środa, 15 sierpnia 2012

Koniec dwóch światów



Zatrzymaliśmy się przed pałacem w Chobienicach. W roku 1960. tutaj przywiozłem moją Mamę. Ważna miejscowość. Miejsce urodzenia jej matki. Oczywiście, nie w pałacu; ale to miejsce narodzin ostatniego z rodu, Karola, Macieja, Feliksa Mielżyńskiego.  
To było dramatyczne spotkanie mojej mamy z Jej pamięcią.
Pałac to było miejsce wielkopańskie, władcze, tajemnicze, odległe. Teraz stał pusty, cichy, opuszczony, umierający, jak porzucona skorupa orzecha. Mama przysiadła na jakimś murku i milcząc patrzyła na dumny napis: „Nie sobie a potomnym” umieszczony pod herbem Mielżyńskich - Nowina. Cztery kolumny dźwigały to humanistyczne przesłanie, teraz, w czasach barbarzyńskich, pozbawione społecznego sensu. Próbowałem wypełnić, tę dla mnie niezręczną pustkę i mówiłem coś o historii, sprawiedliwości dziejowej, ale mama dłonią przesłoniła sobie usta. Uznałem, że wszelka rozmowa jest nie na miejscu a próba usprawiedliwienia tego stanu rzeczy może jedynie pogłębić jej przykre wspomnienia z moja osobą w tle. Smutek mojej mamy został zamieniony na zażenowanie oraz wstyd, którego trudno się pozbyć. Okrążyliśmy pałac, zarośniętymi ścieżkami doszliśmy do czystej w miarę, ale bez śladów życia, rzeczki Szarki. Obejrzeliśmy jakiś rachityczny warzywnik, który moja mama pamiętała jako ogród róż i aleją starych, nie tylko rodzimych drzew, powróciliśmy ponownie pod pałac.
Kolejnym etapem naszej wycieczki były dobra w Dakowych- Mokrych. Ostatnia siedziba hrabiów, Macieja Mielżyńskiego, i jego syna Karola przedstawiała wręcz klasyczny obraz socjalistycznej nędzy. W pałacowych ogrodach, psy, koty i kozy. Jakieś szmaty we wnętrzu, brudne naczynia, porzucone garnki, rozwalające się płoty, a wokół, dziesiątki kóz; w zadeptanym parku nie brakowało nawet smrodu. W tym pejzażu wyjątkowo przygnębiającym, mama odnalazła dawną znajomą, z którą wdała się w długą rozmowę. Nie chciałem podsłuchiwać. Stałem z daleka, a po tej rozmowie mama jedynie mi powiedziała, że podobnie jak w Chobienicach tutaj także był PGR. Te kozy, to była eksportowa produkcja pegeerowska.
Pałac teraz zaniedbany, niegdyś wręcz sławny, okryty ponurą sławą związaną z zabójstwem przez hrabiego Macieja Mielżyńskiego jego pięknej żony Felicji, z domu Potockiej, oraz hrabiego Adolfa  Miączyńskiego. Sprawa była wówczas głośna nie tylko w Polsce.

Czułem się zmęczony smutkiem mojej mamy i ciszą; należała do osób łączących emocje ze słowem. Po tej wizycie w Chobienicach i Dakowych pojechaliśmy jeszcze do Iwna. Miejsca dzieciństwa, młodości i dobrych wspomnień. Mama zaraz poszła do kościoła. W panoramie Iwna, to najwyżej, w sensie dosłownym, zlokalizowany budynek. Wzniesiony na wzgórzu, z trudnym podejściem. Z lewej strony, od głównego wejścia, też na tym wyniesieniu, grota poświęcona Matce Boskiej, której dawniej, mówiła mama, tutaj nie było. Potem pokazała mi budynek przybramny, zwany portierką, w którym mieszkała; niestety to była na wpół ruina, ale z tego powody nie objawiała szczególnego żalu. Natomiast w pamiętniku opisała to miejsce z dużym sentymentem. Dzięki Bogu, odzyskała dobre samopoczucie, po spotkaniu z córką nauczycielki. Obcałowały się, wspominały swoją młodość – ta kobieta w wieku mojej mamy była jej klasową koleżanką, - dziwne ponownie dla mnie - mówiły o swoim szczęśliwym dzieciństwie. Na końcu się rozpłakały i przyrzekały kolejne spotkanie.
Ktokolwiek składał wizytę hrabiostwu musiał przechodzić, tuż obok portierki i być może, że Karol Mielżyński, który odwiedzał Iwno, także pozostawiał cień na portyku przy bramie.

Powracamy do ojca Karola.
Hrabia Maciej odbywał praktykę w Będlewie u hrabiego Bolesława Potockiego. Tam zapoznał się z 19. letnią Felicją. Jej piękność na stałe zagościła w sztukach pięknych za sprawą Wojciecha Kossaka. Mama mówiła, że jak hrabianka Felicja była we Włoszech, to tamtejsza królowa piękności oddała jej swoją koronę gdyż Felicja była piękniejsza, co uznała sama Włoszka.
Maciej zakochał się bez pamięci, co z kolei podkreślał mój Dziadek.
Potocki krzywo patrzył na Macieja, gdyż traktowało go jako malarza a nie bogatego ziemianina, Majątek Mielżyńskich był istotnie skromniejszy.
Gdy student prawa i uczeń sławnego Józefa Brandta, poprosił o rękę Felicji, został zignorowany, nawet przez piękną pannę. Mama mi opowiadała, że kiedy zrobił piękny portret Felicji wielkości naturalnej i poprosił jej ojca, aby obejrzał obraz, ten, gdy wszedł do salonu, gdzie obraz wystawiono powiedział tylko, - „co tu tak śmierdzi terpentyną” i wyszedł.
Dziadek był przekonany, że Maciej nie mógł znieść jako człowiek honoru takiego traktowania i postanowił odebrać sobie życie.- „Usiadł w fotelu, sięgnął po flintę, zdjął buty, palcem od nogi spuścił cyngiel”.
Miłość miała pokonać śmierć.
Istotnie, strzelił sobie w pierś z dubeltówki, został jednak cudem odratowany i w 1896 odbył się ślub z piękną Felicją. W salonach omawiano romantyczną historię. Tym razem, jak donosiła prasa wielkopolska, miłość zwyciężyła. Miłości towarzyszy zazdrość.
Kiedy Maciej zobaczył Felicję z kochankiem w jednoznacznej sytuacji, miłość ponownie zwyciężyła. To było w grudniu 1913.roku.
Jest kilka wersji tej dramatycznej historii. Według mojego Dziadka
hrabia Maciej Mielżyński słusznie postąpił. Ratował swój honor, gdy zobaczył jak przed kolanami Felicji klęczy jej kochanek, karciarz i szaławiła, to zastrzelił nie tylko jego, ale także niewierną żonę.
 
Nie rozsądek dyktował tę trasę z moją mamą, ale coś, co istnieje poza rozumem. Może poszukiwanie losu utraconego, związanego z wiejską tradycją i mentalnością? Inni zawsze mieli rację, my zawsze byliśmy gorsi, ale bezgranicznego zaufania do Jaśnie Państwa moja mama z ojcem nie podzielała. 
Mój dziadek, który w Dakowych-Mokrych był stangretem, uzyskał zgodę, czy może polecenie, od jaśnie pana hrabiego, aby pojął za żonę piękną Antoninę Setną, która także służyła w Dakowych. Moja babcia była zgrabną dziewczyną. Nie wiem czy dziadek był zakochany, czy posłuszny. Wkrótce moja babcia urodziła syna, który był podobny do hrabiego, jak dwie krople wody, to opinia mojej mamy. Po ślubie Maciej z Felicją zamieszkali w Chobienicach. Babcia tam była kawiarką i mama od niej dowiedziała się, że często dochodziło do kłótni, po której Państwo ze sobą nie rozmawiali, nawet dosyć długo. Dziadek twierdził, że Felicja hrabiego Macieja nigdy nie kochała, gdy coś mówił głupio się uśmiechała za jego plecami.
Z trójką dzieci w roku 1900 wyjechała do Drezna, a Maciej Chobienice sprzedał Ignacemu Mielżyńskiemu z Iwna.
Po ślubie moi dziadkowie tam się przenieśli, także z woli Macieja.  Tam dziadek awansował i został borowym, rozpoczynając, aż po kres swego życia karierę zawodową w dobrach arystokratycznych. Bolesław Potocki kupił Wojnowice i Dakowe Mokre, które jako wiano ślubne przekazał swojej córce. Po przyjeździe z  Drezna tutaj zamieszkali pogodzeni małżonkowie.
 
Syn hrabiego Macieja, Karol Maciej Feliks tak wspomina ten dramat:, „Gdy to się stało miałem siedem lat. Mój ojciec kiedyś sam ze mną, na ten temat rozmawiał. Powiedział mi, że tej nocy w Dakowych-Mokrych, w pałacu mojej matki miało być polowanie. Było podejrzenie, że moja matka ma romans ze swoim siostrzeńcem Adolfem Miączyńskim. No i ten Miączyński był w ten czas w Dakowych-Mokrych. Mój ojciec mówił, że tego wieczoru słyszał w sypialni matki jakieś hałasy, jakieś głośne rozmowy. Myślał, że może jacyś złodzieje napadli moją matkę. Wziął dubeltówkę i zszedł na dół, ale akurat nastąpiła awaria światła. W sypialni mojej matki paliła się tylko lampa naftowa. Ojciec mówił, że wchodził do sypialni mojej matki i widzi, że akurat ktoś chciał stamtąd wyjść. Zawołał: -”Stój, bo strzelam”, ale ten ktoś nie zareagował i ojciec wystrzelił. Nie wiedział, że to jego żona. Później zauważył tego Miączyńskiego w sypialni i strzelił do niego z premedytacją. Zastrzelił moją matkę a potem jego. Ale podczas procesu uniewinniono mojego ojca, bo sędziowie orzekli, że był to czyn popełniony w afekcie i on nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi”.
 Jest też opowieść nieco inna. Gdy Maciej Mielżyński wrócił z polowania w salonie zobaczył żonę i klęczącego przed nią kuzyna. Zabił ich oboje. Myślał, że Felicja go zdradziła. Potem okazało się, że byli niewinni.- „ Kuzyn na kolanach prosił o pieniądze”. Plotkowano także, że Maciej Mielżyński, całą sprawę ukartował, aby się rozliczyć z  Miałczyńskim, który doprawiał mu rogi. Czekał na nich ukryty w pokojach na piętrze, gdy przyjechali z Poznania. Ale dziadek znowu z tym honorem. Hrabia Maciej dobrze strzelał, jako człowiek honoru wezwałby Miałczyńskiego na pojedynek i zastrzelił jak psa.
Rozprawę utajniono, co spowodowało lawinę nieprawdopodobnych wersji wydarzeń. Z prasy wiedziano, że sąd w Grodzisku, obejrzał zakrwawiony szlafrok, nocną koszulę, gorset, atłasowe pantofelki Felicji oraz buty hrabiego Miałczyńskiego.
Ceremonie pogrzebowe dostarczyły ponownie nowy temat do rozważań. Wystawiono zwłoki hrabiny w salonie. W trumnie wyglądała bardzo pięknie, w czerwonej jedwabnej sukni, z owiniętą głową koronkowym szalem. Ośmiu leśniczych przeniosło trumnę do kościoła a potem alejką wyłożoną świerkowymi gałązkami do rodzinnego grobowca. Dziadek towarzyszył hrabinie Felicji w tej ostatniej drodze. Ciało Adolfa Miączyńskiego przewieziono do Będlewa i wystawiono w pałacu. Znowu dociekano, czy pogrzeby odbyły się w tym samym dniu, czy jednak osobno?. Czy leżą w jednej mogile, czy rodowe grobowce ich połączyły, czy podzieliły?

Wydarzenia w pałacu doczekały się swoistego pitawalu, zabarwionego nie tylko krwią, ale także polityką. Inaczej na sprawę patrzyli Prusacy inaczej rody wielkopolskie. Z każdej strony hrabia doznał bolesnego ostracyzmu.
Według pamięci mojego dziadka, po tym dramacie Karol został odwieziony do Iwna. Zamieszkał w pałacu wuja Ignacego. Powoli przyszedł do siebie, mówiła moja mama, ale nie całkowicie. Był zamknięty w sobie i więcej przesiadywał w stajniach aniżeli w pałacu. Doskonale ujeżdżał konie. Godzinami stał przed bramą pałacu i czekał, aż ktoś po niego wyjdzie. Najczęściej żebrał o pieniądze.
Właśnie Karol stał się największym wrogiem ojca.

Potomek sławnych wielkopolskich przodków, wojewodów, posłów, oraz kasztelanów, Maciej Feliks hrabia Mielżyński, trzykrotny poseł do Reichstagu, z listy polskiej, z okręgów wyborczych, - Szamotuły, Międzychód, Skwierzyna, Oborniki, - adiutant Wilhelma II podczas pierwszej wojny światowej, potem Powstaniec Wielkopolski, dowódca w 1920 roku dwóch pułków ułanów 15. i 115.,oficer łącznikowy przy Legionach Polskich, akceptowany przez Józefa Piłsudskiego, w Berlinie szkolił rekrutów, a od 1921 naczelny wojskowy dowódca trzeciego powstania śląskiego.

Mord w grudniową noc z 19. na 20. w roku 1913, utrwalił jego skomplikowaną osobowość w świadomości Wielkopolan, oraz spowodował, że przeszedł do historii rodu Mielżyńskich, nie tylko za sprawą czynów patriotycznych.
Okrutną opinie wystawia ojcu, jego jedyny syn w wywiadzie przeprowadzonym przez Andrzeja Niziołka i Pawła Ratajczaka [Głos Wielkopolski, luty 1994. Byłem Mielżyńskim]

„Jakim właściwie człowiekiem był pana ojciec?
Świetnie się wyraziła o nim pani Pruszyńska, żona Ksawerego, z którą się potem zaznajomiłem. Powiedziała, że mój ojciec to była mieszanka Cezara Borgii z Kościuszką. Świetne określenie.

Czy to prawda, że przed wojną poróżnił się pan z ojcem?
A, to na tle majątkowym. Bo mój ojciec miał chrapkę na Dakowy, które ja odziedziczyłem po mojej matce. No i w tym celu chciał mnie ubezwłasnowolnić i wytoczył mi proces.

Na jakiej podstawie?
Właściwie nie było podstawy do tego. O tyle, że byłem bardzo niepraktyczny i tak dalej…W rodzinie trochę uważali mnie zawsze za dziwaka…Ale potem ja kazałem się badać przez psychiatrów i oni orzekli, że jestem zupełnie normalny. Proces jednak się nie skończył, bo wojna przeszkodziła.

Podczas wojny pana ojciec został wywieziony do Warszawy, potem przebywał w Wiedniu i tam zmarł w 1944r.
Miał postępujący paraliż i sklerozę, potrzebował opieki, a jego druga żona nie miała sił, żeby się nim zajmować. [żona, Wiktoria, Henrietta, Maria, córka tureckiego dyplomaty J.M.] No i tam zmarł w przytułku. Miał 75.lat

Czy pogodził się pan z ojcem przed jego śmiercią?
Właściwie już nie. Od kiedy się poróżniliśmy, w ogóle nie widywałem się z ojcem”.

Ród Mielżyńskich wywodzi się z Mielżyna, miejscowości koło Gniezna, odnotowany po raz pierwszy w końcu XIV wieku.
Moi dziadkowie i rodzice byli na służbie, tego rodu, wielce zasłużonego dla dziejów Poznania, Wielkopolski i pogranicza. Jako student historii sztuki, - wczesne lata pięćdziesiąte - odwiedzałem mojego dziadka – mieszkał u swojego syna przy ul. Naramowickiej, początkowo rozpytywałem o twórczą działalność artystów malarzy, hrabiego Macieja i jego syna Karola.

Dziadkowie pracowali w Dakowych Mokrych i w Iwnie.
Służyli przez całe swoje życie na pańskim. Babcia i moja mama, usługiwały w kuchni i na pokojach. Dziadek był od wszystkich prac, lecz szczególnie związanych z lasem. Podczas tych rozmów notowałem to, co wówczas wydawały mi się ważne. Gdy teraz z dwudziestoletnią wnuczką odczytujemy te zapiski, ona jest zaciekawiona a ja wzruszony. Trzeba oddać sprawiedliwość tamtym czasom. Dziadkowie szanowali swoich pracodawców a dziadek  obłędnie, bezkrytycznie, wręcz uwielbiał hrabiów, Macieja z Dakowych a następnie Ignacego z Iwna. Relacje dziadka i mojej mamy stały się, obrazem mrówczego życia moich dziadków, którym jestem poruszony. Pracowali i żyli godnie, bez poczucia, że są czymś gorszym. Nigdzie we wspomnieniach dziadków, nie znalazłem śladu poniżani a czy nawet lekceważenia. Jako student patrzyłem z zewnątrz i sytuacja moich dziadków wydawała mi się upokarzająca. Było to brakiem wiedzy o tamtej rzeczywistości. Moje odczucia – o ile można tak powiedzieć – wynikały wówczas z poglądów społeczno-socjalno
-politycznych, które teraz mogłem zweryfikować.
Jedynie w pamiętniku spisanym przez moją mamę są zdania o lekceważeniu ludzi przez hrabinę Sewerynę z Iwna żonę Ignacego.
Dziadek realizował zasadę Arystotelesa, - piękny, doskonały, moralny jest ten, kto zna proporcje.
Świat moich dziadków się rozpadł, całkowicie i nieodwołalnie, tak jak obumarła chobienicka gałęź Mielżyńskich, wraz ze śmiercią ostatniego z rodu.



Powracam do wspomnianego wywiadu, - Byłem Mielżyńskim
„Czy mieszkając w przytułku, w mieście, dla którego pana przodkowie wiele zrobili, nie czuje się pan zapomniany?

Czuję się trochę…Przecież ja miałem wielkie trudności i to parę miesięcy się ciągnęło, zanim władze się zgodziły abym tutaj zamieszkał”. [Karol Maciej Feliks hrabia Mielżyński zamieszkał w poznańskim Domu Weterana, od 1967.roku. J.M.]

Mając 80 lat wspominał: „Najszczęśliwszy w moim życiu był okres, gdy żyła moja babka Emilia, [z domu Bnińska  J.M.] matka mojego ojca. Uczyłem się w Poznaniu i na wakacje zawsze jeździłem do Chobienic. To była właściwie jedna osoba, która naprawdę mnie kochała”.

Mielżyńscy należeli do tych rodów wielkopolskich, których związki z  malarstwem i ogólnie ze sztuką są nadal dla historyków sztuki tematem prac badawczych.
Ojciec Karola, Maciej, studiował malarstwo w Monachium u wielce zasłużonego dla polskiej sztuki Józefa Brandta. Jego syn uczył się malarstwa w Krakowie w pracowni Józefa Mehoffera. Studiował też historię sztuki. Porzucił jednak studia, po roku, bez wyraźnego powodu, poza własnym przekonaniem, „…uważałem, że już dam sobie radę bez szkoły…Mój ojciec bardzo popierał moje malarstwo. Nawet stwierdził, że lepiej maluję od niego…”

Ani ojciec ani syn nie zapisali się w rozwoju myśli plastycznej. Sąd Karola jest jednak odmienny, zaprawiony osobistą mitologią.
„Maluję głownie pejzaż. Moje malarstwo jest bardzo wybitne, dojrzałe”.
Autofikcja artysty przekracza granice kraju.
„Moje obrazy są w Ameryce, Australii, Kanadzie, Niemczech… Z przedwojennych moich prac nic się nie zachowało, wywieźli je Niemcy…”.
Karol Mielżyński zachował wyjątkowo optymistyczny sąd o swoich artystycznych dokonaniach; to jest zjawisko dosyć częste u amatorów.

„Przed wojną nie pracował pan zawodowo?

Nie. Zajmowałem się malarstwem…

Wybuch wojny zastał mnie w Dakowych.  Stamtąd Niemcy wysiedlili mnie do Guberni…Mieszkałem u kuzynów… a potem w Krakowie.

Co pan robił po wojnie?

 Jakiś czas mieszkałem w Poznaniu, a potem wyjechałem na Ziemie Odzyskane, byłem dozorcą, księgowym, dekoratorem w PGR-że…W Dusznikach byłem dozorcą w papierni- tam jest taka zabytkowa papiernia. W Dusznikach jeszcze komuniści mnie prześladowali. Przypadkowo miałem tam kuzyna, hrabiego Moszczyńskiego, który był księgowym i on mi się postarał o Kłodzko. Byłem tam pianistą w Domu Kultury, a potem poszedłem na emeryturę. Gdy musiałem już chodzić o kulach moi znajomi wystarali się do mnie o ten Dom Weterana w Poznaniu.

Czy wspomina pan przeszłość?
…Czasem mam sny, że jestem właścicielem Chobienic, Ale przeszłością nie żyję. „Bo nic zaiste tak bardzo nie boli, jak chwile szczęścia wspominać w niedoli”. To są słowa Dantego z „Boskiej komedii”. Ja się właśnie tej zasady trzymam.

A jak panu żyje się tutaj w Domu Weterana?
No, jedzenie nie jest tutaj nadzwyczajne. Od czasu do czasu dokupuję ser jakieś dżemy, ja lubię słodkie rzeczy…

A ludzie?
To są ludzie o ciasnych horyzontach. Ja z nimi staram się najmniej kontaktować. Mówimy sobie dzień dobry i dobranoc, ale nie wdaję się w konwersację. Mam dwóch, trzech znajomych… jest pani Ziółkowska. Abonuję „Przekrój” i zawsze z nią rozwiązujemy krzyżówki…

Często wychodzi pan z domu?
Czasami idę sobie na spacer ulicą Ugory, jak nie ma silnego słońca, czy deszcz nie pada. Na święta Bożego Narodzenia moja siostrzenica, która mieszka tu, w Poznaniu, zaprasza mnie na trzy dni

Gdzie będzie pan pochowany?
W Woźnikach w grobowcu rodzinnym w klasztorze po Franciszkanach Tam leżą moja matka i moja babka. Tam też jest pochowany Maciej Mielżyński. To jest koło Grodziska”

Z wywiadu dowiadujemy się, że wierzy w reinkarnację, „Tylko trzeba dojrzeć do tego umysłowo…”, że testamentu „ nie zrobiłem i nie zrobię…”, choć musi się zastanowić, komu zapisać obrazy. Kochał się „tak romantycznie…Platonicznie”. W Iwnie poznał kuzynkę, ale nie był pewny jej imienia, „Nie była specjalnie piękna, ale miała coś takiego.”
Kakol Maciej Feliks Mielżyński urodził się 22 stycznia 1906 r Chobienicach zmarł  26 stycznia 1994 przeżywszy 88 lat. Ceremonia pogrzebowa odbyła się „ w Woźnikach godz.. 11.00 autobus odjedzie sprzed gmachu Opery Poznańskiej o godz.9.45”.

Głos Wielkopolski Nr.33 z dnia 9.lutego 1994 donosił: -
Nieusprawiedliwiona Absencja.
„Przy zabytkowym kościele w Woźnikach koło Grodziska Wlkp. Pochowano 1 lutego br. ostatniego w chobienickiej linii męskiej potomka …artystę malarza Karola Mielżyńskiego…. W pogrzebie wzięła udział rodzina…przedstawiciele Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Wielkopolskiego Towarzystwa Kulturalnego…Zabrakło niestety, reprezentantów władz miejskich Poznania- choćby na  szczeblu wiceprezydenta.
Autor notatki sygnowanej W. K. dodaje sarkastycznie. „No cóż – na bankietach u bysnezmenów bywa chyba ciekawiej, a już na pewno weselej.

                                                 Zielona Góra sierpień 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz