niedziela, 17 lutego 2013

Historia zdobywania doświadczeń konserwatorskich z Żarami w tle


                                                              
Ten tekst nie mógłby powstać, gdybym się nie zdecydował podszyć go autoironią. Brałem, bowiem czynny udział w poszukiwaniu argumentacji dla zachowania zabytków, posługując się w trudnych czasach dla konserwatorów, także wymysłem, kłamstwem historycznym a nawet czystej wody surrealizmem. Poszukiwałem nawet skrawka wrażliwości, w tej często bezdennej głupocie, aby się odbić od dna i dotlenić różnymi sposobami zaczadzonych zwolenników likwidacji wszelkich ruin i śladów niemczyzny. Aby zachować warte każdego poświęcenia dobro kultury. Zdobywałem doświadczenie pływaka w mętnej wodzie. Bo też bez tej umiejętności nie sposób było zanurzyć się skutecznie w głębie schizofrenicznej polityki w zakresie ochrony wszelkich obiektów o wartości historycznej.
I jeszcze jedno w tym nietypowym wstępie, pisanym z niechęcią, zmąconym z poczuciem pewnego obowiązku, dania osobistego świadectwa tamtym dosyć satysfakcjonującym, a zarazem obrzydliwym czasom.

Nie odwracalne wchodzenie w starość objawia się lepszą pamięcią o sprawach i wydarzeniach dawnych. W tej sytuacji przełom lat pięćdziesiątych na sześćdziesiąte staje się dosyć łatwym łupem opisu. Pamięci jednakże w całości trudno zaufać. Istnieją, niestety liczne świadectwa, o czym miałem możność osobiście się przekonać, że zwycięskie postępy sklerozy częściej kreują bohaterów aniżeli odkrywają łajdactwo we własnych życiorysach. W tym przypadku, moja pamięć wspomagana jest notatkami w formie spisywanego zawodowego pamiętnika. To pozwala ją dostatecznie zweryfikować.

Po pierwszej „Odwilży” 1956 roku, partia obok głębokiego szacunku do socrealizmu, dopuściła abstrakcje w literaturze i malarstwie. To, bowiem nie zagrażało jej kierowniczej roli w państwie cenzury, stojącej na straży postępowego proletariatu. Okazało się jednakże, że surrealne myślenie ma się nadal całkiem dobrze także w teatrze absurdu objawianego na różnych posiedzeniach, szkoleniach, naradach i plenach partyjnych. W tym świecie trzeba się także było odnaleźć i posiąść umiejętność poruszania się wśród raf niewiedzy, głupoty, strachu czy wreszcie złej woli. Wielką rolę spełniała tak zwana czujność rewolucyjna, na którą mógł sobie z zasady prawie każdy działacz pozwolić i czym nękana była „inteligencja pracująca”.


Posiadaliśmy rzekomo najlepszą w Europie ustawę o ochronie zabytków. Równocześnie ślady przeszłości były solą w oku władz politycznych. Niezwykle ostry konflikt stworzyła ta problematyka na ziemiach naznaczonych piętnem niemczyzny. Dziedzictwo kulturowe wieków przeszłych zderzyło się z polityką nienawiści, niechęci i stale podtrzymywanej atmosfery zagrożenia ze strony Niemców. Ta dolegliwość stawała się coraz mniej ucywilizowana. O ile do tego dodamy wrogi stosunek do kościoła, to obraz działalności konserwatorskiej staje się jeszcze gorszy. Z jednej strony, obowiązek ustawowy ochrony dóbr kultury, pojęcie szersze aniżeli zabytek, kojarzony na Ziemiach Odzyskanych jednoznaczne z Niemcami, a z drugiej, konserwator zachowujący ślady niemieckiego panowania na obszarach wyrwanych Polsce, prawda, że w odległej przeszłości, ale jednak w wyniku agresji dyplomatycznej i licznych działań wojennych.
Ten sam konserwator okazywał się „klerykałem”, bo zabiegał o kościoły i spotykał się z duchowieństwem, a nadto zwolennikiem upadłej klasy szlachecko-burżuazyjnej, bo ratował ich pałace i dworki a co jeszcze gorsze, okazał się mieszczańskim pomiotem, bo odbudowywał zabytkowe kamieniczki będące świadectwem prywatnej własnośći, która, jak było wiadome każdemu świadomemu komuniście „ z godziny na godzinę rodzi kapitalizm”.

Rozpamiętywanie upokorzeń mogłoby być tylko masochistyczną przyjemnością gdyby nie upadł komunizm szybciej, aniżeli się tego spodziewali nawet wybitni politolodzy.  Skończyła się raz na zawsze hegemonia Moskwy z jej scenariuszami dla naszego życia kulturalnego.

Polska ustawa o ochronie dóbr kultury z roku 1962 stanowiła: „Dobrem kultury w rozumieniu ustawy jest każdy przedmiot ruchomy lub nieruchomy, dawny lub współczesny mający znaczenie dla dziedzictwa i rozwoju kulturalnego, ze względu na jego wartość historyczną, naukową lub artystyczną”. Doświadczenie konserwatorskie płynące z praktyki, nakazywało zachowywać, niezależnie od ekip w Komitecie Centralnym PZPR, zabytki uznane za szczególnie wartościowe.

W 1968r. UNESCO przyjęło pojęcie „dziedzictwa kulturowego” jako dzieła architektury, rzeźby, malarstwa, rzemiosła artystycznego, przedmioty piśmiennictwa, sztukę ludową, ogrody a nawet krajobraz ze specyficznymi osiami widokowymi.

W wydanej przez Instytut Zachodni pozycji -Wokół niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich i Północnych  [Poznań 1997] w artykule „Z doświadczeń w służbie konserwatorskiej” napisałem jak daleko zapis ustawowy mijał się z praktyką ... w epoce stalinowskiej przytaczając przykład  ze Związku Radzieckiego: - „...Piotr Baranowski, moskiewski konserwator, architekt i historyk...Jego pisemny protest wysłany na ręce Łazara Kaganowicza w sprawie rozbiórki monumentalnej świątyni Chrystusa Zbawiciela, najpierw splądrowanej i ograbionej i wreszcie siłą dynamitu, zrównanej z ziemią, załatwiony został 17-letnim zesłaniem autora protestu do gułagu, gdyż naiwnie sądził, że miał obowiązek działać w duchu stalinowskiej konstytucji deklarującej ochronę dziedzictwa kulturowego”.

Doświadczenie w tej materii polscy konserwatorzy czasów PRL-u zdobywali na własnej skórze, często garbowanej przez politycznych aktywistów o mentalności kształtowanej na wzorach radzieckich.
Moje pierwsze zderzenie z ludźmi władzy, o czym zresztą wspomniałem także w cytowanej wyżej publikacji, nastąpiło w sprawie odbudowy książęcego zamku w Krośnie Odrzańskim. Ministerstwo Kultury i Sztuki przyznało znaczną sumę na docelową odbudowę tego obiektu. Jako Wojewódzki Konserwator Zabytków przygotowałem się sumiennie, o święta naiwności, na posiedzenie Wojewódzkiej Komisji Budżetu i Planu w Zielonej Górze, która to Komisja musiała zatwierdzić to przedsięwzięcie. Wspomniałem o grodzie Chrobrego, o którym pisze Thietmar, świadek wydarzeń związanych z najazdem Cesarza niemieckiego na Śląsk w 1005 roku i pobytem Bolesława w Krośnie Odrzańskim. Odnotował on w swojej kronice:- „…oddziały dotarły wnet do Odry i rozbiły namioty nad krętą rzeką, zwaną po słowiańsku Bóbr a po łacinie Castor”.
Cały, dosyć obszerny cytat, wygłosiłem po łacinie sądząc w swojej głupocie, że ten polityczny ton w znanym historycznym dokumencie, /komu znany?/ to rękojmia najsilniejsza, przemawiająca za odbudową. Niestety!. Cytat z kroniki biskupa merseburskiego odniósł ten skutek, że wyrzucono mnie z posiedzenia, jako, że powołuję się na osobę duchowną i wygłaszam tekst, który ze względu na język, kojarzył się z ministranturą. Poświadczyłem wówczas, tak sądzę, swoje klerykalne poglądy.- „ Za czasów Bolesława Chrobrego było tam błoto i woda”, zanegował moją argumentację przewodniczący Wojewódzkiej Komisji Budżetu i Planu. Muszę także dodać, że w tym dniu, w komisji zasiadało osiemnaście osób i kilku jej członków ze wstydu nie podniosło wzroku, ale nie próbowali także polemizować z wiedzą historyczną Przewodniczącego. To była sroga nauczka. Od tego dnia wiedziałem, że argumentacja musi być na miarę przekonywanego.
Śladem takiego myślenia jest przytoczony, także w poznańskiej publikacji akapit: - „- w Żarach odstąpiono od rozbiórki renesansowych kamieniczek wokół fary wtedy, gdy oznajmiłem, że bryła kościoła będzie dominantą w urbanistyce miasta”. Ani słowa już tutaj o biskupie Thietmarze, który także wymienia ziemię żarską w roku 1007 położoną na osi historycznej serbo-łużyckiej i polskiej. Wiedziałem, że biskup zaszkodzi kamieniczkom tak jak zamkowi w Krośnie. Nie posłużyłem się także argumentem, że uporządkowanie urbanistyczne Żar dokonało się z woli Henryka Brodatego, bo przecież ten władca miał za żonę Jadwigę, z rodu niemieckiego, a na dodatek jeszcze świętą. Argument, że w Trzebnicy, przy jej sarkofagu modlą się Czesi Niemcy i Polacy mógłby się w tamtym czasie, dla średniowiecznego miasta lokacyjnego okazać bardziej szkodliwy aniżeli przydatny.
O zjednoczonej Europie mógł marzyć jedynie fantasta. Wtedy zresztą słowo „Europejczyk” miało negatywną konotacje i znaczyło mniej więcej tyle, co rewizjonista. Argumentacja musiała być na miarę czasów i mentalności dworu z otoczenia Bolesława Bieruta.

Epizod „Gomułkowskiej Odwilży” skuły nieco lody komunistycznej pryncypialności w sprawach światopoglądowych, tym bardziej, że do „terenu” nie dotarły efekty Poznańskiego Czerwca i Polskiego Października. Pozostał raczej ślad wrogości do kościoła jako efekt wykreowanego w metropolii świeckiego myślenia, oraz próby zastąpienia świąt religijnych świecką, tworzoną „tradycją”. Na przykład, zamiast chrztu w kościele, nadawano imię w Urzędzie Stanu Cywilnego. 

Kiedy po wojnie rozbudowywano w Warszawie ulice Marszałkowską postanowiono ja poszerzyć. Jerzy Morawski, sekretarz KCPZPR przed rokiem 1956, ujawnił pewną gorzką prawdę, za którą obwiniano urbanistów stołecznych. Mówił: - „ Przed wojną ulica  Marszałkowska była dwa razy węższa niż dzisiaj. Pojawiła się szansa, aby z niej zrobić ulicę z paryską panoramą. Szeroka aleja z widocznym w oddali Kościołem Zbawiciela. Wystarczyło wyburzyć jeden dom w czasie wojny nadpalony. Ale Bierut był temu przeciwny...Szeroką Marszałkowską skończono na placu Konstytucji. Zasłonięto kościół”
Toteż, kiedy postanowiły władze, w ramach usuwania zniszczeń wojennych, wyburzyć zdewastowane kamieniczki otaczające kościół argument, że w ten sposób wyeksponuje się bryłę kościoła nad miastem, okazał się „dla klasy robotniczej” tak ważki, że poczęła się domagać, aby kamieniczki odbudować. Powoływanie się na opinie społeczną jest stale żywe wśród polityków.  

W Żarach jednakże sprawa nie dotyczyła tylko bryły architektonicznej kościoła, sprowadzonego do domu modlitwy. W nauce o początkach miast istotą historii jest oddzielenie fikcyjnych przekazów od prawdy, zmyśleń i legend nobilitujących miasto i jego władców, od faktów. W architekturze i urbanistyce miasta zapisana jest nie podważalna metryka jego powstania i rozwoju. Służba konserwatorska poszukuje także duchowych wartości, które ukształtowały miasto. Równocześnie musi uwzględniać granice chronologiczne z różnorodnością ich kultur. Wreszcie to, co było istotne dla życia społecznego w poszczególnych etapach historycznych i co pozostawiło ślad do naszych czasów, wręcz jako dyspozycje do zachowania. Te przesłanki decydowały o merytorycznych planach polityki konserwatorskiej.

W lipcu 1955 roku mocą Uchwały Prezydium Rządu nr.666 należało pilnie przystąpić do usuwania śladów zniszczeń wojennych. Prace te powinny zostać zakończone do roku 1960. To spowodowało, w niektórych miastach, akcję polegającą na rozbiórce całych zespołów urbanistycznych. W naszym województwie, zielonogórskim, powstała lista 113 obiektów, w przeważającej ilości sakralnych, przeznaczonych do likwidacji. W cytowanej publikacji - Wokół niemieckiego dziedzictwa kulturowego, zamieszczam spis wszystkich obiektów objętych tym planem,[ s. 248-256]. Oto wykaz dotyczący architektury żarskiej:
„poz. 33.  skrzydło klasztoru pofrańciszkańskiego, ceglane z kamieniem... XIII - XVI w....
poz. 59   budynki przykościelne [ tzw. plebania ] obok fary... ceglane, XVw. częściowo przebudowane w XVII - XVIII i odnowione w XIX - XX w. [ o te właśnie kamieniczki toczono od końca lat pięćdziesiątych zażarty bój, gdyż były nie użytkowane i przez to narażone na wyburzenie ]
poz. 106.  kościół farny p. w. NMP ceglany, pierwotny 1207r. obecny: prezbiterium 1309r, nawy 1401r, sklepienia naw do 1430r, kaplica płd. pod wezwaniem św. Barbary 1445r, kaplica Mariacka 1511r, szczyt wsch. i prezbiterium po zniszczeniu w 1559r, odbudowane. przed 1581r, podwyższenie wieży 1563 i 1592r, kaplica wsch. Promnitzów 1672r, odnowiony po pożarze w 1684 do 1694r, ...ruina w dobrym stanie, zdewastowana,
poz.112. skrzydło klasztoru pofrańciszkańskiego przy murach miejskich, fundacja 1274r. przebudowane w XVII - XIX zamienione na szkołę w 1837r. zniszczone 1945r.
poz. 113. kościół cmentarny wzniesiony przed 1732r. przebudowane, wnętrze w XIX, zniszczony 1945r”.

Powołano specjalne ekipy do wykonywania prac rozbiórkowych. Materiał uzyskany tą drogą nieodpłatnie przekazywano na prace remontowe, najczęściej „przedsiębiorcom” przejawiającym inicjatywę porządkowania miasta.
W wyniku żmudnych i upartych zabiegów służby konserwatorskiej w Ministerstwie Kultury i Sztuki powołano eksperta do zweryfikowania tej listy. Nie udało się odnaleźć jej autorów, ale ocalono 76 obiektów.  W Żarach pozostały, po dzień dzisiejszy z tej, dewastującej urbanistykę miasta, listy, kościół i część kamieniczek wokół tego obiektu. Właśnie ten zespół jest istotnym dowodem, i co bardzo ważne, doskonale czytelnym etapem, związanym z rozwojem przestrzennym Żar, od średniowiecza aż po czasy rozwiniętego miasta lokacyjnego, kreowanego pomiędzy latami 1211 a 1225. Genezę i rozwój przestrzenny Żar kompetentnie przedstawił Stanisław Kowalski w publikacji dotyczącej kościoła farnego. Uzyskiwanie praw i przywilejów a także porządkowanie miasta, zazwyczaj miało szerokie ramy chronologiczne. Czas miedzy tymi latami to okres władania Henryka Brodatego, największego inwestora nie tylko ziem nadodrzańskich: - „..Gdy zorganizowane na nowych zasadach miasto okrzepło, nadszedł czas nadania mu prawa wzorowanego na magdeburskim. Nastąpiło to w roku 1260 z woli ówczesnego właściciela Żar, Albrechta Dziewina”, pisze Stanisław Kowalski, w „Miastach Środkowego Nadodrza”. [Wyd. Lubuskie Towarzystwo Naukowe,  rok 1994].

 Geneza i rozwój przestrzenny miast Środkowego Nadodrza, wyznaczały służbie konserwatorskiej wojewódzki plan perspektywiczny i aktualny program ochrony zabytkowych rynków i wszelkich śladów staromiejskich. Nakreślony w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, przez pierwszego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, Klema Felchnerowskiego, jest nadal aktualny. Żary stanowiły niezwykle frapującą, najpierw tylko hipotezę, rozwoju przed lokacyjnego miasta, a następnie w latach późniejszych, gdy przeprowadzono już badania, znakomity dowód na istnienie ośrodka osadniczego, przed nadaniem regulacji lokacyjnych i inwestycji z tym związanych. Doskonale jest czytelna sieć drożna, wykazująca logiczne powiązanie dwu odrębnych, generujących miasto organizmów. Troską konserwatorów było zachowanie tych historycznych przekształceń. Dotyczyło to poważnie zagrożonego zespołu przykościelnego. W tym miniaturowym zespole - kościół i wokół niego zabudowa mieszczańska z otworami wejściowymi do domostw, tylko od strony placu przykościelnego, z małymi oknami kamieniczek od strony zewnętrznej miasta, to echo odrębnego systemu obronnego, w dawniejszym organizmie „przed-miejskim”.

Ratując ten urbanistyczno-przestrzenny ślad dawnych czasów, przechowaliśmy osobowość miasta, niezwykle ważną dla nauki i historii Żar. Kościół nadaje sens budynkom skupionym wokół i odwrotnie. Kamieniczki o odmiennej architekturze podtrzymują dialog w tym miejscu. Nastąpiła gra proporcjami obiektu sakralnego i laickiej zabudowy mieszczańskiej na zasadzie wysokościowego kontrastu. Ogląd tego miejsca z dystansu jest równie ważny jak obchodzenie go z bliska. To jest właśnie gra średniowiecznej architektury i przestrzeni ukształtowanej przez historyczny ciąg rozwoju przestrzennego miasta.
Ten ciąg rozwojowy zaznaczył się tutaj i jest czytelny w topografii miasta. Wartość naukową tego zespołu w kontekście miasta już podkreślano.
Obszar przy kościele zorganizował wcześnie infrastrukturę miejską. Wczesne organizmy kontaktowały się, ale posiadały własne systemy obronne. Miasto lokacyjne rozwinęło się między punktami osadniczymi, na osi wschód-północny zachód, uprzednio rozdzielone targowiskiem.

Dla służby konserwatorskiej było oczywiste, nawet wtedy, jeszcze bez badań archeologicznych, urbanistycznych i architektonicznych, że ośrodki osadnicze stworzyły korzystny kontekst do rozwoju lokacyjnego miasta, zmuszając niejako osadników i budowniczych do akceptacji już uformowanej przestrzeni. I to było podstawą troski, aby w Żarach zachować to jedyne w swoim rodzaju świadectwo uzależnienia miasta lokacyjnego od osadnictwa, które trwało już wiele dziesiątek lat przed datą lokacji. Miałem wręcz powody osobiste, aby pisać na ten temat w roku 1967 w Zeszytach Lubuskich.[ „Żary wczoraj i dziś” nr.3. Lubuskie Towarzystwo Kultury. Zielona Góra].

W moich szpargałach zachowałem korespondencję z roku 1956. Pisałem do Gniezna do żony, przebywającej u teściów z powodu narodzin naszej córki,
 „…do Żar zawiozłem dokumentację konserwacji murów miejskich…okazało się, że jakaś firma rozbiórkowa na własną rękę, rozebrała część starych murów. Doszedłem do tego, przeprowadzając tak zw, „wizję lokalną”. Złapałem nawet szpeców od rozbiórki. Popłoch niesamowity. Sprawa pachnie prokuraturą”. Sądząc po efektach, był to popis ważności mojej funkcji

W badaniach związanych z powstawaniem średniowiecznych miast europejskich, nauka niemiecka od dawna grzeszyła pychą. Nie uznawano badań archeologicznych o ile nie były zgodne z założoną tezą. Mogłoby się wydawać ze te czasy już minęły, tym bardziej, że poświęcono tej sprawie setki godzin na dyskusje, odbyło się wiele sympozjów, konferencji naukowych, wspólnych narad, wydano setki publikacji. Wszystko po to, aby pogłos nacjonalistycznych poglądów przezwyciężyć.  Henryk Munch pisał już w roku 1946: „ Nadanie prawa miejskiego danej osadzie można obrazowo przyrównać do nadania państwu konstytucji. Jak nadanie konstytucji nie stwarza samo przez się państwa, tak też nadanie prawa miejskiego nie stwarzało miasta, decydowało jedynie o jego formie ustrojowej i określało stosunek do świata zewnętrznego. Dosyć już dawno zdołano w nauce naszej rozróżnić dwa pojęcia: kolonizacji niemieckiej i kolonizacji na prawie niemieckim. Rozróżnienie to przyswoili sobie nawet uczeni niemieccy. Idąc dalej, należy raz na zawsze rozgraniczyć również pojęcia: miasto joko zjawisko topograficzne i miasto w znaczeniu prawnym. Miasto jako zjawisko topograficzne wyprzedza o całe wieki miasto w znaczeniu prawnym, czyli osadę typu miejskiego posiadającego własny samorząd”.

Dyrektor Muzeum Historycznego w Krakowie [ ul. Św. Ducha 5 ] był łaskaw udzielić mi wielu konsultacji na ten temat i mam odwagę o tym wspomnieć jako, że piszę o zdobywaniu własnych doświadczeń i wiedzy w czasie pracy w służbie konserwatorskiej. Henryk Munch wydał swoją pracę w Krakowie w dziełku pt. „Pochodzenie i rozwój miast Polski Zachodniej w wiekach średnich.”. Wyd. Polski Związek Zachodni. Kraków 1946.
 To opracowanie dla konserwatorów na Ziemiach Odzyskanych miało ogromne znaczenie nie tylko dla praktyki, ale także dla kształtowania psychologicznego wizerunku zielonogórskich konserwatorów mających oparcie na poglądzie naukowym w swojej często uciążliwej pracy. To był ten argument, który dawał siłę w poczynaniach związanych z ochroną ponad czterdziestu zespołów miejskich ukształtowanych w okresie średniowiecza

Prawie pięćdziesiąt lat później [1993r.] Renata Schuman pisze: [„Święta dwu narodów”. Forum. 1993. nr. 45].
 „ Zasiedlenie części Europy wschodniej przez Niemców w XIII wieku sięgające aż po rdzenne obszary Polski i dalej aż na Bałkany, uchodzi w dziejach za jeden z najważniejszych procesów cywilizacyjnych na naszym kontynencie. Jak na pasie transmisyjnym przenosili emigranci niemieccy swoją rzymską-chrześcijańską spuściznę kulturalną na słowiański wschód”
Mniej więcej z tego samego czasu pochodzi zapis Andrzeja Tomaszewskiego: „ Wielkie style artystyczne średniowiecznej Europy - romanizm i gotyk- głosiły sztukę uniwersalną, ponadnarodową i ponadpaństwową, będącą wspólną własnością chrześcijańskiego Zachodu. Wielkie ośrodki tej sztuki: Włochy, Francja, Niemcy- wspólnie ją tworzyły. Ruchliwość panów fundatorów i ruchliwość artystów, przemierzających kontynent bez paszportów i wiz sprzyjała jednolitości sztuki”   [„Polityczne granice europejskich dóbr kultury”. W: Ochrona dziedzictwa kulturowego zachodnich i północnych ziem Polski. Warszawa 1995].

 Żyjemy w czasach bez cenzury. Jej wrota przeżarła rdza zakazów i nakazów. Wspólną Europę tworzyły także służby konserwatorskie.
Stanisław Kowalski, Wojewódzki  Konserwator Zabytków w Zielonej Górze, z przeszło dwudziestoletnim stażem na tym stanowisku i autor tego artykułu, pracę w komórce konserwatorskiej, rozpoczęli w roku 1956. Byliśmy po studiach z zakresu historii sztuki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Naszym szefem był Klem Felchnerowski, absolwent wydziałów: - konserwatora i sztuk pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Trafiliśmy na wspaniałego szefa i bardzo szybko przyjaciela. W Jego polityce konserwatorskiej nigdy nie było problemu, do jakiego kręgu kulturowego należy zabytek, czy jest świecki czy sakralny. Decydowała metryka i wartość artystyczna. Jako artysta plastyk posługiwał się także kryterium estetycznym. To świadczy po dziś dzień o Jego mądrości. A trzeba pamiętać, że były to czasy, gdy wymazywano niemczyznę z terenów odzyskanych. Każdy zamek to junkersko-pruska budowla a każdy kościół to wróg ideologiczny. Niejednokrotnie negatywnym stosunkiem do zabytków miejscowi bonzowie budowali swój wizerunek polityczny. Były to jednak nie nagminne działania a raczej uciążliwe niechlubne wyjątki.

Profesor inżynier, Kazimierz Saski z Ministerstwa Kultury i Sztuki, Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków, orędownik przetrwania trudnych czasów mówił mi w roku 1960: „Jedynym kryterium to nasze sumienie”.

Dziennikarz Gazety Lubuskiej, Alfred Siatecki przeprowadzając obszerny wywiad ze Stanisławem Kowalskim zapytał: „ Opowiada się pan za tym, żeby Polacy remontowali budowle poniemieckie, jakich tysiące na Nadodrzu?”
„ Tak i jeszcze raz tak- odpowiedział konserwator - Mieszkamy w strefie dwu kulturowej. Zresztą to nie jest problem wyłącznie polski, taka sytuacja występuje w rejonach przygranicznych całej Europy. W naszym wypadku chodzi o zabytki obcej nam kultury, ale przecież są tu także zabytki z czasów piastowskich, które przetrwały tylko, dlatego, że Niemcy o nie dbali. Zresztą droga do wspólnej Europy nie przedstawia w tej kwestii żadnych wątpliwości” [„Stare miasta mają serce i dusze”. Gazeta Lubuska. nr.185. 10. VIII. 1995r.].

Żary, miasto średniowiecznego pogranicza, od początku swego istnienia uwikłane było w dramatyczną historię polityczną. Wymienione w źródłach w 1007 roku, kiedy to wydarł je dla Polski Bolesław Chrobry i utrzymywał prawie przez lat trzydzieści. Następnie „...zagarnięte zostało wraz z Łużycami przez margrabiów i włączone do Marchii Wschodniej. Liczne wysiłki książąt śląskich zmierzające do odzyskania Żar nie przyniosły trwałych rezultatów. Ich starania, a zwłaszcza zabiegi Henryka Brodatego, doprowadziły wprawdzie do odzyskania ziemi żarskiej, lecz tylko na okres przejściowy. W połowie XIV wieku Żary uzależnione zostały politycznie od korony czeskiej. Od zarania XVII do początku XVIII wieku należały do Saksonii a następnie do monarchii austriackiej. W roku 1815 weszły w obręb państwa pruskiego”. [ Stanisław Kowalski. „Zabytki województwa zielonogórskiego”. Lubuskie Towarzystwo Naukowe. Zielona Góra 1987 ss. 245- 246]. Dokładnie, 17. II. 1945r. ze zjednoczonych Niemiec ponownie wyrwała miasto historia polityczna. Żary powróciły do Polski z dramatycznym akcentem wymiany mieszkańców, gdzie obie strony, zarówno Niemcy jak Polacy, okaleczeni zostali na dziesięciolecia nie tylko przez wojnę, ale nade wszystko, przez dyplomacje. Dzieje wojny zapisały się absurdalnym paradoksem w dniu 11 kwietnia 1944r. Ponad sto czterosilnikowych bombowców skierowanych na Berlin, w wyniku pomyłki głównego nawigatora, zrzuciło śmiercionośny ładunek na słabo bronione miasto. Nalot nastąpił niespodziewanie i był całkowitym zaskoczeniem dla mieszkańców, którzy odczulili się na przeloty samolotów. Omyłka kosztowała życie ponad trzystu mieszkańców. Zginęli także zatrudnieni w niewolniczych brygadach Polacy, Francuzi i Holendrzy. [Jerzy Piotr Majchrzak.” Terra Sarowe”. Ziemia Żarska - czas i ludzie. Żary 1995. s. 113]. Właśnie ten atak był najpoważniejszym w dziejach wojennych miasta. Pożary spopieliły część zabytkowej zabudowy i poczyniły nieodwracalne szkody w pałacowej architekturze. Wtedy też ucierpiała zabudowa zlokalizowana wokół kościoła i sama świątynia. Podmuch eksplozji zmiótł całe pokrycie kościoła i zburzył południowe sklepienie nawy.
Miasto leczyło rany wojny. Pozostawały puste miejsca po wypalonych domach. Straszyła ruina pałacu Dziewinów, a szczególnie zachodnie skrzydło pałacowe odstawione od korpusu budowli niewyobrażalną wprost siłą wybuchu, wyrosło do rangi symbolu wojny.

Poeta, przyjaciel i orędownik polityki konserwatorskiej w Żarach Janusz Werstler w wierszu „Narodziny miasta” wspomina tamte bardzo już odległe lata. Wspomina jako świadek, a ja dodaję, jako współtwórca życia duchowego miasta.

„Wszystko naraz / trzeba było robić / cicho boleśnie / z zadławioną krtanią / I stanęło miasto / na własne nogi / Już się rozpiera / do życia gotowe / I buduje swój pejzaż / od nowa / a ty skąd / ja z Bukowiny / a ty / a ty / a ty / ja z Tarnopola / ja z Kałusza / ze Stanisławowa / ze Lwowa i Wilna / z Buczacza  Drochobycza / a co tam teraz / jeszcze świeże groby / jeszcze / tli się ojcowizna / tak jak tu / to pożoga zabrała nasz dom / het za Czeremoszem i Łomnicą Dniestrem / teraz moim Czeremoszem Odra / oswajam rzekę / oswajam oba jej brzegi / i mosty zburzone zbuduje / i w lustrze rzeki będę dorastał / i już jesteśmy / razem przy sobie / tak scaleni / jak skamielina / kamienic twoich / ściśle jak cegła do cegły /...”.[ Janusz Werstler. „Rozpytywanie sumienia” Dom Wydawniczy „Soravia” Żary 1998].

Władze próbowały jak najszybciej scalić ten etniczny kocioł. Na razie cementem była niepewność powojenna, udział wszystkich, zarówno decydentów jak i mieszkańców. Ale co to za lepiszcze? Zdawała jednak, jaki  taki egzamin, polityka podszyta nienawiścią do Niemców, stale utrzymywany stan zagrożenia, eksponowana wrogość polityków niemieckich, co nie było trudnym zadaniem w okresie tak zwanej zimnej wojny i żelaznej kurtyny. W tej sytuacji, wprost trudno się dziwić, że wszystko, co nosiło ślady niemczyzny, w początkowym okresie, w ramach rewanżu za zniszczenie naszego kraju, skazywane było na zagładę. Zadaniem pracowników resortu kultury, było poszukiwanie dziedzictwa kulturowego o słowiańskich korzeniach, i piastowskim pochodzeniu. Poszukiwano tych śladów na starych cmentarzach, w zniemczonym nazewnictwie wielkich rodów jak i małych miejscowości, w kształcie wsi a nade wszystko w zabytkach kultury. W takiej sytuacji konserwatorzy, aby uchronić istotne wartości, dopuszczali się nadużyć naukowych. Dorabiali metryki, w wątpliwych związkach z macierzą szukali usprawiedliwienia odbudowy pałaców, zamków obronnych itp. Sprzyjała tej polityce szeroko zakrojona działalność propagandowa, w której nawet „Odra szumiała po polsku”. W początkowym okresie, nawet jako tako zachowane pierzeje starówek, były traktowane jako materiał budowlany dla Warszawy. Odbudowa stolicy kraju dla każdego Polaka była sprawą poza wszelką dyskusją.

Gdy po upływie prawie pół wieku przypominam sobie argumenty służące ochronie zabytków, nie mogę pozbyć się ironicznego uśmieszku nad pomysłowością w poszukiwaniu racji takich, jakie w tamtej epoce były skuteczne. Gdy kazano mi wziąć na plecy katedrę w Gubinie i zabrać ją do Zielonej Góry, przypomniałem sobie, że wieża ma attykę podobną do tej na sukiennicach w Krakowie. „...żarski ratusz w czternastym stuleciu był budowlą podmurowaną, na planie prostokąta z masywną kwadratową wieżą. Wewnątrz gmachu, na przelotowej osi wschód-zachód pobudowano kramy. Jan Muszyński zauważył, ze podobieństwo rozplanowania wewnętrznego do krakowskich sukiennic jest uderzające” pisze Piotr Jerzy Majchrzak w cytowanej już „Terra Sarowe”. Komu to szkodziło, że Bytom Odrzański to nasz Sandomierz i Kazimierz nad Wisłą, razem wzięte, skoro z gorącą troską odbudowywał rynek Przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej, widząc wzór w tamtych miastach wynikający miedzy innymi z lokalizacji nadrzecznej, a nade wszystko pamiętał o zagrożeniu rozbiórki na „cegłę dla stolicy”.  Dla Michała Winogrodzkiego w Bytomiu Odrzańskim jak i dla Czesława Chabury, Przewodniczącego w Kożuchowie, każdy argument był istotny do zneutralizowania polityki wrogów obiektów zabytkowych. Zasług takich ludzi nie sposób przecenić. Wygląd miast w których sprawowali władzę w latach pięćdziesiątych, im zawdzięcza swoją wartość, tak przydatną w naszych czasach. Można by mnożyć przykłady, gdy powoływano się na związki z Wielkopolską, Pompeo Ferrari, budowniczy wschowskiej kaplicy z podobną wzniesioną w ambicie katedry gnieźnieńskiej, czy na przyjaźń Ferdynanda Schinkla, autora sali obrad w ratuszu kożuchowskim z magnatem wielkopolskim, Raczyńskim. Trzeba jednakże starać się zrozumieć ludzi władzy.

Przez wiele lat po wojnie na remonty kapitalne nie przewidywano środków finansowych. Rozpadające się ruiny szpeciły miasto, powodowały zagrożenie sanitarne. Najkorzystniej było je usunąć. Taka ostateczna operacja chirurgiczna. Precz z zagrzybianymi kamieniczkami, wynocha ze śmietniskiem w obrębie murów wraz z resztkami systemu obronnego miasta. Zbędny jest na wpół wypalony pałac i przystań na Odrze, z której nikt nie korzysta, podobnie jak z kościoła „protestantów, kalwinów czy innych Lutrów”. Często niedokształconych urzędników awans władzy przerósł i oślepił. Poza tym ideologiczny pistolet stale był pod ręką.

Powróćmy jednak do Żar.
Dzisiaj, kiedy czytam Stanisława Kowalskiego, „...mimo znacznych zniekształceń historycznego układu, spowodowanych zniszczeniem w czasie ostatniej wojny dużej liczby domów oraz nową zabudową, jądro zabytkowego rozplanowania z rynkiem i wybiegającymi z niego głównymi ulicami, zachowało się bez większych zmian. Stanowi ono wraz z ocalałą częściowo starą zabudową mieszkalną oraz  monumentalnymi założeniami architektonicznymi kompleksu pałacowo-zamkowego i dawnego kościoła parafialnego z otoczeniem, zespół urbanistyczny o dużych wartościach zabytkowych,” to przekonany jestem, że mądrość argumentacji nie wynika z prawd obiektywnych tylko od sprawdzonej w praktyce użytecznośći.

Śmieje się płacząc, wspominając tamte osobiste przeżycia i cenę zdobywanych doświadczeń. Usypałem z tego wszystkiego mały kurhanek przewag, drobnych sukcesów dyplomatycznych, wraz z małymi i większymi zniewagami. Upokorzenia były wtedy prawie nagminne przy zetknięciu się z władzą. Zagrożenie unicestwienia zabytku wraz z historią zapisaną w jego murach i źródłach wiążących obiekt z dziejami kraju czy nawet Europy  [propozycja rozebrania pałacu w Żaganiu], doprowadzały konserwatorów do desperacji i autentycznej rozpaczy. „... przypuśćmy, że pozwolimy zachować ruinę tego kościoła [dotyczy kościoła pod wezwaniem Św. Mikołaja w Głogowie] czy zapewniacie nas, że nie zostanie on odbudowany ”. Tak pytał Kierownik Wydziału Wyznań konserwatora zabytków. Ale na to pytanie, odpowiedzi już szczęśliwie, udzieliła historia.


                                                                       Jan Muszyński ,lipiec 2000r.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz