Ten tekst nie mógłby powstać, gdybym się nie zdecydował
podszyć go autoironią. Brałem, bowiem czynny udział w poszukiwaniu argumentacji
dla zachowania zabytków, posługując się w trudnych czasach dla konserwatorów,
także wymysłem, kłamstwem historycznym a nawet czystej wody surrealizmem.
Poszukiwałem nawet skrawka wrażliwości, w tej często bezdennej głupocie, aby
się odbić od dna i dotlenić różnymi sposobami zaczadzonych zwolenników likwidacji
wszelkich ruin i śladów niemczyzny. Aby zachować warte każdego poświęcenia
dobro kultury. Zdobywałem doświadczenie pływaka w mętnej wodzie. Bo też bez tej
umiejętności nie sposób było zanurzyć się skutecznie w głębie schizofrenicznej
polityki w zakresie ochrony wszelkich obiektów o wartości historycznej.
I jeszcze jedno w tym nietypowym wstępie, pisanym z
niechęcią, zmąconym z poczuciem pewnego obowiązku, dania osobistego świadectwa
tamtym dosyć satysfakcjonującym, a zarazem obrzydliwym czasom.
Nie odwracalne wchodzenie w starość objawia się lepszą
pamięcią o sprawach i wydarzeniach dawnych. W tej sytuacji przełom lat
pięćdziesiątych na sześćdziesiąte staje się dosyć łatwym łupem opisu. Pamięci
jednakże w całości trudno zaufać. Istnieją, niestety liczne świadectwa, o czym
miałem możność osobiście się przekonać, że zwycięskie postępy sklerozy częściej
kreują bohaterów aniżeli odkrywają łajdactwo we własnych życiorysach. W tym
przypadku, moja pamięć wspomagana jest notatkami w formie spisywanego zawodowego
pamiętnika. To pozwala ją dostatecznie zweryfikować.
Po pierwszej „Odwilży” 1956 roku, partia obok głębokiego
szacunku do socrealizmu, dopuściła abstrakcje w literaturze i malarstwie. To,
bowiem nie zagrażało jej kierowniczej roli w państwie cenzury, stojącej na
straży postępowego proletariatu. Okazało się jednakże, że surrealne myślenie ma
się nadal całkiem dobrze także w teatrze absurdu objawianego na różnych
posiedzeniach, szkoleniach, naradach i plenach partyjnych. W tym świecie trzeba
się także było odnaleźć i posiąść umiejętność poruszania się wśród raf
niewiedzy, głupoty, strachu czy wreszcie złej woli. Wielką rolę spełniała tak
zwana czujność rewolucyjna, na którą mógł sobie z zasady prawie każdy działacz pozwolić
i czym nękana była „inteligencja pracująca”.
Posiadaliśmy rzekomo najlepszą w Europie ustawę o
ochronie zabytków. Równocześnie ślady przeszłości były solą w oku władz
politycznych. Niezwykle ostry konflikt stworzyła ta problematyka na ziemiach
naznaczonych piętnem niemczyzny. Dziedzictwo kulturowe wieków przeszłych
zderzyło się z polityką nienawiści, niechęci i stale podtrzymywanej atmosfery
zagrożenia ze strony Niemców. Ta dolegliwość stawała się coraz mniej
ucywilizowana. O ile do tego dodamy wrogi stosunek do kościoła, to obraz działalności
konserwatorskiej staje się jeszcze gorszy. Z jednej strony, obowiązek ustawowy
ochrony dóbr kultury, pojęcie szersze aniżeli zabytek, kojarzony na Ziemiach
Odzyskanych jednoznaczne z Niemcami, a z drugiej, konserwator zachowujący ślady
niemieckiego panowania na obszarach wyrwanych Polsce, prawda, że w odległej
przeszłości, ale jednak w wyniku agresji dyplomatycznej i licznych działań
wojennych.
Ten sam konserwator okazywał się „klerykałem”, bo
zabiegał o kościoły i spotykał się z duchowieństwem, a nadto zwolennikiem
upadłej klasy szlachecko-burżuazyjnej, bo ratował ich pałace i dworki a co
jeszcze gorsze, okazał się mieszczańskim pomiotem, bo odbudowywał zabytkowe
kamieniczki będące świadectwem prywatnej własnośći, która, jak było wiadome
każdemu świadomemu komuniście „ z godziny na godzinę rodzi kapitalizm”.
Rozpamiętywanie upokorzeń mogłoby być tylko
masochistyczną przyjemnością gdyby nie upadł komunizm szybciej, aniżeli się
tego spodziewali nawet wybitni politolodzy.
Skończyła się raz na zawsze hegemonia Moskwy z jej scenariuszami dla
naszego życia kulturalnego.
Polska ustawa o ochronie dóbr kultury z roku 1962
stanowiła: „Dobrem kultury w rozumieniu ustawy jest każdy przedmiot ruchomy lub
nieruchomy, dawny lub współczesny mający znaczenie dla dziedzictwa i rozwoju
kulturalnego, ze względu na jego wartość historyczną, naukową lub artystyczną”.
Doświadczenie konserwatorskie płynące z praktyki, nakazywało zachowywać,
niezależnie od ekip w Komitecie Centralnym PZPR, zabytki uznane za szczególnie
wartościowe.
W 1968r. UNESCO przyjęło pojęcie „dziedzictwa
kulturowego” jako dzieła architektury, rzeźby, malarstwa, rzemiosła
artystycznego, przedmioty piśmiennictwa, sztukę ludową, ogrody a nawet
krajobraz ze specyficznymi osiami widokowymi.
W wydanej przez Instytut Zachodni pozycji -Wokół
niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich i Północnych [Poznań 1997] w artykule „Z doświadczeń w
służbie konserwatorskiej” napisałem jak daleko zapis ustawowy mijał się z praktyką
... w epoce stalinowskiej przytaczając przykład
ze Związku Radzieckiego: - „...Piotr Baranowski, moskiewski konserwator,
architekt i historyk...Jego pisemny protest wysłany na ręce Łazara Kaganowicza
w sprawie rozbiórki monumentalnej świątyni Chrystusa Zbawiciela, najpierw
splądrowanej i ograbionej i wreszcie siłą dynamitu, zrównanej z ziemią,
załatwiony został 17-letnim zesłaniem autora protestu do gułagu, gdyż naiwnie
sądził, że miał obowiązek działać w duchu stalinowskiej konstytucji
deklarującej ochronę dziedzictwa kulturowego”.
Doświadczenie w tej materii polscy konserwatorzy czasów
PRL-u zdobywali na własnej skórze, często garbowanej przez politycznych
aktywistów o mentalności kształtowanej na wzorach radzieckich.
Moje pierwsze zderzenie z ludźmi władzy, o czym zresztą
wspomniałem także w cytowanej wyżej publikacji, nastąpiło w sprawie odbudowy
książęcego zamku w Krośnie Odrzańskim. Ministerstwo Kultury i Sztuki przyznało
znaczną sumę na docelową odbudowę tego obiektu. Jako Wojewódzki Konserwator
Zabytków przygotowałem się sumiennie, o święta naiwności, na posiedzenie
Wojewódzkiej Komisji Budżetu i Planu w Zielonej Górze, która to Komisja musiała
zatwierdzić to przedsięwzięcie. Wspomniałem o grodzie Chrobrego, o którym pisze
Thietmar, świadek wydarzeń związanych z najazdem Cesarza niemieckiego na Śląsk
w 1005 roku i pobytem Bolesława w Krośnie Odrzańskim. Odnotował on w swojej
kronice:- „…oddziały dotarły wnet do Odry i rozbiły namioty nad krętą rzeką,
zwaną po słowiańsku Bóbr a po łacinie Castor”.
Cały, dosyć obszerny cytat, wygłosiłem po łacinie sądząc
w swojej głupocie, że ten polityczny ton w znanym historycznym dokumencie,
/komu znany?/ to rękojmia najsilniejsza, przemawiająca za odbudową. Niestety!.
Cytat z kroniki biskupa merseburskiego odniósł ten skutek, że wyrzucono mnie z
posiedzenia, jako, że powołuję się na osobę duchowną i wygłaszam tekst, który
ze względu na język, kojarzył się z ministranturą. Poświadczyłem wówczas, tak
sądzę, swoje klerykalne poglądy.- „ Za czasów Bolesława Chrobrego było tam
błoto i woda”, zanegował moją argumentację przewodniczący Wojewódzkiej Komisji
Budżetu i Planu. Muszę także dodać, że w tym dniu, w komisji zasiadało
osiemnaście osób i kilku jej członków ze wstydu nie podniosło wzroku, ale nie
próbowali także polemizować z wiedzą historyczną Przewodniczącego. To była
sroga nauczka. Od tego dnia wiedziałem, że argumentacja musi być na miarę
przekonywanego.
Śladem takiego myślenia jest przytoczony, także w
poznańskiej publikacji akapit: - „- w Żarach odstąpiono od rozbiórki renesansowych
kamieniczek wokół fary wtedy, gdy oznajmiłem, że bryła kościoła będzie
dominantą w urbanistyce miasta”. Ani słowa już tutaj o biskupie Thietmarze,
który także wymienia ziemię żarską w roku 1007 położoną na osi historycznej
serbo-łużyckiej i polskiej. Wiedziałem, że biskup zaszkodzi kamieniczkom tak
jak zamkowi w Krośnie. Nie posłużyłem się także argumentem, że uporządkowanie
urbanistyczne Żar dokonało się z woli Henryka Brodatego, bo przecież ten władca
miał za żonę Jadwigę, z rodu niemieckiego, a na dodatek jeszcze świętą.
Argument, że w Trzebnicy, przy jej sarkofagu modlą się Czesi Niemcy i Polacy
mógłby się w tamtym czasie, dla średniowiecznego miasta lokacyjnego okazać
bardziej szkodliwy aniżeli przydatny.
O zjednoczonej Europie mógł marzyć jedynie fantasta.
Wtedy zresztą słowo „Europejczyk” miało negatywną konotacje i znaczyło mniej
więcej tyle, co rewizjonista. Argumentacja musiała być na miarę czasów i
mentalności dworu z otoczenia Bolesława Bieruta.
Epizod „Gomułkowskiej Odwilży” skuły nieco lody
komunistycznej pryncypialności w sprawach światopoglądowych, tym bardziej, że
do „terenu” nie dotarły efekty Poznańskiego Czerwca i Polskiego Października.
Pozostał raczej ślad wrogości do kościoła jako efekt wykreowanego w metropolii
świeckiego myślenia, oraz próby zastąpienia świąt religijnych świecką, tworzoną
„tradycją”. Na przykład, zamiast chrztu w kościele, nadawano imię w Urzędzie
Stanu Cywilnego.
Kiedy po wojnie rozbudowywano w Warszawie ulice
Marszałkowską postanowiono ja poszerzyć. Jerzy Morawski, sekretarz KCPZPR przed
rokiem 1956, ujawnił pewną gorzką prawdę, za którą obwiniano urbanistów
stołecznych. Mówił: - „ Przed wojną ulica
Marszałkowska była dwa razy węższa niż dzisiaj. Pojawiła się szansa, aby
z niej zrobić ulicę z paryską panoramą. Szeroka aleja z widocznym w oddali
Kościołem Zbawiciela. Wystarczyło wyburzyć jeden dom w czasie wojny nadpalony.
Ale Bierut był temu przeciwny...Szeroką Marszałkowską skończono na placu
Konstytucji. Zasłonięto kościół”
Toteż, kiedy postanowiły władze, w ramach usuwania
zniszczeń wojennych, wyburzyć zdewastowane kamieniczki otaczające kościół
argument, że w ten sposób wyeksponuje się bryłę kościoła nad miastem, okazał
się „dla klasy robotniczej” tak ważki, że poczęła się domagać, aby kamieniczki
odbudować. Powoływanie się na opinie społeczną jest stale żywe wśród
polityków.
W Żarach jednakże sprawa nie dotyczyła tylko bryły
architektonicznej kościoła, sprowadzonego do domu modlitwy. W nauce o
początkach miast istotą historii jest oddzielenie fikcyjnych przekazów od
prawdy, zmyśleń i legend nobilitujących miasto i jego władców, od faktów. W
architekturze i urbanistyce miasta zapisana jest nie podważalna metryka jego
powstania i rozwoju. Służba konserwatorska poszukuje także duchowych wartości,
które ukształtowały miasto. Równocześnie musi uwzględniać granice
chronologiczne z różnorodnością ich kultur. Wreszcie to, co było istotne dla
życia społecznego w poszczególnych etapach historycznych i co pozostawiło ślad
do naszych czasów, wręcz jako dyspozycje do zachowania. Te przesłanki
decydowały o merytorycznych planach polityki konserwatorskiej.
W lipcu 1955 roku mocą Uchwały Prezydium Rządu nr.666
należało pilnie przystąpić do usuwania śladów zniszczeń wojennych. Prace te
powinny zostać zakończone do roku 1960. To spowodowało, w niektórych miastach,
akcję polegającą na rozbiórce całych zespołów urbanistycznych. W naszym
województwie, zielonogórskim, powstała lista 113 obiektów, w przeważającej
ilości sakralnych, przeznaczonych do likwidacji. W cytowanej publikacji - Wokół
niemieckiego dziedzictwa kulturowego, zamieszczam spis wszystkich obiektów
objętych tym planem,[ s. 248-256]. Oto wykaz dotyczący architektury żarskiej:
„poz. 33. skrzydło
klasztoru pofrańciszkańskiego, ceglane z kamieniem... XIII - XVI w....
poz. 59 budynki
przykościelne [ tzw. plebania ] obok fary... ceglane, XVw. częściowo przebudowane
w XVII - XVIII i odnowione w XIX - XX w. [ o te właśnie kamieniczki toczono od
końca lat pięćdziesiątych zażarty bój, gdyż były nie użytkowane i przez to narażone
na wyburzenie ]
poz. 106. kościół
farny p. w. NMP ceglany, pierwotny 1207r. obecny: prezbiterium 1309r, nawy
1401r, sklepienia naw do 1430r, kaplica płd. pod wezwaniem św. Barbary 1445r,
kaplica Mariacka 1511r, szczyt wsch. i prezbiterium po zniszczeniu w 1559r,
odbudowane. przed 1581r, podwyższenie wieży 1563 i 1592r, kaplica wsch.
Promnitzów 1672r, odnowiony po pożarze w 1684 do 1694r, ...ruina w dobrym
stanie, zdewastowana,
poz.112. skrzydło klasztoru pofrańciszkańskiego przy
murach miejskich, fundacja 1274r. przebudowane w XVII - XIX zamienione na
szkołę w 1837r. zniszczone 1945r.
poz. 113. kościół cmentarny wzniesiony przed 1732r. przebudowane,
wnętrze w XIX, zniszczony 1945r”.
Powołano specjalne ekipy do wykonywania prac
rozbiórkowych. Materiał uzyskany tą drogą nieodpłatnie przekazywano na prace
remontowe, najczęściej „przedsiębiorcom” przejawiającym inicjatywę
porządkowania miasta.
W wyniku żmudnych i upartych zabiegów służby
konserwatorskiej w Ministerstwie Kultury i Sztuki powołano eksperta do
zweryfikowania tej listy. Nie udało się odnaleźć jej autorów, ale ocalono 76
obiektów. W Żarach pozostały, po dzień
dzisiejszy z tej, dewastującej urbanistykę miasta, listy, kościół i część
kamieniczek wokół tego obiektu. Właśnie ten zespół jest istotnym dowodem, i co
bardzo ważne, doskonale czytelnym etapem, związanym z rozwojem przestrzennym
Żar, od średniowiecza aż po czasy rozwiniętego miasta lokacyjnego, kreowanego
pomiędzy latami 1211 a 1225. Genezę i rozwój przestrzenny Żar kompetentnie
przedstawił Stanisław Kowalski w publikacji dotyczącej kościoła farnego. Uzyskiwanie
praw i przywilejów a także porządkowanie miasta, zazwyczaj miało szerokie ramy
chronologiczne. Czas miedzy tymi latami to okres władania Henryka Brodatego,
największego inwestora nie tylko ziem nadodrzańskich: - „..Gdy zorganizowane na
nowych zasadach miasto okrzepło, nadszedł czas nadania mu prawa wzorowanego na
magdeburskim. Nastąpiło to w roku 1260 z woli ówczesnego właściciela Żar,
Albrechta Dziewina”, pisze Stanisław Kowalski, w „Miastach Środkowego
Nadodrza”. [Wyd. Lubuskie Towarzystwo Naukowe,
rok 1994].
Geneza i rozwój
przestrzenny miast Środkowego Nadodrza, wyznaczały służbie konserwatorskiej
wojewódzki plan perspektywiczny i aktualny program ochrony zabytkowych rynków i
wszelkich śladów staromiejskich. Nakreślony w pierwszej połowie lat
pięćdziesiątych, przez pierwszego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, Klema
Felchnerowskiego, jest nadal aktualny. Żary stanowiły niezwykle frapującą,
najpierw tylko hipotezę, rozwoju przed lokacyjnego miasta, a następnie w latach
późniejszych, gdy przeprowadzono już badania, znakomity dowód na istnienie
ośrodka osadniczego, przed nadaniem regulacji lokacyjnych i inwestycji z tym
związanych. Doskonale jest czytelna sieć drożna, wykazująca logiczne powiązanie
dwu odrębnych, generujących miasto organizmów. Troską konserwatorów było
zachowanie tych historycznych przekształceń. Dotyczyło to poważnie zagrożonego
zespołu przykościelnego. W tym miniaturowym zespole - kościół i wokół niego
zabudowa mieszczańska z otworami wejściowymi do domostw, tylko od strony placu
przykościelnego, z małymi oknami kamieniczek od strony zewnętrznej miasta, to
echo odrębnego systemu obronnego, w dawniejszym organizmie „przed-miejskim”.
Ratując ten urbanistyczno-przestrzenny ślad dawnych
czasów, przechowaliśmy osobowość miasta, niezwykle ważną dla nauki i historii
Żar. Kościół nadaje sens budynkom skupionym wokół i odwrotnie. Kamieniczki o
odmiennej architekturze podtrzymują dialog w tym miejscu. Nastąpiła gra proporcjami
obiektu sakralnego i laickiej zabudowy mieszczańskiej na zasadzie
wysokościowego kontrastu. Ogląd tego miejsca z dystansu jest równie ważny jak
obchodzenie go z bliska. To jest właśnie gra średniowiecznej architektury i
przestrzeni ukształtowanej przez historyczny ciąg rozwoju przestrzennego
miasta.
Ten ciąg rozwojowy zaznaczył się tutaj i jest czytelny w
topografii miasta. Wartość naukową tego zespołu w kontekście miasta już
podkreślano.
Obszar przy kościele zorganizował wcześnie infrastrukturę
miejską. Wczesne organizmy kontaktowały się, ale posiadały własne systemy
obronne. Miasto lokacyjne rozwinęło się między punktami osadniczymi, na osi
wschód-północny zachód, uprzednio rozdzielone targowiskiem.
Dla służby konserwatorskiej było oczywiste, nawet wtedy,
jeszcze bez badań archeologicznych, urbanistycznych i architektonicznych, że
ośrodki osadnicze stworzyły korzystny kontekst do rozwoju lokacyjnego miasta,
zmuszając niejako osadników i budowniczych do akceptacji już uformowanej
przestrzeni. I to było podstawą troski, aby w Żarach zachować to jedyne w swoim
rodzaju świadectwo uzależnienia miasta lokacyjnego od osadnictwa, które trwało
już wiele dziesiątek lat przed datą lokacji. Miałem wręcz powody osobiste, aby
pisać na ten temat w roku 1967 w Zeszytach Lubuskich.[ „Żary wczoraj i dziś”
nr.3. Lubuskie Towarzystwo Kultury. Zielona Góra].
W moich szpargałach zachowałem korespondencję z roku
1956. Pisałem do Gniezna do żony, przebywającej u teściów z powodu narodzin
naszej córki,
„…do Żar zawiozłem
dokumentację konserwacji murów miejskich…okazało się, że jakaś firma
rozbiórkowa na własną rękę, rozebrała część starych murów. Doszedłem do tego,
przeprowadzając tak zw, „wizję lokalną”. Złapałem nawet szpeców od rozbiórki.
Popłoch niesamowity. Sprawa pachnie prokuraturą”. Sądząc po efektach, był to
popis ważności mojej funkcji
W badaniach związanych z powstawaniem średniowiecznych
miast europejskich, nauka niemiecka od dawna grzeszyła pychą. Nie uznawano
badań archeologicznych o ile nie były zgodne z założoną tezą. Mogłoby się
wydawać ze te czasy już minęły, tym bardziej, że poświęcono tej sprawie setki
godzin na dyskusje, odbyło się wiele sympozjów, konferencji naukowych,
wspólnych narad, wydano setki publikacji. Wszystko po to, aby pogłos
nacjonalistycznych poglądów przezwyciężyć.
Henryk Munch pisał już w roku 1946: „ Nadanie prawa miejskiego danej
osadzie można obrazowo przyrównać do nadania państwu konstytucji. Jak nadanie
konstytucji nie stwarza samo przez się państwa, tak też nadanie prawa
miejskiego nie stwarzało miasta, decydowało jedynie o jego formie ustrojowej i
określało stosunek do świata zewnętrznego. Dosyć już dawno zdołano w nauce
naszej rozróżnić dwa pojęcia: kolonizacji niemieckiej i kolonizacji na prawie
niemieckim. Rozróżnienie to przyswoili sobie nawet uczeni niemieccy. Idąc
dalej, należy raz na zawsze rozgraniczyć również pojęcia: miasto joko zjawisko
topograficzne i miasto w znaczeniu prawnym. Miasto jako zjawisko topograficzne
wyprzedza o całe wieki miasto w znaczeniu prawnym, czyli osadę typu miejskiego
posiadającego własny samorząd”.
Dyrektor Muzeum Historycznego w Krakowie [ ul. Św. Ducha
5 ] był łaskaw udzielić mi wielu konsultacji na ten temat i mam odwagę o tym
wspomnieć jako, że piszę o zdobywaniu własnych doświadczeń i wiedzy w czasie
pracy w służbie konserwatorskiej. Henryk Munch wydał swoją pracę w Krakowie w
dziełku pt. „Pochodzenie i rozwój miast Polski Zachodniej w wiekach średnich.”.
Wyd. Polski Związek Zachodni. Kraków 1946.
To opracowanie dla
konserwatorów na Ziemiach Odzyskanych miało ogromne znaczenie nie tylko dla
praktyki, ale także dla kształtowania psychologicznego wizerunku
zielonogórskich konserwatorów mających oparcie na poglądzie naukowym w swojej często
uciążliwej pracy. To był ten argument, który dawał siłę w poczynaniach
związanych z ochroną ponad czterdziestu zespołów miejskich ukształtowanych w
okresie średniowiecza
Prawie pięćdziesiąt lat później [1993r.] Renata Schuman
pisze: [„Święta dwu narodów”. Forum. 1993. nr. 45].
„ Zasiedlenie
części Europy wschodniej przez Niemców w XIII wieku sięgające aż po rdzenne
obszary Polski i dalej aż na Bałkany, uchodzi w dziejach za jeden z
najważniejszych procesów cywilizacyjnych na naszym kontynencie. Jak na pasie
transmisyjnym przenosili emigranci niemieccy swoją rzymską-chrześcijańską
spuściznę kulturalną na słowiański wschód”
Mniej więcej z tego samego czasu pochodzi zapis Andrzeja
Tomaszewskiego: „ Wielkie style artystyczne średniowiecznej Europy - romanizm i
gotyk- głosiły sztukę uniwersalną, ponadnarodową i ponadpaństwową, będącą
wspólną własnością chrześcijańskiego Zachodu. Wielkie ośrodki tej sztuki:
Włochy, Francja, Niemcy- wspólnie ją tworzyły. Ruchliwość panów fundatorów i
ruchliwość artystów, przemierzających kontynent bez paszportów i wiz sprzyjała
jednolitości sztuki” [„Polityczne
granice europejskich dóbr kultury”. W: Ochrona dziedzictwa kulturowego
zachodnich i północnych ziem Polski. Warszawa 1995].
Żyjemy w czasach
bez cenzury. Jej wrota przeżarła rdza zakazów i nakazów. Wspólną Europę
tworzyły także służby konserwatorskie.
Stanisław Kowalski, Wojewódzki Konserwator Zabytków w Zielonej Górze, z
przeszło dwudziestoletnim stażem na tym stanowisku i autor tego artykułu, pracę
w komórce konserwatorskiej, rozpoczęli w roku 1956. Byliśmy po studiach z
zakresu historii sztuki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Naszym szefem był Klem Felchnerowski, absolwent wydziałów: - konserwatora i
sztuk pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Trafiliśmy na
wspaniałego szefa i bardzo szybko przyjaciela. W Jego polityce konserwatorskiej
nigdy nie było problemu, do jakiego kręgu kulturowego należy zabytek, czy jest
świecki czy sakralny. Decydowała metryka i wartość artystyczna. Jako artysta
plastyk posługiwał się także kryterium estetycznym. To świadczy po dziś dzień o
Jego mądrości. A trzeba pamiętać, że były to czasy, gdy wymazywano niemczyznę z
terenów odzyskanych. Każdy zamek to junkersko-pruska budowla a każdy kościół to
wróg ideologiczny. Niejednokrotnie negatywnym stosunkiem do zabytków miejscowi
bonzowie budowali swój wizerunek polityczny. Były to jednak nie nagminne
działania a raczej uciążliwe niechlubne wyjątki.
Profesor inżynier, Kazimierz Saski z Ministerstwa Kultury
i Sztuki, Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków, orędownik przetrwania trudnych
czasów mówił mi w roku 1960: „Jedynym kryterium to nasze sumienie”.
Dziennikarz Gazety Lubuskiej, Alfred Siatecki
przeprowadzając obszerny wywiad ze Stanisławem Kowalskim zapytał: „ Opowiada
się pan za tym, żeby Polacy remontowali budowle poniemieckie, jakich tysiące na
Nadodrzu?”
„ Tak i jeszcze raz tak- odpowiedział konserwator -
Mieszkamy w strefie dwu kulturowej. Zresztą to nie jest problem wyłącznie
polski, taka sytuacja występuje w rejonach przygranicznych całej Europy. W
naszym wypadku chodzi o zabytki obcej nam kultury, ale przecież są tu także
zabytki z czasów piastowskich, które przetrwały tylko, dlatego, że Niemcy o nie
dbali. Zresztą droga do wspólnej Europy nie przedstawia w tej kwestii żadnych
wątpliwości” [„Stare miasta mają serce i dusze”. Gazeta Lubuska. nr.185. 10.
VIII. 1995r.].
Żary, miasto średniowiecznego pogranicza, od początku
swego istnienia uwikłane było w dramatyczną historię polityczną. Wymienione w
źródłach w 1007 roku, kiedy to wydarł je dla Polski Bolesław Chrobry i
utrzymywał prawie przez lat trzydzieści. Następnie „...zagarnięte zostało wraz
z Łużycami przez margrabiów i włączone do Marchii Wschodniej. Liczne wysiłki
książąt śląskich zmierzające do odzyskania Żar nie przyniosły trwałych
rezultatów. Ich starania, a zwłaszcza zabiegi Henryka Brodatego, doprowadziły
wprawdzie do odzyskania ziemi żarskiej, lecz tylko na okres przejściowy. W
połowie XIV wieku Żary uzależnione zostały politycznie od korony czeskiej. Od
zarania XVII do początku XVIII wieku należały do Saksonii a następnie do
monarchii austriackiej. W roku 1815 weszły w obręb państwa pruskiego”. [
Stanisław Kowalski. „Zabytki województwa zielonogórskiego”. Lubuskie
Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra 1987 ss. 245- 246]. Dokładnie, 17. II. 1945r.
ze zjednoczonych Niemiec ponownie wyrwała miasto historia polityczna. Żary
powróciły do Polski z dramatycznym akcentem wymiany mieszkańców, gdzie obie
strony, zarówno Niemcy jak Polacy, okaleczeni zostali na dziesięciolecia nie
tylko przez wojnę, ale nade wszystko, przez dyplomacje. Dzieje wojny zapisały
się absurdalnym paradoksem w dniu 11 kwietnia 1944r. Ponad sto
czterosilnikowych bombowców skierowanych na Berlin, w wyniku pomyłki głównego
nawigatora, zrzuciło śmiercionośny ładunek na słabo bronione miasto. Nalot
nastąpił niespodziewanie i był całkowitym zaskoczeniem dla mieszkańców, którzy
odczulili się na przeloty samolotów. Omyłka kosztowała życie ponad trzystu
mieszkańców. Zginęli także zatrudnieni w niewolniczych brygadach Polacy,
Francuzi i Holendrzy. [Jerzy Piotr Majchrzak.” Terra Sarowe”. Ziemia Żarska -
czas i ludzie. Żary 1995. s. 113]. Właśnie ten atak był najpoważniejszym w
dziejach wojennych miasta. Pożary spopieliły część zabytkowej zabudowy i
poczyniły nieodwracalne szkody w pałacowej architekturze. Wtedy też ucierpiała
zabudowa zlokalizowana wokół kościoła i sama świątynia. Podmuch eksplozji
zmiótł całe pokrycie kościoła i zburzył południowe sklepienie nawy.
Miasto leczyło rany wojny. Pozostawały puste miejsca po
wypalonych domach. Straszyła ruina pałacu Dziewinów, a szczególnie zachodnie
skrzydło pałacowe odstawione od korpusu budowli niewyobrażalną wprost siłą
wybuchu, wyrosło do rangi symbolu wojny.
Poeta, przyjaciel i orędownik polityki konserwatorskiej w
Żarach Janusz Werstler w wierszu „Narodziny miasta” wspomina tamte bardzo już
odległe lata. Wspomina jako świadek, a ja dodaję, jako współtwórca życia
duchowego miasta.
„Wszystko naraz / trzeba było robić / cicho boleśnie / z
zadławioną krtanią / I stanęło miasto / na własne nogi / Już się rozpiera / do
życia gotowe / I buduje swój pejzaż / od nowa / a ty skąd / ja z Bukowiny / a
ty / a ty / a ty / ja z Tarnopola / ja z Kałusza / ze Stanisławowa / ze Lwowa i
Wilna / z Buczacza Drochobycza / a co
tam teraz / jeszcze świeże groby / jeszcze / tli się ojcowizna / tak jak tu /
to pożoga zabrała nasz dom / het za Czeremoszem i Łomnicą Dniestrem / teraz
moim Czeremoszem Odra / oswajam rzekę / oswajam oba jej brzegi / i mosty
zburzone zbuduje / i w lustrze rzeki będę dorastał / i już jesteśmy / razem
przy sobie / tak scaleni / jak skamielina / kamienic twoich / ściśle jak cegła
do cegły /...”.[ Janusz Werstler. „Rozpytywanie sumienia” Dom Wydawniczy
„Soravia” Żary 1998].
Władze próbowały jak najszybciej scalić ten etniczny
kocioł. Na razie cementem była niepewność powojenna, udział wszystkich, zarówno
decydentów jak i mieszkańców. Ale co to za lepiszcze? Zdawała jednak, jaki taki egzamin, polityka podszyta nienawiścią
do Niemców, stale utrzymywany stan zagrożenia, eksponowana wrogość polityków
niemieckich, co nie było trudnym zadaniem w okresie tak zwanej zimnej wojny i
żelaznej kurtyny. W tej sytuacji, wprost trudno się dziwić, że wszystko, co
nosiło ślady niemczyzny, w początkowym okresie, w ramach rewanżu za zniszczenie
naszego kraju, skazywane było na zagładę. Zadaniem pracowników resortu kultury,
było poszukiwanie dziedzictwa kulturowego o słowiańskich korzeniach, i
piastowskim pochodzeniu. Poszukiwano tych śladów na starych cmentarzach, w zniemczonym
nazewnictwie wielkich rodów jak i małych miejscowości, w kształcie wsi a nade
wszystko w zabytkach kultury. W takiej sytuacji konserwatorzy, aby uchronić
istotne wartości, dopuszczali się nadużyć naukowych. Dorabiali metryki, w
wątpliwych związkach z macierzą szukali usprawiedliwienia odbudowy pałaców,
zamków obronnych itp. Sprzyjała tej polityce szeroko zakrojona działalność
propagandowa, w której nawet „Odra szumiała po polsku”. W początkowym okresie,
nawet jako tako zachowane pierzeje starówek, były traktowane jako materiał
budowlany dla Warszawy. Odbudowa stolicy kraju dla każdego Polaka była sprawą
poza wszelką dyskusją.
Gdy po upływie prawie pół wieku przypominam sobie
argumenty służące ochronie zabytków, nie mogę pozbyć się ironicznego uśmieszku
nad pomysłowością w poszukiwaniu racji takich, jakie w tamtej epoce były
skuteczne. Gdy kazano mi wziąć na plecy katedrę w Gubinie i zabrać ją do
Zielonej Góry, przypomniałem sobie, że wieża ma attykę podobną do tej na
sukiennicach w Krakowie. „...żarski ratusz w czternastym stuleciu był budowlą
podmurowaną, na planie prostokąta z masywną kwadratową wieżą. Wewnątrz gmachu,
na przelotowej osi wschód-zachód pobudowano kramy. Jan Muszyński zauważył, ze
podobieństwo rozplanowania wewnętrznego do krakowskich sukiennic jest
uderzające” pisze Piotr Jerzy Majchrzak w cytowanej już „Terra Sarowe”. Komu to
szkodziło, że Bytom Odrzański to nasz Sandomierz i Kazimierz nad Wisłą, razem
wzięte, skoro z gorącą troską odbudowywał rynek Przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej,
widząc wzór w tamtych miastach wynikający miedzy innymi z lokalizacji
nadrzecznej, a nade wszystko pamiętał o zagrożeniu rozbiórki na „cegłę dla stolicy”.
Dla Michała Winogrodzkiego w Bytomiu
Odrzańskim jak i dla Czesława Chabury, Przewodniczącego w Kożuchowie, każdy
argument był istotny do zneutralizowania polityki wrogów obiektów zabytkowych.
Zasług takich ludzi nie sposób przecenić. Wygląd miast w których sprawowali
władzę w latach pięćdziesiątych, im zawdzięcza swoją wartość, tak przydatną w
naszych czasach. Można by mnożyć przykłady, gdy powoływano się na związki z
Wielkopolską, Pompeo Ferrari, budowniczy wschowskiej kaplicy z podobną
wzniesioną w ambicie katedry gnieźnieńskiej, czy na przyjaźń Ferdynanda
Schinkla, autora sali obrad w ratuszu kożuchowskim z magnatem wielkopolskim,
Raczyńskim. Trzeba jednakże starać się zrozumieć ludzi władzy.
Przez wiele lat po wojnie na remonty kapitalne nie
przewidywano środków finansowych. Rozpadające się ruiny szpeciły miasto,
powodowały zagrożenie sanitarne. Najkorzystniej było je usunąć. Taka ostateczna
operacja chirurgiczna. Precz z zagrzybianymi kamieniczkami, wynocha ze
śmietniskiem w obrębie murów wraz z resztkami systemu obronnego miasta. Zbędny
jest na wpół wypalony pałac i przystań na Odrze, z której nikt nie korzysta,
podobnie jak z kościoła „protestantów, kalwinów czy innych Lutrów”. Często niedokształconych
urzędników awans władzy przerósł i oślepił. Poza tym ideologiczny pistolet
stale był pod ręką.
Powróćmy jednak do Żar.
Dzisiaj, kiedy czytam Stanisława Kowalskiego, „...mimo
znacznych zniekształceń historycznego układu, spowodowanych zniszczeniem w
czasie ostatniej wojny dużej liczby domów oraz nową zabudową, jądro zabytkowego
rozplanowania z rynkiem i wybiegającymi z niego głównymi ulicami, zachowało się
bez większych zmian. Stanowi ono wraz z ocalałą częściowo starą zabudową
mieszkalną oraz monumentalnymi
założeniami architektonicznymi kompleksu pałacowo-zamkowego i dawnego kościoła
parafialnego z otoczeniem, zespół urbanistyczny o dużych wartościach
zabytkowych,” to przekonany jestem, że mądrość argumentacji nie wynika z prawd
obiektywnych tylko od sprawdzonej w praktyce użytecznośći.
Śmieje się płacząc, wspominając tamte osobiste przeżycia
i cenę zdobywanych doświadczeń. Usypałem z tego wszystkiego mały kurhanek
przewag, drobnych sukcesów dyplomatycznych, wraz z małymi i większymi
zniewagami. Upokorzenia były wtedy prawie nagminne przy zetknięciu się z
władzą. Zagrożenie unicestwienia zabytku wraz z historią zapisaną w jego murach
i źródłach wiążących obiekt z dziejami kraju czy nawet Europy [propozycja rozebrania pałacu w Żaganiu],
doprowadzały konserwatorów do desperacji i autentycznej rozpaczy. „...
przypuśćmy, że pozwolimy zachować ruinę tego kościoła [dotyczy kościoła pod
wezwaniem Św. Mikołaja w Głogowie] czy zapewniacie nas, że nie zostanie on
odbudowany ”. Tak pytał Kierownik Wydziału Wyznań konserwatora zabytków. Ale na
to pytanie, odpowiedzi już szczęśliwie, udzieliła historia.
Jan
Muszyński ,lipiec 2000r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz