niedziela, 24 lutego 2013

Wielce Szanowna Pani Renata Bonczar




Powracam pamięcią do dnia 10. kwietnia br., gdy w naszym Muzeum odbył się Pani wernisaż. Ten tekst powstał w wyniku zachęty Pani Prezes naszego Związku Polskich Artystów Plastyków, Jolanty Zdżalik, gdy słysząc jak z grupą zwiedzających fascynujemy się pracami Renaty Bonczar, powiedziała, - „Jasiu, proszę cię powiedz to Renacie”. Nie było jednak wówczas warunków abym w miarę szeroko mógł uzasadnić nasze odczucia, wyrazić zachwyt czy też zadawać pytania dotyczące Pani twórczości i jej przesłania. Wernisaże z reguły kiepsko tej sprawie służą. Pozostała jednak możliwość abym „popełnił tekst”, skażony deformacją muzealnika i historyka sztuki, co wynika z faktu, że nie jest tylko kustoszem dzieł, ale służbowo jest „narażony” na rolę przewodnika po skomplikowanym świecie artysty. Wiadomo, że bardzo często bez pomocy twórcy, w dzisiejszej rozbuchanej wolności artystycznej, trudno odpowiadać na sakramentalne pytania,
- A co Artysta chciał przez to powiedzieć?.
Pytanie przeklęte, odpowiedź trzeba kierować do pytającego, którego nie znamy, a tym bardziej, że o jego wiedzy plastycznej, kulturze czy wykształceniu zazwyczaj także nie mamy pojęcia.
O ile wartość artystyczna dzieła istnieje niezależnie od naszej percepcji, to wartość estetyczną buduje wokół dzieła sam odbiorca. Muzealnik, przewodnik ma jemu w tym zbożnym dziele dopomóc. I właśnie Jolanta Zdżalik była świadkiem tej części mojego trudu i co w środowisku twórców jest mało spotykanym zachowaniem, chciała abym moje emocjonalne uniesienie doniósł do Pani jako osobiste przeżycie. Tak też się stało, co wyraziłem w jednym nieco zawikłanym zdaniu. To sformułowanie wprawiło Panią w popłoch, zakłopotanie i zadziwienie. Dotyczyło ono teoretycznych rozważań na temat eksponowanego „poliptyku bez ram”, porównywalnego przeze mnie, mocą działania do ołtarzowych tryptyków kształtujących religijność ludzi średniowiecza. Równocześnie stało się dla mnie odwróceniem renesansowego, szczęśliwego, pięknego humanistycznego założenia. Takie iluminacje trwające nawet chwilę dają bardzo głębokie i szczęśliwe odczucie. I aby już do tego nie wracać. Zaraz wyjaśniam skąd takie nagłe olśnienie.
W książce „Pojęcia, problemy, metody współczesnej nauki o sztuce”, [Warszawa. PWN. 1976.] Meyer Schapiro zamieścił obszerny artykuł podparty psychoanalizą „Niektóre problemy semantyki sztuk plastycznych: pole i nośniki znaków obrazowych”.
- „Ostatnio obrazy wiesza się bez ram. Współczesny nieoprawiony obraz wyjaśnia w pewnym sensie funkcje ramy w sztuce dawniejszej. Rama okazała się niepotrzebna, odkąd malarze porzucili malowanie przestrzeni z głębią i zaczęli przywiązywać większą wagę do ekspresyjnych i formalnych wartości linii nie mimetycznych niż do znaków. O ile dawniej malowidło cofało się w głąb przestrzeni zamkniętej ramą, o tyle obecnie płótno wychodzi ze ściany, jest przedmiotem samym w sobie, o namacalnej fakturze malarskiej i tematyce abstrakcyjnej, przy czym praca malarza jest wyraźnie widoczna w liniach i pociągnięciach pędzla, bądź przez dowolność wybranych form i barw...”.
 Odnoszę takie wrażenie, że większość krytyków „czytając” obraz posługuje się wyobrażoną partyturą literacką do opisu dzieła. I nie byłoby to naganne gdyby nie aroganckie poczucie jedynej racji w tak założonym scenariuszu. I teraz czas się Pani przyznać, że przeżyłem poczucie aroganckiej pychy, gdy moje słowa były przez zwiedzających akceptowane, gdyż na tyle zasługiwały, na ile zgodnie przeżywaliśmy trud drogi wytyczonej w świecie Pani dzieł. W świecie opuszczonym przez Boga i ludzi. Krążyliśmy wśród tej symbolicznej aluzyjności, obok tych małych „realizmów” zagubionych w rozległym metafizycznym świecie abstrakcji, pulsującej psychodeliczną niejednoznacznością, ale dającej się streścić w słowach, - ”Oto świat, który sami sobie zgotowaliśmy”.
Wartość estetyczna według uporządkowanej teorii Ingardena polega na tym, że odbiorca dzieła zaczyna je przeżywać emocjonalnie, odnajdując w nim swoje doświadczenia i te dobre i te marne. Prowadząc niemy dyskurs z podświadomością, nagle za Pani sprawą odbiorca „staje się poetą”. Powtarza nieświadomy za Rimbaudem; -”To, czego się nie wie jest być może okropne”. To jest najwyższy hołd złożony dziełom. Trudny do zwerbalizowania, gdyż paradoksalnie polegający na odkryciu tajemnicy bytu a równocześnie uniemożliwiający zgłębienie twórczej woli dotkniętej łaską wizjonera i proroka naszych czasów. Te obrazy są jak słowa w tajemniczym duchowym odczuciu, znaczą jeszcze coś więcej ile znaczą.

Obraz w muzeum staje się oknem, informacją, przesłaniem skierowanym do ludzkiego umysłu. Niezależnie czy powstaje z historycznej konieczności, renesansowego ducha, romantycznego uniesienia, impresjonistycznej emocji, konstrukywistycznej logiki czy nawet marzeń sennych, odczytywać go musimy nasza wiedzą, doświadczeniem i kulturową tradycją. Stale na nowo podejmować próbę odczytania jego wartości artystycznej, doktryny, w której został zrealizowany i wreszcie wartości moralnej. Zwiedzający muzeum, widzi to, co wie. Inną opowieść o Drzwiach Gnieźnieńskich usłyszą alumnowie z seminarium duchownego a inny problem z żywota Świętego Wojciecha przekaże się wycieczce z pobliskiego garnizonu. Bordiura Drzwi stanie się natomiast dla winogrodników nobilitacją historyczną uprawianego zawodu.
Dzieło w muzeum podlega różnego rodzaju perypetiom a sztuka współczesna staje się ofiarą swoistej deformacji. Wynika ona najczęściej z faktu, że muzealnik objaśniający jej formę, obciążony doniosłością tradycji, porusza się w świecie zazwyczaj niedoskonałego odczytania samego dzieła,. „Nie znaczy to jednak, że dzieło jest, czy staje się wówczas wartości swej pozbawione, tylko, że perceptor jest w jakiś sposób niesprawny, czy też, dlatego, iż brak mu w ogóle kultury artystycznej, czy też, że jest akurat nieusposobiony i do właściwego obcowania z danym dziełem niezdolny”.
Ten cytat pochodzi z referatu Romana Ingardena „Wartości artystyczne i wartości estetyczne” wygłoszonego w Londynie w Brytyjskim Towarzystwie Estetyki w roku 1963. [Pojęcia, problemy, metody, współczesnej nauki o sztuce. PWN 1976,]
Przesłanie w tym wypadku jest bardzo czytelne i uczy pokory krytyka, który posługuje się własnym językiem, sugerując, że pojął przesłanie twórcy i w sloganie „jak powszechnie wiadomo” dręczy odbiorców i artystę swoim warsztatem. A właśnie, że powszechnie nie wiadomo nic ponad to, że zły tekst poniża artystę i onieśmiela odbiorcę. I nic tutaj nie ma do rzeczy wytrych posmodernizmu dopuszczający zbyt często do galerii, w mniejszym stopniu do muzeów, wszelkiego rodzaju artystyczną tandetę, którą już w pierwszym zdaniu napiętnował Andrzej Matynia w Pani katowickim katalogu z roku 2000. Mając cały czas w pamięci przestrogę Ingardena, ale także zdanie z „Teorii estetycznej” Theodora W. Adorno, że „stało się oczywiste, że wszystko, co dotyczy sztuki przestało być oczywiste, zarówno w obrębie jej samej, jak i jej stosunku do całości, nawet jej racja istnienia” bez poczucia grzechu, odczuwam cały czas potrzebę jej odczytywania, nawet wówczas gdy rodzi specjalny opór i stawia tamę trudna do sforsowania. Gdyby zresztą wszystko było do wyjaśnienia, nie byłoby sztuki, co ponownie powtarzam, aby podkreślić, że nie byłoby wystawy w naszym Muzeum Ziemi Lubuskiej eksponowanej przez Dział Sztuki Współczesnej.
W Zielonej Górze pokazała Pani 40 obrazów, to znaczy tylko fragment dokonań z ponad 130. płócien, które były wystawione w katowickim BWA w 2000,r.
Wracając do własnych doznań oświadczam Pani, że biedny jest historyk sztuki, którego deformacja zawodowa dopadła do tego stopnia, że stał się ofiarą porównań, poszukiwaczem analogii, doktryn i poglądów uniemożliwiających doznawanie dzieła i obcowanie w sposób czysty, nieskazitelny, przez jakąś tam wiedzę, ze sztuką. Bo jak w konfrontacji z twórczością uwolnić się od Van Doesburga, który w manifeście z 1930. „Art Concret” zastanawiał się, co wyobrażone, co zaś rzeczywiste, aby dojść do wniosku, że dzieło powinno być wolne od zjawisk realnego świata oraz od emocji artysty. Powinno zaś być ”konstrukcją czysto plastyczna, która nie oznacza niczego poza sobą”. W ten sposób sztuka uzyska wartość uniwersalną. [Grzegorz Sztabiński. Jana Berdyszaka refleksja nad obrazem. W: Jan Berdyszak, O obrazie. Muzeum Warmii i Mazur.1999.]

Uniwersalność dzieł określa analiza naturalnych właściwości życia i emocje, jakie stąd płyną. Ponadczasową wartość moralną natomiast przesłanie związane z losem świata i jego cywilizacją.
Dramatyczna destrukcja cyklu sakralnego, to wypowiedź wielce poruszająca o współczesnej architekturze. Betonowe świątynie, zarówno te świeckie związane z ideologią jak i religią to kościoły -twierdze, modlitewne stadiony, pozostawiły po sobie jedynie taki sprawiedliwy ślad wyznaczony przez los, gdyż wzniesione zostały przeciw komuś i czemuś. Naprzeciw chwiejnej wiary świata i naszej biedy. Złowieszcze ruiny, dotykalne ślady ze złego snu. Piękno jest w oku patrzącego, ale także jego ból.
Obraz „Wiosenny powiew” to czas po żółtej dżumie, wbrew tytułowi przygniatający, beznadziejny w duchowości, gdzie wieże monumentalnej budowli to jedyny ślad, przywodzący na myśl stanowisko militarne na opustoszałym fundamentalistycznym kosmodromie. Te dzieła powstają w szalonym, bezbłędnym geście malarskim, wynikają z emocji i pragnienia przekazu o stanie świadomości, nie tylko po przez rysunek, lecz nade wszystko kolor i kompozycje monumentalnych brył. Stają się powodem do refleksji. Twórca podaje nam dłoń i oprowadza po swoim zaczadzonym ogrodzie. Oto w tym świecie rozpadu istnieje czytelna wiara, że i tutaj jest miejsce na nadzieję. Uczepiliśmy się tej ciepłej energii, aby wyjść z miast rozpaczy i rozpocząć wszystko „ab ovo”.
„Siłą tych płócien jest niesamowita ekspresja barw i kształtów, czyli to, co jest kwintesencją malarstwa.”, napisała Katarzyna Wojciechowska, kustoszka Działu Sztuki Współczesnej naszego Muzeum. [Informator MZL- Museion  2002]
Pani Renato. Twórczość Pani na polskim gruncie jest rozpoznawalna. Łączy się z europejskim nadrealizmem i symbolizmem a jeszcze raz cytując Katarzynę Wojciechowską: „Tworzy [Pani J.M.] przede wszystkim pejzaże z pogranicza abstrakcji, w których niekiedy odnaleźć można elementy świata realnego nasączone wieloraką symboliką, biomorficzne katedry, architekturę jak z sennych wizji, fantastyczne, wyludnione miasta i przede wszystkim kamienie, których surowa struktura i pozorna prostota jest wezwaniem malarskim...” Ten cytat jest także dla mnie bardzo ważny. Kiedy kończyłem historię sztuki Katarzyny Wojciechowskiej nie było jeszcze na świecie. Co sądzić o tej mentalnej zgodzie pokoleniowej? Wspólne i podobe przeżywanie, uniwersalność sztuki, racjonalna intuicja?

W roku 1984. pisałem - „Nasze miasta są pesymistycznym zestawieniem niebezpieczeństw, jakie niesie cywilizacja wraz z umiłowaniem stali i betonu. To nie jest krytyka wielkiej płyty, to nie jest głos w dyskusji urbanistów i architektów. To jest ukazany los człowieczy w mieście stworzonym przez ludzi dla ludzi. Posępne, przeklęte miasto. Człowiek postanowił zetrzeć naturę z powierzchni ziemi. Zasypane zostaną jeziora, wstrzymane wodospady, zabetonowane źródła. [Danuta Waberska. Katalog autorski. Muzeum Ziemi Lubuskiej. 1984.].

Kończę ten przydługi tekst. Jego kanwą jest zamyślenie nad twórczością, nad zapisem losu człowieka zawikłanego w cywilizacyjnym toksycznym świecie, odnalezionego i ukazanego w sposób piękny w dramatycznej formie sztuki. Groza nie przestaje istnieć, ale jest rozpoznana a jej skutki mogą być przezwyciężone.
Może wola twórcza wynika z poczucia osamotnienia? A może jest zapisem samotności?
Czy bez emocji powinien pisać historyk sztuki pozbawiony duchowej wrażliwości, a więc także pozbawiony człowieczeństwa?

                                                                                                                                                                                                                                                        Jan Muszyński
                                                                                                          Zielona Góra, 2002.

Niepodległości – aleja - dawniej Bahnhofstrasse


W grudniu 2001. roku Gazeta Wyborcza [edycja lokalna], codziennie, przez dwa tygodnie, w ramach „Miasto skarbów” prowadziła plebiscyt w dwunastu różnych kategoriach na miejskie „najpiękniejsze i najsympatyczniejsze zakątki” Zielonej Góry. Na podstawie ponad jedenaście tysięcy kuponów wytypowano jako najpiękniejszą ulicę al. Niepodległości. Ocena w odniesieniu do innych ulic była druzgocąca. Najpiękniejsza ulica uzyskała 309 głosów, druga, Kupiecka 98, Bohaterów Westerplatte 75. a Żeromskiego tylko 44.

Do Zielonej Góry przyjechałem tuż po wydarzeniach Poznańskiego Czerwca. Jako świeży magister historii sztuki, okiem „fachowca” obejrzałem dworzec z czerwonej klinkierowej cegły. Dwa boczne ryzality, nieco wysunięte przed centralną część budynku, kryte czterospadowym dachem, stały szczytem do ulicy. Partia środkowa nakryta płasko, ustawiona była kalenicą do placu dworcowego. Pod gzymsem środkowej części budynku przebiegał poziomy, z ukośnie ustawionych cegieł, fryz plastycznie różnicując gładką ścianę nad łukowo sklepionymi oknami. Po tym fryzie, nieśpiesznie przechodziły szczury. Dramatycznie wzbogacały fronton gmachu dworcowego dążąc do przestrzeni strychowej. Po wizualnym szoku doznanym z niezaplanowanym przez architekta, mało estetycznym akcentem, nastąpił drugi, natury intelektualnej. Po prawej stronie, idąc do centrum miasta, obok kiosku, niecałe sto kroków od wzbogaconego fauną budynku, leżał kamień, na którym z dumą wyryto: „W dniu 1-go maja w województwie zielonogórskim zlikwidowano analfabetyzm” – tutaj następował rok, w którym dokonano tego heroicznego czynu, zasługującego na obelisk. Nieco skamieniały dotarłem do wylotu ulicy, którą 45 lat później uznano za najpiękniejszą. Wtedy nazywała się Generalissimusa Stalina, ale nazwy na żadnym szyldzie już nie było. Najpierw nazywała się tylko Generała Stalina. I mimo, że data nadania nowego nazewnictwa nastąpiła cztery miesiące później [27.10.1956] ja już wtedy czułem, że wybiłem się na niepodległość. Byłem po studiach, rozpoczynałem pracę zgodnie z wykształceniem, sam zaczynałem decydować o sobie, w mieście, które przeżyło wstrząs polityczny, uwalniając od wodza światowego proletariatu nazwę ulicy nadając jej, zgodnie z duchem odwilży, dumną nazwę aleja Niepodległości.
Eklektyzm i secesja nie były w cenie. Na studiach wspominano o tych kierunkach jako raczej o wynaturzeniu w dziejach myśli architektonicznej. Podczas wycieczki naukowej do Wrocławia, grupę historyków sztuki oprowadzał pracownik akademicki. W jednym z kościołów gotyckich przed architektonicznym dziełem sztuki, wyznał: -My historycy sztuki chętnie byśmy tę chrzcielnicę usunęli z tego wnętrza, sądząc, że jest to neogotyk, tymczasem, proszę państwa jest to oryginalne dzieło epoki średniowiecza.
Al. Niepodległości wydała mi się niezwykła przez swoją architekturę i jej najbliższe otoczenie z równoczesnym brakiem kryterium do określenia jej architektonicznego piękna. Trzydzieści lat później, kiedy na zlecenie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wypełniałem dla kilku kamienic tej ulicy, białe karty, „Mała encyklopedia architektury i wnętrz” Klemensa Krajewskiego stała się dla mnie kagankiem wiedzy po lekceważonym świecie neostylów przez służby konserwatorskie. O eklektyźmie czy będącej w opozycji do jego dynamizmu, secesji, decydował nie tyle układ przestrzenny wnętrz willowych pałacyków zlokalizowanych przy al. Niepodległości, ile elewacje i ich dekoracje architektoniczne wraz ze zdobnictwem. Te obiekty wznosili rzemieślnicy-artyści umiejętnie zestawiający treści z formą i formy wzajemnie się uzupełniające. Myśl i wykonanie realizowane z troską, aby efekt był zharmonizowany i używając banału, piękny. Wiele lat jednak upłynęło zanim dla architektury z przełomu wieków, dzisiaj już zabytkowej, zdołałem stworzyć sobie kryteria wybiegające poza opinię służby konserwatorskiej. Dotyczy to lat pięćdziesiątych i nieco późniejszych ubiegłego stulecia, nieuznającej tej architektury jako dobra kultury godnego opieki.
Nie miałem natomiast kłopotu z oceną stylową kościoła Świętego Zbawiciela wzniesionego z cegły i żelbetu w stylu typowym dla pruskich budowli neoromańskich. Ciężar bryły „dźwigały” drzewa owocowe, jabłonie i jedna grusza, sugerując nieco rustykalny klimat. Naprzeciwko podpierając tę swojską atmosferę, prawie jak w wiejskiej zagrodzie, ławki w ponurym milczeniu okupywali piwosze zaopatrując się w podręcznym lokalu skleconym z dykty.
Przy końcu ulicy szarą fasadę teatru z pięcioma mocarnymi filarami organizującymi wejście, zaliczyłem do surowych nazistowskich inwestycji, chętnie podkreślających powagę germańskiego rodowodu. Kino „Nysa”, naprzeciwko teatru, stało się bardzo swojskie przez żelazną barierę spływającą z kilu stopni do ulicy, oddzielającą  kinomanów od tłumnego atakowania kasy.

Związek z resztą miast polskich manifestował bardzo tymczasowy, biorąc pod uwagę technologię wykonawstwa, pomnik żołnierzy radzieckich, przywracających za cenę życia miasto do macierzy. Został zlokalizowany wraz z małą nekropolą naprzeciwko redakcji „Gazety Zielonogórskiej”. Wzniesiony z betonu nie mógł zastąpić ani granitu ani marmuru. Pozostała jedynie świadomość siły militarnej Armii Czerwonej wyrażona wojennym żelastwem u stóp obelisku, i ofiary żołnierzy, którzy wraz ze sztandarem z sierpem i młotem symbolizowali nasz obowiązek wdzięczności do Kraju Rad.  

Zdobywanie wiedzy o mieście, jego wartości urbanistycznej i historycznej, ocena architektury, rozłożyło się na wiele lat. Pierwsze wrażenia pozostały, ale ujawniły brak zawodowej kompetencji. Nastąpiła konieczność zdobywania wiedzy, która pozwoliłaby właściwie ocenić walory Zielonej Góry.
Z czasem miasto stawało się coraz bardziej nasze. Każda rozpadająca się mieszczańska kamieniczka stawała się raną. Nic tak nie degraduje miasta jak rozpadająca się jego zabudowa. Troska o zachowanie „Polskiej Wełny” stała się dowodem jak obecnie utożsamiamy się z naszym miejscem zamieszkania. Podczas wielu prób ratowania dawnej fabryki była i taka, aby w jej pomieszczeniach zorganizować muzeum poświadczające siłę ekonomiczną zielonogórskich sukienników. Wystawę taką zorganizowano. Tłem były pozostałe urządzenia przędzalnicze. Otwierając ekspozycje inicjatorka całego przedsięwzięcia ze wzruszeniem podkreśliła, że nie jest to pierwszy krok ratowania tego, co pozostawili nam nasi dziadowie i ojcowie i że naszym obowiązkiem jest nie dopuszczenie, aby ich trud poszedł na marne. Ten apel wygłoszony do zebranych mimo kontrowersyjnego rodowodu naszych przodków, został przyjęty jako pozytywny akt dążący do zachowania potężnej bryły, zwieńczonej dwoma hełmami, bez których panorama Zielonej Góry byłby znacznie uboższa. Kilka lat minęło zanim zły los odwrócił się od „Polskiej Wełny” zagrożonej rozbiórką. Niemiecki ród zasłużonych dla miasta, fabrykantów Forsterów doczekał się znakomitych polskich prawnuków, dla których historia nie jest już obciążeniem. Ekspozycja w „Polskiej Wełnie” ukazywała cząstkę ekonomicznych dziejów Zielonej Góry.

Kieszonkowa wielkość średniowiecznej Zielonej Góry rozpełzła się przedmieściami już w XIII wieku. W obrębie granic miejskich, być może zamkniętych, albo oznaczonych wałem drewniano-ziemnym, było siedem uliczek, przy których wznoszono domostwa kryte słomą. Budulca z okolicznych lasów nie brakowało. Pierwotnie nie planowano kościoła w obrębie miasta. Wzniesiono go, jak ustalił Stanisław Kowalski, w XIV wieku. Pół wieku później na miejscu kramów i jatek pobudowano ratusz. Jego XV-wieczny rodowód stał się atrakcją dla archeologów, urbanistów i architektów. Z dumą omawia jego rodowód dr.Barbara Bielinis-Kopeć, Wojewódzki Konserwator Zabytków.  – „Tu, w ratuszu, mamy kawałek średniowiecznego muru, a tam widać renesansową cegłę”, donosi o zauroczeniu budowlą fachowców, redaktor Tomasz Czyźniewski.

Okres porządkowania miasta przypada na czasy inwestycyjnej  działalności Henryka Brodatego. Dziejopisowie ustalają czas reformy lokacyjnej na rok 1222. Piastowskie korzenie miasta nie budzą wątpliwości podobnie jak doniosła rola małżonki księcia Jadwigi z niemieckiego rodu książęcego. W tym czasie cały Śląsk przeżywał okres intensywnego porządkowania starszych układów przestrzennych na modłę Zachodu. Procesy urbanizacyjne są tego znakomitymi przykładami. Zielona Góra przelała się przez ograniczenia pierwotnym systemem obronnym tworząc nową linię obwarowań w postaci fortyfikacji ceglano kamiennych, wznoszonych przez dwa wieki. Impuls nadany przez Brodatego był tak znaczący, że wyznaczone granice miasta permanentnie stawały się za ciasne. To jest właśnie specyfika Zielonej Góry, że ze wszystkich ośrodków miejskich na Śląsku, za wyjątkiem Wrocławia, posiadała najrozlegniejsze przedmieścia. W XVIII wieku miasto rozwijało się na Górnym, Dolnym i Nowym. W 1800. roku wymieniano już sześć osiedli rozbudowanych na peryferiach miejskich. Obrzeża miasta zachowały swoją budowlaną historię będącą świadectwem gospodarczego rozwoju, szczególnie w okresie kapitalistycznej industrializacji.
U progu XIX wieku 1100. mieszkańców posiadało własne domostwa, część zlokalizowana była na obszarze starego miasta a ponad 900. pobudowano na łagodnych wyniesieniach i zboczach, często wśród winnic, początkowo jako domki winogrodników. Wojny i przemarsze wojsk zubażały mieszkańców. Czasy pruskiego panowania w świadomości kronikarzy stały się synonimem pasma nieszczęść. Z okresu wojen napoleońskich zachował się spis krzywd, jakich doznali mieszczanie. Paradoksalnie, treść tej petycji skierowanej do cesarza Aleksandra I i króla pruskiego Fryderyka III, stała się także świadectwem zamożności i zdolności wytwórczych miasta w zakresie sukiennictwa i produkcji wina. Rajcy miejscy w imieniu miasta domagali się 17. tysięcy talarów odszkodowania z tytułu zakwaterowania wojsk francuskich i 19 tysięcy talarów za zakwaterowanie wojsk rosyjskich i pruskich, 134 tysięcy talarów jako zwrot kosztów furażu o łącznej sumie 458 tysięcy talarów w tym za 13 tysięcy par obuwia, 24 tysiące metrów sukna i płótna, 500 tysięcy litrów wina, 400 cetnarów siana, 170 wołów, 145 koni… Rachunek nie obejmował kosztów zniszczonych studni, wyciętych drzew w sadach, zdewastowanych domostw, sprofanowanych kościołów i cmentarzy. Kronikarz miasta August Foerster odnotował, że przedstawiciele miasta nawet na Kongresie Wiedeńskim, usiłowali zainteresować stratami Zielonej Góry parlamentarzystów, ale bez żadnych pozytywnych rezultatów poza bezskutecznym wyrażeniem ogólnego ubolewania nad skutkami wojny.
Zadziwia szybkość zabliźnienia ran wojennych.

Po połowie XIX wieku miasto rozwija się planowo, powstaje większość prężnych zakładów przemysłowych. Modernizowana przez pocztę komunikacja szosowa Berlin-Wrocław i linia kolejowa Wrocław-Szczecin uruchomiona w 1871. roku stworzyły miastu dogodne połączenie europejskie. Aleja Niepodległości jest doskonałym, wręcz laboratoryjnym przykładem połączenia ulicy wyjazdowej z ośrodka miejskiego w kierunku jego miastotwórczych możliwości. Tę możliwość bogaci mieszczanie, z kapitalnym wyczuciem wykorzystali dając temu wyraz w architekturze kamienic czynszowych a w szerszym zaś zakresie, w elitarnych willach.

Na planie miasta z lat 1869-71. przy ulicy Grosse Bahnhofstrasse zaznaczono obiekty, które wzniesione zostały nieco później aniżeli zaznaczono je na planie. Świadczy to, że plan został sporządzony jako etap rozwoju miasta, a lokalizację budynków przewidziano jako zaplanowany rozwój przestrzenny na drodze prowadzącej z miasta do dworca. Z opisu załączonego do mapy opracowanego przez Tomasza Czyżniewskiego z roku 2005. - „Pierwszy pociąg wjechał na dworzec kolejowy w Zielonej Górze 1 października 1871 roku. Wtedy po kilkudziesięciu latach starań uruchomiono odcinek linii kolejowej Głogów-Zielona Góra-Czerwieńsk…. W latach 90. XIX wieku rozbudowano torowiska, zaplecza, powstała lokomotywownia. Miasto otrzymało duży, dwukondygnacyjny dworzec. Parter w całości przeznaczony dla podróżnych mieścił dwie restaurację, kawiarnię poczekalnię i kasy biletowe. Plac przed dworcem był przystankiem początkowo konnych osinobusów jeżdżących po mieście”.

Pionierem badań nad historią Zielonej Góry traktowanej z troską spójności mieszkańców z niemiecką przeszłością, był Jerzy Piotr Majchrzak. Jego przesłaniem było, aby tradycja kulturalna, ta z siedemset letnią metryką i ta sprzed lat pięćdziesięciu, stała się własnością obu narodów.
Nadzwyczaj ważną, aktualną działalnością w dziedzinie upowszechniania historii, z określeniem naszej tożsamości, z wpisaniem w mentalność europejską, jest cykl „Subiektywny przewodnik po Zielonej Górze” będący nieco inną jakością „Spacerów po Zielonej Górze” i „Czwartków z historią”, kontynuowany przez Tomasza Czyżniewskiego, w Gazecie i ostatnio w Magazynie Gazety Lubuskiej. To nie tylko opis lokalnego krajobrazu, ale poszukiwanie w kulturze ducha miejsc wzmacniających zakorzenienie nas w małej ojczyźnie. Nie dziwi przeto częste odnoszenie się do historii z materialnym konkretem w postaci architektury w myśl prawdy, że im się więcej wie tym więcej można zobaczyć. Skrupulatne, obiektywne artykuły, wspierają swoją wiedzą, co zawsze jest zaznaczone [alfabetycznie], Stefan Dąbrowski-historyk archiwista, Zbigniew Bujkiewicz-historyk archiwista, Stanisław Kowalski-historyk sztuki, Wiesław Myszkiewicz-historyk muzealnik, Zdzisław Piotrkowski-historyk regionalista.  W zależności od tematu Tomasz Czyżniewski, dobierał jako informatorów fachowców, aby zrekonstruować obraz naszego miasta jako cząstkę szerokich dziejów związanych z historią ziem nadodrzańskich.

Al. Niepodległości jest ekskluzywnym fragmentem sieci miejskiej, niezwykle istotnym w procesie urbanistycznego poszerzania obszaru anektowanego przez miasto na rzecz mieszkańców należących do jego elity. Materiałem źródłowym stały się ubiegłowieczne ksiągi budowy i zapisy Policji Budowlanej, ksiągi adresowe XX wieku, archiwalia z Państwowego Archiwum w Kisielinie, zachowana we fragmentach dokumentacja urbanistyczna w Bibliotece Wojewódzkiej i kserokopie wszelkich dokumentów dotyczących własności miejskiej, gromadzone w Dziale Historycznym Muzeum Ziemi Lubuskiej. Na podstawie danych z katastru podatku budynkowego z 1910, roku Zbigniew Bujkiewicz odtworzył listę mieszkańców inwestujących przy tej ulicy we własne nieruchomości a w tabeli ukazał dynamikę zmian struktury własnościowej domów położonych przy al. Niepodległości w latach, od 1910. roku do 1937.
Zaznaczył także, że al. Niepodległości, „Reprezentacyjna ulica Zielonej Góry należała do jednej z młodszych ulic w mieście – i dalej, że - największa grupę inwestorów stanowili przemysłowcy”.
Herman Brandt, właściciel browaru,
Johanna Brand, współwłaścicielka fabryki trykotaży i makaronu w Otyniu. Za jej posesją mieszkał Louis Laskau, właściciel banku,
Friedrich Bruck, lekarz, właściciel prywatnej kliniki,
Gustaw Fritze, przemysłowiec, właściciel fabryki sukna,
Aleksander Gruschwitz, fabrykant sukienniczy,
August Hanke, handlowiec,
Selma Heider, żona kupca, spadkobierczyni,
Karl Lorens, budowniczy, właściciel cegielni,
Johannesa Mannigel, kupcowa po Georgu, bankowcu i hurtowniku
 Karl Muhle, budowlaniec, architekt, konstruktor, właściciel parceli,
Ernst Pilz, cukiernik, właściciel wytwórni koniaków, winiarz,
Hans Chimer, lekarz,
Herman Suckel, muzyk, organista,
August Wagner, ordynator szpitala.

Obok Wiednia i Paryża, Berlin stał się wzorcem kosmopolitycznej architektury. Wille zielonogórskich bogaczy przejawiły ich estetyczne upodobania związane z imperialną polityką Niemiec, ukazującą przyspieszony rozwój ośrodków, które postawiły na przemysł. Charakterystyczny stał się wystrój dopuszczający sąsiedztwo stylów i epok. Barokowe uplastycznienie elewacji stało się dominującym elementem wystroju. W Zielonej Górze tylko jeden budynek [naprzeciwko redakcji Gazety Lubuskiej, al. Niepodległości 26.] stylowo odbiega od pozostałych w ciągu całej ulicy, oraz przynależy raczej do nurtu związanego z secesją. Bogate formalnie elewacje wzbogacano rzeźbiarskimi elementami, albo jak w wypadku reprezentacyjnej willi rodzinnej Gruschwitzów [al. Niepodległości 36] wolno stojącymi, w specjalnie zakompowanymi w elewacji, niszami przewidzianymi do alegorycznej wyobraźni. Różniące się elewacje wzbogacano podobnymi, aczkolwiek różniącymi się w detalu, wozonami, sterczynami oraz tralkami, których nie brakło, prawie w żadnej kamienicy. Płytkie wnęki służyły do umieszczania elementów dekoracyjnych. Były to jednak formy przemyślane, czyniące wrażenie, że panowała jakaś jedna skoordynowana myśl, eliminująca niekontrolowane spontaniczne działanie. Beton i stal okazały się na tyle pomocne, że budowniczowie mogli realizować swoje śmiałe zamysły konstrukcyjne, szczególne w zadaszaniu wznoszonych budynków. Architekci i budowniczowie okazali wiedzę z zakresu historii, rzemiosła i technologii, odrzucili wszelkiego typu udziwnianie oraz krzykliwą demonstrację bogactwa. Zachowali poczucie smaku i umiaru. Nadali, generalnie architekturze al. Niepodległości jednolita koncepcje estetyczną z szacunkiem do starannego rzemiosła. Rozwój dekoracyjnej sztukaterii stworzył także nieograniczone możliwości plastycznego wzbogacania sufitów, ścian czy dekorowania klatek schodowych. Na podstawie wypełnianych przeze mnie konserwatorskich Białych Kart, w najokazalszych budynkach  [al. Niepodległości 36. ongiś siedziba Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej [ było takie, nawet pożar nawiedził to miejsce, zmieniając formę dachu]  22, użytkowany przez Naczelną Organizację Techniczną i 21.gdzie gospodarzem jest Szkoła Muzyczna], sztukaterie wykonywane z gipsu nadawały pomieszczeniom cechy stylowe, wzbogacając szczególnie reprezentacyjne wnętrza. Fryzy, ornamenty, plafony, plecionki, kartusze, hermy, maszkarony, kasetony, cały bogaty zestaw produkowany seryjnie w Zielnej Górze, w warsztatach Karla Lerenza i Karla Muhle, stwarzały wrażenie i zapewne tak było, że obaj ci zasłużeni budowniczowie realizowali podobną lub zbliżoną koncepcję estetyczną. Podobna stylizacja roślin, głowice na kolumnach, filarach, listwach i lizenach, opaski na obramieniach okiennych, profile zewnętrzne gzymsów, zdają się to subiektywne odczucie potwierdzać.
Dla potrzeb Służby konserwatorskiej robiąc inwentaryzację wybranych kamienic na tej elitarnej ulicy, zachwycałem się wystrojem wnętrz reprezentacyjnych pomieszczeń. Celowy przepych, [czy to nie oksymoron] sugerujący prostotę. Dominująca biel, linie klasyczne, liczne popiersia i kariatydy, to echo neoklasycyzmu i stylu określanego jako empire. Wszystko tchnie uznaniem, wręcz fascynacją do sztuki greckiej. Ten zapis odczytywałem w kolumnach,  głowicach i bazach, a także w organizacji wejść  i spiętych nad nimi łukach, w majestacie równowagi antycznego przekazu. Tomasz Czyźniewski, w swojej subiektywnej historii, przewodniku po Zielonej Górze, opisał układ przestrzenny „jednej z najpiękniejszych willi w mieście”, dom, rezydencję, Carla Lorenza .[Gazeta Lubuska, 12 listopada 2010] Opis dotyczy budynku użytkowanego przez NOT przy  al. Niepodległości, naprzeciw Szkoły Muzycznej. Wystrój sali reprezentacyjnej Szkoły, ozdobionej bogatym plafonem, jak również bogate i zdobne wnętrze, pozwala zaliczyć tę kamienicę, ze względu na elewację i fasadową organizację wejścia do budynku, od strony BWA, do najpiękniejszych obiektów przy tej ulicy. To znakomitych wyposażeń w zdobnictwo architektoniczne należy obiekt użytkowany przez dawne Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej, którego bryła została zniekształcona pożarem, po którym zmieniono linię dachu. Nie potrafię opisać zachwytu jaki przeżywałem wypełniając rubryki, tak zwanych Białych Kart, nie tylko tych budynków, o których wspominam, ale wiele jeszcze innych zabytkowych kamienic. Jednak zabudowa al. Niepodległości, dawnej Bahnhofstrasse, uczyniła z prowincjonalnego miasta europejskie standardy końca XIX-wieku.
Potencjał ekonomiczny i cywilizacyjny miasta, niestety, ale nie objawił się gmachami użyteczności publicznych w postaci na przykład, filharmonii, reprezentatywnych banków czy hoteli. Muzeum także nie należało do programu zabudowy tej ulicy. Gmach będący teraz jej adresem powstał na działkach trzech budynków, i z rysunku technicznego elewacji z roku 1874 wynika, że przebudowa dokonywała się w przeciągu kilku lat. Likwidacja ostateczna trzech kamieniczek doczekała się projektu i realizacji przebudowy w roku1888. Rok później na tympanonie, nad głównym wejściem umieszczono datę nadania elewacji jednolitego eklektycznego charakteru. W gmachu tym służącym celom administracyjnym i finansowym najważniejszą część budynku zajmowało starostwo. Muzeum Ziemi Lubuskiej zaistniało na tej ulicy dopiero w roku1959.
Teatr, odbiegający od estetyki ulicy, wybudowano według awangardowego projektu z lat 1923-26. Inwestycję rozpoczęto w roku 1928. Oficjalne otwarcie Stadthalle, według planu Oskara Kaufmanna, nastąpiło w 1931.roku. Obiekt był, jak byśmy powiedzieli dzisiaj, wielofunkcyjny. Kino, sala sesji Rady Miejskiej, wykorzystywana w czasie różnych narad czy konferencji. Tutaj realizowano program  ważniejszych delegacji wizytujących miasto. Zespoły artystyczne z Berlina, Wrocławia, Legnicy czy Zgorzelca, miały garderoby teatralne, niezbędną infrastrukturę sceniczną, aczkolwiek miasto nie miało stałego teatru. Gospodarzem była spółka akcyjna Teatr Miejski. Dochody czerpała z biletów kinowych, konkurując ze stałym kinem zbudowanym po drugiej stronie ulic, przez braci restauratorów, Karla i Richarda Bohrów w 1921.roku. Elewacja kina, dosyć płaska posiadała wysoko, bo aż pod dachem, nad owalnymi oknami, stiukową dekorację z elementami winnej latorośli wyraźnie nawiązując do tradycyjnej uprawy ze średniowieczną metryką. Warto dodać, że miasto liczyło wtedy 25 tysięcy mieszkańców. Sala kinowa posiadała ponad 600 miejsc stałych a kino-teatralna, na parterze dysponowała 565. miejscami i 160. na balkonie.  

Obiektem odbiegającym formą od architektury ulicy jest kościół Najświętszego Zbawiciela, zaprojektowany przez Wilhelma Osffelda i Wolfganga Wagnera. Ciężkie monumentalne wejście prowadziło do świątyni, która mogła pomieścić 800 wiernych na parterze i 400 osób na emporach. Prace murarskie wykonywała firma Karla Lorenza, który przy ulicy al. Niepodległości, posiadał pięć budynków a jedna z nich była zlokalizowana naprzeciwko kościoła. Fundatorem  świątyni był Georg. Beuchelt, który ze skromnego warsztatu od 1876. roku, w 40 lat później stał się właścicielem jednego z najpotężniejszych zakładów metalurgicznych w Niemczech. Podczas pierwszej wojny światowej ze 1200 zatrudnionych pracowników, 700 mężczyzn powołano do wojska. Poległo 110 żołnierzy. Georg Beucheld zmarł bezpotomnie w 1913. roku, zapisując w testamencie 50 tysięcy marek w złocie na budowę kościoła, pamiętając o ofierze życia poniesionych przez jego pracowników. Testament zrealizowała jego siostra Liddy Beuchelt. Na początku 1917. roku uroczyście poświęcono zakończenie budowli. Potem jeszcze montowano zegar Augusta Hausmanna i organy Gustawa Heinze z Żar. Dzwony pochodzą z odlewni w Bochum.
Liddy Beuchelt odkupiła od Karla Lorenza willę tworząc w topografii tej ulicy symboliczny znak życia wspartego o kościół, popartego znaczącą donacją
W kierunku do centrum, po tej samej stronie ulicy, co lokalizacja kościoła, wzniesiono imperialny monument potomka Hohenzollernów, króla pruskiego, od 1871. roku cesarza wielkich Niemiec. Zamordowany został przez artystę malarza w 1888roku. Stał naprzeciwko dzisiejszej ulicy Bankowej, zamkniętej przez cmentarz, wśród zieleni na Kaiser Wilhelm Platz. Jego cokół został ogrodzony łańcuchami rozpiętymi na kilkunastu kamiennych pachołkach, sugerujących, że dostęp do Kaisera, jest chroniony i utrudniony jego autorytetem. Jednakże w czasie pierwszej wojny światowej szlachetny metal przetopiono na bomby i pociski. Nazwę zmieniono na Freiheitsplatzi, zaś w latach trzydziestych na Hindenburgplatz, dzisiaj Bohaterów.

Wszystkie budynki posiadają zróżnicowane w niewielkim stopniu, cokoły. Najwyższy, nadziemny człon, wysunięty poza lico muru wyodrębniony został w dziesięcioosiowej elewacji budynku al. Niepodległości 10 nadając frontonowi monumentalny charakter. Cokoły zupełnie gładkie podzielone poziomymi pasami oddzielane są od części parterowej budynku wyraźnymi gzymsami. Bazy budynków nr 24 i nr27 jak również cokoły gmachu Muzeum Ziemi Lubuskiej oraz Szkoły Muzycznej należą do tej grupy. Natomiast wyróżniony został budynek dawniejszej służby zdrowia nr 16 cokołem wyjątkowo dekoracyjnym. Trzy poziome fazowane gładkie pasy oddzielono pasami o powierzchni gruzełkowatej. Wyodrębniony wyraźnie cokół budynku NOT-u nr 22 oddzielony został od pierwszej kondygnacji balustradą ze ślepymi tralkami. Budynek nr 24 posadowiony został na cokole wzmocnionym filarkami, oraz gzymsem obiegającym bryłę budynku do bocznego ryzalitu, w którym są drzwi ejściowe przykryte metalowym daszkiem, pod którym zachowała się stolarka z epoki. Bogate drzwi wejściowe ze świetlikami, zachowały się w budynkach nr. 16 i nr 36  Pierwsze z nich wzbogacone portykiem, przyściennymi kolumnami, zamknięto trójkątnym tympanonem. Drugie obejmują kolumny dźwigające bogate nadproże ze ślepymi arkadkami. Wszystkie wejścia do budynków, z zasady zostały wzbogacone elementami architektonicznej dekoracji w formie nadproży, półkolumn, pilastrów czy lizen. Każdy z tych obiektów mógłby stać się tematem do oddzielnego studium.

Prawie regułą się stało, że fasady budynków wzbogacały ryzality, nadając elewacji bardziej lub mniej dynamiczną formę. Środkowy i boczny sięgający gzymsów pierwszej kondygnacji rozczłonkował architektoniczny układ przestrzenny budynku nr 23 Wejście zostało zorganizowane, także w wysuniętym nieco poza lico ściany dodatkowym portykiem. Rozwiązania niespokojnych elewacji za sprawą ryzalitów dotyczą budynków nr 24 i nr 13 aczkolwiek za każdym razem nieco odmiennie. O ile w tych przykładach wysunięte części budynków podporządkowane zostały ogólnej koncepcji wzbogacania elewacji to przy obiekcie nr 33 potężne pylony-ryzality odgrywają dominującą rolę wizualną, spinając bryłę architektury. Pomiędzy tymi pionowymi akcentami wyciągniętymi poza kalenicę dachu, połączono głębokie zacienione balkony. Wysoki gładki cokół nadał całości mocny, prawie obronny charakter.
Ryzality budynków nr 34 i nr 35 służą podkreśleniu spokojnej, wręcz rekreacyjnej funkcji tej partii budynku. Ryzalit na rzucie półkola Szkoły Muzycznej, zwieńczony tralkami, sięgający pierwszej kondygnacji, ogranicza powierzchnie balkonu. Analogicznie przy budynku Przychodni nr 23 ryzalit na rzucie czworoboku, wieńczy dekoracja z ornamentem okuciowym między tralkami. Na balustradzie, jako przedłużenie konstrukcyjnych filarków, kamienne wozony. Wyjątkowo bogaty ryzalit, sięgający od schodów parteru aż po drugą kondygnację, zorganizował elewację Redakcji Gazety Lubuskiej. Kolumny i filary przyścienne ochraniają wewnętrzne balkony. Górny otwarty, ograniczony został balustradą tralek Bogate są także dwukondygnacyjne wykusze budynku Telekomunikacj Polskiej S.A. nr 10 Dwa zamknięte  balkony na wysokości dwóch kondygnacji, ozdobione datą 1896 nadają fasadzie dostojny, nieco surowy, monumentalny wyraz. Białe otynkowane elementy dekoracyjne, na tle czerwonych klinkierowych cegieł, uzupełniają to odczucie. Podobnie działają duże dziewięciostopniowe schody, sięgające ponad okna pomieszczeń w przyziemiu, wybiegające przed piątą oś budynku.

Elementem użytecznym w fasadach budynków są balkony. Zawieszone na kamiennych wspornikach lub betonowych płytach. Balkon budynku nr 24 dźwigany jest przez cztery dekoracyjne wsporniki. Pełna dekoracyjna balustrada powtarza florystyczny ornament umieszczony pod organowym gzymsem kalenicy. Balkony z ażurową siatką balustrady stały się praktyczną ozdobą budynków nr 26 nr 31 i nr 32 Natomiast trzy płynne balkony obejmujące narożnik budynku Centrum Medycznego nr 1 były tak akceptowane, że grafik Gerhard Reisch namalował je w roku 1924. od strony dzisiejszej ulicy Żeromskiego, ukazując nam fragment miasta ze słynny grzybkiem i budynkiem jeszcze istniejącym, w miejscu bramy miejskiej.

Bogactwem fasad są pełne lub ślepe arkady na wielu budynkach. Reprezentatywne wręcz na gmachu Muzeum i Redakcji. Rytm i układ okien, wzbogacony nadprożami, półokrągłymi łukami albo prostokątnymi oknami z bogatą stolarką i wyraźnymi ławami podokiennymi, decydują o randze budynku.

Dachy kamienic to nie tylko przekrycie, lecz cały system konstrukcyjny wyrażający się w załamanych połaciach, wśród, których istotną funkcję spełniają mansardy i lukarny. Strych mieszkalny budynku nr 22 doświetlają facjaty oknami objętymi pilastrami, nad którymi dominują trójkątne tympanony. Pochyła połać przechodzi w płaski dach okolony metalową żeliwną balustradą. Bryła budynku nr 32 składa się z trzech wyodrębnionych pokryciem dachowym segmentów. Dwuspadowe wysokie połacie doświetlone zostały szczytowymi oknami dekorowane lizenami, wzbogaconymi na pierwszej kondygnacji kandelabrowymi ornamentami. Okna w elewacji frontowej przykryto tympanonami, w których zamknięto stylizowane głowy kobiet. Małe facjatki doświetlające strych pokryto namiotowymi daszkami zakończonymi kulami. Narożniki ścian, od cokołu aż po organowy gzyms wzmocniono wyraźnym boniowaniem w postaci kostek o dwóch wymijających się wymiarach. Bogaty tympanom wieńczy dach nr 24 Właściciel obiektu, Herman Suckel, muzyk, zamieścił w nim kartusz w formie przyjętej dla herbów rodowych z wyobrażeniem liry, adorowanej z obu stron przez anioły. Pod dachowym gzymsem fryz w postaci roślinnych wici zakomponowany w prostokątny pas z maszkaronami w centrum, powielany na dwóch elewacjach. Budynek jest narożnikowy [al. Niepodległości i Plac Bohaterów].
Tym samym motywem udekorowano ławy podokienne, balkon i konsole go podtrzymujące. Kopulasty dach na budynku nr 16 [narożnik ul. Dr. Pieniężnego i al. Niepodległości] styka się z silnymi   mansardami. Facjaty o podobnej formie powtórzono po trzykroć, na płaskim dachu. Bogatą formę reprezentuje dach posesji nr 23 Strych doświetlają trzy facjatki. Nad balkonowym ryzalitem wniesiono wysoki dach namiotowy, łamany, którego strych wzbogacono ozdobną mansardą. Ryzality budynku nr 31 przykryte zostały dachem dwuspadowym z naczułkami wysuniętymi poza kalenicę środkowej części budynku. Górne trójkątne pola wypełniono szablonową sztukaterią drewnianą, zawieszoną nad dwoma okrągłymi okienkami. Pięć prostokątnych okienek umieszczonych pod płaskim dachem.
Dekoracyjnie wykorzystywano w nielicznych wypadkach, także konstrukcję szachulcową. Zaczernione drewno efektownie kontrastowało z jasnym tynkiem.

Opis i interpretacja ideowa ornamentów plastycznych dekorujących elewacje nie nastręcza trudności.  Schematyczne powtórki tych samych elementów i motywów ograniczających się do splotów wici roślinnych, nie stają się treścią do specjalnie pogłębianych refleksji czy spekulacji.
Orgia motywów dekoracyjnych na budynku nr 33 ogranicza się do powielania stylizowanych krzewów różanych rozmieszczonych na całej elewacji, w postaci kwadratowych czy prostokątnych pól gdzie tylko wolne pola ścian na to zezwoliły. Jedynie boczna elewacja budynku nr 34 wzbogacona została prostokątnym obramowanym polem z rzeźbiarskim motywem girlandy z festonami oraz dwoma tondami, gdzie wśród bogatej flory bawią się dzieci, względnie aniołki. Fryzy tego budynku są o tyle odmienne, że wśród groteskowych motywów roślinnych umieszczono maszkarony odmiennej płci.

Ornamentyka architektoniczna fasad domów czynszowych i reprezentacyjnych posesji majętnych posiadaczy zlokalizowanych przy al. Niepodległości, przywodzi na pamięć architekturę Grecji i Rzymu. Stosowane formy architektonicznej dekoracji zostały upowszechnione w renesansie, klasycyźmie, manieryźmie i baroku.
W tym zakresie pole badawcze jest niezwykle szerokie dla każdego budynku z osobna z uwzględnieniem kasetonowych stropów i rozplanowaniem reprezentacyjnych pomieszczeń. Doskonała szkoła dla uczniów Technikum Budowlanego.
Zachwyt zielonogórskich pionierów aleją Niepodległości dotyczył magnolii oraz wybranej zróżnicowanej zieleni przed pięknymi budynkami. Nostalgia za rzekomo spokojną ulicą a przecież wiadomo, że była ciągiem komunikacyjnym od stale przepełnionego dworca do centrum miasta z przystankiem autobusowym na wprost ratusza. Eliminacja ruchu z Rynku nastąpiła w latach 70.  Znacznie później położono płyty na części al. Niepodległości i wyłączono z ruchu ul. Kupiecką. W każdym razie nie od razu stworzono przestrzeń społeczną, w której zaistniały fontanny i rzeźby.

Parę lat temu wydało mi się , że do Zielonej Góry przybył artysta światowego formatu. Bułgar, obywatel amerykański, Christo i opakował seledynową folią budynek PSL-u nr 27 Powstała w ciągu ulicy niepokojąca kubistyczna bryła. To był jednak tylko remont. Gdy się skończył to odsłonięto odartą ze skóry kamienicę. Od tego czasu każdy remont napawa mnie strachem podobnie jak rozbudowa doskonale mieszczącej się w skali ulicy kamieniczki nr13  Może jednak nie będzie tak źle. Można się bowiem pomylić zbyt pospiesznie wypowiadając opinie. Doświadczył tego artysta krakowski, Stefan Papp, kiedy podczas Złotego Grona [lata 60.] ostro zareagował na wycinanie starych lip, tworzących szpaler wzdłuż ulicy. Papp widząc jak padają, podobnie jak stary drzewostan na krakowskich Plantach,  wydrukował konspiracyjnie dziesiątki klepsydr i przykleił nocą, z grupą wywrotowców, na ocalałe drzewa. Z treści wynikało, że prosi o przedłużenie życia i zatrzymania procesu umierania przez pozbawienie tlenu mieszkańców Aleja Niepodległości. Dla artysty była to akcja w sferze ducha, i jak byśmy dzisiaj powiedzieli, ekologii. Dla władzy było to wrogie działanie polityczne, toteż od rana nieznani sprawcy i ludzie w czerwonych kamizelkach śpiesznie starali się poodrywać przyklejone do drzew klepsydry. Prawie wszystko wtedy było kiepskie to, dlaczego klej miałby stanowić wyjątek?. Parę lat później w warszawskiej Zachęcie oglądałem ekspozycję malarstwa, rysunku i rzeźby, Stefana Pappa. Na jednej ścianie dużą, fotograficzną wystawę. Ludzie zdzierali z drzew klepsydry nie różniące się od tych, które istotnie zawiadamiały o realnej osobowej śmierci. Obok ściany stał blaszany kosz na śmieci rodem z PRL-u, wypełniony zielonogórskimi klepsydrami, które jakimś cudem zdobył Artysta od robotników zatrudnionych przy tej słusznej robocie.

Al. Niepodległości jest pełna ruchu i życia. Czy utuliła tęsknotę pionierów za słodkimi magnoliami i ogródkami ogrodzonymi metalowymi ażurowymi balustradami.                              

Korzystałem z literatury:
Barbara Bielinis-Kopeć. Zabytki Zielonej Góry. Zielona Góra 2005.
Tamże Stanisław Kowalski. Miasto zabytków.
Zbigniew Bujkiewicz. Krajobraz materialny i społeczny Zielonej Góry od końca XVIII do połowy XX wieku. Zielona Góra 2003.
Zielona Góra i okolice. Praca zbiorowa. Verbum. Zielona Góra 1999.
Także z cyklu artykułów Tomasza Czyżniewskiego – Spacer ulicami Zielonej Góry, zamieszczanych w Gazecie Lubuskiej.
Temat konsultowałem ze Zbigniewem Bujkiewiczem, Stanisławem i Tomaszem Kowalskim oraz Wiesławem Myszkiewiczem.
Pawłowi Trzęsimiechowi dziękuje za bardzo dobre fotografie budynków przy omawianej ulicy.

niedziela, 17 lutego 2013

Tekst napisany do encyklopedii niemieckiej




Felchnerowski  Klemens [Klem]. Malarz, grafik, historyk sztuki, konserwator zabytków, urodził się w Toruniu 4.X.1928. Zmarł nagle w Zielonej Górze, 27. 01. 1980. Po szkole podstawowej w roku 1943. w Toruniu rozpoczął naukę zawodu w szkole mierniczej i prywatne lekcje z zakresu malarstwa i grafiki u Hansa Gebeleina i Karla Hemnerleina. W 1947. ukończył Państwowe Liceum Budowlane. W latach 1947.-52. został studentem Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika. W 1952. uzyskał dwa dyplomy, artysty malarza w Katedrze Malarstwa Sztalugowego u Tymona Niesiołowskiego i Stanisława Borysowskiego oraz magistra zabytkoznastwa u Jerzego Remera. W pracowni Jerzego Hoppena zaliczył 3. lata grafiki. W marcu 1953. został Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków w Zielonej Górze a w latach 1960.-65. był dyrektorem Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze. Był członkiem wielu towarzystw kulturalnych i naukowych. Współorganizował i prezesował Związkowi Polskich Artystów Plastyków w zielonogórskim oddziale. W roku 1955. brał udział w komisji kwalifikującej prace na wystawę w Arsenale, zorganizowaną z okazji Międzynarodowego Zlotu Młodzieży i Studentów w Warszawie. W 1957. należał do grupy „Krąg” skupiającej  malarzy mieszkających w Londynie, Zielonej Górze i Wrocławiu. Był współorganizatorem imprezy teoretyczno-plastycznej „Złote Grono” organizowanej w Zielonej Górze. Pisał artykuły o sztuce, układach przestrzennych, robił plakaty, ilustracje książkowe, scenografie teatralną. Pracował w grafice, w reporterskim szkicu, w ciężkich olejach strukturalnych, lawowanej  miękkiej abstrakcji, realistycznie pojętym rysunku, dzeworycie i karykaturze. W 1975. zdefiniował ostatecznie swoją teorię. „Kopoizm” - metodę kontrolowanej podświadomości. Muzeum Ziemi Lubuskiej wydało tomik jego poezji „Ze śpiewnika malarza”. W muzeum w Zielonej Górze znajduje się 1566. jego prac. 16. zakupiło Ministerstwo Kultury i Sztuki, wiele znajduje się w rękach prywatnych w kraju i za granicą.
W roku 1956. brał udział  w  Ogólnopolskiej wystawie grafiki w Zachęcie. W 1957. indywidualnie wystawiał w Salonach - „Nowych Sygnałów„ we Wrocławiu i  Związku Młodzieży Socjalistycznej w Warszawie, a w 1959, w warszawskim „Ekranie”. Od 1952.uczestniczył we wszystkich zbiorowych wystawach okręgowych w Poznaniu i Zielonej Górze. Indywidualnie, wielokrotnie w Toruniu [w latach 1949.-1967.] i dziesiątki razy w Zielonej Górze i województwie [1958.-1979.], w Gorzowie Wielkopolskim [1965.- 1999.] i w Sopocie[1971.]. Prezentował swoje prace w Amsterdamie, Berlinie, Cottbus, Helsinkach, Pradze,  Uppsali i Tampere. 

Zielona Góra 2004

Armand Felchnerowski. Materiały niepublikowane, rękopisy, korespondencja, katalogi, w posiadaniu syna artysty.
Irena Filipczuk - Klem Felchnerowski-rysownik i grafik, W: Studia zielonogórskie, Zielona Góra. 1999.
Leszek Kania - Klem. Gazeta Lubuska nr 24. 1995. „Museion” Klemens Felchnerowski- Klem.  Wydawnictwo Muzeum w Zielonej Górze. 1999. nr 2.
 Bożena Kowalska -”Ekran” Warszawa. 24. V. 1959.
Alfred Ligocki -”Odra” Wrocław. 6, VI. 1959.
Jan Muszyński - Klem Felchnerowski. Muzeum Ziemi Lubuskiej. Zielona Góra. 1988. Klemens Felchnerowski[1928-1980]. W: Znani zielonogórzanie XIX i XX wieku. Zielona Góra. 1996. Klem Felchnerowski- konserwator zabytków, historyk sztuki, artysta malarz, technik budowlany W: Ziemie Zachodnie - Polska-Niemcy. Integracja europejska. Uniwersytet Zielonogórski. Zielona Góra. 2001.
Jerzy Madeyski. - Klem Felchnerowski. Malarstwo. Biuro Wystaw Artystycznych. Katalog. Zielona Góra 1968.
Mirosław Ratajczak - Klemens Felchnerowski. „Odra” Wrocław nr 12. 1989.

PIASTOWIE W KRĘGU DWORU CESARSKIEGO KONSEKWENCJE HISTORYCZNE




  Zanim tekst ten ukaże się w druku Polska będzie już pełnoprawnym członkiem NATO*, a więc ponownie związana z Zachodem. Korzystając z frazeologii parlamentarnej możemy sformułować pogląd, że geopolityczna reorientacja części sceny politycznej wywodzącej się z rodu piastowskiego związanej z kulturą Zachodu dokonała się w czasach Władysława III Wygnańca, Bolesława Wysokiego, jego syna Henryka Brodatego i potomka tegoż, Henryka Pobożnego. Był to pomyślny czas dla średniowiecznej Europy... . Minęło ponad siedemset lat. Ponowny związek z Zachodem poparła w znakomitej większości reprezentacja polskiego narodu w Sejmie. Zaskakującym wyjątkiem było siedmiu/!/ posłów, których poglądy ogłoszono w  mediach jako demonstrację politycznej niepoczytalności. Te aktualne wydarzenia stały się pretekstem do przedstawienia niezwykle ciekawych, ale i skomplikowanych duchowych losów pogranicza w XII i XIII wieku.
W obszarze cywilizacyjnym ukształtowanym przez ten czas, najczęściej poza nie pomyślnymi dla Polski działaniami, przyszło nam żyć z losu historii.
 Przestrzeń kulturowa stworzona przez Niemców i Polaków staje się wspólną przestrzenią  europejską. U jej podstaw legły działania polityczne i duchowość religijna. One ukształtowały jako niezwykle istotne czynniki wartość tych obszarów, ich indywidualność wytyczoną przez sztukę, urbanistykę i architekturę – dobra kultury o znaczeniu ponadregionalnym. Andrzej Tomaszewski pisząc o dziedzictwie kulturowym zachodnich i północnych ziem Polski stwierdza :
„... Wielkie style artystyczne średniowiecznej Europy – romanizm i gotyk – głosiły sztukę uniwersalną, ponadnarodową i ponadpaństwową, będącą wspólną własnością chrześcijańskiego Zachodu. Wielkie ośrodki tej Sztuki : Włochy, Francja, Niemcy – wspólnie ją tworzyły. Ruchliwość panów fundatorów i ruchliwość artystów, przemierzających kontynent bez pasz portów i wiz sprzyjała jednolitości sztuki”.
Kultura dworska cesarza Fryderyka Barbarossy i jego żony Beatrix z Burgundii wywierała wpływ na tę część Europy, której fragmentem istotnym było lubuskie pogranicze.
Badania wokół dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich wiążą się z działalnością śląskiego Piastowicza Bolesława I Wysokiego. Z jego dramatem politycznym i doniosłą rolą w zagospodarowaniu tych obszarów. Był synem zwierzchniego Księcia Polski Władysława III  Wygnańca i Agnieszki. Matka pochodziła z cesarskiego rodu Cesarza Henryka IV co decydowało o stosunku do władców niemieckich.
Bolesław  w wieku 20 lat był już doświadczonym administratorem i dyplomatą, co potwierdził w trudnych debatach pokojowych jakie toczono w Kłodzku w 1137 r. Przyniosły one kres waśniom toczonym między Polską Krzywoustego a Czechami. Ojciec Bolesława, Władysław miał ambicje polityczne podtrzymywane przez żonę, która pragnęła zostać królową Polski. Zakrawa to wręcz na paradoks biorąc pod uwagę jej stosunek do Polski. „Chętnie otaczała się Niemcami, wśród nich szukała zawsze towarzystwa i do wszystkich posług używała wyłącznie swych rodaków. Polaków lekceważyła, wyrażała się o nich z pogardą, że „są niechlujni i zawżdy cuchną „. Nie podobały się Jej polskie obyczaje i mowa, polski strój, polskie potrawy. Zygmunt Boras przytacza także rzekome słowa jakie małżonka kierowała do udręczonego Wygnańca „Asaż ojciec twój Bolesław umierając nie ustanowił cię panem nad wszystkimi braćmi? Asaż tobie jako pierworodnemu nie powierzył rządów państwa i ostatnią wolą nie przekazał aby Cię we wszystkim słuchano... . Odbierz zagarnione przez braci twoich dzielnice a oszczędź sobie i dzieciom swoim niesławy”.
W takiej atmosferze wzrastał Bolesław Wysoki szukając metody i drogi do zjednoczenia senioratu, który w 1138 ustanowił Krzywousty mianując Jego ojca, najstarszego syna /seniora/ pryncepsem. Przypomnijmy jeszcze, że okres ten rozpoczyna w dziejach Polski długotrwały okres wojen, gdzie przelewa się bratobójcza krew. Odwrotną stroną medalu jest fakt, że podziały wyzwoliły energię, ambicję przewodzenia, która musiała być poparta siłą i możliwościami ekonomicznymi. Szukano więc możnych sprzymierzeńców.
Wiwisekcja duchownych związków ze sprzymierzeńcami dobieranymi zazwyczaj spektakularnie, jest mało możliwa. Brała się ta potrzeba nie tylko z powodu wypełnienia „woli ojców” lecz z ambicji zrealizowania własnej, podejmowanej wręcz z nadludzkim wysiłkiem polityki. Ojciec Bolesława Wysokiego, Książe senioralny wygnany z ojcowizny, dziedzicznej prowincji Śląska, został przygarnięty przez przyrodniego brata swojej żony Agnieszki na dworze Króla Konrada III.
Tak więc dzieje pogranicza zadecydowały, że jego dzieci wychowywały się na samym szczycie, dworze królewskim i później cesarskim. Zwłaszcza Bolesław Wysoki notowany jest w literaturze przedmiotu, jako wierny druh i kompan wojennych wypraw Fryderyka Barbarossy. Jest nawet taki opis jak podczas wypraw do Italii popisał się swoją odwagą wyzywając do pojedynku jakiegoś mediolańczyka, „męża niezwykle silnego i bitnego”. Bolesław zrzucił go z konia, posługując się kopią, dobił leżącego mieczem i zdarł z trupa bogatą zbroję. Cesarz udzielił mu nagany za narażenie życia i pochwały za zwycięstwo.
Interesy polityczne Bolesława związane były z Fryderykiem. Od Jego siły militarnej, dobrej woli i interesu ekonomicznego zależał, ewentualnie, nawet tron w Polsce a nie tylko powrót na Śląsk.
Wszystko zależało także od właściwych sojuszy, które zawierał ojciec Bolesława i on sam. Zapewne dlatego zrodziła się koncepcja aby losy swojego rodu związać z potężnym bawarczykiem,
Bertoldem von Andechs, księciem Chorwacji, Dalmacji i Meranu. Bolesław Wysoki mierzył też wysoko. To był ród, z którego dwie córki Bertolda były małżonkami królów. Decyzja ta pozwalała mieć nadzieję, rychłego powrotu na ojcowiznę „gdyż wolał umrzeć niż dłużej znosić nędzę wygnańca” wyjaśnia kronikarz z XIV wieku, Piotr z Byczyny. Bertold swoją córkę przeznaczył do zakonu. Było oczywiste, że w przyszłości na stanowisko przeoryszy. Jednak zmienił zdanie i wyraził zgodę na jej związek z jednym spadkobiercą Bolesława, Henrykiem.
Ta rola przypadła Henrykowi po śmierci trzech synów Bolesława. Istniała szansa, że przez silny Śląsk Jadwiga zasiądzie na tronie królewskim w Krakowie. Decyzja jednak ostateczna leżała w rękach Boga. Tak zdawały się mówić tamte czasy, gdyż wszystko, co na ziemi przenikała głęboka religijność, intensywna, wręcz mistyczna. Zaczął się proces uniezależnienia Śląska a nade wszystko wielki wpływ sprzymierzeńców na tworzenie ze wschodnich rubieży Rzeszy niemieckiej obszaru na jej wzór i podobieństwo. Wielką rolę odegrały zakony, męskie, żeńskie i rycerskie. Szczególną estymą obdarzał Bolesław zakon cystersów czego dowodem są nadania dla tego zakonu w Lubiążu. Na miejscu Kościoła katolickiego, który rzekomo miał około roku 1050 wznieść Kazimierz Odnowiciel, osadził zakonników i w roku 1175 nadał im „na wieczne czasy rozległe dobra ziemskie, zarówno w bezpośrednim sąsiedztwie świątyni, jak i w innych okolicach Śląska”.
Zygmunt Boras zaznacza, że jest to najstarszy dokument tego typu na Śląsku. Książę, który nakazał zatrudniać przy budowie tylko rzemieślników Niemców, osiedleńcom pracującym na roli niezależnie od narodowości, gwarantował wolność „zobowiązującą do pełnienia posług i składania opłat jedynie opatowi”.
Ewa Maleczyńska charakteryzując te czasy pisze, że „jest to zupełnie wyraźna zorganizowana inwazja gospodarcza duchowych feudałów niemieckich na Śląsku”.
Bolesław Wysoki tak uzasadniał swoją decyzję: „skutkiem szybkiego biegu czasu dni żywota ludzkiego przemijają jak cień i znikają jak dym, roztropną zatem jest rzeczą zaradzić zbawieniu duszy, której życie, jak wiemy trwa wiecznie”.
Przed śmiercią zobowiązał Henryka, aby miejsce w którym zejdzie z tego świata przekazać cystersom z Lubiąża. Zmarł w Leśnicy niedaleko Wrocławia w grudniu 1201 r. Syn wykonał wiernie testament ojca przekazując cały bogaty okręg we władanie Opata zapewniając ojcu zbawienie wieczne. Warto w tym miejscu zacytować, dla szerszej perspektywy Teresę Wąsowicz. „Kościół w Polsce średniowiecznej szeroko sobie przyswajał wpływy Europy łacińskiej, dziedziczącej kulturę śródziemnomorską. Pośrednikiem w jej przyswajaniu był kler, początkowo obcy, później z przewagą polską. Spośród biskupów wrocławskich wiemy o kilku, że pochodzili z Włoch, Belgii, Francji i Niemiec, a już od XI w. znajdujemy wśród nich Polaków. Kanonicy wrocławscy w XII i XIII w. są w znacznej mierze pochodzenia miejscowego, związani z możnymi rodzinami śląskimi”.
 
Henryk z Jadwigą zawarli ślub około 1188 r. Taki, więc ponad dziesięć lat mógł młody małżonek korzystać z rad ojca przyjmując nawet, że ślub miał miejsce w roku 1190. Małżonkowie z dworskim orszakiem wyjechali do Legnicy, Głogowa i być może do Krosna.
Zamki w Legnicy, Głogowie i Krośnie zawierają ślady działalności budowlanej z czasów gdy zamieszkiwali w nich Jadwiga i Henryk. Ulubionym miejscem pobytu Henryka był właśnie Głogów. Przyjmuje się, że ród Piastów zbudował potęgę Śląska. Autor niniejszego opracowania pisał w 1972 roku „Na podstawie najnowszych opracowań, jak również badań archeologicznych, nie w całości zresztą publikowanych, należy przyjąć, że szczególnego znaczenia nabrały grody od VIII do połowy X wieku na Środkowym Nadodrzu. Powstały one jako grody wielkie, gęsto zabudowane i osiągały do tysiąca mieszkańców. W większości były to grody plemienne Lubuszan powstałe nad brzegiem Odry. Już przed X w. tkwiły w tych grodach zalążki przyszłych miast /np.Głogów, Krosno Odrz.../. Głogów, Lubusz czy Krosno liczyły zapewne wtedy po więcej niż tysiąc mieszkańców. W tych miastach rzemieślnicy pojawili się w X i XI w. Do połowy XIII w. teren Środkowego Nadodrza w całości leżał w granicach Polski Piastowskiej. Zachodnie pogranicze przekraczało albo opierało się o Odrę”.
Powyższy cytat jest pretekstem, aby ponownie powtórzyć, że nie były to pustacie, które dotknęła dopiero cywilizacja wraz z niemieckimi osadnikami. Zagospodarowanie na szeroką skalę nastąpiło w czasach Henryka i Jadwigi i nie ma szans ani potrzeby kruszyć kopii podejmując inne stanowisko w tych sprawach.
„Owa szeroka przestrzeń, która oddzielała Polskę od zachodnich sąsiadów, gwałtownie malała. Wczesnofeudalny pas graniczny stopniowo zmienił się w wąski przesmyk, upodabniał się do granicy typu linearnego” pisał o tych czasach autor tego opracowania. Zapewne też powstała nowa sieć drożna łącząc liczne wsie, które powstały z inicjatywy i nadania pary książęcej. Reformowano także ustrój miejski, zakładano nowe ośrodki. To wszystko otoczone było ludźmi posługującymi się obcym językiem.
Autochtoni zostali poddani ciężkiej próbie wraz z napływem osadników z przeludnionego zachodu. Porządkowanie urbanistyczne polegało zazwyczaj na rozbudowie istniejącego ośrodka. Ludność rodzima najczęściej pozostawała na miejscu dawnego zamieszkania. Świadczą o tym chyże stanowiące osobne jednostki administracyjne. Głoszone poglądy, że rugowano pierwotnych mieszkańców nie wytrzymują dzisiaj krytyki. Raziły też wywody niedoceniające ludności, która z pokolenia na pokolenie tutaj zamieszkiwała. Historia obsługująca cele polityczne jednostronnie naświetlała te procesy. Nazwano je kolonizacją niemiecką. Nie należy sądzić, że negatywna konotacja zostanie przezwyciężona czytając tekst Renaty Schumann z roku 1993. „Zasiedlanie części Europy wschodniej przez Niemców w XIII wieku, sięgające aż po rdzenne obszary Polski i dalej aż na Bałkany, uchodzi w dziejach za jeden z najważniejszych procesów cywilizacyjnych na naszym kontynencie. Jak na pasie transmisyjnym przenosili emigranci niemieccy swoją rzymsko-chrześcijańską spuściznę kulturalną na słowiński wschód...”.
Istnieje zgodny pogląd historiografii niemieckiej i polskiej, że za czasów Henryka Brodatego rozwinęło się pogranicze lubuskie i że był to proces pokojowy. Zresztą trudno, aby był inny gdy każde ręce do pracy były jednakowo cenione. Władza pozostała w rękach możnych. Życie duchowe organizowały kościoły, które powstawały w nowych wsiach gdzie ziemię pozyskiwano karczując lasy. Świadczą o tym nazwy nowo powstałych siedzib jak również wsi znacznie wcześniejszych, których topografia miejsca wskazuje na genezę ich powstania. Liczne Dąbia, Laski, Dąbrowy, są tego przykładem. Kompetentnie pisze na ten temat w swym artykule Stanisław Kowalski. Kościoły składające się tylko z nawy i prezbiterium były budowlami prostymi. Z polnego kamienia i rudy bagiennej trudno było uczynić środek artystycznego wyrazu. Zachwycają jednak proporcjami i lokalizacją. Najważniejsze, że były jedynym autorytetem moralnym, surowo przestrzegającym prawd wiary. W Krośnie Odrzańskim w czasach Brodatego powstał w mieście klasztor dominikanów, którego mnich otrzymał pełnomocnictwo głównego, pierwszego inkwizytora na Śląsku. Pełnomocnictwa udzielił osobiście papież Benedykt XIII.
Księżna Jadwiga całym swoim życiem poświadczała głęboki związek z nauką kościelną i wiarą przekraczając wymogi duchowieństwa w zakresie umartwiania się i postów.
Nie sposób jednak nie powiedzieć, że dla Kościoła była wzorem doskonałym. Warto przyjrzeć się bliżej życiu którego przesłanie jest nadal aktualne. W dniach pielgrzymek do kraju Jan Paweł II dwukrotnie przywoływał na pamięć św. Jadwigę Śląska i śmierć jej syna poniesioną na pograniczu.
W hagiografii Jadwigi  „Legenda maior de beata Hedwigi” czytamy, że wyszła za Piasta ulegając raczej woli ojca niż własnej skłonności jako dziecko, mając dwanaście lat. Tak więc wyjeżdżała na Śląsk w naszym mniemaniu dziewczynka. Nie wiemy dokładnie kiedy i gdzie urodził się Jej małżonek. Przyjmuje się, że Henryk był od niej starszy osiem względnie dziesięć lat. Dwudziestoletni młodzieniec w tamtych czasach to dojrzały mężczyzna. Wiemy jednak, że ten mąż zaprawiony w rzemiośle wojennym nie był piśmienny. Analfabetyzm wówczas też był normą. Jadwiga „femina litterta” uczyła go poprawnie pisać i czytać. Imponowała chyba Henrykowi, ale czy od pierwszego wejrzenia począł ją miłować?. Kiedy też uprosił jej miłość, czy w dniu ślubu czy już wcześniej?. Zygmunt Boras pisze, „Jadwiga po prostu podobała się Henrykowi i to przez całe życie. Miłość małżonków była wzajemna o czym zaświadcza sama Jadwiga mówiąc, że Henryk był tym, który największą miłość jej posiadał...”. Litować się tedy powinniśmy nad losem Henryka, nieboraka bardzo miłującego, odstawionego od małżeńskiej łożnicy. Najpierw obdarzyła go licznym potomstwem, potem oddana macierzyństwu utraciła potrzebę kontaktu
z mężem do tego stopnia, że postanowiła zamknąć za sobą furtę klasztorną. Zrobiła to w sposób zadziwiająco konsekwentny, tak, że nawet w czasie konania Henryka, nie była przy nim obecna. Już wcześniej nie wchodziła do Jego komnaty bez świadków, zawsze w otoczeniu dwórek aby nie zgrzeszyć wobec ślubów czystości na które się zdecydowała po sześciokrotnym porodzie. Los
bezlitośnie zabierał jej owoce miłości. Pierworodny syn zmarł krótko po urodzeniu. Córki, Zofię i Agnieszkę Bóg także „powołał do grona aniołów”. Dopiero Konrad, czwarte dziecko osiągnęło dojrzałość. Po nim był Henryk znany jako Pobożny, którego dramatyczny los utwierdził Jadwigę w potrzebie przebłagania Boga za grzechy własne i cudze. Była jeszcze córka Gertruda która jako ksieni klasztoru w Trzebnicy pochwalała religijne gesty matki.
Lokalni kronikarze pełni dumy piszą, że klasztor franciszkanów w Krośnie ufundowała św. Jadwiga w 1221 r. „w obrębie osiedla słowiańskiego”. Mało tego, dodają ponadto, że osobiście przybył do miasta na jej zaproszenie św. Franciszek. Miał być świadkiem powstania najstarszego klasztoru na Śląsku, później podporządkowany klasztorowi w Złotoryi, który powstał dwa lata po krośnieńskim. Mnisi z Krosna udawali się do klasztorów : w Budziszynie /1240/, Gorlic /1245/, Lubonia /1248/, Żytawy /1260/, Lwówka /1274/, Żagania i Legnicy /1294/, Żar /1299/, że ograniczymy się tylko do XIII w. Franciszkanie, pauperes christi uważali, że ubóstwo jest cnotą gwarantującą zbawienie. Engelbert Franciszkanin, fanatyczny mistyk był spowiednikiem Jadwigi a potem autorem kompilacji o jej życiu. Lecz to nie wyjaśnia złożoności powodów i intencji. Może tego wymagała epoka i właśnie to wielkie poświęcenie było wkalkulowane w politykę księcia
i jego dalekowzrocznej małżonki. Kto to wie? Jest faktem, że dziełem o wielkim znaczeniu gospodarczym i społecznym młodych dopiero co poślubionych małżonków był plan budowy klasztoru
żeńskiego w Trzebnicy. U progu XIII wieku /1202/ za aprobatą Papieża, co było aktem doniosłym, zakonnice wprowadziły się do tymczasowego konwentu. „Legenda” donosi, że „Radą i prośbą nakłoniła małżonka do ufundowania  z własnych środków klasztoru cystersek”. Posag Jadwigi wynosił 30 tysięcy grzywien i został przeznaczony na ten cel. Powtórzmy za Renatą Schumann „Klasztor żeński miał służyć dobru ogółu, pogłębić proces chrystianizacji niedawno ochrzczonego kraju oraz szerzyć kulturę chrześcijańską. Ponadto klasztor był schroniskiem dla kobiet niezamężnych. Zakonnice uczyły liczne wychowanice klasztorne i miały opiekować się chorymi. Do klasztoru trzebnickiego przyjmowano zarówno szlachcianki jak i mieszczanki /co nie było w owych czasach rzeczą oczywistą/ oraz zarówno Niemki jaki Słowianki. Trzebnica była pierwszym klasztorem na obszarze wschodnim. Stąd wywodziły się wkrótce dalsze fundacje klasztorne”.
Źródła potwierdzają, że Henryk za namową żony ofiarował klasztorowi dobra ziemskie w postaci rozlicznych wsi z ich czynszami i dochodami, „które starczyłyby dla wyżywienia tysiąca osób”.
W Trzebnicy istniała już w połowie XII w. doskonale zorganizowana włość książęca obejmująca kilka sąsiednich wsi, przekazana fundowanemu wówczas klasztorowi przez Henryka Brodatego ...” pisze Karol Maleczyński. Wzniesiono też kościół pod wezwaniem św. Bartłomieja Apostoła.. Budowla w roku 1219 została uroczyście poświęcona. Ważny to obiekt chociażby z tego powodu, że nie kryty był gontem a płytkami z ołowiu. Powtarza się opinia, że Jadwiga była wyjątkowo zaangażowana w prace budowlane w Trzebnicy. Wyjednać nawet miała u małżonka, aby do trudnych prac fizycznych przeznaczył skazańców, którzy miast „płacić szyją” mogliby się wykupić wysiłkiem i skruchą przy wznoszeniu domu bożego. „Każdy grzesznik mógł  lżejszą lub  cięższą pracą przy budowie odpokutować”.
A i wybór miejsca na klasztor poświadcza dramatyczna legenda związana z życiorysem księcia. Książę tonął w bagnie. Było to podczas  polowania. Pozostał sam jako, że się zbytnio oddalił od towarzyszy, tropiąc zwierza. Uczynił wówczas ślub, że o ile Bóg rękę mu poda przeto on zbuduje w tym miejscu klasztor. Stało się to jedynie dlatego, że małżonka nie zapomniała o ślubach męża czego nie można powiedzieć o niewdzięczniku. Nalegania żony dały jednak rezultat. Księżna wiele spraw rozwiązała dla dobra kościoła gdyż „Henryk w tych sprawach nie chciał się z ukochaną żoną spierać”. Z trudem znosił Jej łzy i błagania lecz był już zupełnie bezsilny gdy padała przed nim na kolana. W ten sposób wymogła też na mężu zgodę na wstrzemięźliwość i to bezwzględną na przeszło dwadzieścia lat. Książę z pobudek religijnych i zapewne z żalu wyciął sobie tonsurę mniszą i zapuścił brodę. Jadwiga utraciła zapewne wiarę w sens życia doczesnego przez liczne nieszczęścia, które ją dotknęły a co spowiednik zinterpretował  jako karę za grzechy.
Młodsza siostra Jadwigi Agnieszka zwiedziona grzeszną miłością króla Francji Filipa II Augusta wyszła za niego za mąż. Okazał się jednakże bigamistą i Papież Innocenty III nie uznał tego związku a wręcz przeciwnie uznał ją za grzeszną nałożnicę przez co umarła ze zgryzoty wyrzucona poza  nawias życia dworskiego. Druga jej siostra Gertruda poślubiła króla Węgierskiego Andrzeja II. W wyniku intryg została rozsiekana szablami. Bracia Jadwigi, Henryk i Ekbert, późniejszy biskup Bambergu, zostali wplątani w spisek Ottona Wittelsbacha, królobójcy Filipa szwabskiego. Otton poniósł za swój czyn straszliwą śmierć. Bracia, których wina była dyskusyjna, skazano jednak na banicję. Skonfiskowano także majątek rodowy. Gdy w końcu ich uniewinniono zamek był już zburzony a dobra ziemskie nie do odzyskania. Jakby tego było mało, doświadczyła jeszcze zgryzoty z powodu waśni swoich synów Konrada i Henryka, co doprowadziło do bratobójczej walki. Rodzicom nie udało się pogodzić braci.  Polała się krew na polach w pobliżu Legnicy. Konrad poniósł klęskę a wkrótce potem podczas polowania spadł z konia i poniósł śmierć na miejscu. Te ponure doświadczenia i niemożność ich uniknięcia spowodowały coraz głębszą ucieczkę w ascezę graniczącą z sadyzmem w odniesieniu do siebie i najbliższego otoczenia. Jadwiga chodziła w habicie mniszki, umartwiała się postami, ćwiczyła do krwi ciało, spała na twardym łożu. Lubowała się wręcz  w wynajdywaniu metod i sposobów aby degradować ciało. Nawet duchowni w najbliższym otoczeniu byli bezradni. Gdy brodziła w śniegu boso, nakazali, w imię Jezusa, aby nosiła obuwie. Okazała się posłuszną i buty przewiesiła przez ramię. Powtarzano rymowaną złośliwą fraszkę na jej temat : - Una missa non est contenta ducissa /jedna msza nie zadowoli księżnej/.
Wiele goryczy doznała od niej synowa Anna z Przemyślidów jakby nie było z rodu królewskiego. Anna żona Henryka prawdopodobnie czynnie zapracowała na Jego przydomek, gdy pod namową zdziwaczałej świekry zmuszała męża do długotrwałych postów seksualnych. On także dyscypliną smagał skórę na plecach i lędźwiach po to aby „żądze płynące z podszeptów szatana” poprzez ból i krew nie miały do niego dostępu. Umartwianie księcia bywało tematem anegdot, którymi w sposób nie wybredny syciło się pospólstwo określając go pobożnym.
Dziwactwo teściowej Anny przedstawione zostało nawet na ilustracji „Legendy” o św. Jadwidze, wielokroć opisywaną sceną kąpieli Bolesława Rogatki. Świadkami kąpieli są cztery osoby – staruchy którym Jadwiga obmyła nogi i w tej samej wodzie kąpie swego wnuka, syna Anny. Anna zakrywa twarz  rękoma nie chcąc świadkować tej scenie pokory. Z czasem jednak Anna dała się zdominować przez władczą teściową a swoją religijnością zasłużyła sobie nawet na łaskę błogosławionej.
Jadwiga o mało a zrealizowałaby swój program wychowawczy tak do synowej jak i wnuków. Trzy wnuczki przeznaczyła do klasztoru w Trzebnicy lecz tylko jedna dała pełną satysfakcję babci. Drugą ocaliła choroba, kolejną bez pokory mimo kąpieli w cebrzyku, wykradł z klasztoru jej brat, pasażer wyjątkowych podróży historycznych, niesforny od najwcześniejszych lat i mimo wszystko podziwiany przez badaczy, Bolesław Rogatka. Wykradł i wydał za Księcia Wielkopolski Przemysława I. Trzeba uczciwie powiedzieć, że brat wykradł obie siostry. Agnieszka jednak wróciła i po latach została przełożoną zgromadzenia. Wnukowie także się nie spisali. Rogatka hardy i zuchwały nazwany księciem Wagabundą „przyjmował z otoczenia wszystko co najgorsze”. Aż strach pomyśleć, że to brud z kąpieli oszpecił jego duszę. Trudno się dziwić, że nie zmuszono go aby czuł powołanie. Dwóch Jego braci babcia wysłała na studia do Paryża i Padwy. Władysław został biskupem Salzburga. Konrad był proboszczem głogowskim a gdy został biskupem zrzucił sukienkę i ożenił się z piękną Salomeą, córką Księcia Władysława Odonicza z Wielkopolski. Nie sposób dzisiaj dojść czy to uczucie czy nade wszystko konieczność polityczna. Duchowość św. Jadwigi skazała na osamotnienie Jej męża. „Głębokie uczucie do niej, a może również głęboka religijność sprawiły, że i książę wytrwał w swym ślubie czystości.... . Żył jak mnich i tylko gdy był bardzo rozżalony na świat i ludzi, sprowadzał sobie chłopa spod Henrykowa nazwiskiem Kwiatek, który jak nikt inny umiał bawić Księcia wesołymi, a niekiedy bardzo sprośnymi anegdotami”. Koniec doczesnej drogi spustoszonej przez brak miłości pogłębia śmierć księcia. Dopadła go w krośnieńskim zamku. Tam „Henryk złożony został nagle ciężką niemocą... . Jadwiga mimo wielokrotnych próśb męża, nie pospieszyła z odwiedzinami... . Gdy po kilku dniach poczuł się gorzej przyjął sakrament”... . Zmarł 19 marca 1238 r.
Może usprawiedliwi ocenę zachowania Jadwigi informacja, że z Jej małżonka aż po śmierć nie została zdjęta klątwa biskupia, która  w czasach średniowiecza działała jak trąd, jak dżuma zaraźna. „... Wiadomo zaś, że chodziło tu nie o sprawy religii, lecz polityki i dochodów...” – umarł obłożony interdyktem książę ...”który tak wiele zdziałał dla dobra Kościoła, dzięki któremu powstała Trzebnica, Henryków, Kamieniec, zakon augustianów na Piasku we Wrocławiu, Nowogród Bobrzański i wiele innych...  który zdołał zjednoczyć w swym ręku obszerne terytorium dawnej monarchii Piastów, ciągnące się od Nysy Łużyckiej i Odry aż po Nidę i Dunajec a nawet Sam i Wieprz...” ubolewa nad niegodziwością tamtych czasów i ze współczuciem odnosi się do ostatnich dni życia księcia Zygmunt Boras.
„... Jadwiga silna osobowość, we wszystkim rządziła się mądrością... . Nie można było Jej się przeciwstawić” twierdzi Irena Schumann... . „Pełen rozsądku i umiaru, miał na względzie przede wszystkim dobro swego Księstwa. Wobec swoich poddanych starał się być sprawiedliwym...” pisze o Henryku Zygmunt Boras.
„... W otoczeniu Jadwigi nie było sporów ani intryg. Księżna miała szczególny dar łagodzenia  konfliktów i jednocześnie wygrywania spraw spornych...” opisuje księżną Irena Schumann. Natomaiast Teresa Wąsowicz widzi „Nieprzeciętność postaci księżnej Jadwigi ... w jej zdecydowanej linii postępowania, dążenia do swoistego ideału świętości z zachowaniem wszystkich uprawnień księżnej panującej, w braku jakiejkolwiek rezygnacji w ingerencję wszystkich spraw męża, synów, w politykę kościelną, jak również i państwową...”.
Miłość Jadwigi i Henryka, ich współżycie małżeńskie to tajemnica motywów i niezwykłości poczynań ludzi zanurzonych w cienie średniowiecza. To z tamtego czasu wywodzi się nasza intensywność duchowa, modyfikowana przez kościół, reformowana przez filozofów, szerząca się siłą nieokiełznaną, przenikającą całe życie obyczajowe.
Czy na ironię historii nie zakrawa fakt że dopiero po 761 latach po śmierci Henryka Brodatego   dotyka go duchowa pociecha wypowiedziana tu i teraz przez prefekta watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary Kardynała Josepha Ratzingera, że... „Kościół... nie przestaje kochać swoich synów i swoich córek w trudnych sytuacjach małżeńskich i w konsekwencji nie powinni oni tracić nadziei na zbawienie wieczne”...
To małżeństwo zrodzone z politycznej potrzeby przeszło nie tylko do historii i literatury. W powszechnej świadomości odegrało rolę symboliczną na zgodę i akceptację małżeńskiego cierpienia. Stało się także dowodem na świętość, którą można osiągnąć poprzez dramat ludzkiego losu. Jadwidze „nic nie zostało oszczędzone żaden ból. Na dwa lata przed Jej śmiercią – zmarła w październiku 1243 r. – na Śląsk napadli Tatarzy. Syn Jadwigi, Henryk stanął pod Legnicą do walki z hordami najeźdźców uchodzącymi za niezwyciężone”.
Podaje Renata Schumann, że „jego wojska były dziesięciokrotnie słabsze liczebnie”. Jadwiga wraz z mniszkami z Trzebnicy ukryły się w tym czasie w zamku krośnieńskim. W przypływie mistycznej iluminacji przewidziała okaleczenie ciała swojego syna po śmierci.
Kronikarz Gustaw Adolf Mathias wspomina, że z wieży zamkowej zobaczyła go jak na spienionym koniu, jako rycerz bez głowy, spieszył aby matce donieść o klęsce. Wcześniej jeszcze w Trzebnicy w jego intencji poleciła modły słowami „Módl się za mego syna, gdyż jemu nie będzie dane zejść w łożu z tego świata”.
Grażyna Humeńczuk w opracowaniu – Aktualizacja bitwy legnickiej /1241/ pisze „Fenomen bitwy legnickiej polega na narosłej wokół niej tradycji kulturowej. Jest wiele przyczyn tego zjawiska. Niewątpliwie należą do nich: egzotyczny przeciwnik reprezentujący odmienny sposób wojowania i kulturę, miejsce bitwy czyli Śląsk, dzielnica o skomplikowanej historii, okres historyczny, średniowiecze zdominowane przez chrześcijańską wizję świata. Już sama nazwa „Tatarzy” implikowała wartościowanie, bowiem wskazywała na ich piekielne pochodzenie /Tartarus – piekło/.
„Napastnicy przybyli w celu zgładzenia chrześcijańskiego świata”... . Grażyna Humeńczuk w  sposób  ciekawy i ze znawstwem, prowadzi nas przez politykę, dyplomacje i manipulacje tym wydarzeniem, którego rola stale jest aktualna, od czasów średniowiecza aż po czasy nam współczesne. Doniosłość wydarzenia i jego ranga była dyktowana aktualną potrzebą, nobilitacją i usprawiedliwieniem praktyki politycznej. Bitwa pod Legnicą, czyn rycerskich elit europejskich preparowana jeszcze długo po 1241 roku, to także legenda kształtująca świadomość prostaczków, to wreszcie rozpasane wizje polityków i wodzów, którzy poprzez skojarzenia wydarzeń historycznych tworzyli karkołomne schematy na aktualny użytek. Postępowanie Henryka przed śmiercią stało się także wzorem obowiązującym w małżeństwie. Otóż obawiając się o przyszłość Anny w roku 1239 a więc na dwa lata przed śmiercią wydał dokument mocą którego do niej należały dochody z wrocławskich sukiennic oraz „wiele posiadłości i czynszów w różnych miejscowościach, które jednak pobożna niewiasta po śmierci męża rozdała Kościołowi na cele dobroczynne”. O ile przyjmiemy za prawdę liczebność wojska „dziesięciokrotnie słabsze” i wiedzę o tym fakcie to słowa Pobożnego kierowane do rycerstwa są wręcz złowieszcze , że „większej wagi i główniejsze było takie zwycięstwo, gdzie przez śmierć pozyskiwało się tryumf ducha, że prawdziwszy to tryumf, trwalszą zapewniający chwałę jemu samemu i rycerstwu jego, gdy za wiarę i religię chrześcijańską szczęśliwie polegnie, niż gdyby po otrzymanym zwycięstwie zachowali się przy życiu a splamili jaką niesławą”. Te słowa i ta śmierć to także waga hagiografii św. Jadwigi. Powracając do Grażyny Humeńczuk, przytaczam za  Autorką „W XIX w. edukacja historyczna Polaków była narzędziem o narodowe wyzwolenie... . Do arsenału historii sięgała zarówno literatura, jak i sztuki piękne... . Przesłanie dzieł Matejki i Wyspiańskiego nawiązywało do ówczesnego położenia zniewolonego kraju. Śmierć Księcia Henryka II interpretowano jako ofiarę chrześcijańską, pozwalającą żywić nadzieję na zmartwychwstanie, odrodzenie narodu polskiego”. „Sakra bitwy legnickiej użyta została /także/ dla podniesienia chwały pruskiego oręża” i nie tylko. W 1941 padła Jugosławia i Grecja. W Legnicy na uroczystej, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, akademii zorganizowanej z inicjatywy NSDAP Gauleiter tego obszaru „Na postawione przez siebie pytanie... /o naukę płynącą z bitwy legnickiej/ udzielił odpowiedzi z której wynikało, że konieczne będą ostateczne rozstrzygnięcia na wschodzie”... . To była konieczność gdy odkryto przez niemieckich humanistów pokrewieństwo narodów słowiańskich z Tatarami. Autorka przytacza liczne przykłady argumentacji służącej rozpalaniu nienawiści i mobilizujących do czynu zbrojnego. Już wcześniej podczas wojen religijnych bitwa legnicka mobilizowała przeciwko Tatarom, Turkom i husytom, później przeciwko Polakom, Serbom i bolszewikom. Po 1945 roku wreszcie i my możemy się dowiedzieć, że to dzięki Henrykowi stał się możliwy nasz powrót na Ziemie Odzyskane. Przecież to piastowska dziedzina Bolesława Wysokiego, Henryka Brodatego potwierdzona okrutną śmiercią Henryka Pobożnego dająca szczególne przywileje nam z piastowskich korzeni mieszkańcom Śląska, spadkobiercom kultury o której historiografia polska mówi, że była ona „czołem cywilizacji polskiej”.
Poprzedzając 750 rocznicę bitwy, Muzeum Miedzi w Legnicy zorganizowało konkurs na współczesne wyobrażenie tego wydarzenia przez artystów różnych dyscyplin. Pozyskano dzieło realistyczne  i awangardowe. Ich rangę wysoko oceniono na wystawie pokonkursowej. Nie sposób dzisiaj przecenić doniosłości tego wydarzenia, którego wartość artystyczną ostatecznie oceni czas. Taki jest los sztuki. W roku 1991 w Legnicy także z inicjatywy Muzeum odbyła się sesja historyczna. Podsumował jej obrady J. Strzelczyk pozytywnie oceniając aktualną i merytoryczną wartość obrad jako że „stał się możliwy prawdziwy dialog nauki polskiej i niemieckiej”. Grażyna Humeńczuk dodaje, że „dotyczy to także sfery polityki oraz wzajemnych kontaktów między obywatelami obu narodów. Jest to chyba najważniejsze wezwanie dla aktualnych czasów. O ile w sferze polityki można mieć nadzieję, że przywódcy obu narodów od spotkania Helmuta Kohla i Tadeusza Mazowieckiego w Krzyżowej stają się prawie zażyłe to wiele jeszcze wody upłynie zanim dotyczy to „obywateli obu narodów”.
Polskie doświadczenia z praktyki politycznej z Niemcami są dramatyczne. Ocena wypracowana w czasie pokoju o naszej pracy i kulturze w oczach Niemców urosła wręcz do rangi negatywnego symbolu. Helga Hirsch korzystając z badań świadomości społecznej przez  Emnid – Institut ustaliła, że 87%. Niemców uważa Polaków „gorszych nawet od Rosjan i Turków”. /Śmiechu warte. „Wprost” nr 10. 7. 1999/.  Stereotypowe wyobrażenia mają długi żywot.
W lutym bieżącego roku /1999/ Andrzej Kwilecki w Muzeum Lubuskim w Zielonej Górze wygłosił wykład o kształtowaniu się losów pogranicza i pojęciu tego określenia na przestrzeni historii. Autor zaproponował nowy termin w odniesieniu do czasów najnowszych – międzgranicze. Pogranicze to obszar dzielący Niemców i Polaków. Międzygranicze nie powinno dzielić a wręcz określać przyjazne stosunki między obu narodami.
Pokojowa polityka gospodarcza Henryka i Jadwigi przyczyniła się w sposób doniosły do zagospodarowania całego wielkiego obszaru nadodrzańskiego w okresie średniowiecza. Być może dopiero teraz przyszedł czas na skuteczny finał starań o współżycie europejskich sąsiedzkich narodów. Osadnicy z całej zachodniej Europy zasiedlali ją a siła duchowa ich jednoczyła. Jadwiga z rodu niemieckiego została kanonizowana w 1267, w 1978 roku stała się patronką Dnia Wyboru Polaka na Ojca Świętego. Oby modły przy jej grobowcu w Trzebnicy do którego pielgrzymują zarówno Niemcy i Polacy stały się po wsze czasy jedynie miejscem kontemplacji. Stan ducha obu narodów jest bowiem najważniejszy. Konfesja Świętej Jadwigi stworzyła szansę aby międzygranicze lubuskie, jak niegdyś w odległej przeszłości tak i dzisiaj odegrało kluczową rolę w porozumieniu z kulturą i cywilizacją współczesnego Zachodu. Człowiek bez transcendencji jest czymś małym. Musi się wznieść na poziom obywatela Europy porzucając mentalność lokalnego mieszczanina z jego stereotypami stworzonymi przez nacjonalizm. Dotyczy to zarówno Niemców jak i Polaków.           

Zielona Góra wrzesień-październik 1989


Bibliografia
Z. Boras.                               Książęta Piastowscy Śląska. Wydawnictwo „Śląsk”. Wydanie drugie poprawione i uzupełnione. Katowice 1978

G. Humeńczuk.                    Aktualizacja bitwy legnickiej /1241/, w: Wokół niemieckiego dziedzictw
kulturowego na ziemiach Zachodnich i Północnych. Wydawnictwo Instytutu
Zachodniego. Poznań 1997.

S. Kowalski.                         Zabytki Środkowego Nadodrza.  Lubuskie Towarzystwo Naukowe, Zielona Góra 1972.

K. Malczyński.                     Z dziejów wsi śląskiej w okresie przed kolonizacją na prawie niemieckim,
w: Szkice z dziejów Śląska. Książka i Wiedza. Warszawa 1955 r.

E. Maleczyński.                    Próby odbudowy  Państwowości polskiej w oparciu o Śląsk w XIII., w: Szkice z dziejów Śląska. Książka i Wiedza, Warszawa 1955.

J .Muszyński                         Krosno Odrzańskie. Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa
– Poznań 1972.

A. Tomaszewski.  Polityczne granice europejskich dóbr Kultury, w: Ochrona Dziedzictwa Kulturowego Zachodnich i Północnych Ziem Polski. Stowarzyszenie Konserwatorów Zabytków. Polski Komitet Narodowy ICOMOS, Warszawa 1995 r.

R. Schumann.                       Święta dwu narodów. Forum. Nr 45.7.X.1993 r.

T. Wąsowicz.        Legenda Śląska. Wrocław – Warszawa – Kraków, Zakład Narodowy imieniem Ossolińskich,  wyd. Polskiej Akademii Nauk 1967.

B. Zientara.                           Henryk Brodaty i jego czasy. Warszawa 1975.






*  POLSKA W  NATO
W dniu 12 marca 1999 około godz. 19:15 w mieście Indenpendence /Niepodległość/ 50 km. na południowy wschód od Kansas City w stanie Missouri szef polskiej dyplomacji Bronisław Geremek przekazał protokół ratyfikacyjny przystąpienia Polski do Sojuszu amerykańskiej sekretarz stanu Madeleine Albright. O przekazaniu dokumentu został poinformowany sekretarz generalny NATO Javier Solana. Nasz protokół spoczął
w Archiwum Narodowym w Waszyngtonie obok protokołów 19 członków tej organizacji.