piątek, 3 sierpnia 2012

Chronili dziedzictwo kulturowe


 
To były ostatnie dni czerwca 1956 roku. Przyjechałem do obcego mi miasta w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Pół wieku minęło mojego pobytu w środowisku, które teraz traktuję jako moją ojczyznę. Czułem ogromny niepokój, gdy po wydarzeniach Poznańskiego Czerwca, właśnie tutaj próbowałem zapomnieć o strachu, który zrodził się po poznańskich wydarzeniach. Mój pobyt w czerwcu w Poznaniu był uzasadniony, gdyż w tym miesiącu broniłem pracę magisterską napisaną na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza.    Ale to nie tłumaczyło mojego udziału ze zrewoltowanym tłumem demolującym wnętrze Komitetu Wojewódzkiej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej a następnie marszu na ulicę Młyńską pod więzienie oraz pod siedzibę Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Kochanowskiego, gdzie w strzelaninie zabito Romka Strzałkowskiego.
Z takim bagażem niepokoju nie byłem w stanie myśleć pozytywnie o Zielonej Górze, gdy wysiadłem z pociągu na dworcu kolejowym, wzniesionego na przełomie XIX na XX wiek, Ale zwyciężyła pasja historyka sztuki. Prosta, prowincjonalna dwukondygnacyjna z klinkierowej czerwonej cegły budowla na rzucie prostokąta. Narożne ryzality, kryte dwuspadowym dachem, lekko wysunięte przed siedmioosiową cześć środkową, przekrytą dachem pulpitowym. Okna dolnej kondygnacji sklepione półkoliście różniły się od okien zamkniętych łukiem na drugiej kondygnacji. Nad oknami gzyms i nagły obrzydliwy szok: - Na tej ceglanej półce, tuż pod dachem, szczury, duże tłuste przewalające się szczury.
Przed dworcem przewrócony kamień z obwieszczeniem, o ile dobrze pamiętam: - W zielonej Górze w dniu pierwszego maja 1953 roku zlikwidowano analfabetyzm.
Koślawymi chodnikami doszedłem do ulicy eleganckich eklektycznych kamieniczek, z aneksami zieleni ogrodzonymi żeliwnymi płotkami. Patronował tej zielonej, małomiasteczkowej Arkadii, Generalissimus Józef Stalin. Marszałek utracił piękno tej ulicy obsadzonej bajkowymi magnoliami w listopadzie 1956. Mimo całego wdzięku, Zielona Góra nie była miejscem mojego, tak mi się wtedy wydawało, świadomie kreowanego losu, wybranego na całe życie. Tutaj jest grób brata mojej mamy, Janka Kinala, który wracając z Niemiec, z robót przymusowych osiedlił się w mieście jako wykwalifikowany ogrodnik już w roku1945. Zginął śmiercią tragiczną w kilka lat później w niewyjaśnionych okolicznościach. Przez wiele lat w rodzinie była mowa o konieczności przeniesienia z obcej ziemi, jego szczątków do Poznania.
Zastanawiałem się, co ostatecznie zadecydowało, że pozostałem tutaj, mimo, że wykupiłem sobie miejsce na cmentarzu w moim rodzinnym Gnieźnie?. Tam był grób mojego ojca i mojej siostry. Opłaciłem miejsce dla siebie do roku 2015. zakładając słusznie, że to czas z absolutną nadwyżką. Ale moja siostra, u której była nasza mama otoczona trójką wnucząt, pochowała babcię, co wydawało się zupełnie naturalne, w tym mieście. Mało tego. Zgodziłem się z jej mądrą decyzją, aby także przenieść do wspólnego grobu ojca i siostrę. Długo nie mogłem się pogodzić z tą myślą, ale powoli dorosłem do funkcji kustosza grobów rodzinnych w Zielonej Górze.
I jeszcze jedno dla mnie odkrycie. Moi pradziadkowie, dziadkowie i rodzice urodzili się na Ziemi Babimojskiej. Pogranicze stało się moja genetyczną ojczyzną. Tak, to zapewne ważna psychologicznie prawda. Coraz częściej jednak zdaję sobie sprawę, że istotne znaczenie w ukształtowaniu mojego życiorysu zawodowego mieli przełożeni i przyjaciele, których spotkałem w mieście, w które powoli wrastałem.

 Wydział Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej mieścił się w resursie wzniesionej na Placu Słowiańskim w roku 1829. W najbardziej okazałym budynku dawnego Gimnazjum z 1853.roku miała teraz siedzibę wojewódzka administracja, a w budynku z połowy XIX. wieku mieścił się Sąd Powiatowy. Niemcy pobudowali na tym terenie, uzyskanym po likwidacji cmentarza, jeszcze dwie szkoły podstawowe. Wojna pozostawiła ślad w postaci betonowego schronu zlokalizowanego w centrum placu, z zasypanym wejściem. Natomiast po szachulcowym kościółku pogrzebowym, pozostało jedynie wspomnienie, że istniał jeszcze na początku XIX. wieku i że nazywany był polskim.
Komórka konserwatorska mieściła się w jednym pokoju, na drugim piętrze. Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków był Klemens [Klem] Felchnerowski, absolwent Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Miał dwa dyplomy, artysty malarza oraz magistra zabytkoznastwa i konserwatorstwa. Był także technikiem budowlanym. Na drzwiach oznajmił swoje wykształcenie: - Klem Felchnerowski, artysta malarz, historyk sztuki, konserwator, technik budowlany. Kiedy się już dosyć spoufaliłem powiedziałem: - Szefie w Toruniu nie było historii sztuki – i usłyszałem, - to prawda, ale władza wojewódzka z duszyczkami z chutorów i siół nie wie, co to jest zabytkoznawca?
Klem do Zielonej Góry przyjechał w 1953. roku, w trzy lata po powstaniu Województwa Zielonogórskiego i właściwie od podstaw zorganizował służbę konserwatorską. W roku 1954. przyjął do pracy Halinę Karpowicz. Studiowała na tym samym wydziale w Toruniu, co Felchnerowski, oraz na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Zastępowała we wszystkich sprawach szefa. Jako tłumaczka kronik i przewodnik pracowała jeszcze „Pani magister Krystyna Klęsk”. Inaczej nie mówiliśmy. Pani Krystyna wydawała się nam jako starsza pani wymagająca szczególnego szacunku ze względu na swój wiek. Klemowi i Halinie brakowało do trzydziestki, po dwa lata, przyjęci do pracy dwaj historycy sztuki po Uniwersytecie Poznańskim, Muszyński miał 24 a Kowalski 25 lat. Pani Krystyna urodziła się w 1898. roku w Krakowie. Gimnazjum kończyła we Lwowie, studia etnograficzne w Poznaniu a muzycznie kształciła się w Wiedniu. Była aktorką, spikerką w Polskim Radio, młodzież uczyła śpiewu i gry na fortepianie. Znała język włoski, francuski, niemiecki i słabo rosyjski. W książce wydanej w Poznaniu, w roku 1980. z okazji 60- lecia socjologii, odnotowana została w spisie studentów. Przed wojną studiowała socjologię u prof. Floriana Znanieckiego. Tadeusz Szczurkiewicz, gdy został profesorem zaprosił swoją koleżankę na prowadzone seminaria z filozofii. Znała prof. Józefa Kostrzewskiego i gdy pracowała w zielonogórskim muzeum, dzięki jego konsultacjom zorganizowała Oddział Pradziejowy, który stał się zaczątkiem szerokich, prowadzonych później badań archeologicznych. Pracę magisterską napisała u prof.. Edmunda Frankowskiego. Pamiętał Panią Krystynę jako znakomitego przewodnika po wsiach osadników ze wschodu, etnograf prof. Józef Burszta,  a socjolog prof. Zygmunt Dulczewski wspominał Panią Krystynę z okresu międzywojennego jako  koleżankę.  Na Targach Poznańskich oprowadzała zagranicznych gości. Trzeba jeszcze dodać, że została odznaczona Medalem Niepodległości za prace w szpitalach podczas pierwszej wojny jako zasługująca na uwagę, sanitariuszka.

Wiecznie zaaferowany kadrowiec Wydziału Kultury mówił do mnie: - Towarzyszu  magistrze, dlaczego nie mówicie, że w Poznaniu rozruchy spowodowali zachodni agenci wydelegowani na Targi Poznańskie i że z inicjatywy tych emisariuszy wywrotowy element i lokalny margines wszczął zamieszki, które szybko uspokoiła, wespół z naszymi organami, świadoma klasa robotnicza. Pod koniec roku kadrowiec posmutniał, stracił swoje racje, które odczytywał z kartki i znikał na wiele godzin z biura. Gomółka wyszedł z więzienia. Naród ogarnęła euforia. Informacja nie była już tak blokowana. Optymiści liczyli na suwerenność Polski, większą wolność i demokratyzacje kraju. Odrzucono scenariusz radziecki, według którego miała rozwijać się sztuka. W sprawach kultury to była rewolucja.
W roku 1957. powstało Lubuskie Towarzystwo Kultury realizujące pod nadzorem partii społeczne inicjatywy. Rady Narodowe uzyskały nieco większą samodzielność. Powoli jednak „odwilż” przymarżała do betonowej mentalności i komunistycznego podłoża. Dla idei ochrony zabytków odrodził się dawny ponury czas. Zabierał głos tak zwany teren spragniony inicjatywy społeczno-politycznej. Więcej do powiedzenia mieli teraz prowincjonalni kacykowie budujący swój autorytet na próbach całkowitej likwidacji niemieckiego dziedzictwa kulturowego. Bohdan Drozdowski, bodaj w roku 1958. ogłosił w Życiu Literackim artykuł w którym postulował rozebranie junkiersko-pruskiego pałacu Wallensteina w Żaganiu. Rada Miejska podjęła uchwałę, licząc na bezpłatny materiał budowlany, stale deficytowy, ale niestety nie przewidziano w budżecie miasta, 16. milionów złotych, na rozbiórkę. Należy jednak uczciwie przytoczyć spisane wspomnienia byłego burmistrza i przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Żaganiu, Walentego Nawrockiego:  - „Ciekawa była dyskusja na jednej sesji PRN w sprawie zamku. Obsługujący sesję jeden z zastępców Przewodniczącego WRN, nazwiska nie pamiętam, oświadczył, że zamek trzeba rozebrać. Zapadła taka decyzja, ale jej nie zrealizowano z uwagi na brak kredytów na rozbiórkę. Starosta Matejuk spotkał mnie po sesji i śmiał się z tej decyzji zwracając mi uwagę, bym się nie ważył zabierać do tej rozbiórki”.
Mnie osobiście po latach zmagań z terenowymi burzycielami zabytków ta uchwała wprawiła w wisielczy humor, jako kolejny papierowy zapis, który nie został zrealizowany, ale również przywołała wspomnienia o arogancji terenowych administratorów.  
Przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej w Gubinie wysłuchał mojej prośby o zamurowanie otworów prowadzących do wnętrza kościoła farnego, w którym urządzono ustęp. Kiwał ze zrozumieniem głową i nagle opanowała go furia, - Zabierzcie sobie na plecy ten wasz  kościół do Zielonej Góry, w czyim interesie nasze społeczeństwo ma dbać o ruiny, kogo wy reprezentujecie – ryczał jeszcze na korytarzu. Znałem tę metodę z przesłuchań z Wrocławia gdzie odsiadywałem w roku 1949. karę za przestępstwo graniczne. Za wcześnie chciałem do Europy. Sędzia śledczy, tak się kazał nazywać, najpierw był spokojny i wyrozumiały, nawet przychylny, aż nagle demon wściekłości zmieniał rysy jego twarzy a gwałtowne gesty dotykające przesłuchiwanego, powodowały, że więzień podpisywał protokół nie czytając.
W Sulęcinie mieszkał artysta Stefan Brune. Zatrzymał się po drodze do Warszawy. Pół żywy powracał z obozy koncentracyjnego w Niemczech. Miasto się jemu podobało, ale zimy były okrutne. Pojechałem, prosząc o przydział węgla dla „niepracującego obywatela”. Przewodniczący Miejskiej Rady, o pięknym nazwisku Szczęsny, wysłuchał prośby, zgodził się nawet, że plastyk pracuje nawet jak nie pracuje, aż nagle zmienił ton i głosem, a raczej krzykiem pytał: - Kogo wy popieracie?. Jakiegoś nieroba, co maluje krzywe domy i różowe drzewa. Społeczeństwo nie akceptuje sztuki, którą uprawiają ludzie obcy nam klasowo. To, co robi ten pan nas nie interesuje, a dlaczego nie wyjeżdża do Warszawy, kto go tutaj trzyma?
Siedziałem nieporuszony, aż aktora zmęczył ten teatr i zapytałem: - Czy dostanie ten przydział, czy mam złożyć dokładną informację Przewodniczącemu Wojewódzkiej Rady Narodowej Janowi Lembasowi jak wy traktujecie kulturę. Mocno podkreśliłem to „Wy”

Były wypadki zupełnie kuriozalne. Przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej Podkański, z Nowej Soli przywoził do Województwa zagrzybione belki z informacją, że takim zgniłym materiałem odbudowuje się kamieniczki w Bytomiu Odrzańskim. Byłoby jednak nieuczciwością gdyby nie wspomnieć o wyjątkowym Przewodniczącym Miejskiej Rady w Bytomiu, Michale Winogrodzkim, który nie szczędził trudu, aby odbudować kamieniczki w Rynku przewidziane do rozbiórki, na cegłę do odbudowującej się stolicy, co przytrafiło się jednej pierzei przyrynkowej we Wschowie.
Można by mnożyć takie przykłady, niektóre wręcz humorystyczne. Do Sulechowa wezwał mnie sekretarz Miejskiej Rady Narodowej, mały krepy człowiek i mimo upału z ruską papachą na spoconej głowie: - Dajcie decyzję na rozbiórkę ratusza, przystępujemy do prac porządkowych w Rynku, a tutaj okazało się, że musicie dać zgodę. Kiedy wyjaśniłem, że nie jest to możliwe, Sekretarz zapytał: – To, po co my was na tym stanowisku trzymamy o ile nie pomagacie władzy ludowej? Stawiam wniosek o odwołanie was, jeszcze dzisiaj.
A władza w Sulechowie miała doświadczenie jak pozbywać się kłopotów z zabytkami, techniką tak zwanej zbiorowej odpowiedzialności, utrudniającej, czy wręcz wykluczającej personalnie winnego likwidacji obiektu o historycznym znaczeniu. Przykładem typowym może być rozebranie budynku z końca XIX. wieku zlokalizowanego w zespole Królewskiego Pedagogikum. Dwa bliźniacze budynki rozdzielała droga przy wjeździe do miasta. Ten pobudowany, naprzeciw gmachu głównego, po drugiej stronie ulicy utrudniał komunikację. Zdjęto, przeto dach jesienią, zimą roboty wstrzymano, na drugi rok i kolejne, nie starczyło środków finansowych na remont aż obiekt sam się rozpadł, gdyż w porę konserwator nie wykazał należytej troski, co podkreślono na sesji Miejskiej Rady Narodowej. Jedyną pociechą jest, że podobny los nie spotkał całego układu i dzisiaj Wyższa Szkoła Zawodowa jest gospodarzem ocalałego, znakomicie utrzymanego, zespołu. Pełni te samą funkcję, co ongiś szachulcowe budynki w XVIII. wieku. Powstały w Sulechowie w obiektach zabytkowych, wysoko ceniony ośrodek akademicki nobilituje miasto. Zespół  o istotnej wartości architektonicznej tworzy nową jakość historyczno kulturową w dziejach tego miasta.

W roku 1960. Wojewódzki Konserwator Zabytków, Klem Felchnerowski został przesunięty na stanowisko dyrektora Muzeum. Razem z nim odeszła z Wydziału zastępująca go Halina Karpowicz-Byszewska. Pani magister Krystyna Klęsk często chorowała. Zostaliśmy sami, bez szefa, który bardzo o nas dbał. Wyremontował dla nas mieszkanie w Łężycy w dawnym Domu Ludowym. Do księgowej mówił: - Zapłacimy za ten remont z budżetu na zabytki, aczkolwiek zabytkiem on będzie w przyszłości, gdyż niezwykli ludzie ten budynek zamieszkują. Historia o tym zadecyduje. Rozumie pani?. –Tak jest panie konserwatorze, rozumiem, zabytkiem coś się stanie z ważnych powodów –odpowiadała główna księgowa Wydziału Gospodarczego.

Byliśmy ostatnim rocznikiem na historii sztuki, który miał obowiązkowe zajęcia z fotografii. Nasz szef starał się dla nas o zlecenia. Robiliśmy zdjęcia do szeregu wystaw, bardzo wtedy modnych, organizowanych przez różne organizacje, stowarzyszenia i Rady Narodowe wszelkich szczebli. Po miesiącu pracy szef zalecił mi abym poszedł do sekretarza Prezydium w sprawie swoich, najniższych w całym Wydziale, poborów. Sekretarz, Henryk Korwel opiekujący się kulturą, wysłuchał mnie wyjątkowo niechętnie i na końcu zapytał: - Dostawaliście zapewne stypendium?. Czując jakąś szanse odpowiedziałem: - Tak, od pierwszego semestru stypendium naukowe. –Ile lat studiowaliście? - zapytał sekretarz.. Gdy uzyskał odpowiedź poinformował mnie w sposób absolutnie logiczny: -Teraz przez tyle lat powinniście spłacać to stypendium, które zafundowała wam klasa robotnicza, ale zgadzamy się, aby nie w całości. W tej sytuacji musicie przyznać, ze wasze pobory są i tak bardzo wysokie.

W roku 1960. zostałem Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków. Zasada Klema, aby ratować wszelkie zabytki, stała się kategorycznym imperatywem dla jego uczniów. Podstawowym kryterium była metryka obiektu wpisanego do księgi inwentarzowej. Uznanie przez Konserwatora strefy chronionej wraz z architektura i układem przestrzennym, dotyczyła znakomitej większości miast z całym dobrodziejstwem siedemset letniej niemieckiej historii i gospodarki. Klem Felchnerowski zdołał zaprogramować w nas przekonanie, że czyste sumienie konserwatora może zapewnić zawodową satysfakcję i ustawowy porządek bez polityki i przekonań światopoglądowych. Dla mnie określenie zabytku jako pruska budowla nie powodowało negatywnych emocji. Przymiotnik pruski w mojej rodzinie pochodzącej z pogranicza nie był równoznaczny z hitleryzmem. Nie był też wyklętym, gdyż kojarzył się z porządkiem i przestrzeganiem prawa. Prusak był o tyle wrogiem o ile kojarzył się z ekspansją terytorialną, a na Ziemi Babimojskiej brakło tego typu doświadczenia. Wrogiem od zawsze był Niemiec.
 - Jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem. Te święte słowa obowiązywały Powstańców Wielkopolskich w naszej rodzinie tak ze strony mamy jak i ojca. To jednak mi nie przeszkadzało złośliwie usprawiedliwiać swój tryb życia: - Jestem z charakteru Prusakiem.
Słowa określające zamek, pałac czy elitarne kamieniczki jako junkiersko-pruskie w komórce konserwatorskiej, traktowaliśmy jak frazeologiczny zwrot propagandowy usprawiedliwiony na obszarze, który nam wydarto w wyniku imperialnej polityki w przeszłości a teraz w ramach sprawiedliwości dziejowej ponownie te obszary zagospodarowujemy, z historyczną, słowiańską, piastowską i polańską
pamięcią.

Na Ziemiach Odzyskanych, zachodnich i północnych integrowano społeczeństwo wieczystym niepokojem i zagrożeniem ze strony imperializmu zachodnio-niemieckiego. Polacy powinni poszukiwać swojej tożsamości w racjach historycznych i ziemie te traktować jako własność od wieków, zrabowanych germańską zachłannością i polityczną obłudą. Wszelkie ślady niemczyzny, w mentalności nie tylko prowincjonalnych polityków, powinny ulec zamazaniu, wytarciu, zniszczeniu, wyrwaniu do korzenia, bez możliwości odrodzenia.
Lista 113 obiektów sakralnych przedstawionych przez Urząd do Spraw Wyznań jako „spis zniszczonych i zrujnowanych kościołów zabytkowych na terenie woj. Zielonogórskiego” była wnioskiem o ich rozbiórkę. Dostarczała także dowodu na wynaturzenia w myśleniu kategoriami światopoglądowymi.

W dniu 10. lutego 1960. roku zmieniona mi stanowisko ze Starszego Konserwatora Zabytków na Głównego Konserwatora Zabytków w Wydziale Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze. W parę dni potem z Urzędu do Spraw Wyznań otrzymaliśmy listę wspomnianych 113. obiektów sakralnych. Na jej podstawie nie powinniśmy stawiać sprzeciwu na usuniecie śladów zniszczeń wojennych w myśl wydanej w lipcu 1955. roku Uchwały Prezydium Rządu Nr. 666. zobowiązującej władzę terenową do usunięcia ruin powojennych do końca 1960. roku. Kiedy zapoznawaliśmy się z treścią tego spisu coraz bardziej dominującą myślą było przeświadczenie, że o ile nie wkroczymy na drogę kategorycznego sprzeciwu otrzemy się o przestępstwo i to nie w kategoriach moralnych, ale prawnych.
Lista zawierała obiekty w stanie bardzo dobrym, użytkowane obok częściowo wymagających remontu, oraz zniszczonych w znacznym stopniu a także kilka od lat nieistniejących a nawet w jednym przypadku i obiekt i miejscowość nie zostały zidentyfikowane. Autorzy listy, także niezidentyfikowani, przeznaczyli do likwidacji 26. obiektów kat I. to znaczy o wartości ogólnopolskiej. 43. zabytki kat. II. wartościowe dla regionu i 33. kat. III. o wartości trzeciorzędnej, które jednak w zespole zabytkowym winny być chronione.
Nasze zdumienie budziły obiekty o wybitnych wartościach architektonicznych i artystycznych, w stanie technicznym dobrym lub bardzo dobrym, przeznaczone do rozbiórki. Zastanawialiśmy się czy to, aby nie prowokacja wobec Uchwały Prezydium Rządu Nr. 666. gdy z cynizmem i hipokryzją powoływano się na porządkowaniu zespołów miejskich, pozbawiając równocześnie w ich układzie urbanistycznym podstawowych dominantów.
Ośno Lubuskie – kościół farny pod wezwaniem św. Jakuba z drugiej połowy XIII. wieku. Użytkowany, w stanie bardzo dobrym, oraz kościół cmentarny  św. Gertrudy z XV. Odnowiony w XVIII. wieku, użytkowany w stanie dobrym.
Głogów – kościół pojezuicki pod wezwaniem Bożego Ciała, odbudowany po 1945. roku. Użytkowany w stanie technicznym bez zarzutu.
Wschowa – kościół pofranciszkański, z XVII. wieku w stanie dobrym.
Lubsko – zbór poewangelicki pod wezwaniem św. Mikołaja, wzniesiony w XIII wieku, przebudowany w połowie XVIII. wieku i XIX. Stan dobry
Żary – skrzydło klasztoru pofranciszkańskiego.Klasztor wzniesiony został prawdopodobnie w XIII.wieku. Stan techniczny dobry.
Bukowiec – niezwykłej urody kościółek drewniany z XVI. wieku. Użytkowany, zadbany, w stanie bardzo dobrym po pokryciu dachu nowym gontem sprowadzonym z Makowa Podhalańskiego.
Żagań – klasztor pojezuicki i poaugustiański przy kościele Najświętszej Panny Marii, zespoły wznoszone od XVI. do XVIII. wieku w stanie dość dobrym
Żary – budynki przy kościele farnym. XV. – XVIII. wiek.
Zdumienie graniczące z szokiem wywołało umieszczenie na liście opactwa cysterskiego w Gościkowie. Paradyż ufundowany został w XIII. wieku przez Bronisza po bitwie pod Legnicą w 1242. roku. Obok spektakularnego obrazu przedstawiającego fundatora na polu bitwy, wnętrze kościelne zostało wyposażone w dzieła sztuki o wartości artystycznej najwyższej klasy. Zespół poklasztorny wraz z parkiem prezentuje się na naszym terenie jako jeden z najlepiej użytkowanych obiektów zabytkowych. Kościół opacki  pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny i św. Marcina pochodzi z drugiej połowy XIII. wieku. Rozbudowywany był do XVIII. wieku włącznie i mimo prac budowlanych prowadzonych w różnym czasie zachował europejską klasę. 

Celowo zostały wybrane przykłady szokujące, poświadczające ideologiczne przesłanie w typowaniu do likwidacji kościołów.  
Dokumentacja wraz z pełnym wykazem obiektów została opublikowana w pracy zbiorowej pod redakcją Zbigniewa Mazura „Wokół niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich i Północnych”. - Z doświadczeń w służbie Konserwatorskiej. Instytut Zachodni. Poznań. 1997

Stanisław Kowalski i Jan Muszyński, jako oficjalna delegacja służby konserwatorskiej udała się do Stanisława Jabłońskiego, kierownika  Urzędu Wyznań, aby dowiedzieć się kto jest autorem tej listy. Otrzymaliśmy odpowiedź, że nie to jest ważne, ale jedynie to, że należy przystąpić pilnie do naszych obowiązków, gdyż służby porządkowe przystępują do swoich prac wyznaczonych harmonogramem, zatwierdzonym przez sesje Rad Narodowych. Oświadczyliśmy, że zapoznamy z wykazem naszą centralę w Warszawie, Ministerstwo Kultury i Sztuki, Centralny Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków. Samo powołanie się na centralę było z naszej strony, w stosunku do wszechwładnych urzędników, delikatnie mówiąc mało eleganckie i wywołało takąż wymianę poglądów. Oznajmiliśmy, że to są kpiny z Ustawy o Ochronie Zabytków, cytowaliśmy paragrafy, twierdziliśmy, że wystawiamy się na kpiny nie tylko w Polsce ale w całej cywilizowanej Europie. Tym najbardziej poczuł się dotknięty Towarzysz kierownik, ale nasza pewność, że on osobiście poniesie konsekwencje, gdy sprawa nabierze politycznego rozgłosu, spowodowało na tyle rozsądną refleksję, że dyskusja nie została definitywnie zamknięta, tylko mieliśmy się zgłosić po decyzję, która zostanie wypracowana w najbliższych dniach. Nie czekaliśmy na stanowisko na najwyższym wojewódzkim szczeblu, tylko po licznych zabiegach, korzystając z wszelkich możliwości służbowych i prywatnych znajomości, doprowadziliśmy do tekstu, którego fragmenty cytujemy:

„Jerzy Pietrusiński. Warszawa, 15 X 1960 r.
Zgodnie wystosowaną do mnie propozycją przez Dyr. Doc. Dr. K. Malinowskiego z Ministerstwa Kultury i Sztuki i zleceniem ob. mgr J. Muszyńskiego, Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Zielonej Górze…dokonałem rozpoznania rzeczoznawczego 113-tu obiektów sakralnych na terenie woj. Zielonogórskiego wg. wykazu, sporządzonego przez Urząd do Spraw Wyznań…a określonego w nagłówku jako spis: „zniszczonych i zrujnowanych kościołów zabytkowych na terenie woj. Zielonogórskiego”, a w myśl pisma tegoż Urzędu będącego podstawą rzeczową wniosku o likwidacje „nie użytkowanych obiektów sakralnych” na terenie województwa…”
Jerzy Pietrusiński uważał., że „sprzeczności w pracy” nie będą miały miejsca, „jeżeli oba te urzędy prowadzić będą powierzone im odcinki konkretnej polityki zgodnie z naczelnymi zasadami, ustalonymi przez Partię i Rząd…” Na zakończenie swojej inteligentnej opinii Rzeczoznawca przystąpił do „rozpatrzenia zasadniczego argumentu politycznego w omawianej sprawie: stosunku projektu likwidacyjnego obiektów sakralnych do zasad polskiej polityki wobec rewizjonizmu zachodnio-niemieckiego, dla którego projekt wydaje się być przysłowiową wodą na młyn”.  

W pół roku później Przewodniczący Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej Jan Lembas, zobowiązało mnie abym na odprawie Przewodniczących Powiatowych i Miejskich Rad Narodowych przedstawił program zamierzeń konserwatorskich. Po dyskusji Jan Lembas, oświadczył, że „przyjmujemy plan pracy i zalecamy, aby w sprawach dotyczących zabytków porozumiewać się z konserwatorem, gdyż każda samowola w tej sprawie szkodzi naszej polityce”.

W dniu 12 maja 1962 otrzymałem pismo: „Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze zwalnia Obywatela z pracy z tyt. Prezydium z dniem 31 maja 1962 r. Jednocześnie z dniem 1 czerwca 1962 r. przekazuje Obywatela z zaliczeniem ciągłości pracy i wszelkich praw socjalnych do dyspozycji Lubuskiego Towarzystwa Kultury w Zielonej Górze. Zaświadcza się, iż Obywatel był zatrudniony w tut. Prezydium od dnia 1 sierpnia 1956 r.” podpisał Jan Koleńczuk z-ca Przewodniczącego Prezydium WRN

Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków został Stanisław Kowalski. Skromny, prawdomówny, uparty, zbudował swój autorytet na tym stanowisku, podczas 22. letniego bezbłędnego zawodowego działania. Uratował wszystkie warte zachowania obiekty ze słynnej i dramatycznej dla nas listy 113. Z uporem szedł przeciwko tym, którzy próbowali realizować kryminalne założenia wykazu w oparciu o doktrynę polityczną, z naznaczonym stygmatem czujności politycznej dla ciemnych działaczy społecznych i koniunkturalnych aktywistów partyjnych.  Niezwykle pomocna okazała się zorganizowana przez Konserwatora struktura opiekunów społecznych, którzy w obiektach zabytkowych, w mieszkaniach remontowanych z środków przeznaczonych na zabytki, zasiedlali opuszczone dworki, pałace i pozbawione użytkowników inne obiekty o znaczeniu historycznym.

Służba konserwatorska zorganizowana przez Klema Felchnerowskiego wpisała się pozytywnie  w dzieło ochrony dziedzictwa kulturowego. Satysfakcją dla nas stała się informacja, Ministerstwa Kultury i Sztuki, że na Ziemi Lubuskiej, powstały najmniejsze szkody, w porównaniu do ościennych województw, wywołane realizacją Uchwały 666.

Klem Felchnerowski pochodził z Torunia, Halina Karpowicz urodziła się we Włocławku, Pani Krystyna Klęsk w Krakowie, Stanisław Kowalski na ziem sieradzkiej a Jan Muszyński pochodził z Wielkopolski. Ten zespół bez żadnych wątpliwości i doktrynalnych dyskusji ratował dziedzictwo kulturowe związane z Brandenburgią, Śląskiem, Łużycami, Wielkopolską i Nową Marchią, zabytki powstałe nad Nysą, Bobrem, Odrą, Wartą i Notecią.
Praca stworzyła krąg przyjaciół pracujących w kotle etnicznym, zintegrowaną zawodowo strukturę socjologiczną, złączoną wspólną ideą. Jestem pewny, że dzięki temu procesowi, realizowanemu się w czasie, tak mocno wrosłem w miasto wśród zielonych wzgórz.

                   Do opracowania wykorzystałem literaturę przedmiotu:

- Stanisław Kowalski. Zabytki Województwa Zielonogórskiego. Lubuskie Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra. 1987.
- Jan Muszyński. Z doświadczeń w służbie konserwatorskiej. Instytut Zachodni. Poznań. 1997.
- Jan Muszyński. Rozmyślania o północy. Pionierzy. Nr. 1[5]. Czasopismo społeczno-historyczne. Zielona Góra. 1998.
- Jan Muszyński. Klem Felchnerowski. W: Ziemie Zachodnie. Polska-Niemcy. Integracja europejska. Księga pamiątkowa z okazji siedemdziesiątej rocznicy urodzin Prof. dr. hab.Hieronima Szczegóły. Uniwersytet Zielonogórski. Red. Czesław Osękowski. 2001.
- Anna Ciosk. Postać niezwykła. O wystawie biograficznej Krystyny Klęsk [1898 – 1977]. Museion.Nr.11. Muzeum w Zielonej Górze. 2002.
- Jan Muszyński. Klemens Felchnerowski [1928 – 1980] Wojewódzki Konserwator Zabytków. Historyk Sztuki. Artysta Malarz. Technik Budowlany. W: Lubuskie Materiały Konserwatorskie. Tom 2. 2004.
- Leszek Kania. Twórczość Klema Felchnerowskiego. Katalog. Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze. Biuro Wystaw Artystycznych w Zielonej Górze. 2005.

                                               Jan Muszyński.  20. V. 2006.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz