej. Sprawę zaboru zgłosiliśmy milicji. Wtedy kilka się odnalazło a następnie ponownie kilka z nich zaginęło. Barbara Żyża spłakana przyszła do mnie: - Jak pan dyrektor chce mnie zwolnić, to proszę o normalną drogę służbową. Tylko życzliwości zastępcy  zawdzięczam ukryte intencję pana dyrektora. Myślałem, że to wręcz niemożliwe, aby wymyślić taką strategie. Uznałem tę metodę za nikczemność zawodową i wyrafinowany mobing psychiczny. Baśka się uspokoiła. Trafiały do niej moje argumenty.
Janusz K. na dramatyczne zmartwienia Baśki związane z huśtawką monet, oświadczył, że pani Żyża jest wariatką i może dostarczyć dowodów na jej paranoję. Nie należy jej łez brać poważnie.
Sprawa monet wzbudzała ciekawość numizmatyków. Mój szwagier poinformował mnie, że prof. Wojciech P. prosił abym mu udostępnił wgląd w skarb sulechowski, gdyż ma wiele monet w swoich zbiorach i o ile były by duplikaty to by je pozamieniał[?]. Uznałem za stosowne przestrzec Baśkę, aby żadną miarą nie zgadzała się na udostępnienie zbiorów panu profesorowi. Jak później się okazało, Wojciech P. poczynił nie odwracalne szkody w starodrukach i zabytkowych mapach. Ale o tym pisze już Alfred Siatecki, .

Pewnego dnia zatelefonowała do mnie, zawsze nam życzliwa, dyrektorka Wydziału Kultury Barbara Fijałowska z informacją, że w instytucjach kultury należy wygospodarować skromne pomieszczenie do pracownika zajmującego się grami wojennymi i rozlokowaniem dzieł sztuki na wypadek konfliktu zbrojnego. Będzie to oficer W.P.  Po kilku dniach poinformowała mnie, że będzie to prawdopodobnie oficer M.O. Muszę przyznać, że byłem zaskoczony, kiedy tym oficerem okazał się Alek Merda. Rozkładał fikcyjne mapy w moim gabinecie i gdy zjawiał się mój zastępca uzgadniał z nami trasy, oraz miejsca ewakuacji a jego pytał o najważniejsze dzieła sztuki, które w pierwszym rzędzie powinny być wywiezione. Potem wyjeżdżał do miejsc wytypowanych, a naprawdę odwiedzał „Desy” począwszy od poznańskiej. Zyskał nie tylko pomieszczenie, urządzone przez szefową Działu Sztuki, ale także sympatie pracowników. Teraz sprawy nabrały wyjątkowego tępa. To nie był złodziej indywidualny w rodzinie, ale wręcz zorganizowana grupa wzajemnie się wspomagająca w okradaniu Muzeum. Teraz dopiero wyszło, że Kamili M. skradziono ikony, złote zegarki a na dodatek, po rewizji, przekopano jej ogródek w Nowej Soli, poszukując znakomitych dzieł sztuki, których była kustoszem.
Janusz K. poruszał się swobodnie po gmachu w towarzystwie Adama P. pracownika S.B. który oficjalnie był naszym politycznym nadzorcą. Nie wpisywali swoich wizyt do Muzeum w godzinach popołudniowych, dozorców zobowiązywali do dyskrecji, poszukując wrogich ulotek. Nie wspomina o tym Alfred Siateczki, publikując cykl materiałów z procesu w „Nadodrzu”, dwutygodniku społeczno-kulturalnym,  -  „Co wydarzyło się w Muzeum”.
Od stycznia 1988. r do kwietnia, opisywał: -  kradzież numizmatów, militarii, historycznych map, zabytkowych ksiąg… Wspomniał o zaskoczeniu Edwarda Dąbrowskiego archeologa, jak po latach odnalazł rzymską monetę, która zaginęła gdy Janusz K. pracował jako laborant w Dziale Archeologicznym.
To, co się wydarzyło w Muzeum, to temat absolutnie na kryminał społeczno polityczny, ze stanem wojennym w tle. Właśnie ten czas sprzyjał złodziejowi i jego przyjacielowi. Przyjacielowi w roli prowadzącego go opiekuna po meandrach działalności służb operacyjnych. Alfred Siatecki rok wcześniej powiedział, że ma gotowy kryminał, z trudnym zapleczem ideowo-politycznym. Gazeta Lubuska zamieściła 14 września 1987.r, notatkę pod krzyczącym tytułem „Prokurator oskarża…”. Janusz K. został tymczasowo zatrzymany od maja 1987. Teraz ruszyła parada pomocników,  przyjaciół, obiektywnych znajomych. w sprawie niezawinionej krzywdy mojego zastępcy. Jak się okazało, od samego początku prowadzona była gra zmierzająca do wyeliminowania go z kręgu osób podejrzanych. Tylko dzięki uporowi Alka Merdy sprawa nie została zamieciona pod dywan.
Bogdan Rogoziński był kierowcą w Archiwum, w Wojewódzkim Domy Kultury, w Lubuskim Towarzystwie Kultury, aż pewnego dnia pojawił się w drzwiach w mundurze podoficera M.O.
z wnioskiem aby sprawę wyciszyć. Kompetencja i doświadczenie Alka Merdy uratowały mnie i nie pozwoliły na przejście do historii Muzeum Ziemi Lubuskiej, jako złodziejowi.

Bożenka jest wstrząśnięta, ja jestem skamieniały.
- „Teleekspres”  powiadomił, że dyrektor Muzeum w Zielonej Górze dopuścił się kradzieży i stanął przed sądem. Tekst został zilustrowany zabytkową bronią, nie pochodzącą z naszego Muzeum

Do Prezydenta Gorbaczowa

Do Prezydenta Gorbaczowa
z okazji jego przyjazdu do Polski w lipcu 1988.

Socjalizm to nie jest kura, której na pieńku gniewu obcina się głowę.
Komunizm to nie tłusty karp, którego wielki łep Komitetu Centralnego można przeznaczyć na zupę, zaprawioną krwią wyprowadzonego czerwonego sztandaru.
Pan Prezydent jest komunistą uznanym i komunizmu Pan nie zdradzi.
Socjalizm Pana wykolebał i sutą sutką wykarmił.
Pan ma obowiązki. Pan ma wiarę głęboką w szczęśliwą przyszłość.
Ma Pan odwagę, Już się rozpędzili, już do Pana komuniści biegną
zabukowani w dobre wzorce.
Andrej Woznieseńskij określił jako wściekłe psy tych, których unicztożyc trzeba. Dzierżyńskie, Piecki, Gotwaldy dali przykład,
Kto jest patriotą i co jest ojczyzną prawdziwą.
Nasz pisarz Andrzejewski marksizm, do bożej godności wyniósł, do narodzin Chrystusa przyrównał.
Nina Andrejewna o godność komunisty walczy. Jest, o co? Tak, jest!
Tiepłow uczony psycholog radziecki nadludźmi swoich ziomków uczynił. Stalin pracę ponad życie wyniósł. Gorki obdarzył humanizmem europejskim, z Łagrów przykład wychowawczy wywiódł. Człowiek to brzmi dumnie, wykrzyczał zapewne nie ze strachu.
Wschodnia Europa do świata wolnego swój wkład wniosła.
Albania szerokie otwarcie na świat, Rumunia najniższą śmiertelność niemowląt wzorcem uczyniła. Tymi darami obciążeni do Pana się zbliżają, także inne juczne stada.
Bułgar Żiwkow i Beria pokazali jak bez seksu się obywać, Honecker
z czujności drogę do awansu wymościł, Gomółka realizował z nad ludzką gorliwością prawo do godności robotniczej, a w 70-tym, jak  wiecznie żywy Lenin tych z Kronsztadu, tak tych ze stoczni potraktował. On właśnie z Breżniewem o wolność w Czechosłowacji się zatroszczył. Czesi w pas się komunie kłaniają.
Komunizm ślady po wsze czasy w uszczęśliwionej części Europy pozostawił.
Od francuskich lewych intelektualistów nauki pobierali i przykładny raj poczęli budować Czerwoni Khmerowie.
Nie pozostałeś sam. Komuniści całego świata dosiedli ogierów Apokalipsy i z pomocą spieszą. Komuniści z Polski oddają Tobie zmysł zgodnej partyjnej współpracy z wiecznym dobrobytem przyszłych pokoleń. Komuniści Czescy niosą odwagę a Węgierscy wierność i niesprzedajność w chwili zagrożenia, poczucie humoru i lekkość niosą towarzysze niemieccy, z uczciwością podążają z Rumunii, ze zdolnościami poliglotów towarzysze z Węgier.

Nie jesteś doprawdy sam. Podają Tobie serdeczne uściski dłoni, wzmacniając Twój autorytet przyjaźni komuniści tej części Europy, którą Twój kraj swoim piętnem szczęśliwie naznaczył. Polscy, pierwsi u Twoich stóp złożą dziewiczą wolność swego kraju. Pragną jak Żiwkow, być w łaskach Lenina i Stalina po śmierci swojej i swoich nauczycieli-pedagogów. Komuniści polscy są marzycielscy i sentymentalni. Romantyzm rewolucyjny wykładali w procesach politycznych. Długo po śmierci znakomitego językoznawcy, posługując się kwiecistym językiem jego prokuratorów.
Chwała im pośmiertna. Na nich można liczyć. Obca im jest schizma Lutrów i Kalwinów, oraz echo ich wrażych wątpliwości, oraz rozbijackich odchyleń.
Pamiętaj! Wspomogą Ciebie czujnym szaleństwem. Rozprawili się z tymi, którzy wasze łagry przetrwali. Komunizm realizują z fatalnym czarem. Postać mają skromnych urzędników a gdy przemawiają twarze natchnionych ewangelistów. To są ojcowie komunistycznego raju. Na Boga mogą się powołać i pakt z szatanem zawrzeć. Miłość do Związku Radzieckiego można im jedynie s sercem wyrwać. Kurwy z prywatnymi warsztatami, rodzącymi z godziny na godzinę kapitalizm, przytroczą do Twojego ideowego rydwanu. Wytropią spekulantów i dolarowych gości. - To tłuste wszy, - ogłoszą. Ciebie zaś jak Lenina przed syfilisem ustrzegą.
Narodowi patrioci to wyrafinowani i wykształceni zbrodniarze. Nie znajdziesz lepszych sukinsynów. Zmieszają krew Żydów, Cyganów i Słowian, dyskretnie zbełczą ironią, kłamstwem i dowcipem. Przy współpracy tubylców, na łep amerykańskich imperialistów wyleją. Zakłopoczą i onieśmielą Twoich wrogów. Flotą Ciebie wspomogą lewacy ze Słowacji i Czesi, jedni z krzykiem przybiegną inni milczkiem podejdą. Wrota wszystkich mórz otworzą, aby do portów mogły wpłynąć okręty twoich myśli, lotniskowce inicjatyw i torpedowce realizowanych planów. W głębinach nieujawnione tajemnice zakute w stalowych pancerzach ukryli. Przed Tobą je rozkują.
Tak przynajmniej starają się Pana Prezydenta przekonywać:
- Zapewniamy Was Towarzyszu, że nasz nacjonalizm zamienimy na Eurokomunizm. Pretensje do świata zarzucimy wtedy, gdy szczodrymi ramionami obejmiemy ludzkość. Na razie ofiarujemy Wam zdolną do wszystkiego aktywistkę partyjną, składany w portfelu karabin maszynowy, taksometr reagujący na opilstwo, słownik wyrazów obcych z północnych i zachodnich terenów Twojej ojczyzny. Krainy okalanej pasmem lodu na północy, oraz rozległe zielone obszary na południu. Dla komunizmu wszystko, co najlepsze. Wzmogą antysemityzm, podniosą procent w winie, zaostrzą smak każdej potrawy, obdarzą świat nikłym procentem samobójców, partyjną służalczością i prowokacją będą Ciebie wspierać. Całunem kiru okryją Twoich wrogów od stóp do głowy. Kochać Ciebie będą jak Pawka Morozow swoich rodziców. Do Twoich dłoni tulą twarz komuniści niemieccy. Oni w Twojej ojczyźnie pozostawili obmarzłe uszy i nosy. Oni teraz lepiej słyszą, węch na wroga im się wyostrzył. Daj im wolną rękę a przez dwadzieścia lat odmienią technologie zabijania.  Z cmentarzy uczynią wesołe miasteczka. W Oświęcimiu zainstalują Dom Spokojnej Starości. Trabanta zamienią w mercedesa, Szwejka we wzorowego żołnierza, z prostytutki zrobią dziewicę, z kolejarza lotnika, z prezerwatywy największy balon świata. Wybudują szpitale dla wariatów, obdarzą szacunkiem opozycję. Wszystko zrobią dla Ciebie towarzyszu Prezydencie. Pozłocą kopuły cerkwi, zakonserwują ikony, wyprostują kraty więzienne a cyrylice zamienią w łagodny śródziemnomorski bat, do batożenia. Starczy zawsze życia na genialne egzystencjalne plany. Jeden mundur, jednolita myśl i jeden zaciśnięty kułak. Abyś mógł skrzydlate myśli zrealizować do dyspozycji i zarządzania kudłaty Fidel odda Tobie w pacht i zarządzanie bogactwo Kuby.
Każde dziecko pionierem i komsomolcem, każdy dorosły Czapajewem, każdy emeryt darczyńcom dla bezprizornych wnuków. Człowiek trwa krótko, idea jest wieczna. Nie żałują komuniści życia. Między tym, co głoszą, a tym, co przynoszą, jest miejsce dla śmierci. Życie - jako takie - zamieniają na lepsze, te gorsze do piachu. Panie Prezydencie, komuniści do Ciebie bieżą. Kadzidło przynoszą.
Panie Prezydencie!
Oznajmią, że wykryli wroga wśród Żydów, masonów i cyklistów. Oni mądrzy, skuteczni i wierni.

Wielce Szanowny Panie Prezydencie. Ja nie jestem komunistą. Nie przynoszę żadnego żaru ideowego. Jestem biedakiem w zamożnym kraju. Taki komunistyczny oksymoron.
Ten list-balladę do Pana piszę w Zielonej Górze, bez poczucia lewicowego aktywizmu. Pragnę tylko jednego. Aby się Panu nie udało powrócić do dawnego stylu, tym bardziej, że broni Pan, jako komunista, Rosję imperialną przed stagnacją i rozpadem. To Pana zdanie, - „Socjalizm ma być budowany naukowo”. - Jaki socjalizm?
- „Taki aby go ludzie zaakceptowali”, - od siebie dodaje - najlepiej bez tego drygu szczerych komunistów, bez ich smykałki i zacięcia.
                                     
Pozostaję z szacunkiem
  Jan Muszyński


Humor i dydaktyka w niespodziewanej poincie

Anegdoty środowiskowe

Takiego skrybę grafomana, jakim jestem, co bez wstydu przyznaję, mobilizuje do zapisu każde wydarzenie, „warte ocalenia od zapomnienia”. W tym przypadku chciałbym zapisać trójgłos w jednej sprawie. Mamy otóż środowisko kulturalne, które potrafi wykreować z banalnego wydarzenia anegdotę. A tam gdzie się ona rodzi doprawiona dowcipem , to znaczy, że mamy do czynienia z kulturą wysoką:  - jak  porośnięta wiosenną trawą góra zielona.

Bywali w naszym mieście, Zielonej Górze giganci literatury, Iwaszkiewicz, Andrzejewski, Broniewski oraz nieco mniejsi, ale także wielcy, do których należał Sztaudynger. W Peerelu postać nie tyle wybitna, ile cholernie popularna. W dobrym tonie było znać fraszki a w jeszcze lepszym, kilka tych nieco frywolnych i zabawiać lekko zaprawione, mieszane, duchowo bogate towarzystwo.
Gdy zaszczycił nasze miasto, Wydział Propagandy KW PZPR delegował mnie, Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, - zresztą nie tylko w tym przypadku, - abym obwoził znane w kraju znakomitości po zabytkach naszego województwa. Instruktorzy partyjni podkreślali moje służbowe stanowisko, aby goście nie sądzili, że cicerone to pracownik fizyczny z Pegeeru.  Poznałem wówczas prominentnych polityków, artystów a wśród poetów nawet miałem zaszczyt dowieść do Gorzowa w stanie nie wskazującym autora
- Ulicy Miłej i Słowa o Stalinie. Niestety, nie udało się w Sulechowie, ale w Świebodzinie pisuardessa, dokonała zakupu w barze, czujnie przeze mnie obserwowanym w czasie, - jak sadziłem, - że Poeta zmaga się z czynnością fizjologiczną.   

Sztaudyngera wraz z małżonką wiozłem do Międzyrzecza. W Gościkowie-Paradyżu, po świątyni oprowadzał dostojnych pielgrzymów osobiście Rektor seminarium.. Przed jednym z małych konterfektów usłyszałem, gdy oddalając się zdążył poinformować:
- To jest portret powstańca.
Prawie natychmiast cichy szept: - Ja podczas tańca mam coś z powstańca.

Po przyjeździe do Zielonej Góry w godzinach popołudniowych dostaliśmy obiad w Klubie Dziennikarza [Pod Kaczką], ale nie w głównej sali tylko w bocznym aneksie. Miałem obowiązek dotrwać przy gościach, dotrzymać towarzystwa w mieście i odprowadzić do hotelu Wszystko było zaplanowane i zatwierdzone.
Przed obiadem, - wytworniej, - przed konsumpcją, zapragnąłem   zniwelować subiektywne, ale uzasadnione, samopoczucie nie dorastania do poziomu intelektualnego moich gości. Po namyśle postanowiłem życzyć skromnie staropolskim zwyczajem, -  bon appetit.-  W odpowiedzi na ten bonmot pojawił się łaciaty kot. Wyprężony, jak czołgowa antena, ogon zaciekawił nas. Kot wolno, dostojnie przemaszerował po sali i udał się pod drzwi naprzeciwko naszego jeszcze nie rozpoczętego obiadowania. Najpierw błagalnie, potem arogancko spoglądał w naszym kierunku i począł drzeć mordę. Pan Jan wstał od stołu podszedł pod drzwi uchylił je a kot szybko wśliznął się do środka.
Pierwsza odsłona spektaklu nastąpiła:
- Drzwi się otworzyły, pojawił się z zagniewaną twarzą Tadeusz Jasiński, potem rozjaśnił oblicze, skłonił się: -  kolega literat, delikatnie składając w ofierze kota. Ten bezczelnie miauknął domagają się powtórzenia uprzedniego gestu. I tak się stało.


Teraz akt drugi.
W drzwiach pojawił się kierowca Gazety Lubuskiej, towarzysz Kolanko:
- co, tego, no jest poważne zebranie partyjne, to jest niepoważne, jest towarzysz sekretarz, to jest, on się spienił ten tego, dwa razy był, aż mnie rozjuszył, ten tego, partyjna sprawa, ludzie nie są głupie żeby im, tego kota. Jeszcze wam mówię, ten tego.

Groźnie i złowieszczo na nas popatrzył!
Nie postawił kota delikatnie, jak członek ZLP, - Dymy wyższe nad dęby - Tadeusz Jasiński, tylko rzucił nim na podłogę, a kotek szybko dał nogę. Zapanowała cisza. Prawie natychmiast Jan Sztaudynger oznajmił swoje przyzwyczajenie.  
-  Tam gdzie hołota ja zawsze wpuszczam kota.

Janusz Koniusz w swojej poetyckiej prozie,  - Kamień z serca, napisał, że był przy tym, a fraszka brzmiała,  - Pojąłem w lot, że do partii wstąpić chce kot.

Dyrektor Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Grzegorz Chmielewski oświadczył, że żona i córka mogą potwierdzić, że cała sprawa się odbyła w jego książnicy. Fraszki nie pamięta, brzmiała jednak inaczej.  Jest zdegustowany brakiem prawdy w relacji. Koniusza przy tym nie było a to, co on pisze, to nie jest literatura faktu.
Na to zabrał głos Henryk Ankiewicz. Ceniony u nas dziennikarz i autor kilku pozycji reportażowo-literackich. - Przechadzki zielonogórskie - oraz liczne miłosierdzia dla artystów plastyków.

Literatura to literatura, a czy faktu czy nie faktu, to niech się tym zajmują doktorzy czy docenci. To jest wymyślone dla studentów. Jednym słowem, - tłumaczył dla inaczej rozwiniętych umysłowo,
- dobra literatura to zarówno Truman Capowe ze swoją – Zimną krwią, jak i Koniusz ze swoim – Kamieniem z serca.
Przy tej okazji zawsze pojawiało się moje nazwisko. Jakobym miał jeszcze inną wersję. Zawsze dostojnie odpowiadałem, że mam to w dupie i nie myślę anegdot i mitów, które są solą każdego środowiska, prostować. Nasze środowisko dopiero wychodzi z jajka, pękła już twarda skorupa jednolitego, zapóźnionego pierońsko, prawie pod każdym względem, importowanego kotła etnicznego. Związek Literatów Polskich powinien mieć oddział w Zielonej Górze, i wtedy sytuacja może się zmienić. Brak jest jednego członka, aby powstała wymagana ilość. Według autora kilku tomików Henryka Szylkina, ktoś im obumarł i brakuje tego nieboszczyka. Teraz jest ich o tego jednego za mało, a koledzy bardzo pragną mieć swój Oddział Związku Literatów Polskich w Z.G.  Prezesem jest literat Zbigniew Ryndak.Autor także zbioru felietonów, - Karawana idzie dalej.
Trudno powiedzieć, że popiera pogląd, nadzieję,
- że będą pisać lepiej, gdy będzie w Zielonej Górze, Oddział Zlepu?