To
były ostatnie dni czerwca 1956 roku. Przyjechałem do obcego mi miasta w latach
pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Pół wieku minęło mojego pobytu w środowisku,
które teraz traktuję jako moją ojczyznę. Czułem ogromny niepokój, gdy po
wydarzeniach Poznańskiego Czerwca, właśnie tutaj próbowałem zapomnieć o
strachu, który zrodził się po poznańskich wydarzeniach. Mój pobyt w czerwcu w
Poznaniu był uzasadniony, gdyż w tym miesiącu broniłem pracę magisterską
napisaną na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Ale to nie tłumaczyło mojego udziału ze
zrewoltowanym tłumem demolującym wnętrze Komitetu Wojewódzkiej Polskiej
Zjednoczonej Partii Robotniczej a następnie marszu na ulicę Młyńską pod
więzienie oraz pod siedzibę Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Kochanowskiego,
gdzie w strzelaninie zabito Romka Strzałkowskiego.
Z
takim bagażem niepokoju nie byłem w stanie myśleć pozytywnie o Zielonej Górze,
gdy wysiadłem z pociągu na dworcu kolejowym, wzniesionego na przełomie XIX na
XX wiek, Ale zwyciężyła pasja historyka sztuki. Prosta, prowincjonalna dwukondygnacyjna
z klinkierowej czerwonej cegły budowla na rzucie prostokąta. Narożne ryzality,
kryte dwuspadowym dachem, lekko wysunięte przed siedmioosiową cześć środkową,
przekrytą dachem pulpitowym. Okna dolnej kondygnacji sklepione półkoliście różniły
się od okien zamkniętych łukiem na drugiej kondygnacji. Nad oknami gzyms i
nagły obrzydliwy szok: - Na tej ceglanej półce, tuż pod dachem, szczury, duże
tłuste przewalające się szczury.
Przed
dworcem przewrócony kamień z obwieszczeniem, o ile dobrze pamiętam: - W
zielonej Górze w dniu pierwszego maja 1953 roku zlikwidowano analfabetyzm.
Koślawymi
chodnikami doszedłem do ulicy eleganckich eklektycznych kamieniczek, z aneksami
zieleni ogrodzonymi żeliwnymi płotkami. Patronował tej zielonej, małomiasteczkowej
Arkadii, Generalissimus Józef Stalin. Marszałek utracił piękno tej ulicy
obsadzonej bajkowymi magnoliami w listopadzie 1956. Mimo całego wdzięku,
Zielona Góra nie była miejscem mojego, tak mi się wtedy wydawało, świadomie
kreowanego losu, wybranego na całe życie. Tutaj jest grób brata mojej mamy,
Janka Kinala, który wracając z Niemiec, z robót przymusowych osiedlił się w
mieście jako wykwalifikowany ogrodnik już w roku1945. Zginął śmiercią tragiczną
w kilka lat później w niewyjaśnionych okolicznościach. Przez wiele lat w
rodzinie była mowa o konieczności przeniesienia z obcej ziemi, jego szczątków
do Poznania.
Zastanawiałem
się, co ostatecznie zadecydowało, że pozostałem tutaj, mimo, że wykupiłem sobie
miejsce na cmentarzu w moim rodzinnym Gnieźnie?. Tam był grób mojego ojca i
mojej siostry. Opłaciłem miejsce dla siebie do roku 2015. zakładając słusznie,
że to czas z absolutną nadwyżką. Ale moja siostra, u której była nasza mama
otoczona trójką wnucząt, pochowała babcię, co wydawało się zupełnie naturalne,
w tym mieście. Mało tego. Zgodziłem się z jej mądrą decyzją, aby także
przenieść do wspólnego grobu ojca i siostrę. Długo nie mogłem się pogodzić z tą
myślą, ale powoli dorosłem do funkcji kustosza grobów rodzinnych w Zielonej
Górze.
I
jeszcze jedno dla mnie odkrycie. Moi pradziadkowie, dziadkowie i rodzice
urodzili się na Ziemi Babimojskiej. Pogranicze stało się moja genetyczną
ojczyzną. Tak, to zapewne ważna psychologicznie prawda. Coraz częściej jednak
zdaję sobie sprawę, że istotne znaczenie w ukształtowaniu mojego życiorysu
zawodowego mieli przełożeni i przyjaciele, których spotkałem w mieście, w które
powoli wrastałem.
Wydział Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady
Narodowej mieścił się w resursie wzniesionej na Placu Słowiańskim w roku 1829.
W najbardziej okazałym budynku dawnego Gimnazjum z 1853.roku miała teraz
siedzibę wojewódzka administracja, a w budynku z połowy XIX. wieku mieścił się
Sąd Powiatowy. Niemcy pobudowali na tym terenie, uzyskanym po likwidacji
cmentarza, jeszcze dwie szkoły podstawowe. Wojna pozostawiła ślad w postaci
betonowego schronu zlokalizowanego w centrum placu, z zasypanym wejściem.
Natomiast po szachulcowym kościółku pogrzebowym, pozostało jedynie wspomnienie,
że istniał jeszcze na początku XIX. wieku i że nazywany był polskim.
Komórka
konserwatorska mieściła się w jednym pokoju, na drugim piętrze. Wojewódzkim
Konserwatorem Zabytków był Klemens [Klem] Felchnerowski, absolwent Wydziału
Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Miał dwa dyplomy,
artysty malarza oraz magistra zabytkoznastwa i konserwatorstwa. Był także
technikiem budowlanym. Na drzwiach oznajmił swoje wykształcenie: - Klem
Felchnerowski, artysta malarz, historyk sztuki, konserwator, technik budowlany.
Kiedy się już dosyć spoufaliłem powiedziałem: - Szefie w Toruniu nie było
historii sztuki – i usłyszałem, - to prawda, ale władza wojewódzka z
duszyczkami z chutorów i siół nie wie, co to jest zabytkoznawca?
Klem
do Zielonej Góry przyjechał w 1953. roku, w trzy lata po powstaniu Województwa
Zielonogórskiego i właściwie od podstaw zorganizował służbę konserwatorską. W
roku 1954. przyjął do pracy Halinę Karpowicz. Studiowała na tym samym wydziale
w Toruniu, co Felchnerowski, oraz na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
Zastępowała we wszystkich sprawach szefa. Jako tłumaczka kronik i przewodnik
pracowała jeszcze „Pani magister Krystyna Klęsk”. Inaczej nie mówiliśmy. Pani
Krystyna wydawała się nam jako starsza pani wymagająca szczególnego szacunku ze
względu na swój wiek. Klemowi i Halinie brakowało do trzydziestki, po dwa lata,
przyjęci do pracy dwaj historycy sztuki po Uniwersytecie Poznańskim, Muszyński
miał 24 a Kowalski 25 lat. Pani Krystyna urodziła się w 1898. roku w Krakowie.
Gimnazjum kończyła we Lwowie, studia etnograficzne w Poznaniu a muzycznie
kształciła się w Wiedniu. Była aktorką, spikerką w Polskim Radio, młodzież
uczyła śpiewu i gry na fortepianie. Znała język włoski, francuski, niemiecki i
słabo rosyjski. W książce wydanej w Poznaniu, w roku 1980. z okazji 60- lecia
socjologii, odnotowana została w spisie studentów. Przed wojną studiowała
socjologię u prof. Floriana Znanieckiego. Tadeusz Szczurkiewicz, gdy został
profesorem zaprosił swoją koleżankę na prowadzone seminaria z filozofii. Znała
prof. Józefa Kostrzewskiego i gdy pracowała w zielonogórskim muzeum, dzięki
jego konsultacjom zorganizowała Oddział Pradziejowy, który stał się zaczątkiem
szerokich, prowadzonych później badań archeologicznych. Pracę magisterską
napisała u prof.. Edmunda Frankowskiego. Pamiętał Panią Krystynę jako
znakomitego przewodnika po wsiach osadników ze wschodu, etnograf prof. Józef Burszta, a socjolog prof. Zygmunt Dulczewski wspominał
Panią Krystynę z okresu międzywojennego jako
koleżankę. Na Targach Poznańskich
oprowadzała zagranicznych gości. Trzeba jeszcze dodać, że została odznaczona
Medalem Niepodległości za prace w szpitalach podczas pierwszej wojny jako
zasługująca na uwagę, sanitariuszka.
Wiecznie
zaaferowany kadrowiec Wydziału Kultury mówił do mnie: - Towarzyszu magistrze, dlaczego nie mówicie, że w Poznaniu
rozruchy spowodowali zachodni agenci wydelegowani na Targi Poznańskie i że z
inicjatywy tych emisariuszy wywrotowy element i lokalny margines wszczął
zamieszki, które szybko uspokoiła, wespół z naszymi organami, świadoma klasa
robotnicza. Pod koniec roku kadrowiec posmutniał, stracił swoje racje, które
odczytywał z kartki i znikał na wiele godzin z biura. Gomółka wyszedł z więzienia.
Naród ogarnęła euforia. Informacja nie była już tak blokowana. Optymiści
liczyli na suwerenność Polski, większą wolność i demokratyzacje kraju.
Odrzucono scenariusz radziecki, według którego miała rozwijać się sztuka. W
sprawach kultury to była rewolucja.
W
roku 1957. powstało Lubuskie Towarzystwo Kultury realizujące pod nadzorem
partii społeczne inicjatywy. Rady Narodowe uzyskały nieco większą
samodzielność. Powoli jednak „odwilż” przymarżała do betonowej mentalności i
komunistycznego podłoża. Dla idei ochrony zabytków odrodził się dawny ponury
czas. Zabierał głos tak zwany teren spragniony inicjatywy społeczno-politycznej.
Więcej do powiedzenia mieli teraz prowincjonalni kacykowie budujący swój
autorytet na próbach całkowitej likwidacji niemieckiego dziedzictwa
kulturowego. Bohdan Drozdowski, bodaj w roku 1958. ogłosił w Życiu Literackim
artykuł w którym postulował rozebranie junkiersko-pruskiego pałacu Wallensteina
w Żaganiu. Rada Miejska podjęła uchwałę, licząc na bezpłatny materiał
budowlany, stale deficytowy, ale niestety nie przewidziano w budżecie miasta, 16.
milionów złotych, na rozbiórkę. Należy jednak uczciwie przytoczyć spisane
wspomnienia byłego burmistrza i przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady
Narodowej w Żaganiu, Walentego Nawrockiego:
- „Ciekawa była dyskusja na jednej sesji PRN w sprawie zamku.
Obsługujący sesję jeden z zastępców Przewodniczącego WRN, nazwiska nie
pamiętam, oświadczył, że zamek trzeba rozebrać. Zapadła taka decyzja, ale jej
nie zrealizowano z uwagi na brak kredytów na rozbiórkę. Starosta Matejuk
spotkał mnie po sesji i śmiał się z tej decyzji zwracając mi uwagę, bym się nie
ważył zabierać do tej rozbiórki”.
Mnie
osobiście po latach zmagań z terenowymi burzycielami zabytków ta uchwała
wprawiła w wisielczy humor, jako kolejny papierowy zapis, który nie został
zrealizowany, ale również przywołała wspomnienia o arogancji terenowych administratorów.
Przewodniczący
Powiatowej Rady Narodowej w Gubinie wysłuchał mojej prośby o zamurowanie
otworów prowadzących do wnętrza kościoła farnego, w którym urządzono ustęp.
Kiwał ze zrozumieniem głową i nagle opanowała go furia, - Zabierzcie sobie na
plecy ten wasz kościół do Zielonej Góry,
w czyim interesie nasze społeczeństwo ma dbać o ruiny, kogo wy reprezentujecie
– ryczał jeszcze na korytarzu. Znałem tę metodę z przesłuchań z Wrocławia gdzie
odsiadywałem w roku 1949. karę za przestępstwo graniczne. Za wcześnie chciałem
do Europy. Sędzia śledczy, tak się kazał nazywać, najpierw był spokojny i
wyrozumiały, nawet przychylny, aż nagle demon wściekłości zmieniał rysy jego
twarzy a gwałtowne gesty dotykające przesłuchiwanego, powodowały, że więzień
podpisywał protokół nie czytając.
W
Sulęcinie mieszkał artysta Stefan Brune. Zatrzymał się po drodze do Warszawy.
Pół żywy powracał z obozy koncentracyjnego w Niemczech. Miasto się jemu
podobało, ale zimy były okrutne. Pojechałem, prosząc o przydział węgla dla „niepracującego
obywatela”. Przewodniczący Miejskiej Rady, o pięknym nazwisku Szczęsny,
wysłuchał prośby, zgodził się nawet, że plastyk pracuje nawet jak nie pracuje,
aż nagle zmienił ton i głosem, a raczej krzykiem pytał: - Kogo wy popieracie?.
Jakiegoś nieroba, co maluje krzywe domy i różowe drzewa. Społeczeństwo nie
akceptuje sztuki, którą uprawiają ludzie obcy nam klasowo. To, co robi ten pan
nas nie interesuje, a dlaczego nie wyjeżdża do Warszawy, kto go tutaj trzyma?
Siedziałem
nieporuszony, aż aktora zmęczył ten teatr i zapytałem: - Czy dostanie ten
przydział, czy mam złożyć dokładną informację Przewodniczącemu Wojewódzkiej
Rady Narodowej Janowi Lembasowi jak wy traktujecie kulturę. Mocno podkreśliłem
to „Wy”
Były
wypadki zupełnie kuriozalne. Przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej
Podkański, z Nowej Soli przywoził do Województwa zagrzybione belki z
informacją, że takim zgniłym materiałem odbudowuje się kamieniczki w Bytomiu
Odrzańskim. Byłoby jednak nieuczciwością gdyby nie wspomnieć o wyjątkowym
Przewodniczącym Miejskiej Rady w Bytomiu, Michale Winogrodzkim, który nie
szczędził trudu, aby odbudować kamieniczki w Rynku przewidziane do rozbiórki,
na cegłę do odbudowującej się stolicy, co przytrafiło się jednej pierzei
przyrynkowej we Wschowie.
Można
by mnożyć takie przykłady, niektóre wręcz humorystyczne. Do Sulechowa wezwał
mnie sekretarz Miejskiej Rady Narodowej, mały krepy człowiek i mimo upału z
ruską papachą na spoconej głowie: - Dajcie decyzję na rozbiórkę ratusza,
przystępujemy do prac porządkowych w Rynku, a tutaj okazało się, że musicie dać
zgodę. Kiedy wyjaśniłem, że nie jest to możliwe, Sekretarz zapytał: – To, po co
my was na tym stanowisku trzymamy o ile nie pomagacie władzy ludowej? Stawiam
wniosek o odwołanie was, jeszcze dzisiaj.
A
władza w Sulechowie miała doświadczenie jak pozbywać się kłopotów z zabytkami,
techniką tak zwanej zbiorowej odpowiedzialności, utrudniającej, czy wręcz
wykluczającej personalnie winnego likwidacji obiektu o historycznym znaczeniu.
Przykładem typowym może być rozebranie budynku z końca XIX. wieku
zlokalizowanego w zespole Królewskiego Pedagogikum. Dwa bliźniacze budynki
rozdzielała droga przy wjeździe do miasta. Ten pobudowany, naprzeciw gmachu
głównego, po drugiej stronie ulicy utrudniał komunikację. Zdjęto, przeto dach
jesienią, zimą roboty wstrzymano, na drugi rok i kolejne, nie starczyło środków
finansowych na remont aż obiekt sam się rozpadł, gdyż w porę konserwator nie
wykazał należytej troski, co podkreślono na sesji Miejskiej Rady Narodowej. Jedyną
pociechą jest, że podobny los nie spotkał całego układu i dzisiaj Wyższa Szkoła
Zawodowa jest gospodarzem ocalałego, znakomicie utrzymanego, zespołu. Pełni te
samą funkcję, co ongiś szachulcowe budynki w XVIII. wieku. Powstały w
Sulechowie w obiektach zabytkowych, wysoko ceniony ośrodek akademicki
nobilituje miasto. Zespół o istotnej
wartości architektonicznej tworzy nową jakość historyczno kulturową w dziejach
tego miasta.
W
roku 1960. Wojewódzki Konserwator Zabytków, Klem Felchnerowski został
przesunięty na stanowisko dyrektora Muzeum. Razem z nim odeszła z Wydziału zastępująca
go Halina Karpowicz-Byszewska. Pani magister Krystyna Klęsk często chorowała.
Zostaliśmy sami, bez szefa, który bardzo o nas dbał. Wyremontował dla nas
mieszkanie w Łężycy w dawnym Domu Ludowym. Do księgowej mówił: - Zapłacimy za
ten remont z budżetu na zabytki, aczkolwiek zabytkiem on będzie w przyszłości,
gdyż niezwykli ludzie ten budynek zamieszkują. Historia o tym zadecyduje.
Rozumie pani?. –Tak jest panie konserwatorze, rozumiem, zabytkiem coś się
stanie z ważnych powodów –odpowiadała główna księgowa Wydziału Gospodarczego.
Byliśmy
ostatnim rocznikiem na historii sztuki, który miał obowiązkowe zajęcia z
fotografii. Nasz szef starał się dla nas o zlecenia. Robiliśmy zdjęcia do
szeregu wystaw, bardzo wtedy modnych, organizowanych przez różne organizacje, stowarzyszenia
i Rady Narodowe wszelkich szczebli. Po miesiącu pracy szef zalecił mi abym
poszedł do sekretarza Prezydium w sprawie swoich, najniższych w całym Wydziale,
poborów. Sekretarz, Henryk Korwel opiekujący się kulturą, wysłuchał mnie
wyjątkowo niechętnie i na końcu zapytał: - Dostawaliście zapewne stypendium?.
Czując jakąś szanse odpowiedziałem: - Tak, od pierwszego semestru stypendium
naukowe. –Ile lat studiowaliście? - zapytał sekretarz.. Gdy uzyskał odpowiedź
poinformował mnie w sposób absolutnie logiczny: -Teraz przez tyle lat
powinniście spłacać to stypendium, które zafundowała wam klasa robotnicza, ale
zgadzamy się, aby nie w całości. W tej sytuacji musicie przyznać, ze wasze
pobory są i tak bardzo wysokie.
W
roku 1960. zostałem Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków. Zasada Klema, aby
ratować wszelkie zabytki, stała się kategorycznym imperatywem dla jego uczniów.
Podstawowym kryterium była metryka obiektu wpisanego do księgi inwentarzowej.
Uznanie przez Konserwatora strefy chronionej wraz z architektura i układem
przestrzennym, dotyczyła znakomitej większości miast z całym dobrodziejstwem
siedemset letniej niemieckiej historii i gospodarki. Klem Felchnerowski zdołał
zaprogramować w nas przekonanie, że czyste sumienie konserwatora może zapewnić
zawodową satysfakcję i ustawowy porządek bez polityki i przekonań
światopoglądowych. Dla mnie określenie zabytku jako pruska budowla nie
powodowało negatywnych emocji. Przymiotnik pruski w mojej rodzinie pochodzącej
z pogranicza nie był równoznaczny z hitleryzmem. Nie był też wyklętym, gdyż
kojarzył się z porządkiem i przestrzeganiem prawa. Prusak był o tyle wrogiem o
ile kojarzył się z ekspansją terytorialną, a na Ziemi Babimojskiej brakło tego
typu doświadczenia. Wrogiem od zawsze był Niemiec.
- Jak świat światem nie będzie Niemiec
Polakowi bratem. Te święte słowa obowiązywały Powstańców Wielkopolskich w
naszej rodzinie tak ze strony mamy jak i ojca. To jednak mi nie przeszkadzało
złośliwie usprawiedliwiać swój tryb życia: - Jestem z charakteru Prusakiem.
Słowa
określające zamek, pałac czy elitarne kamieniczki jako junkiersko-pruskie w
komórce konserwatorskiej, traktowaliśmy jak frazeologiczny zwrot propagandowy
usprawiedliwiony na obszarze, który nam wydarto w wyniku imperialnej polityki w
przeszłości a teraz w ramach sprawiedliwości dziejowej ponownie te obszary
zagospodarowujemy, z historyczną, słowiańską, piastowską i polańską
pamięcią.
Na
Ziemiach Odzyskanych, zachodnich i północnych integrowano społeczeństwo
wieczystym niepokojem i zagrożeniem ze strony imperializmu
zachodnio-niemieckiego. Polacy powinni poszukiwać swojej tożsamości w racjach
historycznych i ziemie te traktować jako własność od wieków, zrabowanych germańską
zachłannością i polityczną obłudą. Wszelkie ślady niemczyzny, w mentalności nie
tylko prowincjonalnych polityków, powinny ulec zamazaniu, wytarciu,
zniszczeniu, wyrwaniu do korzenia, bez możliwości odrodzenia.
Lista
113 obiektów sakralnych przedstawionych przez Urząd do Spraw Wyznań jako „spis
zniszczonych i zrujnowanych kościołów zabytkowych na terenie woj.
Zielonogórskiego” była wnioskiem o ich rozbiórkę. Dostarczała także dowodu na
wynaturzenia w myśleniu kategoriami światopoglądowymi.
W
dniu 10. lutego 1960. roku zmieniona mi stanowisko ze Starszego Konserwatora
Zabytków na Głównego Konserwatora Zabytków w Wydziale Kultury Prezydium
Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze. W parę dni potem z Urzędu do
Spraw Wyznań otrzymaliśmy listę wspomnianych 113. obiektów sakralnych. Na jej
podstawie nie powinniśmy stawiać sprzeciwu na usuniecie śladów zniszczeń
wojennych w myśl wydanej w lipcu 1955. roku Uchwały Prezydium Rządu Nr. 666. zobowiązującej
władzę terenową do usunięcia ruin powojennych do końca 1960. roku. Kiedy
zapoznawaliśmy się z treścią tego spisu coraz bardziej dominującą myślą było
przeświadczenie, że o ile nie wkroczymy na drogę kategorycznego sprzeciwu
otrzemy się o przestępstwo i to nie w kategoriach moralnych, ale prawnych.
Lista
zawierała obiekty w stanie bardzo dobrym, użytkowane obok częściowo
wymagających remontu, oraz zniszczonych w znacznym stopniu a także kilka od lat
nieistniejących a nawet w jednym przypadku i obiekt i miejscowość nie zostały
zidentyfikowane. Autorzy listy, także niezidentyfikowani, przeznaczyli do
likwidacji 26. obiektów kat I. to znaczy o wartości ogólnopolskiej. 43. zabytki
kat. II. wartościowe dla regionu i 33. kat. III. o wartości trzeciorzędnej,
które jednak w zespole zabytkowym winny być chronione.
Nasze
zdumienie budziły obiekty o wybitnych wartościach architektonicznych i
artystycznych, w stanie technicznym dobrym lub bardzo dobrym, przeznaczone do
rozbiórki. Zastanawialiśmy się czy to, aby nie prowokacja wobec Uchwały
Prezydium Rządu Nr. 666. gdy z cynizmem i hipokryzją powoływano się na
porządkowaniu zespołów miejskich, pozbawiając równocześnie w ich układzie
urbanistycznym podstawowych dominantów.
Ośno
Lubuskie – kościół farny pod wezwaniem św. Jakuba z drugiej połowy XIII. wieku.
Użytkowany, w stanie bardzo dobrym, oraz kościół cmentarny św. Gertrudy z XV. Odnowiony w XVIII. wieku,
użytkowany w stanie dobrym.
Głogów
– kościół pojezuicki pod wezwaniem Bożego Ciała, odbudowany po 1945. roku.
Użytkowany w stanie technicznym bez zarzutu.
Wschowa
– kościół pofranciszkański, z XVII. wieku w stanie dobrym.
Lubsko
– zbór poewangelicki pod wezwaniem św. Mikołaja, wzniesiony w XIII wieku,
przebudowany w połowie XVIII. wieku i XIX. Stan dobry
Żary
– skrzydło klasztoru pofranciszkańskiego.Klasztor wzniesiony został
prawdopodobnie w XIII.wieku. Stan techniczny dobry.
Bukowiec
– niezwykłej urody kościółek drewniany z XVI. wieku. Użytkowany, zadbany, w
stanie bardzo dobrym po pokryciu dachu nowym gontem sprowadzonym z Makowa
Podhalańskiego.
Żagań
– klasztor pojezuicki i poaugustiański przy kościele Najświętszej Panny Marii,
zespoły wznoszone od XVI. do XVIII. wieku w stanie dość dobrym
Żary
– budynki przy kościele farnym. XV. – XVIII. wiek.
Zdumienie
graniczące z szokiem wywołało umieszczenie na liście opactwa cysterskiego w
Gościkowie. Paradyż ufundowany został w XIII. wieku przez Bronisza po bitwie
pod Legnicą w 1242. roku. Obok spektakularnego obrazu przedstawiającego
fundatora na polu bitwy, wnętrze kościelne zostało wyposażone w dzieła sztuki o
wartości artystycznej najwyższej klasy. Zespół poklasztorny wraz z parkiem prezentuje
się na naszym terenie jako jeden z najlepiej użytkowanych obiektów zabytkowych.
Kościół opacki pod wezwaniem
Najświętszej Marii Panny i św. Marcina pochodzi z drugiej połowy XIII. wieku.
Rozbudowywany był do XVIII. wieku włącznie i mimo prac budowlanych prowadzonych
w różnym czasie zachował europejską klasę.
Celowo
zostały wybrane przykłady szokujące, poświadczające ideologiczne przesłanie w
typowaniu do likwidacji kościołów.
Dokumentacja
wraz z pełnym wykazem obiektów została opublikowana w pracy zbiorowej pod
redakcją Zbigniewa Mazura „Wokół niemieckiego dziedzictwa kulturowego na
Ziemiach Zachodnich i Północnych”. - Z doświadczeń w służbie Konserwatorskiej.
Instytut Zachodni. Poznań. 1997
Stanisław
Kowalski i Jan Muszyński, jako oficjalna delegacja służby konserwatorskiej udała
się do Stanisława Jabłońskiego, kierownika
Urzędu Wyznań, aby dowiedzieć się kto jest autorem tej listy. Otrzymaliśmy
odpowiedź, że nie to jest ważne, ale jedynie to, że należy przystąpić pilnie do
naszych obowiązków, gdyż służby porządkowe przystępują do swoich prac
wyznaczonych harmonogramem, zatwierdzonym przez sesje Rad Narodowych.
Oświadczyliśmy, że zapoznamy z wykazem naszą centralę w Warszawie, Ministerstwo
Kultury i Sztuki, Centralny Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków. Samo powołanie
się na centralę było z naszej strony, w stosunku do wszechwładnych urzędników,
delikatnie mówiąc mało eleganckie i wywołało takąż wymianę poglądów.
Oznajmiliśmy, że to są kpiny z Ustawy o Ochronie Zabytków, cytowaliśmy
paragrafy, twierdziliśmy, że wystawiamy się na kpiny nie tylko w Polsce ale w
całej cywilizowanej Europie. Tym najbardziej poczuł się dotknięty Towarzysz kierownik,
ale nasza pewność, że on osobiście poniesie konsekwencje, gdy sprawa nabierze politycznego
rozgłosu, spowodowało na tyle rozsądną refleksję, że dyskusja nie została
definitywnie zamknięta, tylko mieliśmy się zgłosić po decyzję, która zostanie
wypracowana w najbliższych dniach. Nie czekaliśmy na stanowisko na najwyższym
wojewódzkim szczeblu, tylko po licznych zabiegach, korzystając z wszelkich
możliwości służbowych i prywatnych znajomości, doprowadziliśmy do tekstu,
którego fragmenty cytujemy:
„Jerzy
Pietrusiński. Warszawa, 15 X 1960 r.
Zgodnie
wystosowaną do mnie propozycją przez Dyr. Doc. Dr. K. Malinowskiego z
Ministerstwa Kultury i Sztuki i zleceniem ob. mgr J. Muszyńskiego,
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Zielonej Górze…dokonałem rozpoznania
rzeczoznawczego 113-tu obiektów sakralnych na terenie woj. Zielonogórskiego wg.
wykazu, sporządzonego przez Urząd do Spraw Wyznań…a określonego w nagłówku jako
spis: „zniszczonych i zrujnowanych kościołów zabytkowych na terenie woj.
Zielonogórskiego”, a w myśl pisma tegoż Urzędu będącego podstawą rzeczową
wniosku o likwidacje „nie użytkowanych obiektów sakralnych” na terenie
województwa…”
Jerzy
Pietrusiński uważał., że „sprzeczności w pracy” nie będą miały miejsca, „jeżeli
oba te urzędy prowadzić będą powierzone im odcinki konkretnej polityki zgodnie
z naczelnymi zasadami, ustalonymi przez Partię i Rząd…” Na zakończenie swojej
inteligentnej opinii Rzeczoznawca przystąpił do „rozpatrzenia zasadniczego
argumentu politycznego w omawianej sprawie: stosunku projektu likwidacyjnego
obiektów sakralnych do zasad polskiej polityki wobec rewizjonizmu
zachodnio-niemieckiego, dla którego projekt wydaje się być przysłowiową wodą na
młyn”.
W pół
roku później Przewodniczący Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej Jan Lembas,
zobowiązało mnie abym na odprawie Przewodniczących Powiatowych i Miejskich Rad
Narodowych przedstawił program zamierzeń konserwatorskich. Po dyskusji Jan
Lembas, oświadczył, że „przyjmujemy plan pracy i zalecamy, aby w sprawach
dotyczących zabytków porozumiewać się z konserwatorem, gdyż każda samowola w
tej sprawie szkodzi naszej polityce”.
W
dniu 12 maja 1962 otrzymałem pismo: „Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w
Zielonej Górze zwalnia Obywatela z pracy z tyt. Prezydium z dniem 31 maja 1962
r. Jednocześnie z dniem 1 czerwca 1962 r. przekazuje Obywatela z zaliczeniem
ciągłości pracy i wszelkich praw socjalnych do dyspozycji Lubuskiego
Towarzystwa Kultury w Zielonej Górze. Zaświadcza się, iż Obywatel był
zatrudniony w tut. Prezydium od dnia 1 sierpnia 1956 r.” podpisał Jan Koleńczuk
z-ca Przewodniczącego Prezydium WRN
Wojewódzkim
Konserwatorem Zabytków został Stanisław Kowalski. Skromny, prawdomówny, uparty,
zbudował swój autorytet na tym stanowisku, podczas 22. letniego bezbłędnego zawodowego
działania. Uratował wszystkie warte zachowania obiekty ze słynnej i
dramatycznej dla nas listy 113. Z uporem szedł przeciwko tym, którzy próbowali
realizować kryminalne założenia wykazu w oparciu o doktrynę polityczną, z
naznaczonym stygmatem czujności politycznej dla ciemnych działaczy społecznych i
koniunkturalnych aktywistów partyjnych. Niezwykle pomocna okazała się zorganizowana
przez Konserwatora struktura opiekunów społecznych, którzy w obiektach
zabytkowych, w mieszkaniach remontowanych z środków przeznaczonych na zabytki,
zasiedlali opuszczone dworki, pałace i pozbawione użytkowników inne obiekty o
znaczeniu historycznym.
Służba
konserwatorska zorganizowana przez Klema Felchnerowskiego wpisała się
pozytywnie w dzieło ochrony dziedzictwa
kulturowego. Satysfakcją dla nas stała się informacja, Ministerstwa Kultury i
Sztuki, że na Ziemi Lubuskiej, powstały najmniejsze szkody, w porównaniu do
ościennych województw, wywołane realizacją Uchwały 666.
Klem
Felchnerowski pochodził z Torunia, Halina Karpowicz urodziła się we Włocławku,
Pani Krystyna Klęsk w Krakowie, Stanisław Kowalski na ziem sieradzkiej a Jan
Muszyński pochodził z Wielkopolski. Ten zespół bez żadnych wątpliwości i
doktrynalnych dyskusji ratował dziedzictwo kulturowe związane z Brandenburgią, Śląskiem,
Łużycami, Wielkopolską i Nową Marchią, zabytki powstałe nad Nysą, Bobrem, Odrą,
Wartą i Notecią.
Praca
stworzyła krąg przyjaciół pracujących w kotle etnicznym, zintegrowaną zawodowo strukturę
socjologiczną, złączoną wspólną ideą. Jestem pewny, że dzięki temu procesowi,
realizowanemu się w czasie, tak mocno wrosłem w miasto wśród zielonych wzgórz.
Do opracowania
wykorzystałem literaturę przedmiotu:
- Stanisław
Kowalski. Zabytki Województwa Zielonogórskiego. Lubuskie Towarzystwo Naukowe.
Zielona Góra. 1987.
- Jan
Muszyński. Z doświadczeń w służbie konserwatorskiej. Instytut Zachodni. Poznań.
1997.
- Jan
Muszyński. Rozmyślania o północy. Pionierzy. Nr. 1[5]. Czasopismo
społeczno-historyczne. Zielona Góra. 1998.
- Jan
Muszyński. Klem Felchnerowski. W: Ziemie Zachodnie. Polska-Niemcy. Integracja
europejska. Księga pamiątkowa z okazji siedemdziesiątej rocznicy urodzin Prof.
dr. hab.Hieronima Szczegóły. Uniwersytet Zielonogórski. Red. Czesław Osękowski.
2001.
- Anna Ciosk.
Postać niezwykła. O wystawie biograficznej Krystyny Klęsk [1898 – 1977].
Museion.Nr.11. Muzeum w Zielonej Górze. 2002.
- Jan
Muszyński. Klemens Felchnerowski [1928 – 1980] Wojewódzki Konserwator Zabytków.
Historyk Sztuki. Artysta Malarz. Technik Budowlany. W: Lubuskie Materiały
Konserwatorskie. Tom 2. 2004.
- Leszek
Kania. Twórczość Klema Felchnerowskiego. Katalog. Muzeum Ziemi Lubuskiej w
Zielonej Górze. Biuro Wystaw Artystycznych w Zielonej Górze. 2005.
Jan Muszyński.
20. V. 2006.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz