Pracę
w Muzeum rozpocząłem w 1976 roku. Przyjmowaliśmy, że trudności zostaną
przezwyciężone, że partia, że towarzysze, że Komitet Centralny, że budować
będziemy nasz model życia kulturalnego na fundamentach komunistów polskich, na
podwalinach Polskiej Partii Robotniczej i takie tam… Wszelkie zapowiedzi w
Polsce Ludowej ulatywały nie czyniąc specjalnej szkody, Rzeczy na piśmie
należało, albo całkowicie lekceważyć, albo traktować ze śmiertelną powagą. Do dnia
dzisiejszego „Prognoza rozwoju kultury polskiej do 1990 roku” wydana w
Warszawie w 1973 roku, przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, nadal mnie zdumiewa
a ponieważ teraz można powiedzieć wszystko, postanowiłem z moją opinią
miłosiernie zamilknąć.
Przewodniczącym
„Prognozy” był Stanisław Wroński. Pan minister miał dwóch zastępców z Instytutu
Filozofii i Socjologii PAN, Jerzego Kossaka i Kazimierza Żygulskiego. Zadania
komisji zostały ustalone po konsultacjach ze wszystkimi znaczącymi instytucjami
zajmującymi się kulturą w Polsce, także fizyczną. Komisji dostarczono 49
ekspertyz wykonanych przez naukowców oraz wybitnych praktyków. Ciałem Komisji
było 70 osób ze świata nauki, kultury, politologii i socjologii, -tak
najogólniej. Komisja uznała zasadę, że - „klasa robotnicza jako hegemon
społeczeństwa budującego socjalizm walczy o stworzenie nowej socjalistycznej
kultury”.s.121
Gdy
zostałem dyrektorem muzeum, to „Prognoza”, jako lojalnemu, państwowemu
urzędnikowi objawiła się w całym doktrynalnym dostojeństwie i politycznym,
trudnym do realizacji okrucieństwie. Cytuję: - „używane w prognozie pojęcie
„kultura” odnosi się przede wszystkim do tej sfery zjawisk, które wiążą się z
istniejącymi w kraju instytucjami oraz działaniami administracyjnymi”.s.7
W „Prognozie”
wiele razy podkreślano, że cała koncepcja wynika z założeń
marksistowsko-leninowskiej koncepcji kultury, aby wreszcie powiedzieć, że pilot
programu komputerowego trzyma partia gdyż „z pełną świadomością używamy tu
terminu „sterowanie” rozumianego zgodnie z przyjęta interpretacją naukową jako
wywieranie pożądanego wpływu na określone zjawiska”.s.119
Do
1980 roku kraje realizujące scenariusz radziecki miały wypracować wspólny model
informacji w dziedzinie kultury. Następnie intelektualiści i marksistowscy uczeni
przedstawić taką formę i treść, jaka powinna obowiązywać, aby doprowadzić do
„jakościowego ujednolicenia kultury w powszechny socjalistyczny obyczaj, co
nastąpi razem z zanikiem klas społecznych. Zadanie to musi zostać zrealizowane,
nie ma innej alternatywy, problemem jest natomiast tempo i przebieg jego
realizacji”.s.16
Wielu
ludzi skazanych na śmierć, tak jak generał Kuropieska, potrafiło odciągać
moment egzekucji, aż doczekali wolności. Tak więc „tempo i przebieg realizacji”
należało maksymalnie spowolnić. Nie wiem czy tak sobie pomyślałem, ale teraz to
ładnie się tak napisało. Myślę, że
raczej z „Prognozą” postanowiłem nie dyskutować jedynie realizować ją inaczej. Moje
odmienne stanowisko i nie wyrażenie zgody na gwałcenie własnego sumienia wynikało
najmocniej z opozycji do zdania:
- „Rozwój kultury w Polsce dokonuje się w
warunkach dyktatury proletariatu, której trzonem politycznym jest kierownicza
rola partii we wszystkich dziedzinach życia narodu”.s.15
Muzeum zielonogórskie po roku 1945, niepewne
swej tożsamości budowało skutecznie swój profil naukowy na archeologii,
etnografii i bardzo rozreklamowanym winiarstwie. Ekspozycje związane ze sztuką
były wystawami czasowymi organizowanymi dosyć przypadkowo, o różnej wartości
merytorycznej. Postanowiłem tradycyjnie rozwijać Dział Winiarski, tę wizytówkę
naszego miasta i dążyć do powołania, prawnie i formalnie autonomicznych muzeów,
archeologicznego oraz etnograficznego. Istniała szansa powodzenia korzystając z
doświadczenia małżonków wykształcenia kierowników specjalistycznych,
merytorycznych Oddziałów. Moim zamiarem było stworzenie silnego działu sztuki
współczesnej, skoncentrowanej na twórczości po roku 1945. jako jedynej
możliwości w naszych warunkach. Zyskano miejsce na stałą ekspozycję po przeniesieniu
zbiorów archeologicznych do Świdnicy a etnograficznych do Ochli. Z muzealnego
Działu Braterstwa Broni dr Włodzimierz Kwaśniewicz wykreował Muzeum Wojskowe z siedzibą w Drzonowie. Opieka
i poparcie ze strony Wydziału Kultury Prezydium wojewódzkiej Rady Narodowej, a
szczególnie ze strony dyrektor Barbary Fijałkowskiej, dla naszych inicjatyw,
skończyło się sukcesem biorąc poważnie zdanie z „Oceny stanu Muzealnictwa i
program działań do roku 2000” gdzie wytłuszczono taki akapit: „Potrzeba
unormowania sytuacji w muzealnictwie i stabilizacji istniejących instytucji
muzealnych zmusza do uznania sieci i liczby muzeów finansowanych z Funduszu
Rady Kultury za dostateczne”. Dobra wola Dyrekcji Wydziału Kultury nie uczyniła
z tego akapitu hamulca.
Stworzono
sytuację wymuszającą likwidację mentalności dziewiętnastowiecznego muzeum
świątyni czy gabinetu osobliwości z całym bagażem zdezaktualizowanej formy
ekspozycyjnej. Nie łudziliśmy się, że w ten sposób tworzymy szansę pełnego
obrazu sztuki polskiej, ale mogliśmy eksponować twórczość wybranych artystów,
których dzieła stanowią uznaną wartość i istotny punkt odniesienia do polskiej
sztuki powojennej kontestującej na przykład polski koloryzm.
Było
zrozumiałe, że nie mogłem powołać rady programowej, czy odbywać konsultacje z
przedstawicielami władzy. Trzeba jednak zaznaczyć nadzwyczajne stanowisko
dyrektora Wydziału Kultury Józefa Prusia, który posługiwał się zawsze
fachowcami w tych dziedzinach, nad którymi miał nadzór. Do Muzeum miał zaś
wyjątkowy stosunek na łączącą nas przyjaźń. Miałem duży margines swobody. Jest
także faktem, że instruktor z KW PZPR,
zalecił mi wystawianie 70% prac realistycznych a resztę to „tych nie
zrozumiałych”. Wycofał się jednak z prób oddzielenia obrazów abstrakcyjnych od
realistycznych przygotowywanych do wystawy, po jednym krótkim pobycie w Muzeum.
Ekipa techniczna zawieszała prace, narzekając na brak gwoździ, drutu i farby,
pokonując oporną materie siłą ducha. Na pytanie –czy obrazy te podobają się
towarzyszom – usłyszał, że oni są od tego, aby nie wieszać dzieł sztuki na pies
ją trącał, a nie od tego czy jest ładna czy nie.
Postawiłem
na współczesność. Przykłady takiego myślenia już się sprawdziły. Muzeum Sztuki
w Łodzi swoją rangę zyskało, dlatego, że Władysław Strzemiński przekonał swoich
kolegów w Paryżu, aby przekazali swoje prace do muzeum. Tam znajdą właściwa
opiekę a gdy placówka zyska rangę ich prace, na zasadzie sprzężenia zwrotnego,
także uzyskają odpowiednią ocenę i cenę na rynku sztuki. W Zielonej Górze nie
było szansy na powtórzenie paryskiej drogi. Ba, nawet w Polsce nikt się nie
odważył taką herezję antysocjalistyczną wyartykułować.
Oto
program: -Realistyczna czytelna scena, bezbłędny światłocień, perspektywa
wyniesiona ze szkoły powszechnej, akademicka estetyka, treść postępowa,
socjalistyczna, forma narodowa?, jasne przesłanie bez dwuznaczności, oto ideał
sztuki proletariackiej, wykreowanej przez gust drobnomieszczański.
Bóg
by mnie pokarał gdybym się od tego nie odciął.
Twórczość
miała być określona przez tożsame poglądy i opinie wybranej grupy artystów
tworzących tu i teraz. Prowincjonalny rodowód teoretycznego założenia miał być
przekształcony we fragment ogólnopolskiej rzeczywistości, związany ze współczesnym
myśleniem plastycznym. Dzieła sztuki prezentowane w galeriach autorskich miały
stworzyć jednorodną, suwerenną koncepcję zwielokrotnioną przez indywidualności,
którym powierzono miejsce w przestrzeni muzealnej. Powrócono do ładu moralnego,
który został wypracowany w okresie międzywojennym i objawiał się w poczuciu
wolności i prawa do kontestacji. Dowiódł tego Komitet Paryski poszukując
polskiej drogi do sztuki europejskiej.
Rozważając
nowe słowa można przyjąć, że od 1976 roku w Muzeum Ziemi Lubuskiej nastąpił
czas kreatywnej destrukcji. „Prognoza rozwoju kultury polskiej do 1999r,”
ogłoszona w 1973 roku poległa pod sztandarem głoszącym braku alternatywy.
Niestety,
odżyła w pełnej krasie w czasie stanu wojennego, kiedy powrócono do
wypracowanego w Niemczech i Rosji poglądu z lat trzydziestych. Na arbitra w
sporach estetycznych powołano tak zwanego prostego człowieka, który zaludnił
telewizornie i gazety, nie nazywane wówczas mediami. To była oręż polityczna.
Spece od propagandy ogłosili, że klasa robotnicza sprawy kultury wzięła w swoje
spracowane ręce. Jej rzekomi przedstawiciele hamletyzowali na temat literatury,
sztuk plastycznych a nawet z symboliczną czaszką Jorika przejęli prawdziwy
teatr. Myśl komunistyczna zapisana w „Prognozie” odżyła i teraz została użyta
jako sprawdzian patriotyzmu i sposób napiętnowania artystów, z którymi winno
się rozliczyć zlekceważone przez nich społeczeństwo.
Wszyscy
byli o 30 lat młodsi. To jest zasadniczy argument, aby dobrze tamte czasy
wspominać. Moi „galernicy” już wtedy byli twórcami zauważonymi w kraju. Teraz
piszą o nich prace magisterskie, dysertacje doktorskie, eseje i strofy
poetyckie. Doczekali się rozlicznych luksusowych niejednokrotnie katalogów,
nagród w skali kraju i wyróżnień zagranicznych. Józef Burlewicz zyskał zaś rozgłos
w sferach politycznych Polski i ZSRR, gdy na temat jego obrazu naczelny Litieraturnyj
Gazety, Leonid Pacziwałow w 1987 r. rozmawiał z Prymasem Polski kardynałem
Józefem Glempem i był to pierwszy wywiad udzielony komunistom.
Dla
mnie kontakty z „galernikami” stały się najważniejszym przeżyciem zawodowym i
dopiero teraz w pełni mogę ocenić tę przygodę ofiarowaną mi przez los. Dyskusje
na temat sztuki były niepozbawione wzniosłości, fascynujące, ekscytujące i
pełne humoru jednocześnie. Panował totalny optymizm a poczucie wspólnoty
zamieniało się w wieczystą przyjaźń. Wielu z moich przyjaciół już przeszło na
tamtą stronę. Moja pamięć jest im wierna a ich twórczość pozostała wpisana w
księgi inwentarzowe muzeum. Te księgi będą żyć tak długo jak nasza myśl
plastyczna i nieśmiertelna kultura. Tylko tyle i aż tyle możemy im zaoferować.
Ten
zapis to notyfikacja chronologiczna wydarzeń, które złożyły się na temat:
„Galerie autorskie jako forma prezentacji sztuki współczesnej w Muzeum Ziemi
Lubuskiej”.
Jako
pierwsza, ukończoną została galeria Kajetana Sosnowskiego tworzona w latach
1976/77.
W
roku 1977 przystąpiono do kilkuletniej współpracy z Marianem Kruczkiem i jego
żoną Bogną Perz-Kruczek. Część dzieł powstała w Zielonej Górze.
W
tym samym roku przystąpiono do omawiania projektów witraży z Marią Powalisz Bardońską.
Realizacja trwała trzy lata.
W
roku 1978 zamontowano czarny sufit i wyłożono podłogę grafitową wykładziną w
galerii Andrzeja Gieragi, dla której poszukiwano odpowiedniego miejsca prze dwa
lata.
Od
1977 trwały systematyczne kontakty z Józefem Burlewiczem. Ekspozycja była
wielokrotnie zmieniana.
W roku 1978 przyjechali, po raz pierwszy, na
dłuższy pobyt do Ochli Józef Marek i Aleksandra Domańska Bortowska, dzisiaj
żona Marka. Ich dzieła eksponowane są w plenerze i salach muzealnych.
W
1979 roku ostatecznie zlokalizowano galerię Jana Berdyszaka, przygotowując
wnętrze do ekspozycji malarstwa, rzeźby i grafiki. Dwa lata wcześniej Berdyszak
wyposażył sklepioną beczkowo salę, z czarną marmurową posadzką, w renesansowym
pałacu w Świdnicy, dziełami pomyślanymi do tego konkretnego wnętrza.
W
roku 1980rozpoczęła prace i kontynuowała przez 6 lat swoje „Marzenie
przestrzeni” Lucyna Krakowska.
W
1982 dołączył do wybranej grupy Józef Cyganek.
Lata
1983/84 upłynęły przy pracochłonnej pracy w galerii Leszka Krzeszowskiego.
Od
roku 1985 prawie dwa lata eksponował swoje prace Zbigniew Horbowy.
W 1992 zawiesił w przestrzeni głównej klatki
schodowej swoje dzieła Antoni Zydroń.
Obok
galerii w gmachu przy al. Niepodległości przygotowano dzieła do ekspozycji
stałych w Muzeum Historii Miasta. Miała się tam znaleźć prawie cała spuścizna
Wiesława Muldnera Nieckowskiego zakupiona przez nasze Muzeum, prace Stefana
Słockiego, Mariana Szpakowskiego, Klema Felchnerowskiego, Hilarego Gwizdały,
Andrzeja Gordona i Jana Korcza. Nobilitację Muzeum miały uzupełniać dzieła Tadeo
Kuntze-Konicza, osiemnastowiecznego malarza o sławie europejskiej, urodzonego w
Zielonej Górze.
W
planach Muzeum istniał także program, aby zagospodarować zaplecze głównego
gmachu dziełami plenerowymi. Od ulicy Kupieckiej miał być wytyczony ciąg pieszy
za Teatrem, do ulicy Pieniężnego i dalej przez posesję muzealną, za Biurem
Wystaw Artystycznych, aż do ulicy Bankowej. Prace rzeźbiarskie ustawione za
Muzeum nawiązywały do tego zamysłu.
W
telewizyjnym programie dla Poloni, w dniu 26 marca tego roku po godzinie 23
dyskutowano o potrzebie powstania, a właściwie zbudowania od podstaw pierwszego
Muzeum Sztuki Współczesnej. Wśród rozmówców gorącymi orędownikami byli:
Minister Kultury i Sztuki o raz V-ce Prezydent miasta Warszawy.
-Już
najwyższa pora powołania Rady Programowej lub tymczasowego dyrektora. Mamy
szansę stworzyć muzeum, które będzie się różnić od pozostałych, nasze
europejskie położenie daje nam taką szansę. Szansę w skali Europy wyjątkową.
Tak mówiono. Teraz muzeum powinno być multimedialne, wielofunkcyjne, to wręcz
kombinat obliczony na szeroki oddech, wypoczynek. Taką szansę daje jedynie
Muzeum Sztuki Współczesnej. Naprawdę, tak mówiono.
Zachowanie
się w schizofrenicznym świecie wymaga zapewne badań nad złożonością procesów
historycznych. Przydatni zapewne okażą się psycholodzy, psychiatrzy, socjolodzy
a może także komisja śledcza. Jednym słowem każdy jest dobry, kto potrafiłby
logicznie wyjaśnić zachowanie części naszej władzy. Z jednej strony grono
intelektualistów marksistów opracowuje „Prognozę” z inicjatywy tej władzy na
jej praktyczne potrzeby a równocześnie przywódczy aparat, ministrowie, a nawet
niektórzy kierownicy Wydziału Kultury KC PZPR, zachowują się w taki sposób jak
gdyby pryncypia zawarte w publikacji ich nie dotyczyło. A więc kto miał
realizować te postulaty?. Czyżby mali urzędnicy w terenie, których łatwo było
zwolnić z zajmowanych stanowisk w kulturze właśnie za nie przestrzeganie słusznej
polityki wytyczonej przez partię?.
Podczas
wizyty w naszym Muzeum Minister Kultury i Sztuki, Vice Premier, członek Biura
Politycznego Józef Tejchma, w obecności pierwszego garnituru naszych władz i
licznie zgromadzonego administracyjnego dworu, zwrócił się do Kierownika
Wydziału Kultury KC Krzysztofa Kostyrki: „Oj towarzyszu Kostyrko, to dopiero
teraz dowiaduję się, jaką tendencję preferujecie w sztuce polskiej. Awangarda
europejska ma w tym Muzeum, przy waszym poparciu niepowtarzalną szansę”.
O
gratulacjach złożonych sekretarzowi i wojewodzie po wizycie w Muzeum mówił
Józef Pruś, już wówczas pracujący w Ministerstwie Kultury, zadowolony do tego
stopnia, że przestrzegł mnie przed znanym w naszym Komitecie Wojewódzkim
nieuleczalnym intrygancie, który podłość charakteru wyjaśniał służbą partii.
-„On
właśnie za to, co dzisiaj jest chwalone może cię dorwać i wtedy Warszawa ci nie
pomoże”. A pomagała. Dyrektorzy Departamentów, Karol Czejarek, Franciszek
Midura, Franciszek Cemka, może nie z entuzjazmem, ale z neutralną życzliwością
rozpatrywali moje żebracze pisma o zwiększenie budżetu na zakup dzieł
współczesnych.
W
kwietniu 1977 Zarząd Polskich Artystów Plastyków został przyjęty przez Premiera
Piotra Jaroszewicza.
-„Niech
społeczeństwo weryfikuje waszą sztukę a nie administracja. Mogą się mylić i artyści
i społeczeństwo. Błędy prostuje dopiero historia”. Te słowa Józef Tejchma
odnotowal bez komentarza, natomiast Marian Kruczek uważał, że wtedy było za
mało partyjnych lizusów. Przegonił wielu zaślepionych durniów Jakub Berman,
członek Komisji Biura Politycznego KC PZPR do spraw Bezpieczeństwa Publicznego,
faktycznie jeden z głównych decydentów w sprawach kultury. Marian Kruczek,
prawie otwarcie wojując z komunizmem miał wśród krakowskich aktywistów wielu
wyrozumiałych przyjaciół.
Opinie
profesorów o galeriach, Przewodniczącego Narodowej Rady Kultury, wygłoszona
wobec sekretarza KW, podczas sesji wyjazdowej w Zielonej Górze, oraz Sekretarza
KC PZPR, „czasu przełomu” Mariana Stępnia, wobec, już wtedy bardziej liberalnie
nastawionej władzy, umacniały naszą
pozycję. Byłem bardzo rad, kiedy profesor Stępień poinformował, bardzo nam
zawsze przychylnego Wojewodę Zbyszko Piwońskiego, że przygotowuje publikację
dotyczącą kultury i w tej książce inicjatywa Muzeum polegająca na współpracy z
artystami zostanie zalecona do naśladowania. Zdaniem Mariana Stępnia
–„przyczyni się taka działalność do podniesienia estetyki wnętrz muzealnych a
twórcy znajda właściwe miejsce prezentacji swojego dorobkuł”. Po wizycie
sekretarza towarzysz, który postulował 70% dzieł realistycznych, także wygłosił
swoją opinie: -„No wiecie, dobrze było. Tajniaków jak mrówków”.
Mieczysław
Paśnik w latach 1956 – 1972 był dyrektorem Centralnego Zarządu Muzeów i Ochrony
Zabytków a w 1977 – 1989 dyrektorem Zachęty. Tak się złożyło, ze moje prowincjonalne
stanowiska podlegały pod te pełnione eksponowane funkcje państwowe Ptaśnika,
który dla Klema Felchnerowskiego był Mietkiem i bardzo się lubili
zaprzyjaźniać, a to w Łagowie a to w Sławie, czyli tam gdzie były godne
zabytki. Jako asystent Klema asystowałem podczas tych podróży i zyskałem dobra
opinię. Ale dosyć tych plotek.
Mieczysław
Ptasznik prowadził pamiętnik i Janusz Miliszkiewicz wynotował ze stu odręcznie
zapisanych zeszytów fragmenty dotyczące sztuk plastycznych i opublikował w
Rzeczpospolitej [31. XII. 2004 – 2. I. 2005] -„Sztuka pod specjalnym
nadzorem”.
W
roku 1984 w ramach Dni Kultury Polskiej w ZSRR w moskiewskim Maneżu organizowano
wystawę polskiej twórczości plastycznej. Na naradzie 17 stycznia w MKiS radca
kulturalny wyraził ubolewanie, że nie skonsultowano z nim wystawy na Maneż.
Strona radziecka odrzuciła tych, którzy wystawiali w kościołach, angażowali się
w „Solidarność” i przebywają za granicą. Odrzucili także wstęp do katalogu
autorstwa Bogdana Suchodolskiego.
-„Zażądali
wyeliminowania Waldemara Świeżego, Dudy-Gracza, Gierowskiego, Wiśniewskiego,
Eugeniusza Markowskiego, Lecha Okołowa, Janusza Przybylskiego, Barbary
Szubinskiej, Anny Gintner, Gieryszewskiego, Starowieyskiego, Jana Lenicy,
Sawki, Adolfa Ryszki, Romana Cieślewicza, sugerują wprowadzenie Jana
Horoszuchy, Święcickiego, Mariana Rajewskiego, Zofii Mróz oraz Beresia. Bez
komentarza”. Nie może być ani słowa o Wajdzie, należało usunąć plakat -„Panien z Wilka” gdyż był tam napis ZPAP, w
ogóle, wszystkie plakaty informujące, że w Polsce istniał Związek Polskich
Artystów Plastyków. Jeden z naszych artystów, namalował siebie na krzyżu, czym
wprawił w szczere zdziwienie cenzorów. –„Malarz dał się ukrzyżować? A co jemu w
socjalistycznej Polsce było źle?. Ptaśnikowi na pewno w Polsce było lepiej jak
w Moskwie, gdzie w przeddzień wernisażu śnił, „że został napadnięty i pocięto
go żyletkami”.
Gdy
myślę o tych przemianach, jakie dokonały się w Polsce moje serce także rośnie.
I budzi się jakiś żal do Polski Ludowej. Współpracowałem z grupą wybitnych
artystów z przekonaniem, że Polska nie była państwem suwerennym, ale
równocześnie z głębokim przekonaniem, że my jesteśmy niepodlegli. To była nasza
siła. Aż tu nagle piękna Joanna Szczepkowska oznajmiła, że w dniu 4 czerwca
1989 nastąpił w Polsce koniec komunizmu. Politykom bym nie uwierzył, ale
aktorce, która powróciła z emigracji wewnętrznej, uwierzyłem. Nie zdążyłem się
do tej sytuacji przyzwyczaić i zazdrościłem moim wnukom, że traktują wolność
jako realność w ich życiu wiecznotrwałą. A przecież można było Polskę wyciąć z
mapy Europy i zamienić na obóz wojskowy. Od 1976 roku, gdy zacząłem pracę w
Muzeum do końca komunizmu minęło 13 lat. Przyznaję, że nawet we śnie takiej
spirali się nie spodziewałem. Urodziłem się w kapitaliźmie i umrę w
kapitaliźmie. Po drodze przeskoczyłem przez kilka zawirowań politycznych. Przez
wszystkie lata pracy w Muzeum miałem jasny cel. Galerie powstały w czasach,
kiedy suwerenność kulturalna była próba wyjścia z przestrzeni zakłamanej,
zapisanej w obcym naszej tradycji, scenariuszu. Sztuka to życie duchowe narodu.
Byłem o tym głęboko przekonany. Starałem się z powodzeniem wprowadzić dzieła
sztuki Jana Berdyszaka, Bożeny Biskupskiej, Jarka Maszewskiego, Andrzeja Fogtta
do Oddziału Archeologicznego w Świdnicy, wyrazić estetykę i wrażliwość przez
twórczość ludową w Oddziale Etnograficznym w Ochli, oraz poprosić do aranżacji
wnętrz wybranych artystów w Dziale Braterstwa Broni w Drzonowie. Sztuka dawała
poczucie wolności a jej doznawanie największej satysfakcji. Kiedy Oddziały się
usamodzielniły w autonomiczne muzea, dyrektorzy swoich placówek prowadzą
suwerenną i niepodległą politykę ekspozycyjną, dydaktyczną, oświatową i
wydawniczą.
Galerie
powstawały z przyjaciółmi i rzeszą ludzi dobrej woli, którym ustrój, ludzie
władzy ani cenzura nie odpowiadały. A teraz polityków można wybierać, jakich
dusza zapragnie a cenzurę zlikwidowano.
Uznaje
całym sercem twórcze poszukiwania laboratoryjne. Zbyt dużo, na mój starczy gust,
jest jednak hochsztaplerstwa, cynizmu, kombinatorstwa, spekulacji na naiwnych, oraz
naciągaczy finansowych, w korowodzie sprzedajnych recenzentów i
niekompetentnych krytyków. Jednym słowem jestem z innej epoki i nie akceptuję
macherów na polu sztuki.
Chcesz
chorego realizmu, rozebrać się do naga, pokazać własną, bez poczucia wstydu,
męską abstrakcję miękką, twardą, wytarzać się w taszyźmie, oddać mocz do
butelki czy jak w Orońsku, w sensie dosłownym, kupę na gipsowym stożku, –
proszę bardzo.
Niepostrzeżenie
osiągnąłem wiek emerytalny, z zapowiedzią nowego myślenia o roli i funkcji
muzeum. Nowej dyrekcji potrzebna była inna przestrzeń ekspozycyjna. Zbyt dużą powierzchnię
zajmowały Galerie Jana Muszyńskiego.
-
„Fakt jest święty a opinia wolna”- jak zauważył na pociechę wszystkich frustratów, Timothy Garton Ash.