Drogi
Kazku !
Nie
byłem na otwarciu Twojej wystawy w naszym Muzeum w lipcu. Cały miesiąc byliśmy
w Kamińsku, koło Murowanej Gośliny, na obrzeżu Puszczy Zielonki. Tam ja byłem
zaopatrzeniowcem dla trójki moich wnucząt, babcia była kucharką a także
trzymała reżim wobec dwóch dziewczynek. Wnuczek 18. letni wsiadał na rower i
tyle go widzieliśmy. Był jeszcze pies, przemiły brzydal, jamnik ostro włosy,
wyposażony w zaskakującą osobowość, rodem chyba z piekła. Toteż, gdy mnie
pytano, czy wakacje połączyłem z wypoczynkiem, raczej milczałem. Tyle na moje
usprawiedliwienie.
Po
twojej wystawie oprowadził mnie Leszek Kania, komisarz ekspozycji, który
zrealizował swoje zamierzenie sprzed lat.
Nasze
Muzeum wydało w roku 1994. z okazji 40. lecia ZPAP obszerny katalog-rozmowę, na
temat środowiska plastycznego, z tym zamiarem, aby był to jakiś materiał do
monografii, która od kilku lat powraca jako program do zrealizowania. Leszek
Kania był wówczas także komisarzem tej wystawy. Na tej wystawie byłeś obecny 7.
pracami. „Pejzażem zimowym” i „Bramą” z roku1959. i pięcioma z lat 60.
W tym katalogu, wspominając historię, zauważyłem, że Kazimierz Rojowski
opuścił Zielona Górę w roku 1979. na rzecz Poznania. Leszek wówczas powiedział:
„Odwiedziłem Kazimierza Rojowskiego w bieżącym roku. Nie miałem dotąd okazji
poznać Go osobiście. Było to niezwykle sympatyczne spotkanie. Pan Kazimierz
należał do najbliższych przyjaciół Mariana Szpakowskiego. Byli w jednej pracowni
u profesor Haliny Rudzkiej-Cybisowej. Razem przyjechali do Zielonej Góry. Jest
„encyklopedią lubuską”, czyli kopalnią wiadomości o naszych plastykach. Bardzo
cenię Jego twórczość, szczególnie na wpół abstrakcyjne kompozycje pejzażowe,
które powstały u nas w latach sześćdziesiątych. Obecnie z różnych względów
mniej czasu poświęca pracy artystycznej, choć ciekawostką jest fakt, że jeden z
Jego obrazów trafił do Muzeum Watykańskiego, jako dar osobiście wręczony Janowi
Pawłowi II. Wiem, że Artysta nosi się ostatnio z zamiarem zorganizowania
indywidualnej, retrospektywnej wystawy. Chętnie widzielibyśmy ją również u nas
w Muzeum”.
Kaziu,
to był rok 1994. Dużo się od tego czasu wydarzyło. Ja jestem już emerytem.
Muzeum kieruje dr Andrzej Toczewski, który przeznaczył parterowe sale na galerię, oddając je do
dyspozycji Leszkowi. W ten sposób powstała stała galeria sztuki współczesnej,
„Nowy Wiek”. Andrzej dał Leszkowi wolną rękę i w ten sposób Kania zrealizował
swoje marzenie.
W
roku 1956. gdy Staszek Kowalski, kolega ze studiów poznańskich i ja,
rozpoczynaliśmy pracę u Klema, nasz Szef
wprowadził nas w krąg swoich znajomych. Wtedy poznaliśmy pionierski
Oddział ZPAP, dlatego, że Prezes Klem Felchnerowski zebrania często robił u
siebie w biurze, a Ty i Maryś Szpakowski byliście w Zarządzie Oddziału ZPAP w
Zielonej Górze.
Kaziu
pamiętasz? Komórka konserwatorska mocno była zasilana plastykami. Artystą była
Halina Karpowicz i pracująca na zlecenia Alojza Zacharska. Potem Panie zmieniły
nazwiska. W biurze prawie codziennym
gościem był Ignacy Bieniek, jako że po studiach pracował w charakterze
malarza konserwatora w Rawie Mazowieckiej. Tam Ignac miał tego słynnego osła,
którego potem legenda przeniosła do Cigacic. Jak tylko weszliśmy na Twoją
wystawę to właśnie nadodrzańskie dęby z Cigacic, wspaniały dramatyczny obraz,
przypomniały mi, że tam była ta wasza, dzisiaj już owiana legendarną nostalgią,
słynna kolonia artystyczna. Po latach nikt już nie pamięta, że dojazd był
utrudniony, że kiepskie zaopatrzenie, że absolutne niezrozumienie waszego
zawodu, wpisywało Was w grupę społeczną niepracujących niebieskich ptaków,
których w socjalizmie piętnowano. Dzisiaj wspominamy czule tamte czasy a dachy
zielonogórskich domów widoczne z wysokiej skarpy pradoliny słusznie stały się
powodem do natchnionego obrazu spokoju. Kaziu, wyobraź sobie, że pamiętam
pierwsze Wasze wystawy. Ignacego Bieńka,
z roku 1957.i Twoją z 1958. Nawet pisałem krótkie omówienia do naszej
Rozgłośni. Cała sprawa była wtedy kontrowersyjna
i
głośna ze względu na formę. Przeminął socrealizm traktowany raczej jako epizod,
kto zechciał się ubabrać w politykę to zrobił to na własny rachunek. Teraz w
roku 1956. w czasie odwilży, zapanowała prawdziwa orgia twórcza. Władza wolała
sztukę zaangażowaną w „budownicwo sprawiedliwości społecznej”, ale Twoja
wystawa w Salonie przy ulicy Żeromskiego, to były dzieła abstrakcyjne, tworzone
w pasji nieskrępowanej jeszcze do niedawna obowiązującą doktryną. Tymczasem
Ignac wystawił dzieła realistyczne. Ty wcześniej udowodniłeś, że warsztat
figuratywny nie jest Tobie obcy. Pokazałeś jednakże w kolejnej wystawie taki
dynamiczny gest malarski, że Ignac poczuł się wręcz dotknięty
spontanicznością Twojego działania.
Wywołałeś dyskusję na znacznie szerszą skalę aniżeli tylko omawianie wystawy.
Ważna była świadomość plastyczna i nasz stosunek do polskiej drogi w sztuce,
która z trudem była wypracowywana w okresie międzywojennym. Te znakomite efekty
przerwała wojna a potem polityka realizowana według scenariusza radzieckiego.
Nie należało wyrzucać uczciwych, serdecznych realistycznych prac na śmietnik.
Ale tak już jest, że w polityce nawet ci co próbują oszlifować ostre kanty
doktrynalnych nakazów, giną wraz ze śmiercią doktryny. Taki jest los
reformatorów totalizmu.
Kaziu.
Mój kochany! To były czasy, gorące, pełne dyskusji, zapału. Ten, kto nie
uczestniczył w tamtym czasie w tych sporach nie jest w stanie wczuć się w ich
temperaturę. To, co zostało wywojowane w latach pięćdziesiątych pozostało już
na stałe.
Kiedy
tak Leszek mnie oprowadzał po tej Twojej wystawie, to wraz z Jego słowami,
niezależnie od intencji, przesuwał mi się w pamięci film wydarzeń, który na
twojej wystawie stał się syntezą tych wszystkich niepokojów i poszukiwań jakie
były udziałem Klema Felchnerowskiego i Mariana Szpakowskiego. Byliście silną
grupą. Tak mi się wydaje, że indywidualność Witka Nowickiego kroczyła własną
ścieżką. I On i Wy otworzyliście szeroko bramę na wolność i niepodległość
sztuki. Jakoś nie mogę się oderwać od tego myślenia o was wspólnie. O Ignacu Bieńku,
Ali Zacharskiej-Markoli, o Juliuszu Majerskim, a każdy z Was stworzył przecież
sztukę rozpoznawalną, tylko do jego nazwiska przypisaną.
Z
okazji Salonu jesiennego 1972. Ryszard Kiełb napisał w „Nadodrzu” /Nr.23/.
-”Świat Rojowskiego to pełne dyscypliny utrzymane w chłodno zimnej tonacji
kompozycje pejzażowe. Autor konsekwentnie realizuje swoistą pełną wyrzeczeń
drogę artystyczna...” Nie tylko Kaziu tutaj tak wysoko Ciebie oceniono. Gdy
pochyliłem się nad gablotą gdzie wystawiono zagraniczne recenzje o twojej
twórczości to wręcz w sercu mnie zakłuło, że to nie my wystawiamy Tobie taki
pomnik.
Wielkie
wrażenie wywarły na mnie prawie monochromatyczne kompozycje pejzażowe z
pogranicza miękkiej abstrakcji geometrycznej. To „geometryczne” myślenie
najpełniej się objawiło w realistycznym „Pejzażu z Południa”/1996/. Kaziu! Bardzo się cieszę, że poznano Ciebie
w Anglii, Belgii, Francji, Monako nie licząc krajów bliższych nam, w dawnych
czasach, ustrojowo. Nie dziwi mnie, że Twoje nazwisko figuruje w
międzynarodowych leksykonach sztuki. Kaziu! Kończę ten list napisany do Ciebie
z potrzeby serca. Życzę Tobie zdrowia, nadal tak silnej woli twórczej i oby łaskawy los pozwolił nam się spotkać na
kolejnym wydarzeniu artystycznym jakim zawsze jest Twoja wystawa.
Oddany Tobie Janek Muszyński. Sierpień 2001.
P.S. Kazimierz Rojowski urodził się 4. 03. 1927. w
Wieliczce. Akademię krakowską ukończył w latach 1948 - 1953. Dyplom uzyskał w
pracowni prof.
H. Rudzkiej-Cybisowej w 1954. r. W latach
1954-1979 mieszkał w Zielonej Górze. Następnie w Poznaniu. Lubuską Nagrodę
Kulturalna za twórczość artystyczną otrzymał w 1958.r. W 1963 wyróżniono Go na
Ogólnopolskieiej Wystawie Malarstwa i Grafiki „Złote Grono”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz