Zatrzymaliśmy się przed pałacem w Chobienicach. W
roku 1960. tutaj przywiozłem moją Mamę. Ważna miejscowość. Miejsce urodzenia
jej matki. Oczywiście, nie w pałacu; ale to miejsce narodzin ostatniego z rodu,
Karola, Macieja, Feliksa Mielżyńskiego.
To było dramatyczne spotkanie mojej mamy z Jej
pamięcią.
Pałac to było miejsce wielkopańskie, władcze,
tajemnicze, odległe. Teraz stał pusty, cichy, opuszczony, umierający, jak
porzucona skorupa orzecha. Mama przysiadła na jakimś murku i milcząc patrzyła
na dumny napis: „Nie sobie a potomnym” umieszczony pod herbem Mielżyńskich - Nowina.
Cztery kolumny dźwigały to humanistyczne przesłanie, teraz, w czasach
barbarzyńskich, pozbawione społecznego sensu. Próbowałem wypełnić, tę dla mnie
niezręczną pustkę i mówiłem coś o historii, sprawiedliwości dziejowej, ale mama
dłonią przesłoniła sobie usta. Uznałem, że wszelka rozmowa jest nie na miejscu
a próba usprawiedliwienia tego stanu rzeczy może jedynie pogłębić jej przykre wspomnienia
z moja osobą w tle. Smutek mojej mamy został zamieniony na zażenowanie oraz
wstyd, którego trudno się pozbyć. Okrążyliśmy pałac, zarośniętymi ścieżkami
doszliśmy do czystej w miarę, ale bez śladów życia, rzeczki Szarki. Obejrzeliśmy
jakiś rachityczny warzywnik, który moja mama pamiętała jako ogród róż i aleją
starych, nie tylko rodzimych drzew, powróciliśmy ponownie pod pałac.
Kolejnym etapem naszej wycieczki były dobra w
Dakowych- Mokrych. Ostatnia siedziba hrabiów, Macieja Mielżyńskiego, i jego
syna Karola przedstawiała wręcz klasyczny obraz socjalistycznej nędzy. W pałacowych
ogrodach, psy, koty i kozy. Jakieś szmaty we wnętrzu, brudne naczynia, porzucone
garnki, rozwalające się płoty, a wokół, dziesiątki kóz; w zadeptanym parku nie
brakowało nawet smrodu. W tym pejzażu wyjątkowo przygnębiającym, mama odnalazła
dawną znajomą, z którą wdała się w długą rozmowę. Nie chciałem podsłuchiwać. Stałem
z daleka, a po tej rozmowie mama jedynie mi powiedziała, że podobnie jak w
Chobienicach tutaj także był PGR. Te kozy, to była eksportowa produkcja
pegeerowska.
Pałac teraz zaniedbany, niegdyś wręcz sławny, okryty
ponurą sławą związaną z zabójstwem przez hrabiego Macieja Mielżyńskiego jego
pięknej żony Felicji, z domu Potockiej, oraz hrabiego
Adolfa Miączyńskiego. Sprawa była wówczas
głośna nie tylko w Polsce.
Czułem się zmęczony smutkiem mojej mamy
i ciszą; należała do osób łączących emocje ze słowem. Po tej wizycie w
Chobienicach i Dakowych pojechaliśmy jeszcze do Iwna. Miejsca dzieciństwa,
młodości i dobrych wspomnień. Mama zaraz poszła do kościoła. W panoramie Iwna,
to najwyżej, w sensie dosłownym, zlokalizowany budynek. Wzniesiony na wzgórzu,
z trudnym podejściem. Z lewej strony, od głównego wejścia, też na tym
wyniesieniu, grota poświęcona Matce Boskiej, której dawniej, mówiła mama, tutaj
nie było. Potem pokazała mi budynek przybramny, zwany portierką, w którym
mieszkała; niestety to była na wpół ruina, ale z tego powody nie objawiała
szczególnego żalu. Natomiast w pamiętniku opisała to miejsce z dużym
sentymentem. Dzięki Bogu, odzyskała dobre samopoczucie, po spotkaniu z córką
nauczycielki. Obcałowały się, wspominały swoją młodość – ta kobieta w wieku
mojej mamy była jej klasową koleżanką, - dziwne ponownie dla mnie - mówiły o
swoim szczęśliwym dzieciństwie. Na końcu się rozpłakały i przyrzekały kolejne
spotkanie.
Ktokolwiek składał wizytę hrabiostwu
musiał przechodzić, tuż obok portierki i być może, że Karol Mielżyński, który
odwiedzał Iwno, także pozostawiał cień na portyku przy bramie.
Powracamy do ojca Karola.
Hrabia Maciej odbywał praktykę w
Będlewie u hrabiego Bolesława Potockiego. Tam zapoznał się z 19. letnią
Felicją. Jej
piękność na stałe zagościła w sztukach pięknych za sprawą Wojciecha Kossaka. Mama
mówiła, że jak hrabianka Felicja była we Włoszech, to tamtejsza królowa
piękności oddała jej swoją koronę gdyż Felicja była piękniejsza, co uznała sama
Włoszka.
Maciej zakochał się bez pamięci, co z kolei
podkreślał mój Dziadek.
Potocki krzywo patrzył na Macieja, gdyż traktowało go
jako malarza a nie bogatego ziemianina, Majątek Mielżyńskich był istotnie skromniejszy.
Gdy student prawa i uczeń sławnego Józefa Brandta,
poprosił o rękę Felicji, został zignorowany, nawet przez piękną pannę. Mama mi
opowiadała, że kiedy zrobił piękny portret Felicji wielkości naturalnej i poprosił
jej ojca, aby obejrzał obraz, ten, gdy wszedł do salonu, gdzie obraz wystawiono
powiedział tylko, - „co tu tak śmierdzi terpentyną” i wyszedł.
Dziadek był przekonany, że Maciej nie mógł znieść
jako człowiek honoru takiego traktowania i postanowił odebrać sobie życie.-
„Usiadł w fotelu, sięgnął po flintę, zdjął buty, palcem od nogi spuścił
cyngiel”.
Miłość miała pokonać śmierć.
Istotnie, strzelił sobie w pierś z dubeltówki,
został jednak cudem odratowany i w 1896 odbył się ślub z piękną Felicją. W salonach
omawiano romantyczną historię. Tym razem, jak donosiła prasa wielkopolska,
miłość zwyciężyła. Miłości towarzyszy zazdrość.
Kiedy Maciej zobaczył Felicję z kochankiem w
jednoznacznej sytuacji, miłość ponownie zwyciężyła. To było w grudniu 1913.roku.
Jest kilka wersji tej dramatycznej historii. Według
mojego Dziadka
hrabia Maciej Mielżyński słusznie postąpił. Ratował
swój honor, gdy zobaczył jak przed kolanami Felicji klęczy jej kochanek, karciarz
i szaławiła, to zastrzelił nie tylko jego, ale także niewierną żonę.
Nie rozsądek dyktował tę trasę z moją mamą, ale coś,
co istnieje poza rozumem. Może poszukiwanie losu utraconego, związanego z
wiejską tradycją i mentalnością? Inni zawsze mieli rację, my zawsze byliśmy
gorsi, ale bezgranicznego zaufania do Jaśnie Państwa moja mama z ojcem nie
podzielała.
Mój dziadek, który w Dakowych-Mokrych
był stangretem, uzyskał zgodę, czy może polecenie, od jaśnie pana hrabiego, aby
pojął za żonę piękną Antoninę Setną, która także służyła w Dakowych. Moja
babcia była zgrabną dziewczyną. Nie wiem czy dziadek był zakochany, czy
posłuszny. Wkrótce moja babcia urodziła syna, który był podobny do hrabiego,
jak dwie krople wody, to opinia mojej mamy. Po ślubie Maciej z Felicją
zamieszkali w Chobienicach. Babcia tam była kawiarką i mama od niej dowiedziała
się, że często dochodziło do kłótni, po której Państwo ze sobą nie rozmawiali,
nawet dosyć długo. Dziadek twierdził, że Felicja hrabiego Macieja nigdy nie
kochała, gdy coś mówił głupio się uśmiechała za jego plecami.
Z trójką dzieci w roku 1900 wyjechała do
Drezna, a Maciej Chobienice sprzedał Ignacemu Mielżyńskiemu z Iwna.
Po ślubie moi dziadkowie tam się
przenieśli, także z woli Macieja. Tam
dziadek awansował i został borowym, rozpoczynając, aż po kres swego życia
karierę zawodową w dobrach arystokratycznych. Bolesław Potocki kupił Wojnowice
i Dakowe Mokre, które jako wiano ślubne przekazał swojej córce. Po przyjeździe
z Drezna tutaj zamieszkali pogodzeni
małżonkowie.
Syn hrabiego Macieja, Karol Maciej Feliks tak wspomina
ten dramat:, „Gdy to się stało miałem siedem lat. Mój ojciec kiedyś sam ze mną,
na ten temat rozmawiał. Powiedział mi, że tej nocy w Dakowych-Mokrych, w pałacu
mojej matki miało być polowanie. Było podejrzenie, że moja matka ma romans ze swoim siostrzeńcem Adolfem Miączyńskim. No i ten
Miączyński był w ten czas w Dakowych-Mokrych. Mój ojciec mówił, że tego
wieczoru słyszał w sypialni matki jakieś hałasy, jakieś głośne rozmowy. Myślał,
że może jacyś złodzieje napadli moją matkę. Wziął dubeltówkę i zszedł na dół,
ale akurat nastąpiła awaria światła. W sypialni mojej matki paliła się tylko
lampa naftowa. Ojciec mówił, że wchodził do sypialni mojej matki i widzi, że
akurat ktoś chciał stamtąd wyjść. Zawołał: -”Stój, bo strzelam”, ale ten ktoś
nie zareagował i ojciec wystrzelił. Nie wiedział, że to jego żona. Później
zauważył tego Miączyńskiego w sypialni i strzelił do niego z premedytacją.
Zastrzelił moją matkę a potem jego. Ale podczas procesu uniewinniono mojego
ojca, bo sędziowie orzekli, że był to czyn popełniony w afekcie i on nie zdawał
sobie sprawy z tego, co robi”.
Jest też opowieść
nieco inna. Gdy Maciej Mielżyński wrócił z polowania w salonie zobaczył żonę i
klęczącego przed nią kuzyna. Zabił ich oboje. Myślał, że Felicja go zdradziła.
Potem okazało się, że byli niewinni.- „ Kuzyn na kolanach prosił o pieniądze”.
Plotkowano także, że Maciej Mielżyński, całą sprawę ukartował, aby się
rozliczyć z Miałczyńskim, który doprawiał
mu rogi. Czekał na nich ukryty w pokojach na piętrze, gdy przyjechali z Poznania.
Ale dziadek znowu z tym honorem. Hrabia Maciej dobrze strzelał, jako człowiek
honoru wezwałby Miałczyńskiego na pojedynek i zastrzelił jak psa.
Rozprawę utajniono, co spowodowało lawinę
nieprawdopodobnych wersji wydarzeń. Z prasy wiedziano, że sąd w Grodzisku,
obejrzał zakrwawiony szlafrok, nocną koszulę, gorset, atłasowe pantofelki
Felicji oraz buty hrabiego Miałczyńskiego.
Ceremonie pogrzebowe dostarczyły ponownie nowy temat
do rozważań. Wystawiono zwłoki hrabiny w salonie. W trumnie wyglądała bardzo
pięknie, w czerwonej jedwabnej sukni, z owiniętą głową koronkowym szalem. Ośmiu
leśniczych przeniosło trumnę do kościoła a potem alejką wyłożoną świerkowymi
gałązkami do rodzinnego grobowca. Dziadek towarzyszył hrabinie Felicji w tej
ostatniej drodze. Ciało Adolfa Miączyńskiego przewieziono do Będlewa i
wystawiono w pałacu. Znowu dociekano, czy pogrzeby odbyły się w tym samym dniu,
czy jednak osobno?. Czy leżą w jednej mogile, czy rodowe grobowce ich połączyły,
czy podzieliły?
Wydarzenia w pałacu doczekały się swoistego
pitawalu, zabarwionego nie tylko krwią, ale także polityką. Inaczej na sprawę
patrzyli Prusacy inaczej rody wielkopolskie. Z każdej strony hrabia doznał
bolesnego ostracyzmu.
Według pamięci mojego dziadka, po tym dramacie Karol został odwieziony do Iwna. Zamieszkał w
pałacu wuja Ignacego. Powoli przyszedł do siebie, mówiła moja mama, ale nie
całkowicie. Był zamknięty w sobie i więcej przesiadywał w stajniach
aniżeli w pałacu. Doskonale ujeżdżał konie. Godzinami stał przed bramą pałacu i
czekał, aż ktoś po niego wyjdzie. Najczęściej żebrał o pieniądze.
Właśnie Karol stał się największym wrogiem ojca.
Potomek sławnych wielkopolskich przodków, wojewodów,
posłów, oraz kasztelanów, Maciej Feliks hrabia Mielżyński, trzykrotny poseł do Reichstagu, z listy polskiej, z okręgów wyborczych, -
Szamotuły, Międzychód, Skwierzyna, Oborniki, - adiutant Wilhelma II podczas
pierwszej wojny światowej, potem Powstaniec Wielkopolski, dowódca w 1920
roku dwóch pułków ułanów 15. i 115.,oficer łącznikowy przy Legionach Polskich, akceptowany
przez Józefa Piłsudskiego, w Berlinie szkolił rekrutów, a od 1921 naczelny wojskowy
dowódca trzeciego powstania śląskiego.
Mord w grudniową noc z 19. na 20. w roku 1913,
utrwalił jego skomplikowaną osobowość w świadomości Wielkopolan, oraz spowodował,
że przeszedł do historii rodu Mielżyńskich, nie tylko za sprawą czynów
patriotycznych.
Okrutną opinie wystawia ojcu, jego jedyny syn w
wywiadzie przeprowadzonym przez Andrzeja Niziołka i Pawła Ratajczaka [Głos
Wielkopolski, luty 1994. Byłem Mielżyńskim]
„Jakim właściwie człowiekiem był pana ojciec?
Świetnie się wyraziła o nim pani Pruszyńska, żona
Ksawerego, z którą się potem zaznajomiłem. Powiedziała, że mój ojciec to była
mieszanka Cezara Borgii z Kościuszką. Świetne określenie.
Czy to prawda, że przed wojną poróżnił się pan z
ojcem?
A, to na tle majątkowym. Bo mój ojciec miał chrapkę
na Dakowy, które ja odziedziczyłem po mojej matce. No i w tym celu chciał mnie
ubezwłasnowolnić i wytoczył mi proces.
Na jakiej podstawie?
Właściwie nie było podstawy do tego. O tyle, że
byłem bardzo niepraktyczny i tak dalej…W rodzinie trochę uważali mnie zawsze za
dziwaka…Ale potem ja kazałem się badać przez psychiatrów i oni orzekli, że
jestem zupełnie normalny. Proces jednak się nie skończył, bo wojna
przeszkodziła.
Podczas wojny pana ojciec został wywieziony do
Warszawy, potem przebywał w Wiedniu i tam zmarł w 1944r.
Miał postępujący paraliż i sklerozę, potrzebował
opieki, a jego druga żona nie miała sił, żeby się nim zajmować. [żona, Wiktoria,
Henrietta, Maria, córka tureckiego dyplomaty J.M.] No i tam zmarł w przytułku. Miał 75.lat
Czy pogodził się pan z ojcem przed jego śmiercią?
Właściwie już nie. Od kiedy się poróżniliśmy, w
ogóle nie widywałem się z ojcem”.
Ród Mielżyńskich wywodzi się z Mielżyna,
miejscowości koło Gniezna, odnotowany po raz pierwszy w końcu XIV wieku.
Moi dziadkowie i rodzice byli na służbie, tego rodu,
wielce zasłużonego dla dziejów Poznania, Wielkopolski i pogranicza. Jako
student historii sztuki, - wczesne lata pięćdziesiąte - odwiedzałem mojego
dziadka – mieszkał u swojego syna przy ul. Naramowickiej, początkowo
rozpytywałem o twórczą działalność artystów malarzy, hrabiego Macieja i jego
syna Karola.
Dziadkowie pracowali w Dakowych Mokrych i w Iwnie.
Służyli przez całe swoje życie na pańskim. Babcia i
moja mama, usługiwały w kuchni i na pokojach. Dziadek był od wszystkich prac,
lecz szczególnie związanych z lasem. Podczas tych rozmów notowałem to, co
wówczas wydawały mi się ważne. Gdy teraz z dwudziestoletnią wnuczką odczytujemy
te zapiski, ona jest zaciekawiona a ja wzruszony. Trzeba oddać sprawiedliwość
tamtym czasom. Dziadkowie szanowali swoich pracodawców a dziadek obłędnie, bezkrytycznie, wręcz uwielbiał
hrabiów, Macieja z Dakowych a następnie Ignacego z Iwna. Relacje dziadka i
mojej mamy stały się, obrazem mrówczego życia moich dziadków, którym jestem
poruszony. Pracowali i żyli godnie, bez poczucia, że są czymś gorszym. Nigdzie
we wspomnieniach dziadków, nie znalazłem śladu poniżani a czy nawet
lekceważenia. Jako student patrzyłem z zewnątrz i sytuacja moich dziadków
wydawała mi się upokarzająca. Było to brakiem wiedzy o tamtej rzeczywistości.
Moje odczucia – o ile można tak powiedzieć – wynikały wówczas z poglądów
społeczno-socjalno
-politycznych, które teraz mogłem zweryfikować.
Jedynie w pamiętniku spisanym przez moją mamę są
zdania o lekceważeniu ludzi przez hrabinę Sewerynę z Iwna żonę Ignacego.
Dziadek realizował zasadę Arystotelesa, - piękny,
doskonały, moralny jest ten, kto zna proporcje.
Świat moich dziadków się rozpadł, całkowicie i
nieodwołalnie, tak jak obumarła chobienicka gałęź Mielżyńskich, wraz ze
śmiercią ostatniego z rodu.
Powracam do wspomnianego wywiadu, - Byłem
Mielżyńskim
„Czy mieszkając w przytułku, w mieście, dla którego
pana przodkowie wiele zrobili, nie czuje się pan zapomniany?
Czuję się trochę…Przecież ja miałem wielkie
trudności i to parę miesięcy się ciągnęło, zanim władze się zgodziły abym tutaj
zamieszkał”. [Karol Maciej Feliks hrabia Mielżyński zamieszkał w
poznańskim Domu Weterana, od 1967.roku. J.M.]
Mając 80 lat wspominał: „Najszczęśliwszy w moim
życiu był okres, gdy żyła moja babka Emilia, [z domu Bnińska J.M.] matka mojego ojca. Uczyłem się w Poznaniu i na
wakacje zawsze jeździłem do Chobienic. To była właściwie jedna osoba, która
naprawdę mnie kochała”.
Mielżyńscy należeli do tych rodów wielkopolskich,
których związki z malarstwem i ogólnie
ze sztuką są nadal dla historyków sztuki tematem prac badawczych.
Ojciec Karola, Maciej, studiował malarstwo w
Monachium u wielce zasłużonego dla polskiej sztuki Józefa Brandta. Jego syn
uczył się malarstwa w Krakowie w pracowni Józefa Mehoffera. Studiował też
historię sztuki. Porzucił jednak studia, po roku, bez wyraźnego powodu, poza
własnym przekonaniem, „…uważałem, że już dam sobie radę bez szkoły…Mój ojciec
bardzo popierał moje malarstwo. Nawet stwierdził, że lepiej maluję od niego…”
Ani ojciec ani syn nie zapisali się w rozwoju myśli
plastycznej. Sąd Karola jest jednak odmienny, zaprawiony osobistą mitologią.
„Maluję głownie pejzaż. Moje malarstwo jest bardzo
wybitne, dojrzałe”.
Autofikcja artysty przekracza granice kraju.
„Moje obrazy są w Ameryce, Australii, Kanadzie,
Niemczech… Z przedwojennych moich prac nic się nie zachowało, wywieźli je Niemcy…”.
Karol Mielżyński zachował wyjątkowo optymistyczny
sąd o swoich artystycznych dokonaniach; to jest zjawisko dosyć częste u
amatorów.
„Przed wojną nie pracował pan zawodowo?
Nie.
Zajmowałem się malarstwem…
Wybuch
wojny zastał mnie w Dakowych. Stamtąd
Niemcy wysiedlili mnie do Guberni…Mieszkałem u kuzynów… a potem w Krakowie.
Co
pan robił po wojnie?
Jakiś czas mieszkałem w Poznaniu, a potem
wyjechałem na Ziemie Odzyskane, byłem dozorcą, księgowym, dekoratorem w PGR-że…W
Dusznikach byłem dozorcą w papierni- tam jest taka zabytkowa papiernia. W
Dusznikach jeszcze komuniści mnie prześladowali. Przypadkowo miałem tam kuzyna,
hrabiego Moszczyńskiego, który był księgowym i on mi się postarał o Kłodzko.
Byłem tam pianistą w Domu Kultury, a potem poszedłem na emeryturę. Gdy musiałem
już chodzić o kulach moi znajomi wystarali się do mnie o ten Dom Weterana w
Poznaniu.
Czy
wspomina pan przeszłość?
…Czasem
mam sny, że jestem właścicielem Chobienic, Ale przeszłością nie żyję. „Bo nic
zaiste tak bardzo nie boli, jak chwile szczęścia wspominać w niedoli”. To są
słowa Dantego z „Boskiej komedii”. Ja się właśnie tej zasady trzymam.
A
jak panu żyje się tutaj w Domu Weterana?
No,
jedzenie nie jest tutaj nadzwyczajne. Od czasu do czasu dokupuję ser jakieś
dżemy, ja lubię słodkie rzeczy…
A
ludzie?
To
są ludzie o ciasnych horyzontach. Ja z nimi staram się najmniej kontaktować.
Mówimy sobie dzień dobry i dobranoc, ale nie wdaję się w konwersację. Mam
dwóch, trzech znajomych… jest pani Ziółkowska. Abonuję „Przekrój” i zawsze z
nią rozwiązujemy krzyżówki…
Często
wychodzi pan z domu?
Czasami
idę sobie na spacer ulicą Ugory, jak nie ma silnego słońca, czy deszcz nie
pada. Na święta Bożego Narodzenia moja siostrzenica, która mieszka tu, w
Poznaniu, zaprasza mnie na trzy dni
Gdzie
będzie pan pochowany?
W
Woźnikach w grobowcu rodzinnym w klasztorze po Franciszkanach Tam leżą moja
matka i moja babka. Tam też jest pochowany Maciej Mielżyński. To jest koło
Grodziska”
Z
wywiadu dowiadujemy się, że wierzy w reinkarnację, „Tylko trzeba dojrzeć do
tego umysłowo…”, że testamentu „ nie zrobiłem i nie zrobię…”, choć musi się zastanowić,
komu zapisać obrazy. Kochał się „tak romantycznie…Platonicznie”. W Iwnie poznał
kuzynkę, ale nie był pewny jej imienia, „Nie była specjalnie piękna, ale miała
coś takiego.”
Kakol
Maciej Feliks Mielżyński urodził się 22 stycznia 1906 r Chobienicach zmarł 26 stycznia 1994 przeżywszy 88 lat. Ceremonia
pogrzebowa odbyła się „ w Woźnikach godz.. 11.00 autobus odjedzie sprzed gmachu
Opery Poznańskiej o godz.9.45”.
Głos
Wielkopolski Nr.33 z dnia 9.lutego 1994 donosił: -
Nieusprawiedliwiona
Absencja.
„Przy
zabytkowym kościele w Woźnikach koło Grodziska Wlkp. Pochowano 1 lutego br.
ostatniego w chobienickiej linii męskiej potomka …artystę malarza Karola Mielżyńskiego….
W pogrzebie wzięła udział rodzina…przedstawiciele Poznańskiego Towarzystwa
Przyjaciół Nauk, Wielkopolskiego Towarzystwa Kulturalnego…Zabrakło niestety,
reprezentantów władz miejskich Poznania- choćby na szczeblu wiceprezydenta.
Autor
notatki sygnowanej W. K. dodaje sarkastycznie. „No cóż – na bankietach u
bysnezmenów bywa chyba ciekawiej, a już na pewno weselej.
Zielona
Góra sierpień 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz